Jack Laurence Chalker - Czterech Władców Rombu 04 - Meduza. Tygrys w opałach.pdf

(1785 KB) Pobierz
Chalker_Jack_L_-_Swiaty_Rombu_04_-_Meduza_Tygrys_w_opalach
Jack L. Chalker
Meduza: Tygrys w opałach
Cykl: Światy Rombu tom 4
Przekład: Konrad Majchrzak
Wydanie polskie: 1995
258687669.001.png
Prolog
WSTĘP DO
OSTATECZNEJ
ROZGRYWKI
1
Niczego zapewne nie da się porównać z uczuciem, jakie towarzyszy zaproszeniu naszego
najgorszego wroga na przyjacielską pogawędkę. Na ekranie pojawiła się twarz, chociaż na
ogół tego rodzaju łączność obywała się bez wizji. W tym przypadku jednak obie strony były
ciekawe, jak wygląda ten drugi.
Popatrzył na twarz z ekranu i natychmiast zrozumiał, dlaczego wszyscy, którzy ją ujrzeli,
odczuwali lęk. Była to twarz przystojna, należąca do mężczyzny w średnim wieku, szczupła
twarz wojskowego. Oczy robiły największe wrażenie – wydawały się puste jak oczodoły w
czaszce, a jednocześnie płonęły czymś nieokreślonym, zarazem niesamowitym i nieludzkim.
– Yatek Morah – powiedział właściciel dziwnych oczu. – Kim jesteś i dlaczego żądasz
rozmowy ze mną?
Mężczyzna z drugiej strony uśmiechnął się lekko. Znajdował się w ogromnym,
orbitującym w przestrzeni kosmicznej mieście, które było jednocześnie i statkiem
wartowniczym, i bazą główną tych, którzy pilnowali czterech więziennych światów Rombu
Wardena, oddaloną o jedną trzecią roku świetlnego od tychże światów i ich szczególnego
rodzaju broni.
– Sądzę, iż wiesz, kim jestem – odparł.
 
Jego rozmówca zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał, po czym nagle skinął głową i
również się uśmiechnął.
– A więc pociągający za sznurki i wprawiający marionetki w ruch nareszcie się ujawnia.
– Proszę, proszę, i kto to mówi!
Morah wzruszył lekko ramionami. – Czego tedy sobie życzysz ode mnie?
– Próbuję uratować co najmniej pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt milionów ludzkich
istnień... Z twoim włącznie – odpowiedział mężczyźnie o płonących oczach. – Być może
nawet o wiele, wiele więcej.
Uśmiech Moraha stał się wyraźniejszy.
– Czy jesteś pewien, iż to właśnie my znajdujemy się w niebezpieczeństwie? Czy że w
ogóle ktokolwiek w takim niebezpieczeństwie się znajduje?
– Nie lawirujmy i nie owijajmy spraw w bawełnę. Wiem, kim jesteś... a przynajmniej, za
kogo się podajesz. Obserwowałem cię ostatnio, szczególnie zaś twoje zachowanie w Zamku
na Charonie. Twierdzisz, iż jesteś, tu na Rombie, Szefem Ochrony występującym w imieniu
naszych pozostających w ukryciu przyjaciół, i jestem skłonny zaakceptować twoje słowo w
tym względzie... Na razie. Mam nadzieję, że mówisz prawdę.
Morah zastanawiał się przez chwilę. Wreszcie powiedział:
– Wygląda na to, że rzeczywiście sporo wiesz. Ile jednak wiesz tak naprawdę?
– Wiem, dlaczego twoi obcy przyjaciele się tam znajdują. Wiem również, dlaczego tam
muszą być. Znam charakter i cele Rombu Wardena i naturę ich drobnych stworzonek. I wiem
również, iż twoi szefowie będą walczyli do upadłego w przypadku wykonania jakiegoś ruchu
przeciwko Rombowi Wardena. Co więcej, wiem, iż moi szefowie wykonają właśnie taki ruch
po przeanalizowaniu moich raportów. Nie wiem natomiast, do jak silnego oporu będą zdolni
twoi mocodawcy; bronią oni przecież względnie małej placówki przeciwko całej potędze
ogromnego imperium kosmicznego, którego możliwości, o ile naprawdę jesteś Morahem,
dobrze znasz. Dla obydwu stron rezultat mógłby okazać się bardzo krwawy. Możliwe, że twoi
szefowie zdobędą pewną liczbę naszych światów, a wasze roboty zniszczą ich setkę czy
więcej, ale my przecież wreszcie dostaniemy Romb. Mam na myśli jego totalną zagładę. A to
oznacza, że niezależnie od naszych strat, ty i twoi mocodawcy stracicie znacznie więcej.
Yatek Morah wydawał się nie przejmować logiką przedstawianych argumentów,
jednakże wyglądało na to, że jest zainteresowany samą konwersacją.
– Cóż tedy proponujesz?
– Uważam, iż powinniśmy porozmawiać. Przez „my” rozumiem twoich i moich
przełożonych. Uważam, że lepiej będzie, jeśli dojdziemy do jakiegoś porozumienia; każdy
kompromis będzie lepszy od wojny totalnej.
– Naprawdę? Skoro jednak wiesz aż tyle, mój przyjacielu, musisz sobie zdawać sprawę z
faktu, iż doszło do tej sytuacji, ponieważ moi mocodawcy, jak ich nazywasz, po konsultacji z
naszymi ludźmi, ustalili, że Konfederacja nigdy nie będzie zdolna do zawarcia ugody czy
pójścia na kompromis z jakąkolwiek inną rasą kosmiczną. Odbylibyśmy więc naszą małą
konferencyjkę, każda ze stron wypowiedziałaby właściwe słowa, po czym podpisalibyśmy
jakieś traktaty gwarantujące to i owo; Konfederacja jednak nie honorowałaby żadnych
zobowiązań ani chwili dłużej niżby musiała. Wysłałaby swoich misjonarzy, a ci stwierdziliby,
że napotkali cywilizację tak obcą, że nie są w stanie zrozumieć ani jej samej, ani motywów jej
postępowania.
– A ty je rozumiesz?
– Znam je i akceptuję, nawet jeżeli do końca ich nie pojmuję. – Morah wzruszył
ramionami. – Wątpię, by któryś z ludzi kiedykolwiek je pojął... tak jak oni zresztą nie pojmą
naszych. Jesteśmy produktami dwóch tak całkowicie różnych historii, iż wątpię, by nawet
czysto akademicka akceptacja motywów i stanowisk tych drugich była w ogóle możliwa. W
przypadkach indywidualnych, być może tak, ale w generaliach – nigdy. Konfederacja po
prostu nie jest w stanie tolerować czegoś tak potężnego, a tak niewyobrażalnie odmiennego,
szczególnie gdy uwzględnimy wyraźną przewagę technologiczną obcych. Zaatakuje... i ty
dobrze o tym wiesz.
Nie odpowiedział, nie mógł bowiem znaleźć słabego punktu w tej argumentacji. Morah
przedstawiał jedynie historię ludzkości od jej początków. Taka była przecież natura bestii
ludzkiej. Sam, będąc człowiekiem, znał ją dobrze. Zmienił więc nieco temat. – A czy jest
jakiś inny sposób? Sam jestem w niejakiej pułapce. Moi przełożeni żądają ode mnie raportu.
Musiałem przekonać własny komputer, by zechciał otworzyć drzwi laboratorium, żebym w
ogóle mógł się z tobą skontaktować... a na pewno nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, że
zamierzam to uczynić. Kiedy tam powrócę, pozostanie mi zaledwie kilka godzin, najwyżej
dwa dni, na złożenie raportu. Będę do tego zmuszony. A wówczas nie będę już miał wpływu
na całą tę sprawę. Zaczyna mi brakować czasu i dlatego zwróciłem się do ciebie.
– I czegóż ode mnie oczekujesz?
– Twojego stanowiska – odpowiedział temu dziwnemu, potężnemu mężczyźnie. –
Rozwiązanie zagadki dotyczącej twojej osoby było dość proste. Natomiast rozwiązanie tego
większego problemu przerasta moje możliwości.
Wydawało się, iż słowa te zrobiły głębokie wrażenie na Morahu. Niemniej powiedział:
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że mógłbym cię powstrzymać od złożenia tego raportu.
– Być może – przyznał. – Nic by to jednak nie dało. Dane surowe zostały już zapisane, a
oni posiadają mertonowskie odbicie mojego mózgu. Mogliby więc, z małymi kłopotami,
przejść całą procedurę i uzyskać w końcu tenże sam raport. Poza tym nie sądzę, by uwierzyli,
że zmarłem przypadkowo... Tak więc, zabijając mnie, odkryłbyś wiele swych kart.
– Zabicie ciebie w sposób dla mnie bezpieczny, a przekonywający dla innych, nie byłoby
aż takim problemem, jednakże to, co mówisz, jest prawdą. Uczynienie tego dałoby niewiele,
jeśli chodzi o czas. Mimo wszystko nie jestem przekonany, że rzeczywiście widzisz pełen
obraz sytuacji. Szkoda byłoby poświęcić Romb Wardena, ale byłaby to jednak tylko tragedia
na skalę lokalną. Nie rozważyłeś bowiem wszystkich implikacji tego, czego się dowiedziałeś.
I prawdą jest również, że sprawy byłyby niepewne, gdyby do tego doszło. Istnieje jednakże
przynajmniej czterdziestoprocentowa szansa, że taki rezultat nie wpłynąłby ujemnie na plany
i oczekiwania moich szefów. Z ich punktu widzenia szansa, że nie zakończy się to wszystko
całkowitym fiaskiem, wynosi ponad dziewięćdziesiąt procent. To go nieco zaniepokoiło.
– A ile potrzebują czasu, by zyskać stuprocentową pewność sukcesu? Innymi słowy, o
jakim okresie rozmawiamy?
– By przeprowadzić wszystko właściwie... potrzebne są całe dekady. Być może i stulecie.
Wiem, o czym myślisz. Że to za długi okres. Alternatywą jednakże nie będzie katastrofa
mojej strony, na co liczyłeś, a jedynie poważniejsze kłopoty.
Skinął ponuro głową.
– A jeśli sprawi się im te... kłopoty? Jaką cenę każą zapłacić Konfederacji?
– Straszliwą. Od początku mieliśmy nadzieję, że uda się uniknąć przelewu krwi na wielką
skalę, chociaż przyznaję, iż perspektywa wywołania większego zamieszania w Konfederacji
była dla nas wielce kusząca. Zamieszania, a może nawet – rozwalenia jej od wewnątrz,
owszem, jednak nie wojny totalnej. Tego rodzaju perspektywa oczywiście nie pociągała
nikogo rozsądnego, choć była podniecająca dla naiwniaków i psychopatów. – Zmarszczył
ponownie brwi. – Zastanawiam się, jak dużą część prawdy faktycznie znasz.
Usiadł wygodnie w fotelu i podał Morahowi wszystkie podstawowe fakty, jednak nie
bardzo potrafił przy tym zamaskować zadowolenia widocznego w głosie i wyrazie twarzy.
Jego słowa zrobiły wrażenie na Szefie Ochrony.
– Twoja teoria nie jest pozbawiona luk – powiedział do mężczyzny na statku. – Ale mimo
to zaimponowałeś mi. Niewątpliwie wiesz... sporo. Więcej niż sporo. Obawiam się, że was
nie doceniliśmy. Nie tylko tych agentów tu na dole, na Rombie, ale również ich szefa.
Szczególnie ich szefa.
– Co oznacza, że i wy macie jakieś luki w waszej wiedzy – odparł. – A jedną szczególnie
poważną. Mogę wam ją wypełnić, i będzie to z mojej strony prezent... Wcześniej czy później
i tak byście mogli na to wpaść, a w ten sposób może wam to być już teraz pomocne przy
precyzowaniu drogi postępowania. Ci czterej... wszyscy czterej... nie są moimi agentami.
Wszyscy czterej są mną w sensie jak najbardziej dosłownym. Przypomnij sobie tzw. proces
Mertona.
Była to wielce złożona i skomplikowana intryga ze strony Konfederacji, mająca na celu
przeciwstawienie się, przynajmniej częściowe, jeszcze bardziej złożonej i skomplikowanej
intrydze uknutej przez jej wrogów. Konfederacja, obrosła w tłuszcz i samozadowolenie w
ciągu wieków, została nagle skonfrontowana z dowodami na to, iż obca potęga,
przewyższająca ją pod względem technologicznym, odkryła ją pierwsza i wyprodukowała tak
doskonałe roboty mające zastąpić jej kluczowe osobistości, że nie dają się one wykryć
żadnymi znanymi metodami i że tym samym Konfederacja w pewnym sensie już znalazła się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin