Mrówczyński Bolesław - Armia milcząca.docx

(517 KB) Pobierz
Bolesław Mrówczyński MIECZ KAGENOWY



 

Bolesław Mrówczyński

MIECZ KAGENOWY

Opowieść o Kraście,

nie koronowanej królowej

Zachodniego Pomorza

I. ARMIA MILCZĄCA

II. DNI CHWAŁY


BOLESŁAW MRÓWCZYŃSKI

ARMIA MILCZĄCA

Opowieść pomorska

LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA

1976


ilustrował ANTONI BORATYŃSKI

Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1976

Redaktor

Halina Zawada

Kedaktor techniczny

Jerzy Jaworski

Korektorzy

Krystyna Pisarzewska

Wanda Witkowska

Dwa tysiące siedemset siedemnasta publikacja LSW

Wyd. III.

Nakład 20 000+305 egz.

Pap, druk, mat.

kl. IV 70 g. A-0.

Oddano do składania 16 XII 1976 r.

Podpisano do druku w czerwcu 1976 r.

Druk ukończono w lipcu 1976 r.

Ark, druk. 20; ark, wyd. 18,75

Zakłady Graficzne

87-100 Toruń,

ul. Katarzyny 4

Zam, nr 59

Cena t. I/II zł 100,


DZWONY WINETY

I

Spływała z Bałtyku strojna w bandery z czarnymi krzyżami flota wojenna, a gdzie tylko okręty dobiły do portu, tam odzywały się natychmiast dzwony kościelne. Biły w Królewcu, Braniewie, Elblągu, Gdańsku i Łebie, biły w Strzałowie i Gryfii, biły w Lubece, biły we wszystkich miastach hanzeatyckich i głosząc coraz donośniej chwałę świątobliwych rycerzy Najświętszej Marii Panny, opowiadały równocześnie o ich wielkiej potędze. Ruchliwy to zakon, umie przy tym dobrze obracać mieczem. Nie tak dawno przecież stanowił jedynie niewielką gromadę przepędzaną bezkarnie z miejsca na miejsce, której bogobojni polscy książęta dali schronienie w ziemi chełmińskiej, a ledwie tam osiadł, od razu przejawił wielkość. Otaczali go zewsząd groźni Prusowie. Uderzył na nich, wysiekł niesfornych, resztę zamienił w posłuszne narzędzia, na zgliszczach ich siedzib pobudował warowne zamki. Broniącą się zacieklej pogańską Jaćwierz wymiótł po prostu z powierzchni ziemi. Potrzebny mu był szerszy dostęp do morza. Nie namyślając się długo, wyrżnął w ciągu jednego dnia dziesięć tysięcy patrzących na niego wrogo Kaszubów, zaparł się mocno w Gdańsku, a wkrótce wydarł Polsce całe dolne Powiśle. Na wschodzie wyrosła Litwa. Wykrwawia ją nieustannie, zmusza do przyjęcia chrześcijaństwa i gdzie wkroczy, tam stawia krzyże. Ale zachodu i południa także pilnuje dobrze. Już wbił się głębokimi klinami między słabe księstwa pomorskie, już im narzuca swą wolę, już zaczyna wznosić oręż nawet przeciw Jagielle. A oto dzisiaj przybyły mu nowe laury do wieńca sławy. Bałtykiem rządziło dotąd wszechwładnie Bractwo Żywienia* i przed jego mocą uginały się często nie

5


tylko miasta, ale i państwa. Runął na nie znienacka, zdobył Gotlandię, na której piraci uwili sobie wygodne gniazdo, za jednym zamachem całą tę duńską wyspę przyłączył do swoich posiadłości i teraz będzie z pewnością wydawał stamtąd rozkazy nawet Szwecji i Danii...

* Słowniki objaśnienia na końcu książki.

Tak gwarzyły dzwony kościelne od Niemna po Łabę, a niemieccy księża i zakonnicy starali się z ambon przekładać ich dźwięki na ludzką mowę. Biły od rana do nocy, coraz radośniej roznosiły sławę krzyżackiego imienia, jak najdobitniej usiłowały podkreślić pobożność czynu. A już najwspanialej ze wszystkich przemawiały chyba dzwony kamieńskiej katedry. Panem udzielnym był w niej od niedawna biskup Mikołaj Bock von Schippenbeil, mąż zaufania Zakonu, przedtem jego prokurator przy kurii rzymskiej. Siedząc obecnie przy otwartych oknach, wsłuchiwał się bacznie w tę piękną muzykę i gwar uliczny i popadał w coraz większą zadumę. Po Rzymie Kamień mógł się wydać lichą mieściną. Dla niego jednak był to przede wszystkim niezmiernie ważny posterunek, na którym postawił go Malbork. Pomorze rozpada się przecież, lada dzień będzie można rozbierać je po kawałku. A ta katedra jak brytan: waruje czujnie wśród słabych książąt i gdyby tylko któryś z nich okazał się nieposłuszny, skoczy mu natychmiast do gardła...

Dzwony uderzyły donośniej. Na Dziwnę wpłynęły od morza wracające z Gotlandii wolińskie i szczecińskie okręty. Na ich pokładach znajdowało się wielu okolicznych rycerzy, biorących udział ochotniczo w wyprawie na Bractwo Żywienia, biskup więc ruszył się wreszcie i odtąd był bardzo ruchliwy. Aby dobrze wykonać swoje zadanie, musiał mieć wokół życzliwych ludzi. Wyszedł więc na powitanie do portu, ceremoniałem i dostojeństwem sprawił na wszystkich wielkie wrażenie, wieczorem urządził ucztę. Potrafił być miły. Nie zapominając ani na chwilę o swej duchownej powadze, chwalił jednak zręcznie zasługi, nikomu nie szczędził czasu, hojnie szafował upominkami. Dzielnie pomagał mu w tych zabiegach Konrad Bonow, archidiakon z Trzebuszy. Przewidując widocznie tę uroczystość, przybył przed kilkoma dniami, a teraz chyba nawet lepiej od niego zniewalał serca. Młody to był jeszcze człowiek, tryskał życiem i wesołością. Głowę przy tym miał mocną. Wznosząc nieustannie toasty i bratając się chętnie, rozpromieniał najsurowsze oblicza, a i sam bawił się świetnie.

6


              Wasze zdrowie, pogromcy Bractwa Żywienia, wierni słudzy czcigodnego Krzyżackiego Zakonu!

Toast szedł za toastem. Zubożała szlachta pomorska, zaciągająca się chętnie za żołd na wojenne wyprawy, widząc tych panów pełnych łaskawości, szczodrych, rozmownych, szumiała donośnie i coraz mocniej płonęły głowy. Wraz z innymi szumiał także von Reetz. On miał więcej nawet powodów do uciechy od innych, biskup bowiem darzył go szczególnymi względami. Znał skądś jego dzieje, zagadywał często, wiedział dużo o jego czynach na Gotlandii. Nie przeoczył go również przy pożegnaniu i padły wtedy niezwykłe słowa. Dając mu pierścień do pocałowania i błogosławiąc, dodał równocześnie żartobliwie, aby się nie dał zepchnąć z Pomorza, choćby przyszło mu użyć siły...

Reetz wyszedł głęboko wzruszony. Był tu człowiekiem obcym. Jak wielu innych młodych Niemców, kilka lat temu opuścił podupadłe rodzinne dworzyszcze za Łabą, aby poszukać przygód na dworach książąt pomorskich. Dopisało mu szczęście. Zdobył pas rycerski, w Słupsku zaś, przy boku księżnej, ujrzał młodziutką dzieweczkę, córkę rycerza Kagena z Kodrąbia. Zakochał się w niej, zyskał wzajemność, a chociaż jej ojciec patrzył na niego niechętnie, doprowadził do ślubu i nie mając się gdzie podziać, zamieszkał chwilowo u teścia. Żona, niestety, wkrótce umarła. W nowym otoczeniu poczuł się bez niej jakoś nieswojo, toteż gdy tylko usłyszał o zaciągach krzyżackich, zgłosił się pierwszy na ochotnika. Na Gotlandii doszedł szybko do siebie. Szczęk oręża sprzyjał gwałtownym myślom, nie zabrakło oddanych przyjaciół. Rada więc w radę, łatwo doszedł do wniosku, że po żonie należy mu się nie tylko wiano, ale i prawo do ziemi. Prawda: Kagen ma jeszcze dwóch synów, którzy po nim dziedziczą. Ale przecież i jemu dach nad głową jest tak samo potrzebny...

Reetz prawie nie spał tej nocy. Na Gotlandii opowiadał niejednemu o swym dworzyszczu na Wolinie, w czasie drogi już je traktował w myślach jak swoją własność. Mimo to dręczył go podświadomy niepokój, bo wiano po żonie otrzymał dawno, lecz teraz biskup dodał mu ducha. Musiał wiedzieć coś o tej sprawie, najwyraźniej zachęcał go do oporu. A jakby i tego było za mało, polecił go opiece archidiakona. Bonow miał również rano wyruszyć w drogę powrotną, właśnie przez Kodrąb. Nie było w tym chyba przypadku. Wstąpi

7


tam z pewnością, pogada z Kagenem. Możny to pan; z jego słowem i mieczem liczą się wszyscy, A gdy on staremu dokładnie wyłoży, że zięć należy też do rodziny...

Rycerz więc, chociaż niewyspany, wstał pełen najlepszych myśli i gdy tylko zakończyło się poranne nabożeństwo, raźnym krokiem ruszył wraz z innymi do portu. Bonow ze swą drużyną znajdował się już na pokładzie. Wciągnięto żagle, a ledwie okręt odbił od brzegu, archidiakon podszedł do niego, pogawędził przez chwilę, słowem i gestem okazywał mu wielką życzliwość. Reetz stawał się coraz, weselszy. Wspaniałego miał opiekuna, umiejącego rozpraszać: troski. Odsunął się na bok i zapatrzył w wodę, do serca zaczęła napływać, cicha zaduma. Jakże piękna jest Dziwna!... Szeroko rozlewa wody: koło Kamienia; przegląda się w nich jak w zwierciadle potężny, biskupi gród. I to on właśnie wydaje tutaj rozkazy...

Rzeka zwęziła nurt, Reetz się obejrzał. Wysokie mury katedry, zanikały w oddali, dzwony za to, jak się zdawało, odezwały się teraz głośniej. Wyczytał z nich chyba jakąś szczęśliwą, wróżbę, uśmiechnął się bowiem do swych myśli i znów zapatrzywszy się w wodę, bacznie na nie nadstawiał ucha. Ucichły wreszcie. Poruszył się niespokojnie, jakby mu czegoś zabrakło, lecz dobry nastrój powrócił szybko. Dźwięki dzwonów, zaczęły teraz nadbiegać z południa, przemówiły kościoły w Wolinie. Biły tak samo radośnie, jak przedtem tamte w kamieńskiej katedrze i z nie mniejszym zapałem roznosiły szeroko sławę krzyżackiego oręża. A i w porcie powitano ich uroczyście. To miasto wysłało Krzyżakom na pomoc własne okręty, toteż czuło się także jak zwycięzca i pragnęło to mocno podkreślić. Bonow jednak śpieszył się bardzo. Rajcowie skrócili więc przemówienia, poprzestali na poczęstunku zamiast przygotowanej uczty i z wielką gorliwością zaczęli podstawiać wozy pod zbroje i łupy wojenne dla okolicznych rycerzy.

Reetz nabierał coraz większej prężności. Widząc, jak obcesowo poczyna sobie archidiakon z mieszczanami, sam też pognał ich ostro, pierwszy załadował swe rzeczy, potem wziął dwóch rajców na stronę, ubił od ręki jakiś interes i gdy ruszyli w drogę, już teraz drogą lądową, oni zabrali się także. Nie zwracał na nich uwagi. Myśli znów, umknęły do: biskupa i kamieńskiej, katedry i odtąd rzadko przesłaniała je jakaś chmura. Był młodym człowiekiem śmiało idącym, w życie, toteż łatwo odganiał od siebie troski. Pomagała temu

8


zresztą piękna pogoda. Czerwcowe słońce, chociaż nie wzniosło się jeszcze wysoko, przygrzewało mocno i coraz cieplejszymi barwami, malowało cały krajobraz. Podwolińskie nierówności zostały za nimi, przed nimi pojawiły się mokradła i torfowiska. Rozkładały się na, nich szeroko kaczeńce i jaskry, krwawniki przydawały im wdzięku płatami bieli, czerwieniły się dookoła tysiączniki i koniczyny, jak uroczyska pełne zadumy rozsiadły się tu i owdzie kępy osiczyn, gdzieniegdzie strzeliła w niebo samotna sosna. Za to tam w dali, ku zachodowi, ziemia wysoko wznosiła się w górę i na niej panowała wyłącznie zieleń. Na prawo od drogi skrzyła się ciągle Dziwna, odcinając wolińską wyspę od lądu. Tam na lewo natomiast zamykał ją odwieczny bór, lecz w przeciwieństwie do rzeki zajmował olbrzymią przestrzeń i był tak, potężny i groźny, że nawet człowiek bardzo odważny nie ośmielał zapuszczać się w głąb...

Orzeł przemknął ponad głowami. Bonow, też zatopiony dotychczas w myślach, obserwował go uważnie, dopóki nie zniknął mu z oczu, a potem ściągnął nieco wodze i zrównał się z Reetzem.

              O czym tak dumasz? uśmiechnął się. Idę o zakład, że o starym Kagenie. Nie martw się, wszystko ułoży się dobrze. Pchnąłeś naprzód pachołka, z wieścią?

              Pchnąłem. Ale ze starym może być różnie... Potrafił on być twardy jak skała. A przy tym ma synów.

              Jeden już zginął od krzyżackiego miecza na Litwie Bonow machnął ręką. A i drugiego w tej chwili nie ma. Ufaj więc w Bogu, że i ten gdzieś padnie.

Znad Bałtyku, napłynęły gęściej obłoki. Ich cienie zaczęły się snuć po pastwiskach i bagnach i przytłumiać jaskrawe barwy. Dziwna ściemniała. Jakby z braku tego bocznego blasku, pogodna dotychczas twarz Reetza nabrała nagle ostrości.

              Hm... chrząknął. To pewna wiadomość?

              Całkowicie pewna. Zakon liczy wrogów bardzo starannie, a do mnie też coś niecoś dochodzi z tego rachunku. Jak więc widzisz, spadkobierców ubyło. A twoje prawa do ziemi przecież są niewątpliwe.

Reetz spojrzał na niego spod oka. Tego właśnie wciąż nie był pewien, a przy tym wydało mu się, że w ostatnich słowach z lekka rozbrzmiała kpina.

              Mogą się, wtrącić Kagenowie z Duńskiej Góry mruknął. ‒ Albo z Pustkowa.

9


              A od czego masz miecz i pachołków? Nie wiesz, jak ich należy użyć? Głowa do góry!

Reetz wyprostował się odruchowo. Słowa padły tym razem tak ostro, jak krzyżacka komenda wydawana tam, na Gotlandii, i prężąc ciało, przenikały równocześnie do głębi swoją siłą i bezwzględnością. Rozgorzał cały. Schippenbeil potrafił wzruszać, lecz spojrzenie miał tak przenikliwe, że zaw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin