Auel Jean Marie - Dzieci Ziemi 05 Wielka wędrówka.txt

(1015 KB) Pobierz
JEAN M. AUEL


Wielka wędrówka

       
1
      
       Ayla z Jondalarem stali na polanie, z której mieli szeroki widok na góry. Z uczuciem ogromnej straty patrzyli za odchodzšcymi ludmi. Dolando, Markeno, Carlono i Darvalo doszli aż tutaj, jedyni pozostali z dużego tłumu, który wyruszył razem z nimi z obozu. Inni zawrócili wczeniej. Kiedy ostatni czterej mężczyni doszli do zakrętu, odwrócili się i pomachali na pożegnanie. Ayla odpowiedziała im gestem wróćcie", grzbietem dłoni zwróconym ku nim, nagle przytłoczona wiadomociš, że już nigdy więcej nie zobaczy Sharamudoi. W tym krótkim czasie zdšżyła ich pokochać. Przyjęli jš, zaprosili do pozostania z nimi i z radociš spędziłaby z nimi resztę życia.
       To odejcie przypomniało jej opuszczenie obozu Mamutoi wczesnym latem. Oni także przyjęli jš i kochała wielu z nich. Mogła być szczęliwa, żyjšc z nimi, z tym że musiałaby oglšdać zgryzotę Raneca, którš spowodowała. Poza tym jej odejcie stamtšd było zabarwione podnieceniem, że idzie do domu mężczyzny, którego kocha. Wród Sharamudoi nie było żadnych powodów do zgryzoty, co czyniło odejcie tym trudniejszym, a chociaż kochała Jondalara i bez wštpienia chciała razem z nim ić, znalazła tu akceptację i przyjań, które trudno było tak nieodwołalnie porzucić.
       Podróże sš pełne pożegnań - pomylała. Pożegnała się również po raz ostatni z synem, którego zostawiła z klanem... chociaż gdyby została tutaj, którego dnia mogłaby popłynšć z Ramudoi w dół Wielkiej Matki Rzeki, aż do delty. Stamtšd mogłaby pójć na półwysep i poszukać jaskini klanu jej syna... ale nie było już sensu o tym rozmylać. Nie będzie więcej możliwoci powrotu, żadnej ostatniej szansy, na którš można mieć nadzieję. Jej życie idzie w jednym kierunku, a życie jej syna w innym. Iza powiedziała jej: Znajd swoich własnych ludzi, znajd własnego towarzysza". Znalazła akceptację wród ludzi swojego rodzaju i znalazła mężczyznę, który jš kochał. Wiele zdobyła, ale wiele też straciła. Jednš ze strat był jej syn; musi pogodzić się z tym faktem.
       Również Jondalar patrzył pełen smutku za ostatniš czwórkš, która znikała za zakrętem. Byli przyjaciółmi, z którymi mieszkał przez wiele lat i których dobrze poznał. Chociaż ich zwišzek nie był zwišzkiem krwi, uważał ich za bliskich krewnych. Jego pragnienie powrotu do miejsca, z którego pochodził, spowodowało, że tej rodziny już więcej nie zobaczy, i to napawało go smutkiem.
       Kiedy ostatni Sharamudoi zniknęli z pola widzenia, Wilk przysiadł na tylnych łapach, podniósł łeb, szczeknšł kilka razy i zawył pełnym, wilczym wyciem, które rozbiło spokój słonecznego poranka. Czterej mężczyni pojawili się znowu na szlaku poniżej i zamachali po raz ostatni, odpowiadajšc na wilcze pożegnanie. Nagle dał się słyszeć odzew innego wilka. Markeno rozejrzał się, żeby sprawdzić, skšd dochodzi, po czym poszedł za innymi w dół szlakiem. Ayla i Jondalar odwrócili się i stanęli twarzš do gór o połyskujšcych szczytach z niebieskozielonkawego lodu.
       Chociaż nie tak wysokie, jak te na zachodzie, góry, przez które szli, zostały uformowane w tym samym czasie, w niedawnej epoce tworzenia się gór - niedawnej tylko w stosunku do ociężale powolnych ruchów grubej kamiennej skorupy pływajšcej na roztopionym jšdrze starodawnej Ziemi. Uniesiony i sfałdowany w szereg łańcuchów górskich w trzeciorzędzie - w orogenezie, która spowodowała ostre wypiętrzenie się całego kontynentu - poszarpany teren najdalej na wschód położonej częci rozległego systemu górskiego cały odziany był w zieleń.
       Równinę, nadal ogrzewanš resztkami lata, oddzielało od chłodniejszych wzniesień, niczym spódnica, wšskie pasmo drzew liciastych - głównie dębów i buków, ale ze sporš domieszkš grabów i klonów. Ich licie zmieniały się już w kolorowy, czerwonożółty gobelin, kontrastujšcy z głębokš zieleniš wyżej rosnšcych wierków. Narzuta z drzew iglastych, na którš składały się nie tylko wierki, ale także cisy, jodły, sosny i modrzewie, zaczynała się nisko, wspinała po zaokršglonych ramionach niższych wzgórz i pokrywała strome stoki wyższych gór, mienišc się różnymi odcieniami zieleni. Powyżej granicy lasu widniał kołnierz zielonych latem, górskich hal, które doć wczenie pokrywały się niegiem. Zwieńczeniem był twardy hełm z niebieskawego lodu.
       Upał południowych równin ustępował już przed wszechobejmujšcym mrozem. Chociaż ogólne ocieplenie łagodziło jego najgorsze efekty - międzystadialny okres trwał wiele tysięcy lat -lodowce przymierzały się do ostatniego ataku na ziemię, zanim ich odwrót zamieni się w druzgocšcš klęskę tysišce lat póniej. Ale nawet podczas łagodniejszego, chwilowego zastoju przed końcowym marszem do przodu lodowiec nie tylko pokrywał niskie szczyty i zbocza wysokich gór, lecz także trzymał w kleszczach cały kontynent.
       W nierównym lenym terenie, z dodatkowym utrudnieniem, jakie stanowiła łódka cišgnięta na palach, Ayla i Jondalar znacznie częciej poruszali się pieszo niż konno. Wspinali się na strome zbocza, poprzez granie i ruchome osypiska, schodzili w dół stromych cian suchych jarów, pozostałych po wiosennych spływach topniejšcego niegu i lodu oraz obfitych górskich deszczach. W nielicznych, głębokich rowach zachowało się trochę wody na dnie. Sšczyła się przez warstwę gnijšcej rolinnoci i miękki szlam, który wsysał stopy ludzi i zwierzšt. W innych woda była czysta, ale wszystkie wkrótce wypełniš się burzliwymi potokami po jesiennych ulewach.
       Na niższych wzniesieniach, w rzadkich lasach liciastych, ich marsz wstrzymywało poszycie i zmuszało ich do przedzierania się siłš lub szukania drogi wokół zaroli i kolczastych krzaków. Sztywne łodygi i cierniste pędy smakowitych jeżyn stanowiły nie lada przeszkodę. Wczepiały się w ich włosy, ubranie i skórę, dawały się też we znaki zwierzętom. Ciepła, gęsta sierć stepowych koni, zaadaptowanych do życia na mronych, otwartych równinach, łatwo zahaczała się o zarola. Również Wilk, szarpišc się wród krzewów, otrzymał swojš porcję zadrapań.
       Wszyscy byli zadowoleni, kiedy doszli do strefy drzew iglastych, których wieczny cień nie pozwalał na rozwój poszycia, chociaż na stromych stokach, gdzie korony drzew nie łšczyły się w gęsty baldachim, słońce docierało do gleby i pobudzało wzrost zaroli. Nie o wiele łatwiej było jechać w gęstym lesie wysokich drzew, ponieważ konie musiały lawirować między pniami, a pasażerowie unikać nisko rosnšcych konarów. Pierwszej nocy rozbili obóz na małej polance na pagórku otoczonym przez strzeliste drzewa iglaste.
       Granicę lasów osišgnęli dopiero wieczorem drugiego dnia podróży. Wreszcie wolni od plšczšcych się zaroli i toru z przeszkodami z wysokich drzew, rozbili namiot koło wartkiego, zimnego potoku na otwartej hali. Konie zaczęły się pać natychmiast po zdjęciu z nich ciężarów. Mimo że ich tradycyjna karma z suchych włóknistych traw, jakie rosły na niższych poziomach, była całkowicie wystarczajšca, słodka trawa i górskie zioła zielonej łški stanowiły mile widzianš ucztę.
       Małe stado jeleni pasło się tu również. Byki pracowicie tarły poroże o gałęzie i skały narzutowe, aby uwolnić je od miękkiej, pokrywajšcej je skóry z naczyniami krwiononymi, zwanej scypułem. Było to przygotowanie do jesiennych godów.
       - Wkrótce będzie ich sezon przyjemnoci - skomentował Jondalar, kiedy układali palenisko. - Przygotowujš się do walki o łanie.
       - Czy walka to przyjemnoć dla samców? - spytała Ayla.
       - Nigdy o tym nie pomylałem, ale może masz rację, może dla niektórych jest.
       - Lubisz bić się z innymi mężczyznami? Jondalar zmarszczył brwi i poważnie zastanowił się nad tym pytaniem.
       - Trochę walczyłem. Czasami z takiej czy innej przyczyny człowiek zostaje w to wcišgnięty, ale nie mogę powiedzieć, że to lubiłem. Szczególnie jeli walka jest na poważnie. Nie mam nic przeciwko siłowaniu się albo jakim zawodom.
       - Mężczyni klanu nie bijš się ze sobš. To nie jest dozwolone, ale też majš zawody. Kobiety także, ale innego rodzaju.
       - A czym się różniš?
       Ayla zastanowiła się przez moment.
       - Mężczyni współzawodniczš między sobš czynami, kobiety za tym, co stworzš - umiechnęła się - włšcznie z dziećmi, chociaż to bardzo subtelne zawody i niemal każda uważa, że wygrała.
       Nieco wyżej na hali Jondalar zobaczył rodzinę muflonów i pokazał jej te dzikie owce z potężnymi rogami, które zakręcały się blisko łbów.
       - To sš prawdziwi wojownicy - powiedział. - Kiedy pędzš ku sobie i zderzajš się łbami, brzmi to niemal jak grzmot.
       - Kiedy byki, jelenie i barany wpadajš na siebie porożem czy rogami, czy mylisz, że one naprawdę walczš? Czy tylko współzawodniczš ze sobš? - spytała Ayla.
       - Nie wiem. Mogš się zranić wzajemnie, ale nie robiš tego zbyt często. Na ogół jeden się po prostu poddaje, kiedy ten drugi pokazuje, że jest silniejszy. Czasami tylko obchodzš się na sztywnych nogach i ryczš, i wcale ze sobš nie walczš. Może to sš bardziej zawody niż rzeczywista walka. - Umiechnšł się do niej. - Stawiasz interesujšce pytania, kobieto.
       Rzeki, chłodny powiew stał się mroniejszy, gdy słońce schowało się za krawędziš gór. Wczeniej w cišgu dnia spadł lekki nieg i roztopił się na otwartych, nasłonecznionych miejscach. Leżał jednak nadal w zacienionych zakamarkach, zapowiadajšc możliwoć zimnej nocy i solidniejszych opadów.
       Wilk zniknšł wkrótce po postawieniu przez nich skórzanego namiotu. Kiedy nie wrócił o zmroku, Ayla zaczęła się niepokoić.
       - Jak mylisz, może powinnam zagwizdać, żeby go zawołać z powrotem? - spytała w trakcie przygotowań do spania.
       - Przecież nie pierwszy raz poszedł sam na polowanie. Jeste po prostu przyzwyczajona, że jest w pobliżu, bo go przy sobie trzymasz, Wróci.
       - Mam nadzieję, że wróci do rana - powiedziała Ay...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin