NIEBEZPIECZNY AKWEN
Książkę tę dedykuję zastępcom dowódcy: komandorowi podporucznikowi Bobowi Bairowi, komandorowi podporucznikowi P.D. Quentinowi i komandorowi rezerwy Michaelowi Seiwaldowi z Marynarki Wojennej USA. Dziękuję wam za to, że nauczyliście mnie, co znaczy być dobrym oficerem. Biorąc z was przykład, wiele się dowiedzieliśmy.
PAMIĘCI
kapitana w stanie spoczynku
Edwarda L. Beacha, Jr., USN
podwodniaka - pisarza - mentora
PODZIĘKOWANIA
Szczególne wyrazy wdzięczności z mojej strony należą się komandorowi podporucznikowi rezerwy Marynarki Wojennej USA Paulowi E. Ruudowi za jego uwagi dotyczące budowy, działania i kaprysów, jakie przejawiały atomowe okręty podwodne klasy 688 podczas pierwszych rejsów.
Serdeczne podziękowania składam też naszym niezwykle cierpliwym małżonkom, Jeanne i Katy, które wytrzymywały nasze nieustanne dyskusje i długie nocne sesje nad klawiaturą. Bez waszego wsparcia i miłości nigdy nie zdołalibyśmy napisać tej książki.
NOTA OD AUTORA
Podczas minionych dwudziestu lat wraz z Chrisem Carlsonem pracowałem nad różnorodnymi projektami. Chris jest byłym podwod-niakiem, podczas gdy ja pływałem na okrętach nawodnych. Moje doświadczenia wyniesione z marynarki wojennej są zupełnie inne od jego doświadczeń, te zaś były niezwykle ważne dla pracy nad tą powieścią. Nie chodziło o dane taktyczno-techniczne, które znaleźć może każdy, kto zechce. Podwodniacy to szczególny rodzaj marynarzy, mają oni własne upodobania, kulturę i przewrotne poczucie humoru. Każdy, kto pływa na okręcie, który w sposób zamierzony zanurza się pod wodą, musi mieć inną filozofię życiową.
Nie da się przecenić udziału Chrisa w pisaniu tej książki. Pracował ze mną nad każdym jej elementem: jemu zawdzięczam charakterystyki bohaterów i szczegóły techniczne, pomagał mi tworzyć fabułę i osobiście napisał wiele scen. Redagował ze mną tekst i zmuszał mnie do szczerości.
Na okładce tej książki jest moje nazwisko, biorę więc odpowiedzialność za wszelkie pomyłki czy błędy, książka ta jednak nie powstałaby bez udziału Chrisa. Twórcze pisanie nie jest łatwe, ale dzielenie wysiłku z przyjacielem usprawnia pracę i udoskonala wynik. Książka ta jest w równej mierze dziełem Chrisa jak moim -i zasługuje on na uznanie z powodu jej sukcesu.
PROLOG
1 STYCZNIA 2003
BAZA POWIETRZNA MARYNARKI WOJENNEJ LEMOORE OKOLICE SAN FRANCISCO W STANIE KALIFORNIA
Myśliwiec marynarki wojennej hornet stoi na końcu pasa startowego 32R. Silniki się rozgrzewają, a pilot dokonuje ostatecznej kontroli gotowości do startu. Otrzymawszy z wieży pozwolenie na start, zwalnia hamulce i samolot wolno rusza po betonowej nawierzchni. Gdy szybkość myśliwca wzrasta, skokowo rośnie ciśnienie powietrza na oparcie fotela, co pokazują cyfry na wyświetlaczu. Szybkość zbliża się do wartości Vu trzeba więc podnieść nos maszyny. Oderwanie się od ziemi powinno nastąpić w punkcie V2, zaledwie kilka chwil później. Wtedy prawa opona wybucha z hukiem podobnym do armatniego wystrzału. Pilot najpierw czuje szarpnięcie, a następnie lekki przechył, gdy prawe skrzydło opada minimalnie, dziób zaś przesuwa się w prawo. Wyczuwając opóźnienie, kątem oka dostrzega zmianę prędkości na wyświetlaczu i zdaje sobie sprawę, że już nie uda mu się oderwać maszyny od ziemi.
W mgnieniu oka przelatuje myśl, czy uda mu się bezpiecznie wyhamować. Szarpnięciem cofa przepustnicę do pozycji wyjściowej, wyłączając silniki, i wciska lewy hamulec, równocześnie wypuszczając klapy, ale sprawa jest beznadziejna. Nos horneta skręca gwałtownie w prawo i kiedy silniki już umilkły, pilot słyszy przeraźliwy zgrzyt prawego podwozia o betonową nawierzchnię. W takiej chwili odzywają się nawyki wyrobione podczas treningów. Pilot silnie wciska plecy w siedzenie, po czym ciąg-
9
nie za rączkę mechanizmu katapulty. Osłona kabiny wylatuje w górę, zaraz za nią siedzenie, ledwie mijając lewe skrzydło i ogon, kiedy samolot koziołkuje, a po chwili wybucha.
Ekipy ratunkowe docierają do pilota w chwilę po tym, jak ląduje na ziemi z powiewającym za nim spadochronem. Spadając, runął ciężko na jedno ramię i przez rozdarcie w kombinezonie widać biel kości. Kiedy wsuwają nosze do ambulansu, młody człowiek odzyskuje przytomność i kilkakrotnie woła:
- Przepraszam! Przepraszam!
SZPITAL MARYNARKI WOJENNEJ W LEMOORE
Komandor Albert Casey uwielbiał swoją pracę. Dowodził eskadrą VFA-125 Roughrider, w jego niezbyt skromnej opinii najlepszą eskadrą hornetów na Zachodnim Wybrzeżu. Ale w tej chwili nienawidził swojego zajęcia. Stał przed drzwiami do pokoju Jerry'ego Mitchella od przeszło pięciu minut, co przekraczało zwyczajowy czas zainteresowania pilotem myśliwca. Wymyślił dziesięć różnych sposobów na przekazanie wieści Jerry'emu, ale wszystkie były do bani.
Nie musiał pukać. Drzwi stały otworem i słyszał głosy dwóch kolegów Jerry'ego z eskadry, którzy przyszli go odwiedzić. Kiedy wszedł do środka, zobaczyli go i natychmiast stanęli na baczność. W szpitalu nie musieli tego robić, ale ciężko jest przezwyciężyć odruchy. Widząc minę Caseya, obaj piloci, ubrani w polowe mundury i skórzane kurtki lotnicze, wyszli, wygłaszając na pożegnanie słowa otuchy.
Casey porównał stan Jerry'ego do tego, w jakim znajdował się zaraz po wypadku. Oczyścili i zabandażowali jego obrażenia, wliczając w to brzydkie otarcie z jednej strony twarzy. Gdzieś w głębi pod tymi opatrunkami krył się młody mężczyzna przed trzydziestką, z krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami i jasnoniebieskimi oczami. Prawe ramię Mitchella obejmował opatrunek gipsowy, wystające palce zaś miały kolor krwistoczerwony i były spuchnięte niczym parówki.
10
Jerry spróbował wyprężyć się w łóżku na baczność, ale najwyraźniej zmienił zdanie, kiedy jego ciało gwałtownie zaprotestowało.
· Cześć, Menace. - Casey użył radiowego kryptonimu Jerry'ego. Wszyscy piloci je mieli i wykorzystywali równie swobodnie jak cywile swoje imiona. Rzecz jasna, każdy pilot miał inny, wybrany bądź nadany w momencie przybycia do eskadry. W przypadku nowicjusza takiego jak Mitchell dowcip polegał na tym, że trudno było orzec, czy stanowił większe „zagrożenie" dla wroga, czy swoich towarzyszy, ale wszyscy byli ubawieni, a sam zainteresowany przyjął to dobrze.
· Dzień dobry, sir. - Komandor Casey miał kryptonim Fedex, ale podkomendni nie używali kryptonimów dowódców, chyba że znajdowali się w powietrzu i zwracali do nich przez radio.
Casey nie marnował czasu na pytanie Jerry'ego, czy ciągle odczuwa ból.
· Wciąż trzymają cię na prochach?
· Tak jest, sir - odparł Mitchell. Podniósł przycisk znajdujący się na końcu kabla. - Za każdym razem, kiedy złapie mnie ból, naciskam to. Kłopot w tym, że potem zaczynam widzieć dziwne rzeczy i zapadam w sen.
· Sen jest tym, czego potrzebujesz, chłopcze. Masz przed sobą dość długi proces powrotu do zdrowia.
· Szybciej wrócę do zdrowia na zewnątrz, z dala od tego szpitala.
· Musiałbyś wziąć ze sobą łóżko - zażartował Casey. Zebrał się na odwagę i kontynuował: - Właśnie wracam od lekarza personelu latającego. Wydaje się, że zaliczyłeś pozycje z kolumn A, B, C i D. Mając na uwadze plecy, ramię oraz inne pomniejsze urazy, będziesz tu jeszcze co najmniej dwa tygodnie, a potem czeka cię kilka miesięcy terapii i rekonwalescencji.
Mitchell westchnął.
· Tego zdążyłem się już dowiedzieć od lekarzy.
· Ponadto musisz mieć co najmniej jeszcze jedną operację ramienia.
· O tym nie słyszałem. - Twarz Mitchella zrobiła się ponura. - Wytrzymam, cokolwiek będzie trzeba. A więc
minie kilka miesięcy, zanim wrócę na tablicę lotów? Jaki cykl treningu będę musiał powtórzyć? Byłem już tak bliski ukończenia.
· Rzecz w tym, Jerry, że jak powiedziałem, właśnie rozmawiałem z lekarzem, jego przełożonym oraz kilkoma specjalistami, ortopedami. Nie potrafię czytać zdjęć rentgenowskich, ale wszyscy byli zgodni co do tego, że nie możesz już wrócić na tablicę lotów.
· Co? - W pełnym niedowierzania pytaniu Jerry'ego była mieszanina bólu i zaskoczenia.
· Złamanie było blisko nadgarstka, Jerry. I jest naprawdę paskudne. Nie będą w stanie przywrócić ci pełnego zakresu ruchu w prawym nadgarstku, co oznacza, że nie będziesz mógł prawidłowo kontrolować przepustnicy.
· Jak mogą tak twierdzić? - żachnął się Mitchell. - Nie jestem tu nawet od tygodnia, a oni już mówią mi, że nie będę mógł latać? Poczekajmy, aż zdejmą gips. Dajcie mi porobić jakieś ćwiczenia. - Jego ton był agresywny. Młodzieniec uniósł się na łóżku, co przy urazie kręgosłupa musiało mu sprawiać piekielny ból.
· Oni już widzieli takie przypadki, Jerry, i gdyby była jakakolwiek nadzieja, trzymałbym cię na liście obecności szwadronu, dopóki nie zestarzałbyś się i posiwiał. Ale nie ma żadnej szansy. Nawet najmniejszej. Jerry, to naprawdę kiepska sprawa - kontynuował Casey, starając się mówić jak najbardziej szczerze i przekonująco. - Jesteś dobrym pilotem, a mogłeś zostać wspaniałym pilotem. Marynarka traci ciebie, a ty tracisz swoją karierę. Dojście do punktu, w którym jesteś teraz, zajęło ci lata ciężkiej pracy i gdyby było cokolwiek, co dałoby się zrobić, żeby cię zatrzymać, to właśnie teraz bym się tym zajmował. Komisja badająca wypadek pisze raport, w którym potwierdza, że przyczyną była pęknięta opona - po prostu pech. To nie była twoja wina i w innych okolicznościach objechałbym cię za próbę ratowania samolotu, ale jestem przekonany, że ta zwłoka nie miała wpływu na katapultowanie. Obejrzałem jeszcze raz taśmę i wiem, że udało ci się wylecieć prawidłowo. Lądowanie i złamanie ręki było po prostu kolejnym pechem.
12
Świat Jerry'ego stanął na głowie. Co będzie robił? Piloci mają wręcz maniakalną skłonność do samokontroli i starają się opanować każdą sytuację, polegając na wiedzy i umiejętności, ale żaden z nich nie mógłby poradzić sobie z czymś, co go właśnie spotkało. Jerry zdał sobie sprawę z tego, że nie może już nawet myśleć o sobie jako pilocie.
1. NIECH KIEDYKOLWIEK NA MORZE WYPŁYNIE
14 MARCA 2005
BAZA OKRĘTÓW PODWODNYCH NEW LONDON, GROTON W STANIE CONNECTICUT
Baza okrętów podwodnych marynarki wojennej New London znajduje się na wschodnim brzegu rzeki Thames w Groton, w stanie Connecticut. Założono ją w 1860 roku, aczkolwiek Jerry nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty. Co ważniejsze, od czasów pierwszej wojny światowej była to baza okrętów podwodnych. Stacjonowały tu niemal dwa tuziny okrętów uderzeniowych wyposażonych w broń nuklearną i nuklearny napęd. Wyjątkiem była głębinowa jednostka badawcza NR-1.
Stacjonując w New London przez ostatnie dwa miesiące i uczęszczając do szkoły dla podwodniaków, Jerry dowiedział się o Górnej Bazie niemal wszystkiego. Jednakże nie był tak dobrze obeznany z Dolną Bazą, więc studiował mapę, dopóki nie zapamiętał rozkładu przystani flotylli. Jego wiedza na temat szlaku morskiego wiodącego do bazy była jeszcze bardziej ograniczona, więc zadał sobie trud zamówienia kopii planu portu.
Droga ze znajdującego się na Rhode Island Newport nie należała do zbyt długich, ale był tak podenerwowany przyjazdem, że doliczył więcej czasu. Przybył do Groton dzień wcześniej, po ukończeniu szkolenia w obsłudze Manty, i całą noc oraz część poranka spędził, przygotowując swój mundur, jak również starając się raz jeszcze zapamiętać wszystko, co udało mu się dowiedzieć na temat okrętu. Jego dowódcą był komandor Lowell Hardy, a zastępcą komandor porucz-
15
nik Robert Bair. Okręt wszedł do służby w roku 1977, ale w 1989 został przebudowany na eksperymentalną jednostkę podwodną do testowania zaawansowanych rozwiązań konstrukcyjnych. Była to jedna z sześciu łodzi o napędzie nuklearnym wchodząca w skład 12. Podwodnej Flotylli Badawczej. Wiedział też o istnieniu znacznie większej ilości danych, w tej chwili bez większego znaczenia, które wkrótce miały się stać fundamentami jego nowego życia.
Mimo że uczęszczał tu do szkoły podwodniaków, baza New London wydawała mu się dziwna i obca. Wracał tu teraz jako podwodniak, na swój pierwszy statek: USS Memphis.
Jerry rozejrzał się po raz ostatni po swoim mieszkaniu, upewniając się, że wziął wszystko, po czym zamknął drzwi. Zerknął na zegarek, sprawdzając czas. Wyznaczył sobie dwadzieścia minut na dojazd do bazy, wychodząc z założenia, że najlepiej będzie się tam pojawić o 9.00. Do tego czasu powinna już się skończyć krzątanina załogi, a meldując się na pokładzie, nie chciał zostać uznany za opieszałego.
Raz jeszcze sprawdził swój mundur. Miał jedyną i niepowtarzalną okazję zrobienia dobrego wrażenia na dowódcy. Uważnie sprawdził leżące na przednim siedzeniu instrukcje dojazdu do Dolnej Bazy, po czym ruszył w drogę.
Do głównej bramy bazy Jerry dojechał na czas i po krótkiej kontroli dostał pozwolenie na wjazd. Skręcił na Shark Boulevard i ruszył dalej w kierunku Dolnej Bazy, skrupulatnie przestrzegając ograniczenia prędkości. Odkrył, że żandarmeria miała tu uraz do czerwonych sportowych samochodów, które przekroczyły dozwoloną prędkość choćby o dwie czy trzy mile. Kiedy dojechał do Dorado Road, skręcił w lewo i dzięki biletowi parkingowemu, który zdobył dzień wcześniej, został bezzwłocznie przepuszczony przez bramę do Dolnej Bazy. Znalazł nawet miejsce na parkingu. Zostawił swoje rzeczy w samochodzie i po raz ostatni wygładził mundur. Pamiętał nawet swoje rozkazy. Dobry początek.
Pirs 32 znajdował się dwie przecznice i dwa zakręty dalej. Niedawny pilot stawiał czoło zimnemu marcowemu wiatrowi, zadowolony z kupionego niedawno płaszcza. Wykonano go z ciężkiej wełny o głębokim ciemnogranatowym kolorze;
16
był długi i zakrywał nogi. Większość oficerów zaopatrywała się w te płaszcze z powodu samego wyglądu. Na pokładzie okrętu, gdzie przestrzeń to kwestia kluczowa, krótsza kurtka byłaby znacznie bardziej praktyczna.
Memphis zacumowano po północnej stronie pirsu. Tożsamość jednostki zdradzała jedynie nazwa na trapie okrętu. Czarny wrzecionowaty kadłub okrętu unosił się na wodzie, zaledwie kilka stóp nad drobne fale, które uderzały w zaokrąglone boki. Łagodne linie zakłócała tylko duża prostokątna nadbudówka. Trap znajdował się z przodu i można było po nim przejść wprost do otwartego włazu. Na pirsie obok trapu stała mała, podniszczona drewniana budka, w której Jerry dostrzegł pełniącego służbę żołnierza. Podoficer dyżurny, starszy mat, rozmawiał właśnie przez telefon.
W porównaniu do myśliwca czy nawet okrętu nawodnego, jednostka wyglądała na bezbronną. Nawet wielkość ponad linią wody nie była imponująca. Jej masa i wszystkie możliwości były ukryte pod powierzchnią.
Pełniący wartę podoficer dostrzegł Jerry'ego, kiedy ten wyszedł zza rogu. Zobaczył niewysokiego podporucznika po dwudziestce, o czarnych włosach. Wyglądał na szczupłego, nawet pod obszernym płaszczem. Pod pachą trzymał brązową kopertę. Ujrzawszy, że kieruje się w stronę Memphis, podoficer zawiadomił oficera wachtowego, po czym wyszedł mu na spotkanie. Jerry zatrzymał się przy budce, oddał salut podoficerowi i zgodnie z tradycją morską powiedział: - Proszę o pozwolenie wejścia na pokład.
DOWÓDZTWO MARYNARKI WOJENNEJ STANÓW ZJEDNOCZONYCH
NORFOLK W STANIE WIRGINIA
Komandor Lowell Hardy siedział, czekając w napięciu. Spodziewał się wezwania do szefa. Próby Manty się zakończyły, Memphis był stary, a okres służby Hardy'ego na tym okręcie dobiegał końca. Miał nadzieję, że pogratulują mu dobrze wykonanej roboty. A może i nie.
17
Memphis był pierwszym oddanym mu pod komendę okrętem. Zrobił ze staruszkiem, co mógł, i miał dobre wyniki. Ale nie doskonałe. Kapitana nazywano panem swojego okrętu, ostatnim monarchą absolutnym. Hardy był panem 6100 ton skomplikowanej i w przypadku Memphis nieco już zgrzytliwej maszynerii. Dowodził też 135 osobnikami, których szanse na spieprzenie czegokolwiek rosły wprost proporcjonalnie do wagi sprawy. Tylko ciągły nadzór przeszkodził niektórym nieszczęsnym młodym marynarzom w spuszczeniu jego kariery wprost do toalety. A teraz jego los znów zależał od kogoś innego. Czekał na kontradmirała Toma Mastersa, dowódcę sił podwodnych na Atlantyku, żeby ten powiedział mu, co go spotka w najbliższej przyszłości.
Memphis miał już wyznaczony termin wycofania z eks...
legi007