Donaldson_Stephen_R_-_Zraniona_kraina.rtf

(2534 KB) Pobierz

 

Stephen R. Donaldson

Zraniona Kraina

The Wounded Land

Drugie Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka

Księga pierwsza

Przełożył Michał Jakuszewski

Wydanie oryginalne: 1980



Wydanie polskie: 1998


Szafot Ziemi

Dla Lestera del Reya

Lester mnie na to namówił


Co wydarzyło się w poprzednich tomach

W następstwie zakażenia amputowano Thomasowi Covenantowi dwa palce dłoni. Dowiedział się ponadto, że cierpi na trąd. Był popularnym pisarzem, lecz teraz sąsiedzi uznają go za wyrzutka. Jego żona, Joan, występuje o rozwód.

Samotny i zgorzkniały, spotyka starego żebraka, który mówi mu: Bądź wierny”. Oszołomiony tym niezwykłym spotkaniem, wpada pod nadjeżdżający samochód i odzyskuje przytomność na szczycie wysokiej góry, wznoszącej się w niezwykłym świecie. Złowieszczy głos kogoś zwanego lordem Foulem przekazuje mu zapowiadającą zagładę wiadomość dla lordów Krainy. Następnie Lena sprowadza go w dół, do wioski o nazwie Mithil Stonedown, której mieszkańcy uznają go za ponowne wcielenie legendarnego Bereka Półrękiego, pierwszego wielkiego lorda. Jego ślubną obrączkę z białego złota uważają za talizman o wielkiej mocy, zdolny przywoływać pierwotną magię.

Lena uzdrawia go za pomocą iłu leczącego. Nagły powrót do zdrowia wywołuje u niego szok i Thomas gwałci dziewczynę. Mimo to jej matka, Atiaran, zgadza się poprowadzić go do Revelstone, siedziby lordów. Covenant nadaje sobie przydomek Niedowiarka, ponieważ nie potrafi uwierzyć w magię Krainy. Obawia się, że jest ona halucynacją, którą stworzył jego umysł, by uciec od rzeczywistości.

Przyjazny gigant, Słone Serce Pianościgły, przewozi Covenanta do Revelstone, gdzie pozdrawiają go jako ur-lorda. Lordowie są wstrząśnięci pochodzącym od Foula posłaniem mówiącym, że zły jaskiniowy upiór wszedł w posiadanie potężnej Laski Praw, bez której nie mogą pokrzyżować zamiarów Foula, pragnącego zniszczyć Krainę. Muszą odzyskać przetrzymywaną w grotach jaskiniowych upiorów pod Górą Gromu Laskę. Covenant wyrusza razem z nimi, strzeżony przez Bannora, jednego z gwardzistów krwi, którzy złożyli starożytne śluby, każące im chronić lordów.

Po wielu potyczkach ze złymi stworami Foula odbierają Laskę jaskiniowym upiorom. Lordom udaje się uciec, gdy Covenantnie wiedząc, jak tego dokonałużywa pierwotnej magii swego pierścienia. Niedowiarek zniknął i budzi się w szpitalu, kilka godzin po wypadku, choć w Krainie upłynęły miesiące.

Wiele tygodni później, biegnąc, by odebrać telefon od Joan, potyka się, przewraca i traci przytomność. Ponownie budzi się w Krainie, w której minęło czterdzieści lat. Lordowie są zdesperowani. Foul odnalazł Złoziemny Kamień, źródło złej mocy, i sposobi się do ataku. Słabszą armią lordów dowodzi Hile Troy, który również pochodzi z rzeczywistej” Ziemi. Wielkim lordem jest teraz Elena, córka Leny i Covenanta, która wita go jako zbawcę.

Oddział gwardii krwi i lordów wyrusza do miasta Coercri, by prosić o pomoc gigantów. Foul opętał jednak trzech z nich i ich ciałami zawładnęli jego pradawni pomocnicy, furie. Pozostałych gigantów wymordowano w okrutny sposób. Jedyny ocalały lord zabija giganta-furię, któremu gwardziści odbierają kawałek Złoziemnego Kamienia, by zanieść go do Revelstone. Lord jednak kona, nim zdąży ostrzec ich przed wiążącym się z nim niebezpieczeństwem.

Hile Troy wiedzie armię na południe. Towarzyszy mu przyjaciel Covenanta, lord Mhoram. Armią Foula dowodzi drugi gigant-furia. Troy zostaje zmuszony do ucieczki do Szubienicznej Głębi, lasu, którego strzeże Caerroil Leśnytajemniczy, prastary Pan Puszczy. Ratuje on armię, lecz w zamian żąda, by Troy został jego uczniem.

Elena prowadzi Covenanta i Bannora do Melenkurion Tamy Niebios, szczytu wznoszącego się w pobliżu Szubienicznej Głębi. W sercu góry Elena wypija wodę zwaną Krwią Ziemi i w ten sposób zdobywa Moc Rozkazu. Przywołuje ducha Kevina, pradawnego lorda, i rozkazuje mu zniszczyć Foula. Ten jednak pokonuje Kevina i odsyła go, by powlókł Elenę i Laskę Praw w głąb ziemi, ku zgubie.

Covenant i Bannor uciekają w dół rzeki, gdzie spotykają się z Mhoramem. Covenant jednak znowu znika i budzi się we własnym salonie.

Dręczony poczuciem winy, zaniedbuje się i wałęsa nocą po okolicy. Nagle spotyka małą dziewczynkę, której zagraża wąż. Ratuje ją, lecz sam zostaje ukąszony. Ponownie wraca do Krainy, na Wartownię Kevina, w miejsce, gdzie przybył do niej po raz pierwszy. Wezwali go ocalały z masakry Pianościgły oraz Triock, dawny kochanek Leny, który dla dobra Krainy wyrzekł się nienawiści do Covenanta. W Mithil Stonedown spotyka Lenęobłąkaną kobietę, która twierdzi, że zachowała młodość z miłości do niego, choć przecież jest stara.

W ciągu siedmiu lat, które upłynęły od zaginięcia Laski, sytuacja w Krainie znacznie się pogorszyła. Mhoramowi grozi oblężenie w Revelstone. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Wszyscy sądzą, że jedynie Covenant może pokonać Foula, dzięki mocy pierścienia. Wreszcie Niedowiarek wyrusza do leżącej daleko na wschodzie Ochronki Foula w towarzystwie Pianościgłego, Triocka i Leny. Zwracają się o pomoc do Ramenów, ludzi służących wielkim ranyhyn, dzikim koniom z równin. Spotykają się tam jednak ze zdradą. Lena oddaje życie, by ocalić Covenanta, który odnosi poważne rany.

Jedna z Wyzwolonych ratuje go i uzdrawia. Następnie Covenant spotyka Pianościgłego i Triocka, lecz bierze ich do niewoli furia, który prowadzi pojmanych do strzegącego Wyższej Krainy Kolosa. Tam Niedowiarka próbuje zabić duch Eleny, która stała się niewolnicą Foula. Za pomocą pierścienia Covenant pokonuje widmo i niszczy dzierżoną przez nie Laskę.

Obaj z Pianościgłym ruszają w dalszą drogę przez Niższą Krainę, ku Ochronce Foula. Pomagają im jheherrin, żałosne istoty uformowane z żyjącego błota. Wreszcie udaje im się przedostać do twierdzy Foula. Tam, dzięki wsparciu, jakiego udzielił mu swą odwagą Pianościgły, Covenant wreszcie odkrywa, jak korzystać z mocy pierścienia, choć nadal właściwie jej nie rozumie. Następnie pokonuje Foula i niszczy Złoziemny Kamień.

Wydaje się, że oznacza to również jego zgubę, lecz ratuje go Stwórca tego światastary żebrak, który powiedział mu bądź wierny”. Pokazawszy Covenantowi, że Mhoram zatriumfował nad mocami zła dzięki użyciu krillamiecza przebudzonego do życia przez przybycie Niedowiarka do Krainyodsyła go do ojczystego świata.

Upewniwszy się, że Kraina ocaleje, Covenant jest gotowy stawić czoło losowi, jaki go czekażyciu trędowatego. Mija około dziesięciu lat, podczas których nie nadchodzą dalsze wezwania z Krainy.

Tak zaczynają się DRUGIE KRONIKI THOMASA COVENANTA NIEDOWIARKA...


Prolog

Wybór


1. Córka

Usłyszawszy stukanie do drzwi, Linden Avery jęknęła głośno. Była w ponurym nastroju i nie życzyła sobie żadnych gości. Jedyne, czego pragnęła, to zimny prysznic i święty spokój, chwila na przywyknięcie do celowo urządzonego po spartańsku mieszkania.

Większą część nienaturalnie parnego, jak na środek wiosny, popołudnia poświęciła na wprowadzenie się do pomieszczenia, które wynajął dla niej szpital. Wtaszczyła po zewnętrznych schodach na piętro starego drewnianego domu nieliczne meble i trochę odzieży, a następniechoć padała z wyczerpaniamnóstwo wypełnionych podręcznikami kartonowych pudeł ze swego nie najnowszego już czterodrzwiowego samochodu. Budynek leżał wśród zielska niczym kaleka ropucha. Gdy po raz pierwszy otworzyła drzwi mieszkania, ujrzała trzy izby i łazienkę o brudnych, żółtych ścianach. Deski podłogowe pokrywała jedynie łuszcząca się beżowa farba; całość wyglądała na bardzo sfatygowaną. Dostrzegła też kartkę, którą ktoś musiał wsunąć pod drzwi. Papier pokrywały grube czerwone linie przywodzące na myśl szminkę lub świeżą krewduży, niewprawnie naszkicowany trójkąt, a w środku dwa słowa:

 

JEZUS ZBAWIA

 

Gapiła się na kartkę przez dłuższą chwilę, po czym zmięła ją i wsunęła do kieszeni. Nie potrzebowała ofert zbawienia. Nie chciała niczego, na co sama nie zasłuży.

W połączeniu z duchotą, długim wysiłkiem, jakim było wnoszenie rzeczy po schodach, oraz widokiem nowego mieszkania, kartka sprawiła, że byłaby jednak zdolna popełnić morderstwo. Pokoje przypominały jej dom rodziców. Dlatego właśnie od początku znienawidziła to mieszkanie. Coś jej się jednak należało i postanowiła to zaakceptować. Gardziła nim, lecz zarazem je aprobowała. Spartańskie warunki, w których żyła, uznawała za słuszne.

Była lekarzem. Niedawno ukończyła wymagany okres praktyki szpitalnej i zdecydowała się poszukać pracy w małym, prowincjonalnym, ospałym miasteczku, takim jak to. Takim jak to, w pobliżu którego się urodziła i gdzie zmarli jej rodzice. Choć miała dopiero trzydzieści lat, czuła się stara, niekochana i nieczuła. Zasłużyła na to. Wiodła surowe, pozbawione miłości życie. Ojciec umarł, kiedy miała osiem lat, a matka, gdy skończyła piętnaście. Po trzech smutnych latach w domu dziecka ukończyła college, studia medyczne, odbyła staż i praktykę szpitalną, zdobywając specjalizację lekarza rodzinnego. Odkąd sięgała pamięcią, żyła w samotności. Ta izolacja stopniowo stała się zakorzenionym nawykiem. Dwa lub trzy romanse, które przeżyła, przypominały raczej ćwiczenia gimnastyczne lub eksperymenty fizjologiczne. Nie poruszyły w niej nic. Patrząc na siebie, widziała jedynie upór i konsekwencje przemocy.

Ciężka praca i tłumienie emocji nie pozbawiły jej ciała niechcianego kobiecego uroku, nie zgasiły wrodzonego połysku sięgających ramion włosów o barwie pszenicy ani nie zniszczyły pięknych rysów twarzy. Chłód i harówka, którymi wypełniała swe życie, nie zmieniły faktu, że jej oczy niemal bez powodu zachodziły mgłą i tryskały łzami. Twarz naznaczyły już jednak zmarszczki, nos miała prosty i delikatny, na czole nieustannie utrzymywał się wyraz skupienia, a ból wyrył głębokie bruzdy po obu stronach ust, stworzonych dla losu łaskawszego niż ten, który ją spotkał. Również głos Linden utracił dźwięczność, upodobnił się do narzędzia diagnostycznego, służącego raczej do przekazywania istotnych danych niż do nawiązywania porozumienia.

Tryb życia, jaki sobie wybrała, dawał jej jednak coś więcej niż samotność i skłonność do ulegania ponurym nastrojom. Nauczył ją wiary we własne siły. Była lekarzem. Trzymała w dłoniach życie i śmierć i potrafiła teraz sprostać temu zadaniu. Ufała w swą zdolność dźwigania ciężaru. Usłyszawszy ponowne stukanie, jęknęła z niechęcią. Mimo to poprawiła przesiąknięte potem ubranie, zupełnie jakby chciała zapanować nad emocjami, po czym podeszła do drzwi.

Poznała stojącego za nimi niskiego mężczyznę o skrzywionej twarzy. Był to Julius Berenford, dyrektor okręgowego szpitala. To on przyjął ją do pracy jako kierownika przychodni przyszpitalnej i sali nagłych przypadków. W większym mieście zaproponowanie podobnego stanowiska lekarzowi rodzinnemu byłoby czymś niezwykłym. Szpital okręgowy obsługiwał jednak okolicę zamieszkaną głównie przez farmerów i biednych wieśniaków ze wzgórz. Miasteczko, stolica okręgu, od dwudziestu lat starzało się nieustannie. Doktor Berenford potrzebował lekarza ogólnego.

Czubek jego głowy znajdował się na wysokości jej oczu. Dyrektor był dwa razy starszy od niej. Wydatny brzuszek kontrastował z chudymi kończynami. Na jego twarzy niechęć mieszała się z sympatią, zupełnie jakby ludzkie reakcje wydawały mu się niepojęte, a zarazem pociągające. Gdy rozciągnął w uśmiechu ocienione siwymi wąsami usta, woreczki pod oczyma zacisnęły się w wyrazie ironii.

Doktor Averypowiedział, sapiąc lekko, wyczerpany wejściem na schody.

Doktorze Berenford.Odsunęła się na bok.Cóż, proszę wejśćdodała pełnym napięcia głosem, dając do zrozumienia, że pora wizyty nie jest odpowiednia.

Wszedł do mieszkania, rozejrzał się wokół i zbliżył do krzesła.

Już się pani urządziłazauważył.To dobrze. Mam nadzieję, że ktoś pani pomógł to wszystko wnieść.

Usiadła sztywno obok niego, zupełnie jakby była w pracy.

Nikt mi nie pomagał.

Kogo mogłaby prosić o pomoc?

Doktor Berenford zaczął się usprawiedliwiać, lecz przerwała mu niecierpliwym gestem.

Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłam się do tego.

To niedobrze.Jego wzrok wyrażał wiele złożonych uczuć.Niedawno ukończyła pani praktykę w wysoko cenionym szpitalu. Ma pani znakomite osiągnięcia i coś od życia się pani należy. Przynajmniej pomoc w dźwiganiu mebli.

Jego ton był tylko w połowie żartobliwy. Rozumiała ukrytą w nim powagę, ponieważ sprawa jej wykształcenia i umiejętności wielokrotnie pojawiała się w ich rozmowach. Za każdym razem dopytywał się, dlaczego ktoś z takimi referencjami chce przyjąć pracę w biednym, okręgowym szpitalu. Nie uwierzył w gładkie wyjaśnienia, które dla niego przygotowała. Wreszcie musiała mu przedstawić wersję nieco zbliżoną do prawdy.

Moi rodzice zmarli w pobliżu miasteczka podobnego do tegowyjaśniła.Byli jeszcze młodzi. Gdyby znaleźli się pod opieką dobrego lekarza rodzinnego, żyliby do dziś.

Była to prawda, lecz zarazem fałsz. To właśnie leżało u podstaw sprzeczności, przez którą czuła się taka stara. Gdyby u jej matki na czas rozpoznano czerniaka, można by ją było zoperować. Szanse powodzenia wynosiłyby dziewięćdziesiąt procent. A gdyby depresję jej ojca zauważył ktoś mający wiedzę lub intuicję, można by zapobiec samobójstwu. Prawdziwa była jednak również odwrotna teza: nic nie mogło uratować jej rodziców. Umarli, ponieważ byli po prostu zbyt nieudolni, by żyć. Gdy tylko zaczynała o tym myśleć, miała wrażenie, że jej kości z godziny na godzinę stają się coraz bardziej kruche.

Przybyła tutaj, ponieważ chciała pomóc ludziom takim, jak jej rodzice. A także po to, by udowodnić samej sobie, że potrafi sobie poradzić w podobnych warunkach. Że w niczym nie przypomina rodziców. I dlatego, że pragnęła umrzeć.

No, mniejsza o torzekł doktor Berenford, gdy się nie odzywała. Jej posępne milczenie wyraźnie zbijało go z tropu.Cieszę się, że pani tu jest. Czy mógłbym w czymś pomóc? Może w urządzeniu mieszkania?

Linden chciała już odmówić, bardziej z przyzwyczajenia niż z przekonania, przypomniała sobie jednak o kartce, którą miała w kieszeni. Pod wpływem impulsu wyciągnęła ją i podała Berenfordowi.

Znalazłam to pod drzwiami. Może powinien mi pan wyjaśnić, na co się narażam.

Przyjrzał się trójkątowi i literom.

Jezus zbawiawymamrotał pod nosem i westchnął.Ryzyko zawodowe. Chodzę regularnie do miejscowego kościoła już od czterdziestu lat, ale ponieważ jestem wykształconym, przyzwoicie zarabiającym facetem, niektórzy z tutejszych dobrych ludzi...skrzywił z przekąsem twarz...wciąż próbują mnie nawracać. Ignorancja jest jedyną postacią niewinności, którą rozumieją.Wzruszył ramionami i oddał jej kartkę.W tej okolicy już od dawna panuje kryzys. Ludzie, którzy padli ofiarą kryzysu, po pewnym czasie zaczynają robić dziwne rzeczy. Starają się uczynić z niego cnotę. Potrzebują czegoś, co zaradzi ich poczuciu bezradności. Tutaj najczęściej starają się pozyskać nowych członków. Obawiam się, że będzie się pani musiała nauczyć tolerować tych, którzy niepokoją się o pani duszę. W małym miasteczku trudno o anonimowość.

Linden skinęła głową, prawie nie słysząc gościa. Zawładnęło nią nagłe wspomnienie o matce, użalającej się nad sobą z przejmującym płaczem. Winiła córkę za śmierć męża...

Krzywiąc ze złością twarz, Linden odegnała tę myśl. Napełniała ją ona tak silną odrazą, że zgodziłaby się na chirurgiczne usunięcie owego wspomnienia z mózgu. Doktor Berenford jednak patrzył na nią w taki sposób, jakby odczuwany wstręt uwidocznił się na jej twarzy. By uniknąć odsłonięcia się przed nim, przybrała surowy wyraz twarzy.

Czym mogę panu służyć, doktorze?

Po pierwszeodparł, narzucając sobie poufały ton mimo brzmienia jej głosumożesz mówić do mnie Julius, bo ja i tak będę się do ciebie zwracał Linden.

Wyraziła zgodę wzruszeniem ramion.

Julius.

Linden.Uśmiechnął się, lecz nie zmniejszyło to jego skrępowania.Właściwie to przyszedłem tu z dwóch powodów. Chciałem cię przywitać w naszym mieście, ale to mogłem zrobić później. Tak naprawdę to mam dla ciebie pewne zadanie.

Zadanie?pomyślała. To słowo wzbudziło w niej mimowolny sprzeciw. Przed chwilą przyjechałam. Jestem zmęczona i zła. Nie wiem, jak zdołam wytrzymać w tym mieszkaniu.

Jest piątekodparła ostrożnie.Miałam zacząć dopiero w poniedziałek.

To nie ma nic wspólnego ze szpitalem. Powinno, ale nie ma.Omiótł spojrzeniem jej twarz z niemal dotykalnym wyrazem prośby.Proszę o osobistą przysługę. Nie potrafię sobie poradzić. Tyle już lat wtrącam się w życie pacjentów, że utraciłem zdolność podejmowania obiektywnych decyzji. A może po prostu nie nadążam za postępem i mam luki w wiedzy medycznej. Potrzebuję opinii kogoś drugiego.

Na jaki temat?zapytała. Starała się zachować obojętny ton, lecz w głębi duszy jęknęła. Wiedziała już, że spróbuje zrobić to, o co ją prosi. Zwracał się do tej części jej osoby, która dotąd nie nauczyła się mówić nie”.

Skrzywił się kwaśno.

Niestety, nie mogę ci tego powiedzieć. To poufna sprawa.

Daj spokój.Nie miała ochoty na zgadywanki.Złożyłam tę samą przysięgę, co ty.

Wiem.Uniósł ręce, jak gdyby chciał się osłonić przed jej irytacją.Wiem. Ale tu chodzi o coś trochę innego.

Gapiła się na niego, zbita na moment z tropu. Czyżby nie mówił o problemie medycznym?

Mam wrażenie, że to będzie poważna przysługa.

Niewykluczone. To już zależy od ciebie. Słyszałaś o Thomasie Covenancie?zapytał ją nagle, nim zdążyła zapytać, co ma na myśli.On pisze powieści.

Przeszukując swą pamięć, czuła na sobie wzrok Berenforda. Nie potrafiła jednak nadążyć za jego myślami. Od ukończenia kursu literatury w college’u nie przeczytała ani jednej powieści. Ciągle miała za mało czasu. Potrząsnęła głową, starając się zachować obiektywizm.

Mieszka niedaleko stądciągnął lekarz.Ma dom pod miastem, na starej posiadłości zwanej Haven Farm. Trzeba skręcić z szosy w prawo.Wskazał ręką w kierunku skrzyżowania.Przejedziesz przez środek miasta. Znajdziesz budynek jakieś dwie mile dalej. Po prawej stronie. Covenant jest trędowaty.

Na słowo trędowaty” jej myśli pobiegły dwoma różnymi torami. Był to wynik odbytych studiówambicji, która uczyniła ją lekarzem, nie zmieniając jej stosunku do siebie. Choroba Hansena, pomyślała i przywołała swą wiedzę.

Mycobacterium leprae. Trąd. Choroba zabijająca tkankę nerwową, zwłaszcza w kończynach i rogówce oka. W większości przypadków można było zahamować jej postępy za pomocą szeroko zakrojonej terapii opartej na DDS: diaminodiphenylosulfonie. Nie powstrzymana choroba prowadziła do zaniku mięśni, zniekształceń, zmian w pigmentacji skóry i ślepoty. Ponadto pacjent był narażony na wiele towarzyszących schorzeń, najczęściej jednak występowało niszczące inne tkanki zakażenie. Ofiara wyglądała jak pożerana żywcem. Choroba występowała nadzwyczaj rzadko i nie była zakaźna w potocznym sensie tego słowa. Być może jedynym statystycznie znaczącym sposobem zarażenia był długotrwały kontakt z chorym w dzieciństwie, w tropikalnym klimacie, w ciasnym pomieszczeniu i niehigienicznych warunkach.

Gdy jednak jedna część jej mózgu gorączkowo udzielała wyjaśnień, inna zaplątała się w pytania i uczucia. Trędowaty? Tutaj? Dlaczego mi o tym mówi? Była rozdarta między głęboko zakorzenionym wstrętem a współczuciem. Ta choroba przyciągała ją, a jednocześnie odpychała, gdyż nie poddawała się leczeniu, była nieuleczalna jak sama śmierć. Musiała zaczerpnąć głęboko tchu, nim zdołała się odezwać.

Co mam w tej sprawie zrobić?zapytała.

No cóż...Przyglądał się jej uważnie, zupełnie jakby sądził, że rzeczywiście może jakoś temu zaradzić....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin