Rozdział 10
- Czy mogę ci zadać jeszcze tylko jedno pytanie? – poprosiła, zamiast spełnić moje żądanie. Znajdowałem się na skraju wytrzymałości, czekając z niepokojem na najgorsze. A mimo to jakże kuszące wydawało się przedłużanie tej chwili – by mieć Bellę przy sobie jeszcze przez kilka sekund, póki wciąż chciała przebywać w moim towarzystwie. Westchnąłem, rozważając ten dylemat. - Tylko jedno – powiedziałem. - Hm... – zawahała się przez moment, jakby zastanawiała się nad tym, które pytanie zadać. - Mówiłeś, że wiedziałeś, że nie weszłam do księgarni, a potem poszłam na południe. Jak to odgadłeś? Zapatrzyłem się przed siebie. Następne pytanie, które nie ujawniało nic z jej strony, za to zbyt wiele z mojej. - Myślałam, że już nic przed sobą nie ukrywamy – wytknęła zawiedziona. Cóż za ironia. To ona ciągle wykręcała się od odpowiedzi i nawet nie musiała się specjalnie wysilać. Cóż, chciała, bym był bezpośredni. A ta rozmowa i tak nie prowadziła do niczego dobrego. - Dobrze, już dobrze. Zwęszyłem twój trop. Chciałem jej patrzeć prosto w oczy, ale obawiałem się tego, co mogłem zobaczyć. Dlatego przysłuchiwałam się, jak jej oddech przyspiesza, a zaraz potem wyrównuje się. Po chwili znów się odezwała, a jej głos zabrzmiał o wiele pewniej, niż się spodziewałem. - Nie odpowiedziałeś na jedno z moich pierwszych pytań. Spojrzałem na nią z grymasem. Ona też grała na zwłokę. - Na które? - Jak to działa? Jaki jest mechanizm tego czytania w myślach? – spytała, powtarzając pytanie, które zadała w restauracji. - Potrafisz prześwietlić każdego, niezależnie od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny...? – urwała, znów się rumieniąc. - To więcej niż jedno – wytknąłem jej. Przyglądała mi się jedynie, czekając na odpowiedź. Czemu miałbym jej nie odpowiedzieć? Już się większości domyśliła, a to na pewno był łatwiejszy temat od tego, który się zbliżał. - Prócz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie usłyszę też każdego niezależnie od jego oddalenia. Muszę znajdować się dość blisko. Im lepiej dany „głos” znam, tym mi łatwiej. Mimo to maksymalna odległość to zaledwie parę mil. – Spróbowałem wymyślić jakiś sposób, by opisać to tak, by zrozumiała. Szukałem jakiejś analogii, która by jej w tym pomogła. - Można by to przyrównać do przebywania w wielkiej, wypełnionej ludźmi sali. Słyszy się szmer setek rozmów, lecz każdej z nich z osobna się nie śledzi. Dopiero gdy się skupić na jednej, jej sens staje się jasny. Najczęściej po prostu się wyłączam, za dużo bodźców. Łatwiej też wtedy udawać „normalnego”. – Skrzywiłem się. - Inaczej nawiązywałbym do myśli rozmówcy zamiast do jego wypowiedzi. - Jak sądzisz, dlaczego mnie nie słyszysz? Ponownie odpowiedziałem zgodnie z prawdą, uciekając się do kolejnej analogii. - Nie wiem – przyznałem. - Jedynym wytłumaczeniem, na które wpadłem, jest to, że twój umysł funkcjonuje inaczej niż umysły innych ludzi. Można by rzec, że nadajesz na falach krótkich, a ja odbieram tylko UKF. Zdałem sobie sprawę, że nie spodoba jej się ta analogia. Oczekując na jej reakcję, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Nie zawiodła mnie. - Mój mózg nie pracuje normalnie? – zapytała z niepokojem podniesionym głosem. - Jestem walnięta? Ach, znów ta ironia. - Ja tu słyszę w głowie głosy, a ty się przejmujesz, że jesteś wariatką – zaśmiałem się. Doskonale rozumiała wszystkie te drobne, nieistotne rzeczy, a te naprawdę ważne zupełnie przekręcała. Zawsze kierowały nią niewłaściwe instynkty... Przygryzła wargę, a zmarszczka między jej brwiami się pogłębiła. - Nie martw się – pocieszyłem ją. - To tylko teoria. - A do omówienia pozostała dużo ważniejsza teoria. Nie mogłem się doczekać, by mieć to już z głowy. Każda mijająca sekunda coraz bardziej wydawała mi się pożyczonym czasem. - Właśnie, a co z twoją teorią? – spytałem, rozdarty wewnętrznie, ociągając się i jednocześnie niecierpliwiąc. Westchnęła, wciąż przygryzając wargę. Bałem się, że sama może sobie zrobić krzywdę. Popatrzyła mi w oczy zakłopotana. - Myślałem, że już nic przed sobą nie ukrywamy – powiedziałem cicho. Odwróciła wzrok, tocząc jakąś wewnętrzną walkę. Nagle zamarła, a jej oczy rozszerzyły się. Po raz pierwszy przez jej twarz przemknął strach. - Matko Boska! – zawołała. Wpadłem w panikę. Co takiego zobaczyła? Czym ją tak przeraziłem? - Natychmiast zwolnij! – krzyknęła. - Coś nie tak? – Nie rozumiałem, skąd się brał jej strach. - Jedziesz sto sześćdziesiąt na godzinę! – wrzasnęła. Zerknęła w bok, ale szybko odwróciła wzrok od śmigających za oknem drzew. Nadmierna prędkość – taka drobnostka sprawiała, że wrzeszczała ze strachu? Wywróciłem oczami. - Spokojnie. - Chcesz nas zabić? – spytała spiętym, podniesionym głosem. - Wierz mi, nic nam nie grozi – obiecałem. Odetchnęła i odezwała się bardziej opanowanym głosem. - Dokąd ci się tak spieszy? - Zawsze tak jeżdżę. Napotkałem jej spojrzenie. Rozbawił mnie jej przerażony wyraz twarzy. - Patrz na jezdnię! - Nigdy nie spowodowałem wypadku, Bello. Ba, nawet nie dostałem mandatu. – Uśmiechnąłem się, pukając się w czoło. Cała sytuacja stała się jeszcze bardziej komiczna – absurdalne wydawało się to, że byłem w stanie żartować z nią z czegoś tak poufnego i niezwykłego. - Mam tu wbudowany wykrywacz radarów. - Ha, ha, ha – zaśmiała się sarkastycznie, bardziej wystraszona niż wściekła. - Pamiętaj, że Charlie jest gliniarzem. Zostałam wychowana w poszanowaniu dla prawa. Poza tym, jeśli zmienisz ten wóz w owinięty wokół drzewa precel, pewnie po prostu otrzepiesz się i pójdziesz do domu. - Pewnie tak – przyznałem, prychając. Tak, gdyby zdarzył się wypadek, nasze szanse byłyby zgoła inne. Miała prawo się bać, nawet mimo moich umiejętności prowadzenia samochodu. - Ale ty nie. Z westchnieniem zwolniłem. - Zadowolona? Zerknęła na szybkościomierz. - Prawie. Dla niej to wciąż było za szybko? - Nie cierpię się tak wlec – wymamrotałem, pozwalając, by wskazówka szybkościomierza przesunęła się jeszcze niżej. - To jest dla ciebie wleczenie? - Skończmy już temat mojego stylu jazdy – powiedziałem zniecierpliwiony. Ile już razy unikała mojego pytania? Trzy? Cztery? Czy jej spekulacje były naprawdę takie straszne? Musiałem się tego natychmiast dowiedzieć. - Nadał czekam, aż zdradzisz mi swoją najnowszą teorię. Znów przygryzła wargę zmartwiona, niemalże zbolała. Zapanowałem nad swoim zniecierpliwieniem i złagodziłem ton. Nie chciałem, by się martwiła. - Nie będę się śmiać – obiecałem, gorąco pragnąc, by się okazało, że to przez zażenowanie nie chciała mówić. - Boję się raczej, że się rozgniewasz – wyszeptała. Postarałem się, by mój głos zabrzmiał naturalnie. - Aż tak źle? - Obawiam się, że tak. Wbiła wzrok w dłonie, nie patrząc mi w oczy. Mijały kolejne sekundy. - Do dzieła – zachęciłem ją. - Nie wiem, od czego zacząć – stwierdziła cicho. - Może od samego początku? – Przypomniałem sobie jej słowa sprzed kolacji. - Wspominałaś, że nie wpadłaś na to sama. - Zgadza się – potwierdziła i znów zamilkła. Zastanowiłem się nad tym, co mogło jej pomóc wpaść na jakiś pomysł. - Co ci pomogło? Film? Książka? Powinienem przejrzeć jej kolekcje, kiedy nie było jej w domu. Nie miałem pojęcia, czy wśród stosu jej starych książek nie było przypadkiem Brama Stokera lub Anne Rice... - Pojechałam w sobotę nad morze. Tego się nie spodziewałem. Plotki, które krążyły o nas w okolicy, nigdy nie zbliżyły się do prawdy – nie były ani wystarczająco precyzyjne, ani wystarczająco dziwaczne. Pojawiła się jakaś nowa plotka, którą przeoczyłem? Bella zerknęła na mnie i dostrzegła malujące się na mojej twarzy zaskoczenie. - Spotkałam przypadkiem kolegę z dzieciństwa, Jacoba Blacka - ciągnęła. - Nasi ojcowie przyjaźnią się od lat. Jacob Black – nie kojarzyłem tego nazwiska, ale przypominało mi ono o czymś... o czymś, co zdarzyło się dawno temu... Zapatrzyłem się przed siebie, poszukując w myślach wspomnienia, które naprowadziłoby mnie na jakieś powiązanie. - Ojciec Jacoba jest członkiem starszyzny Quileutów. Jacob Black. Ephraim Black. Niewątpliwie jego potomek. Już gorzej być nie mogło. Znała prawdę. Mój umysł zaczął gubić się w domysłach, podczas gdy samochód mijał kolejne ciemne zakręty na drodze. Moje ciało zamarło udręczone – automatycznie wykonywało jedynie te ruchy, których wymagało prowadzenie pojazdu. Znała prawdę. Ale.. skoro odkryła prawdę w sobotę... w takim razie wiedziała o tym przez cały wieczór... a mimo to... - Poszliśmy na spacer... - kontynuowała. - Opowiadał mi różne miejscowe legendy - chyba chciał mnie nastraszyć. Jedna z nich była o... Zawahała się, ale nie było już miejsca na jej skrupuły. Wiedziałem, co zamierzała powiedzieć. Jedyną niewiadomą pozostało to, dlaczego wciąż siedziała tu razem ze mną. - Mów dalej. - O wampirach – szepnęła. Kiedy wypowiedziała te słowa na głos, poczułem się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy miałem świadomość, iż zna prawdę. Wzdrygnąłem się na sam ich dźwięk, jednak szybko się opanowałem. - I od razu pomyślałaś o mnie? - Nie. To Jacob zdradził mi tajemnicę twojej rodziny. Cóż za ironia. Kto by przypuszczał, że to potomek Ephraima złamie pakt, który on sam zawarł. Wnuk bądź prawnuk. Ile to lat już minęło? Siedemdziesiąt? Powinienem sobie zdawać sprawę, iż to nie starcy, którzy wierzyli w dawne legendy, będą stanowić zagrożenie. Oczywiście, to młode pokolenie mogło nas zdemaskować – ci, którzy zostali ostrzeżeni, ale wyśmiewali się ze starych podań. Przypuszczałem, iż to oznaczało, że mogłem teraz wymordować całe to niewielkie, bezbronne plemię żyjące na wybrzeżu. Byłem skłonny to zrobić. Ephraim i jego paczka obrońców już od dawna nie żyją... - Miał to wszystko za głupie przesądy – powiedziała nagle Bella z niepokojem. - Nie spodziewał się, że mu uwierzę. Kątem oka dostrzegłem, że wykręca sobie dłonie. - To moja wina – dodała po chwili. Zawstydzona zwiesiła głowę. - To ja to od niego wyciągnęłam. - Dlaczego? Już nie tak trudno było zachować normalny ton głosu. Najgorsze już się stało. Dopóki rozmawialiśmy o szczegółach tej rewelacji, nie musieliśmy przechodzić do konsekwencji, jakie ona za sobą pociągała. - Lauren dokuczała mi, że nie przyjechałeś z nami, chciała mnie sprowokować. – Skrzywiła się na to wspomnienie. To na moment rozproszyło moją uwagę. Zastanawiałem się, jak ktoś mógł sprowokować Bellę, wspominając o mnie... - Wtedy jeden z Indian powiedział, że twoja rodzina nie zapuszcza się na teren rezerwatu, ale wyczułam, że za tym stwierdzeniem kryje się coś więcej. Postarałam się więc, żebyśmy zostali z Jacobem sam na sam i pociągnęłam go za język. Spuściła głowę jeszcze niżej. Na jej twarzy malowało się... poczucie winy. Odwróciłem wzrok i wybuchnąłem śmiechem. Ona czuła się winna? Cóż takiego mogła zrobić, by zasłużyć na naganę? - Ciekawe, jakich sztuczek użyłaś. - Próbowałam z nim flirtować. Poszło zaskakująco łatwo – wyjaśniła, w jej głosie pobrzmiewało niedowierzanie. Biorąc pod uwagę pociąg, jaki odczuwali do niej wszyscy chłopcy, podczas gdy ona była tego zupełnie nieświadoma, mogłem sobie jedynie wyobrażać, jak powalająca musiała się wydawać, gdy świadomie próbowała zrobić na kimś wrażenie. Nagle zrobiło mi się żal tego nic nie podejrzewającego chłopca. - Szkoda, że tego nie widziałem – stwierdziłem, śmiejąc się złowrogo. Żałowałem, że nie miałem okazji usłyszeć, jak chłopak na to zareagował. Żałowałem, że nie mogłem być świadkiem, jakie spustoszenia wywołało to w jego głowie. - Biedny Black. A ty twierdzisz, że to ja mącę ludziom w głowach. Nie byłem tak wściekły na tego, kto mnie zdemaskował, jak sądziłem, że będę. To nie jego wina. Jak mogłem oczekiwać od kogokolwiek, żeby odmówił czegoś tej dziewczynie? Nie, współczułem mu jedynie z powodu zamętu, jaki Bella musiała wywołać w jego głowie. Poczułem, jak jej rumieniec ogrzewa powietrze pomiędzy nami. Spojrzałem na nią, ale wyglądała przez okno. Nie odezwała się. - Co zrobiłaś potem? – zachęciłem ją. Czas wrócić do historii mrożącej krew w żyłach. - Szukałam informacji w Internecie. Jak zawsze praktyczna. - I twoje podejrzenia się potwierdziły? - Nie. Nic nie układało się w logiczną całość. Roiło się tam od różnych głupot. Aż w końcu... - urwała. Usłyszałem, jak zaciska zęby. - Co w końcu? Cóż takiego znalazła? Co wydawało się jej takie koszmarne? Po chwili milczenia wyszeptała: - Doszłam do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia. Szok zmroził mnie na ułamek sekundy, a potem wszystko ułożyło się w logiczną całość. To, dlaczego odesłała swoje koleżanki, zamiast odjechać z nimi. To, dlaczego wsiadła ze mną do auta, zamiast zacząć uciekać, wzywając policję... Jej reakcje były zawsze niewłaściwe – zawsze bardzo niewłaściwe. Sama przyciągała do siebie niebezpieczeństwo. Wręcz je zapraszała. - Nie ma znaczenia? – spytałem przez zaciśnięte zęby. Poczułem wzbierający we mnie gniew. Jak miałem chronić kogoś tak... tak... tak... wzbraniającego się przed tym? - Nie – odparła nadzwyczaj czułym tonem. - Nie obchodzi mnie to, kim jesteś. Była niemożliwa. - Nawet jeśli nie jestem człowiekiem? Jeśli jestem potworem? - To naprawdę nie ma znaczenia. Zacząłem się zastanawiać, czy ona jest całkiem zdrowa na umyśle. Mógłbym zapewnić jej najlepszą dostępną opiekę...Carlisle mógłby wykorzystać swoje kontakty, by sprowadzić dla niej najlepszych lekarzy i terapeutów. Być może istniała jeszcze nadzieja, że uda się naprawić to, co było z nią nie tak. To, co sprawiało, że zadowolona siedziała obok wampira, a jej serce biło równym rytmem. Oczywiście czuwałbym nad tą placówką i odwiedzałbym ją tak często, jak by mi pozwolono. - Zdenerwowałeś się - westchnęła. - Nie powinnam była mówić. Tak jakby ukrywanie tych niepokojących skłonności mogło pomóc któremukolwiek z nas. - Nie. To dobrze, że wiem, co o mnie myślisz. Chociaż to szaleństwo. - Ta hipoteza to bzdura? – spytała odrobinę zadziornie. - Nie o to mi chodzi. – Znowu zacisnąłem zęby. - „To nie ma znaczenia”! - zacytowałem wzburzony. - A więc mam rację? – wyszeptała. - Czy to ważne? – odparowałem. Wzięła głęboki wdech. Czekałem ze złością na jej odpowiedź. - Nie – powiedziała spokojnie. - Ale jestem ciekawa. „Nie”. To nie miało znaczenia. Nie obchodziło ją to. Wiedziała, że nie jestem człowiekiem, że jestem potworem, i nie miało to dla niej znaczenia. Odkładając na bok obawy co do jej zdrowia psychicznego, poczułem przypływ nadziei. Spróbowałem go zdławić. - Co chciałabyś wiedzieć? Nie mieliśmy już przed sobą sekretów. Pozostały jeszcze tylko mniej istotne szczegóły. - Ile masz lat? Odpowiedziałem bez namysłu, odruchowo. - Siedemnaście. - I od jak dawna masz te siedemnaście lat? Spróbowałem powstrzymać uśmiech w odpowiedzi na jej protekcjonalny ton. - Jakiś czas – przyznałem. - Okej – powiedziała, nagle pełna entuzjazmu. Uśmiechnęła się do mnie. Kiedy przyjrzałem się jej uważniej, ponownie zaniepokojony jej zdrowiem psychicznym, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Skrzywiłem się. - Tylko się nie śmiej... – ostrzegła. - Dlaczego możesz pokazywać się w dzień? Roześmiałem się pomimo jej ostrzeżenia. A więc jej poszukiwania nie przyniosły żadnych wymiernych rezultatów. - To mit. - Słońce was nie spala? - Też mit. - A co ze spaniem w trumnach? - Mit. Sen od bardzo dawna nie był już częścią mojej egzystencji. Dopiero ostatnie kilka nocy, gdy przyglądałem się śpiącej Belli, na nowo wprowadziło go do mojego życia. - Ja nie śpię – wymamrotałem, odpowiadając obszerniej na jej pytanie. - Wcale? - Nigdy – wyszeptałem. Spojrzałem jej głęboko w oczy, w te jej wielkie oczy otoczone wachlarzem rzęs, i zatęskniłem za snem. Nie dlatego, żeby móc na moment zapomnieć o wszystkim lub uciec nudzie, tak jak tego pragnąłem wcześniej. Nie. Tym razem chciałem śnić. Być może gdybym mógł śnić, mógłbym przez kilka godzin żyć w świecie, w którym ona i ja bylibyśmy razem. Ona śniła o mnie. A ja chciałem śnić o niej. Spojrzała na mnie ze zdumieniem. Musiałem odwrócić wzrok. Nie mogłem o niej śnić. Ona nie powinna śnić o mnie. - Nie zadałaś mi najważniejszego pytania – stwierdziłem. Moją pierś wypełnił nagle chłód, a ucisk na klatkę piersiową się wzmógł. Musiałem przemówić jej do rozsądku. Powinna zdawać sobie sprawę z tego, co właśnie robi. Trzeba było ją przekonać, że to wszystko miało ogromne znaczenie, większe niż wszystkie inne względy. Jak choćby fakt, że ją kochałem. - To znaczy? – spytała zaskoczona i zupełnie nieświadoma tego wszystkiego, przez co mój głos nabrał hardości. - Nie interesuje cię moja dieta? - Ach, to – mruknęła tonem, którego nie potrafiłem zinterpretować. - Tak, to. Nie chcesz wiedzieć, czy piję krew? Wzdrygnęła się. Wreszcie. Zaczynała rozumieć. - Jacob coś wspominał... - Co powiedział? - Że... że nie polujecie na ludzi. Stwierdził, że ponoć nie jesteście niebezpieczni, ponieważ ograniczacie się do zwierząt. - Powiedział, że nie jesteśmy niebezpieczni? - powtórzyłem z cynizmem. - Niezupełnie. Że ponoć nie jesteście niebezpieczni. Ale plemię Quileute na wszelki wypadek nie wpuszcza was na swój teren. Spojrzałem na drogę. Moja głowa była kłębowiskiem myśli. Poczułem znajome palące pragnienie. - To prawda? – spytała spokojnie, jakby pytała o potwierdzenie prognozy pogody. - Nie polujecie na ludzi? - Quileuci mają dobrą pamięć. Pokiwała głową zamyślona. - Tylko się z tego powodu nie rozluźniaj – ostrzegłem. - Dobrze robią, trzymając się od nas z daleka. Jesteśmy nadal niebezpieczni. - Nie rozumiem. Najwyraźniej nie. Co zrobić, by przejrzała na oczy? - Staramy się, jak możemy - wyjaśniłem - i zazwyczaj nam wychodzi. Czasami jednak popełniamy błędy. Tak jak na przykład ja, pozwalając ci być ze mną sam na sam. Jej zapach wciąż stanowił pokusę. Zaczynałem się do niego przyzwyczajać, byłem w stanie go nawet ignorować, ale nie mogłem zaprzeczyć temu, iż moje ciało wciąż pożądało jej bliskości z zupełnie niewłaściwych powodów. Moje usta wypełnione były jadem. - To błąd? Wyczułem rozpacz w jej głosie. Rozbroiła mnie tym. Pragnęła być ze mną – pomimo wszystkich przeciwności pragnęła być ze mną. Ponownie wezbrała we mnie nadzieja, ale odparłem ją. - Błąd, który może nas drogo kosztować – stwierdziłem zgodnie z prawdą, marząc o tym, by prawda mogła w jakiś sposób przestać się liczyć. Nie odzywała się przez chwilę. Usłyszałem zmianę w rytmie jej oddechu, choć nie wynikała ona ze strachu. - Opowiedz coś więcej – rzuciła nagle udręczonym tonem. Przyjrzałem się jej uważnie. Cierpiała. Jak mogłem do tego dopuścić? - Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? – spytałem, starając się znaleźć jakiś sposób, by już dłużej nie cierpiała. Nie powinna cierpieć. Nie mogłem pozwolić, by cierpiała. - Może powiedz, dlaczego polujecie na zwierzęta zamiast na ludzi – powiedziała jękliwie. Czy to nie było oczywiste? A może to też nie miało dla niej znaczenia. - Nie chcę być potworem - wyszeptałem. - Ale same zwierzęta nie wystarczają? Zastanowiłem się nad kolejnym porównaniem, które mogłoby pomóc jej to zrozumieć. - Oczywiście nie mogę mieć pewności, ale można by to chyba przyrównać do żywienia się serkiem tofu i mlekiem sojowym - w żartach nazywamy siebie wegetarianami. Taka dieta głodu, czy też raczej pragnienia, do końca nic zaspokaja, ale mamy dość sił, by nie ulegać pokusom. Zazwyczaj. – Zniżyłem głos. Było mi wstyd, że narażałem ją na takie niebezpieczeństwo. - Czasem jest naprawdę ciężko. - Czy teraz musisz walczyć ze sobą? Westchnąłem. Oczywiście musiała zadać pytanie, na które nie chciałem odpowiadać. - Muszę. Tym razem jej fizyczne reakcje nie zaskoczyły mnie. Oczekiwałem tego: oddychała równomiernie, a jej serce biło normalnie. Spodziewałem się tego, choć nie potrafiłem tego pojąć. Dlaczego się nie bała? - Ale teraz nie jesteś głodny - oświadczyła z przekonaniem. - Dlaczego tak uważasz? - Zgaduję po oczach – oświadczyła bezceremonialnie. - Mówiłam ci już, mam pewną teorię. Zauważyłam, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, robią się drażliwi, kiedy doskwiera im głód. Parsknąłem śmiechem: drażliwi. Cóż za niedopowiedzenie! Ale jak zwykle miała całkowitą rację. - Jesteś spostrzegawcza, nie ma co! Znów się zaśmiałem. Uśmiechnęła się delikatnie, a pomiędzy jej brwiami ponownie pojawiła się głęboka zmarszczka, jakby bardzo się nad czymś koncentrowała. - Czy w weekend polowałeś z Emmettem? – spytała, gdy przestałem się śmiać. Jej niedbały ton był równie fascynujący co frustrujący. Naprawdę mogła tyle zaakceptować za jednym razem? Najwyraźniej to ja byłem w większym szoku niż ona. - Tak – potwierdziłem i miałem już na tym poprzestać, ale nagle poczułem ten sam impuls co w restauracji: pragnąłem, żeby mnie poznała. - Nie miałem ochoty wyjeżdżać – ciągnąłem powoli - ale to było konieczne. Łatwiej mi z tobą przebywać, gdy nie odczuwam pragnienia. - Czemu nie chciałeś wyjechać? Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem jej w oczy. W tym przypadku szczerość sprawiała mi kłopoty z całkiem innych powodów niż poprzednio. - Jestem... jestem nieswój... – Przypuszczałem, że to słowo wystarczy, choć nie miało tak silnego zabarwienia, jak powinno. - Kiedy... nie ma cię w pobliżu. Nie kpiłem, prosząc w czwartek, żebyś nie wpadła do oceanu lub pod samochód. Cały weekend martwiłem się o ciebie. A po tym, co cię dzisiaj spotkało, dziwię się, że zdołałaś przetrwać kilka dni bez żadnych obrażeń. – Wówczas przypomniałem sobie o otarciach na jej dłoniach. - No, niezupełnie. - O co ci chodzi? - O twoje dłonie. Westchnęła, krzywiąc się. - Przewróciłam się. A więc zgadłem. - Tak też myślałem – odparłem, niezdolny powstrzymać uśmiech. - Ale, jako że ty to ty, mogło ci się przytrafić coś znacznie gorszego. Przez cały wyjazd nie dawało mi to spokoju. To były okropne trzy dni. Biedny Emmett miał ze mną piekło. Prawdę mówiąc, nie powinienem używać czasu przeszłego. Prawdopodobnie wciąż irytowałem Emmetta i resztę mojej rodziny. Oprócz ...
Euforia19