Chase James Hadley - Tajemnicę weź do grobu.rtf

(589 KB) Pobierz
JAMES HADLEY CHASE

JAMES HADLEY CHASE

Tajemnicę weź do grobu

Przełożyły: TERESA GRABOWSKA i BARBARA ZALIWSKA

 

Rozdział I

Janey Conrad była na schodach, gdy ostro zadzwonił telefon. Schodziła pospiesznie ubrana w nową wieczorową kreację - błękitną suknię bez ramion, ze stanikiem wyszywanym srebrnymi cekinami. Wyglądała szałowo i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Na dźwięk telefonu zatrzymała się w pół kroku. Ożywienie widoczne na jej twarzy ustąpiło miejsca niepohamowanej złości. Zmiana była tak gwałtowna i radykalna jak zgaszenie lampy.

- Paul, nie odbieraj - powiedziała głosem chłodnym i opanowanym jak zawsze wtedy, gdy była wściekła.

Jej mąż - wysoki, niezgrabny, a przy tym dobrze zbudowany mężczyzna dobiegający czterdziestki - wyszedł z salonu. Ubrany był w smoking, w ręku trzymał miękki, czarny kapelusz. Gdy Janey go poznała, do złudzenia przypominał jej Jamesa Stewarta i głównie ze względu na to podobieństwo zdecydowała się go poślubić.

- Muszę odebrać - rzekł półgłosem, cedząc słowa. - Mogę być potrzebny.

- Paul! - podniosła nieco głos, gdy zbliżył się do telefonu i ujął słuchawkę. Uśmiechnął się przy tym, machnięciem ręki dając jej znak, żeby była cicho.

- Halo?!

- Paul? Tu Bardin - głos porucznika zagrzmiał w uchu Paula i rozlegał się w pełnej napięcia ciszy hallu.

Słysząc ten głos Janey zacisnęła pięści, a jej usta znieruchomiały w brzydkiej, zaciętej linii.

- Z pewnością będziesz chciał się tym zająć - mówił Bardin. - Mamy masakrę w Dead End - to posiadłość June Arnot. Po kolana jesteśmy ubabrani w trupach. June też nie żyje. Bracie! To dopiero będzie sensacja. Jak szybko możesz tu być?

Conrad skrzywił się i spojrzał z ukosa na Janey. Widział, jak powoli, na sztywnych nogach wchodzi do pokoju gościnnego.

- Będę za chwilę.

- Świetnie, zajmę się wszystkim, dopóki nie przyjedziesz, ale - pośpiesz się... Chcę, żebyś tu był, zanim wezmą się za to dziennikarze...

- Zaraz będę - powtórzył Conrad i odłożył słuchawkę.

- Niech to szlag trafi! - wyszeptała Janey. Stała tyłem, twarzą zwrócona do kominka.

- Przykro mi Janey, ale muszę iść...

- Niech to szlag trafi, i ciebie też... - powiedziała nie podnosząc głosu. - Zawsze tak jest... Kiedy tylko mamy razem gdzieś wyjść, musi się coś zdarzyć... Ty i ta twoja parszywa policja!

- Janey, nie powinniśmy rozmawiać w ten sposób. Naprawdę cholernie mi przykro, że tak się stało, ale nic nie możemy poradzić. Wiesz, wyjdziemy jutro wieczorem, zrobię wszystko, żebyśmy poszli...

Janey pochyliła się i grzbietem dłoni zmiotła stojące na obramowaniu kominka ozdóbki, zegar i fotografie w ramkach, rozbijając je o palenisko.

- Janey - Conrad wbiegł do pokoju. - Przestań!

- Och, idź do diabła - odparła tym samym spokojnym, zimnym głosem. Oczami błyszczącymi wrogością wpatrywała się w odbicie Conrada w lustrze. - Idź się bawić w policjantów i złodziei, o mnie się nie martw, ale nie myśl, że zastaniesz mnie tutaj, kiedy wrócisz... Od dzisiaj zamierzam się bawić bez ciebie...

- Janey, zamordowano June Arnot, muszę tam iść... Słuchaj - żeby ci to jakoś wynagrodzić, jutro wieczorem wezmę cię do „Ambasadora”. Co o tym myślisz?

- Dopóki w tym domu będzie telefon, nigdzie mnie nie weźmiesz... - powiedziała z goryczą. - Potrzebuję trochę pieniędzy, Paul.

Popatrzył na nią.

- Ależ Janey...

- Chcę pieniędzy, teraz, w tej chwili! Jeśli ich nie dostanę, będę musiała coś zastawić i możesz być pewien, że nie będzie to żadna z rzeczy, które należą do mnie...

Conrad wzruszył ramionami, po czym wyjął z portfela dziesięciodolarowy banknot i podał jej.

- W porządku, Janey, jeśli tak uważasz... Może zadzwoniłabyś do Beth? Nie chcesz przecież iść sama...

Janey złożyła banknot, popatrzyła na Conrada i odwróciła się plecami. Conrad doznał wstrząsu na widok jej bezosobowego, obojętnego spojrzenia. Tak samo mogłaby patrzeć na zupełnie obcego człowieka.

- O mnie nie musisz się martwić. Idź martw się o to swoje głupie morderstwo, ja sobie sama świetnie poradzę...

Zaczął coś mówić, ale po chwili zamilkł. Gdy była w takim nastroju, nie było sensu z nią dyskutować.

- Czy mam cię gdzieś podwieźć? - zapytał spokojnie.

- Odwal się! - wybuchnęła i podeszła do okna.

Conrad zacisnął usta, przeszedł przez hall, otworzył frontowe drzwi i pośpiesznie skierował się do samochodu, który stał zaparkowany przy krawężniku.

Gdy wcisnął się za kierownicę, poczuł ucisk w klatce piersiowej, tak mocny, że utrudniał mu oddychanie. Nie chciał się do tego przyznać, ale wiedział już, że jego godziny z Janey są policzone. Właściwie, jak długo byli małżeństwem? Conrad zmarszczył brwi, naciskając pedał gazu. Niecałe trzy lata... Pierwszy rok był dość udany, ale to było jeszcze wtedy, zanim został głównym śledczym w Prokuraturze Okręgowej. Miał wówczas normowany czas pracy i praktycznie mógł wychodzić z Janey każdego wieczora. Kiedy awansował też była zadowolona; z dnia na dzień jego wynagrodzenie podwoiło się, dzięki czemu mogli się wyprowadzić z małego trzypokojowego mieszkania na Wentworth Street i kupić domek w modnej dzielnicy, za jaką uchodziła Hayland Estate. Był to ogromny skok do góry w hierarchii społecznej, bo tylko ludzie o co najmniej pięciocyfrowych zarobkach mogli sobie na to pozwolić.

Ale zadowolenie Janey osłabło, kiedy zaczęła sobie uświadamiać, że mogą go wzywać o każdej porze dnia i nocy.

- Na miłość boską - mówiła - ktoś mógłby sądzić, że jesteś zwykłym policjantem, a nie głównym śledczym...

- Ależ ja ciągle jestem policjantem - wyjaśniał cierpliwie. - Policjantem do specjalnych zadań w Prokuraturze Okręgowej. Wystarczy, że zdarzy się coś poważnego, a wtedy muszę ją reprezentować...Oczywiście, były kłótnie, które Paulowi wydawały się z początku mało ważne, ot, zwykłe rozczarowania. Aż nagły telefon zniweczył plan wspólnego spędzenia wieczoru na mieście. Taka reakcja jest zrozumiała, tłumaczył sobie wtedy, ale mimo wszystko wolałby, żeby Janey była bardziej rozsądna. Musiał jej jednak przyznać, że pilne telefony zdarzały się właśnie wówczas, gdy razem wychodzili. Ale i z tym powinni się obydwoje pogodzić.

Tylko że Janey wcale się nie pogodziła. Kłótnie przeradzały się w awantury, awantury w sceny i teraz Conrad był tym wszystkim coraz bardziej zmęczony.

Dzisiaj Janey po raz pierwszy poprosiła o pieniądze, twierdząc, że chce wyjść sama. To był nowy zwrot w sytuacji, który zmartwił Conrada bardziej niż wszystkie awantury, zerwania i sceny z przeszłości. Janey jest zbyt atrakcyjną kobietą, by mogła wychodzić sama. Conrad zdawał sobie sprawę z jej lekkomyślnego usposobienia. Z pewnych słów, które jej się wymykały, kiedy traciła panowanie nad sobą, wywnioskował, że zanim się pobrali musiała prowadzić niezwykle bujne życie. Zdecydował jednak, że to co zdarzyło się w przeszłości, nie jest jego sprawą. Ale teraz, przypominając sobie niektóre zdarzenia, o jakich mu opowiadała, jakieś zwariowane prywatki i nazwiska swoich dawnych chłopaków, którymi w napadzie wściekłości go wyszydzała, rozważał z niepokojem, czy przypadkiem nie ma zamiaru wrócić do tamtego życia. Miała zaledwie 24 lata i seks znaczył dla niej chyba coś więcej niż dla niego, co go bardzo dziwiło, bo miał przecież potrzeby normalnego mężczyzny. A do tego ta jej uroda... Z oczami w kolorze niezapominajek, jedwabistymi blond włosami, doskonałą cerą i zgrabnym, zadartym noskiem, stanowiła pokusę dla każdego mężczyzny.

- Och, do diabła z tym - wymamrotał pod nosem, podświadomie powtarzając jej okrzyk irytacji.

Zapalił silnik, wrzucił bieg i oderwał się od krawężnika...

2.

Przez ostatnie trzy lata June Arnot uchodziła za najpopularniejszą aktorkę filmową, mówiło się też, że jest najbogatszą kobietą Hollywoodu.

Wybudowała sobie luksusową rezydencję na cyplu po wschodniej stronie zatoki Tammany Bay, kilka mil od Pacific City i niespełna dziesięć od Hollywood. Sam dom stanowił mieszaninę przepychu i krzykliwej ostentacji. June Arnot, której nie brakowało poczucia humoru, nazwała go Dead End (Ślepa Uliczka).

Kiedy Conrad zatrzymał się przy maleńkim, porośniętym bluszczem domku strażnika, gdzie wszyscy goście musieli wpisywać się do książki, zanim znaleźli się na długim około jednej mili podjeździe, prowadzącym do rezydencji, opasła sylwetka porucznika Sama Bardina z Biura Zabójstw wyłoniła się z ciemności.

- Ho, ho, - powiedział ujrzawszy Conrada. - Nie musiałeś dla mnie aż tak się stroić. Dlatego tak późno przyjechałeś?

Rozbawił Paula.

- Gdy zadzwoniłeś, wychodziliśmy z żoną na kolację, przez to porządnie jej się naraziłem... na parę tygodni... McCann jeszcze się nie pokazał?

- Niestety, kapitan pojechał do San Francisco, taki pech... Wróci dopiero jutro. Wiesz, to śmierdząca sprawa, cieszę się, że już jesteś. Jeśli będziemy chcieli ją skończyć, potrzebna będzie jakaś pomoc.

- Zaczynajmy więc... Może powiesz mi najpierw, co wiesz, a potem się rozejrzymy...

Bardin wytarł chustką pełną, rumianą twarz i zsunął kapelusz z czoła. Był wysokim, silnie zbudowanym mężczyzną, dziesięć lat starszym od Conrada.

- O wpół do dziewiątej zadzwonił do nas Harrison Fedor, impresario June Arnot, był z nią umówiony na dziś wieczór w sprawach służbowych. Kiedy tu przyjechał, stwierdził ze zdziwieniem, że brama, którą zazwyczaj zamykano na klucz, jest otwarta na oścież, więc wszedł do domku strażnika i tam znalazł go z przestrzeloną głową. Próbował sam zadzwonić do pani Arnot, ale nikt nie odpowiadał. Przypuszczam, że w tym momencie obleciał go strach, w każdym razie powiedział, że bał się pójść do domu i zobaczyć, co się stało, dlatego zadzwonił do nas...

- Gdzie jest teraz?

- Siedzi w swoim samochodzie i pokrzepia się whisky - odpowiedział Bardin z uśmiechem. - Nie było jeszcze czasu z nim porozmawiać, ale kazałem mu czekać... Byłem już w domu, z pięciu służących żaden nie przeżył, wszyscy zostali zastrzeleni... Co do pani Arnot, to wiedząc, że była umówiona z Fedorem przypuszczałem, że musi być gdzieś na terenie posiadłości, ale w domu jej nie było... - Wyjął paczkę papierosów, poczęstował Conrada i sam zapalił. - Znalazłem ją w basenie kąpielowym - skrzywił się lekko... - Ktoś rozpruł jej brzuch i odrąbał głowę... Conrad chrząknął nerwowo.

- Wygląda mi to na maniaka... Co teraz robicie?

- Chłopcy są w domu i koło basenu; zajmują się swoją robotą... Jeśli pozostał choćby najmniejszy ślad, oni go znajdą, zapewniam cię... Chcesz się rozejrzeć?

- Raczej tak... Czy lekarz potrafi ustalić czas?

- Właśnie nad tym pracuje, nie pozwoliłem mu tylko ruszać ciał, dopóki nie przyjedziesz... Już niedługo powinien mieć wyniki... Chodź, zajrzymy do domku strażnika...

Conrad wszedł za nim do małego pokoju, na którego całe wyposażenie składało się krzesło, miękka sofa i ogromne biurko z baterią telefonów i pokaźną, oprawną w skórę księgą gości, która otwarta była na stronie z dzisiejszą datą.

Strażnik leżał pod stołem, ubrany w oliwkowozielony uniform i wypucowane buty z cholewami. Głowa mężczyzny tonęła w kałuży purpurowej krwi. Jedno szybkie spojrzenie wystarczyło Conradowi, by stwierdzić, że strzelano do niego z bliskiej odległości.

Podszedł do biurka i nachylił się nad księgą gości.

- Jest mało prawdopodobne, żeby zabójca się tu wpisał - zagadnął sucho Bardin. - Ale strażnik musiał go znać, inaczej nie otwierałby bramy...

Wzrok Conrada spoczął na niemal pustej stronie.

Godz. 15.00 Mr Jack Bölling, 3 Lennox Street, wizyta umówiona.

Godz. 17.00 Miss Rita Strange, 14 Crown Street, wizyta umówiona.

Godz. 19.00 Miss Frances Coleman, 145 Glendale Avenue

- Ciekawe - zauważył Conrad. - Czyżby miało to znaczyć, że ta Coleman była tutaj w chwili morderstwa?

Bardin wzruszył ramionami.

- Nie wiem, sprawdzimy ją, gdy będziemy mieć czas... Mogę się tylko założyć, że wyrwałaby kartkę, gdyby miała z tym coś wspólnego.

- Masz rację, chyba... żeby zapomniała... Bardin machnął ręką ze zniecierpliwieniem.

- Dobra, dobra, chodźmy już... Jest tu jeszcze parę ładnych obrazków, które powinieneś zobaczyć - mówił ruszając w gęstniejącą ciemność. - Może byśmy podjechali twoim samochodem? Na drugim zakręcie zwolnij, tam zastrzelono ogrodnika.

Conrad wjechał w aleję, wysadzaną gigantycznymi palmami i kwitnącymi krzewami. Po przejechaniu około trzystu jardów, Bardin powiedział: - Zaraz za tym zakrętem...

Zaparkowali obok samochodu, stojącego na skraju alei. W światłach reflektorów ujrzeli doktora Holmesa w towarzystwie dwóch stażystów, ubranych w białe fartuchy, i tyluż policjantów, którzy wyglądali na wyraźnie znudzonych.

Gdy Conrad i Bardin podeszli bliżej, stwierdzili, że wszyscy pochylają się nad starym, pomarszczonym Chińczykiem. Leżał na plecach, a jego żółte, podobne do szponów palce wykrzywione były w śmiertelnej agonii. Duża czerwona plama na piersi wyraźnie odcinała się od bieli kombinezonu nieboszczyka.

- Dobry wieczór, Conrad - odezwał się na powitanie doktor Holmes. Był drobny, miał okrągłą, różową twarz i wianuszek siwych włosów, okalających łysą głowę. - Przyszedł pan zobaczyć tę masakrę?

- Okropność... - odparł Conrad. - Od jak dawna nie żyje?

- Nie więcej niż półtorej godziny.

- ... Czyli zamordowano go tuż po siódmej...

- Coś koło tego...

- Z tego samego rewolweru co strażnika?

- Prawdopodobnie wszystkich zabito z czterdziestki piątki - Holmes popatrzył na Bardina. - Wszystko wskazuje, że to zawodowcy, panie poruczniku, tak czy owak, ktokolwiek zastrzelił tych ludzi zna swój fach, każdy z nich zginął od jednego strzału.

Bardin chrząknął, nie zgadzał się z Holmesem.

- To mało znaczy, czterdziestka piątka powaliłaby każdego niezależnie czy jest w rękach zawodowca czy amatora.

- Dobra, dobra - przerwał mu Conrad. - Jedźmy teraz do domu...

Trzy minuty później znajdowali się przed rezydencją June Arnot. Cały dom tonął w światłach. Pod drzwiami stało dwóch policjantów, którzy strzegli wejścia.

Conrad i Bardin wspięli się po schodach do małego pokoiku recepcyjnego, a następnie zeszli poniżej do mozaikowego patio. Otoczone z trzech stron pokojami tworzyło chłodny, zaciszny dziedziniec, gdzie można było posiedzieć i wypocząć.

Z hallu wyszedł sierżant O’Brien, wysoki, szczupły mężczyzna o surowym spojrzeniu i z mnóstwem piegów na twarzy. Na widok Conrada skinął głową.

- Znalazłeś coś? - zapytał Bardin.

- Parę łusek, nic więcej... Żadnych odcisków palców, oczywiście poza tymi, które można jakoś wytłumaczyć. Wygląda na to, że zabójca po prostu wszedł, zastrzelił każdego, kto znalazł się w polu widzenia, i wyszedł niczego nie dotykając.

Paul podszedł do schodów i spojrzał w górę, gdzie spoczywało ciało chińskiej służącej. Ubrana była w żółtą bluzę i ciemnoniebieskie spodnie z jedwabiu, ozdobione haftem. Uwagę Conrada zwróciła brzydka czerwona plama między łopatkami dziewczyny.

- Chyba biegła, żeby się ukryć i wtedy do niej strzelono - wyjaśnił Bardin. - Chcesz wejść tam i zobaczyć z bliska?

Conrad pokręcił głową.

- Chodźmy więc dalej, eksponat numer cztery znajduje się w salonie... - Bardin poprowadził go do pokoju umeblowanego z przepychem, ze skórzanymi kanapami i fotelami; był tak ogromny, że z powodzeniem mógł pomieścić 30-40 osób. Na środku znajdowała się pokaźna fontanna, ozdobiona kolorowymi światłami. Tropikalne ryby w podświetlonej czaszy dodawały jej szczególnego uroku.

- Ładne, co? - skonstatował sucho Bardin. - Gdybyś tak zobaczył gościnny w moim mieszkaniu... Muszę powiedzieć żonie o tych rybach, może to podsunie jej jakiś pomysł. Wystarczyłoby tylko parę sztuk...

Conrad postąpił parę kroków dalej. Pod oszklonymi drzwiami prowadzącymi do ogrodu, starszy lokaj June Arnot siedział skurczony na podłodze, opierając się o ścianę obitą tkaniną dekoracyjną. Kula przeszyła mu głowę na wylot.

- Popatrz, taką tkaninę zniszczył - zauważył Bardin. - Szkoda, założyłbym się, że słono kosztuje... - zgniótł niedopałek w popielniczce i zapytał:

- Chcesz zobaczyć kuchnię? Jest tam jeszcze dwóch - kucharz i Filipińczyk. Obaj biegli do wyjścia, ale żaden nie zdążył...

- Myślę, że wystarczy, dosyć się naoglądałem... Jeśli jest jeszcze coś do znalezienia, twoi chłopcy to znajdą, jestem o tym przekonany...

- Nie do wiary, zapiszę w kalendarzu i przypomnę ci w stosownym momencie - odparł Bardin. - A więc dobra, zejdziemy do basenu...

Podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł na rozległy taras. Wschodzący księżyc oświetlał morze zimnym, ciężkim blaskiem. Powietrze w ogrodzie było ciężkie od zapachu kwiatów. Poniżej, w oddali, znajdowała się fontanna rozjarzona światłami, dopełniając baśniowej scenerii.

- Taaak, lubiła światło i wspaniałe kolory, prawda? - stwierdził Bardin. - I na co jej to przyszło? Brr, to okropne skończyć życie z odrąbaną głową i rozprutym brzuchem. Wolałbym uniknąć podobnej śmierci, nawet za cenę takiego bogactwa.

- Kłopot z tobą, Sam - wyszeptał Conrad - że jesteś świadom swojej klasy, ale jest mnóstwo facetów, którzy pozazdrościliby ci twojego życia, zastanów się nad tym...

- Pokaż mi ich - Bardin odpowiedział z kwaśnym uśmiechem. - W każdej chwili bym się zamienił... Łatwo ci mówić, masz uroczą żonę, przy niej możesz zapomnieć o wszystkim... Scierpiałbym i nędzną chałupę, i podłe żarcie, gdybym miał w domu choć odrobinę kobiecego wdzięku... Jeśli interesują cię stare, niemodne fatałaszki, przyjdź i zerknij do naszego ogrodu, gdy suszy się pranie. Mogę się założyć, że twoja żona nosi nylonową bieliznę, tę samą, od której nie mogę oderwać wzroku, gdy mijam wystawy, ale jest to najmniejsza odległość, z jakiej mam okazję oglądać takie rzeczy...

Conrada ogarnęła nagła fala irytacji. Znał żonę Bardina, rzeczywiście, niczym się nie wyróżniała, nie grzeszyła urodą ani elegancją, ale przynajmniej starała się stworzyć dom, który był o wiele lepszy od tego, jaki jemu dała Janey.

- Nigdy nie docenia się tego, co się ma - rzucił oschle, po czym zszedł po schodach wiodących do basenu.

3.

Doktor Holmes, dwóch stażystów, fotograf i czterej policjanci  stali nad brzegiem baienu, tuż obok wysokiej na 40 stóp wieży do skoków i wpatrywali się w wodę, która w tym miejscu miała kolor szkarłatny, wyraźnie odcinając się od reszty przejrzystej, niebieskiej toni.

Gdy Bardin z Conradem przechodzili przez salę koktajlową do pomieszczenia z basenem, wyłożonego błękitnymi kafelkami, Bardin powiedział:

- Widziałem to raz i nie mogę powiedzieć, żebym znowu chciał oglądać...

Przyłączyli się do grupy pod wieżą.

- Jest tam - kontynuował Bardin, wskazując ręką wodę. Paul spojrzał na bezgłowy, obnażony korpus kobiety, leżący na dnie, po płytszej stronie basenu. Widok bestialsko okaleczonego ciała przyprawił go o skurcz żołądka.

- A gdzie głowa? - zapytał, odwracając wzrok.

- Tam gdzie była, w garderobie na stole. Chcesz zobaczyć?

- Nie, dziękuję. Jesteś pewny, że to June Arnot?

- Nie ma żadnych wątpliwości.

Conrad zwrócił się do doktora Holmesa.

- Dobra, doktorze, obejrzałem wszystko, możecie brać się do roboty... Przyśle mi pan raport?

Holmes skinął głową.

- Chłopaki, wyciągnijcie ją stamtąd - krzyknął Bardin. - Tylko ostrożnie...

Trzech policjantów poruszyło się z wyraźną niechęcią. Jeden z nich zanurzył w wodzie długi bosak, próbując zagarnąć ciało.

- Porozmawiajmy tymczasem z Fedorem - zaproponował Conrad. - Wezwij go do domu, dobrze?

Bardin wysłał policjanta, żeby przyprowadził Fedora, po czym obaj z Conradem weszli na schody prowadzące do budynku.

- No i co o tym sądzisz? - zapytał Conrada.

- Wygląda mi to na kogoś, kto jest częstym gościem w tym domu. Ponieważ strażnik go wpuścił, można przyjąć, że nie był to nikt obcy. Poza tym sprzątnął służbę, która mogłaby go rozpoznać, to też przemawia za taką hipotezą...

- Równie dobrze mógł to zrobić jakiś maniak w napadzie szału...

- Mało prawdopodobne, wtedy strażnik nie otworzyłby mu bramy.

- Kto wie, wszystko zależy od tego, co tamten by mu powiedział.

Gdy podeszli pod dom, natknęli się na dwóch policjantów. Wychodzili akurat głównymi drzwiami, niosąc nosze ze szczelnie zakrytym ciałem.

- To już wszystko, panie poruczniku, dom jest czysty - powiedział jeden z nich.

Bardin mruknął coś pod nosem, wszedł na schody i dalej w dół na patio.

- Myślisz, że Fedora można wykluczyć z kręgu podejrzanych? - zapytał Conrad sadowiąc się wygodnie w wiklinowym fotelu.

- Taki człowiek nie mógłby zrobić czegoś podobnego, a jeśli nawet, musiałby mieć piekielnie ważny motyw. Arnot była jego jedyną klientką i nieźle na niej zarabiał...

- Kobieta jej pokroju musiała mieć wielu wrogów - stwierdził Conrad, rozprostowując długie nogi. - Ktokolwiek to zrobił, musiał jej nienawidzić z całej duszy...

- Miała paru koszmarnych znajomych - Bardin przetarł oczy. - Od czasu do czasu dostawałem informacje, że nie stroniła od największego plugastwa... Czy wiedziałeś, że cieszyła się specjalnymi względami Jacka Maurera?

Conrad zamienił się w słuch.

- Nie, nie wiedziałem... Co to znaczy - specjalnymi względami? Bardin uśmiechnął się.

- Spodziewałem się, że będziesz zaskoczony... Nie mogę przysiąc, że to prawda, ale wiele plotkowano na ten temat. June Arnot starała się być dyskretna, a mimo to mówiło się, że byli kochankami...

- Chciałbym, żeby tak było, Maurer jest pozbawiony wszelkich skrupułów i ta robota świetnie do niego pasuje... Pamiętasz, parę lat temu doszło do masakry gangu, którą on sterował... Siedmiu facetów zastrzelonych z karabinu maszynowego...?

- Ale przecież nie mamy żadnej pewności, że to była sprawka Maurera - Bardin wykazywał zdecydowaną ostrożność.

- A czyja? Tamci faceci wdarli się na jego teren, więc chcąc utrzymać swoją pozycję musiał ich usunąć...

- Ale kapitan nie był o tym przekonany, uważał, że zrobili to ludzie Jacobiego, którzy chcieli po prostu Maurera wrobić...

- Kapitan dobrze wie, że ja mam inne zdanie... To na pewno był Maurer i dzisiejsze morderstwo też do niego pasuje...

- Ty się chyba na niego uwziąłeś - Bardin wzruszył ramionami. - Myślę, że sprzedałbyś własną duszę, byleby tylko wsadzić go za kratki...

- Wcale nie mam zamiaru wsadzać go za kratki - w głosie Conrada dało się wyczuć nagłą zaciętość. - Chcę go zobaczyć na krześle elektrycznym, już za długo szwenda się po tym świecie...

W drzwiach patio pojawił się policjant, zakaszlał i kciukiem wskazał za siebie.

- Przyszedł pan Fedor, proszę pana.

Conrad z Bardinem wstali. Harrison Fedor, impresario June Arnot, przeszedł pośpiesznie przez mozaikowe patio. Był niewysokim, szczupłym mężczyzną o stanowczym spojrzeniu, ustach podobnych do pułapki na szczury i wystających szczękach. Zbliżywszy się do Conrada złapał jego rękę i potrząsnął nią gwałtownie.

- Miło mi pana widzieć, co się stało? Czy z June wszystko w porządku?

- Wprost przeciwnie - powiedział cicho Conrad. - Została zamordowana... ona i cała jej służba...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin