30 marca 2008
Czuję się nobilitowany , albowiem instytutowy demon logiki , p. Skibiński , po raz pierwszy zjechał mnie na zajęciach za wtręt o charakterze politycznym. Byłoby mi nieswojo , gdyby tego nie zrobił , gdyż wszystko , co o nim wiem , upoważnia mnie do twierdzenia , że jeślibym kiedyś zauważył zgodność z wszystkimi wygłaszanymi przezeń poglądami , powinienem natychmiast iść się zbadać. Drugą stroną medalu jest oczywiście fakt , że zacząłem nieomal tęsknić za p. Deszczyńską , która przy całej specyficzności swojego charakteru potrafiła dyskutować , szanować dyskutanta , czasem nawet przyznawać rację , a przede wszystkim nakładała na siebie obowiązek myślenia nad swoimi przekonaniami i ich weryfikowania. P. Skibiński natomiast utwierdza mnie w przekonaniu , że zbyt wielu wariatów chodzi po ulicach bez kagańca oświaty.
Zaczęło się od jego polecenia , byśmy śmiali się w głos , gdy tylko ktoś nam zasugeruje , że badania historyczne w Polsce są przefinansowane , na co machinalnie niemal odrzekłem , iż to zależy od kontekstu i jeśli ktoś wygłosi takie stwierdzenie w kontekście na przykład IPN-u , to się nad nim poważnie zastanowię. Odpowiedzią p. Skibińskiego była piętnastominutowa mowa , w której znalazło się wszystko - i Gazeta Wyborcza , i Żydzi , i bezpieka , i Bóg jeszcze wie co. Dowiedziałem się więc , że organ prasowy Michnika perfidnie atakuje wielkiego naukowca p. Żaryna. Nigdy nie czytałem żadnej pracy p. Żaryna ani żadnej o nim w Wyborczej wzmianki , zapytałem więc , za co atakuje , by otrzymać odpowiedź : "Za to że istnieje". Po tak wnikliwej analizie dłużej już nie indagowałem , zwłaszcza że p. Skibiński poprosił mnie dość kategorycznym tonem , bym "przestał powtarzać farmazony panów profesorów , którzy boją się lustracji". Ciż krytykujący IPN panowie profesorowie , według słów p. Skibińskiego , to ludzie , z których "co drugi współpracował" czego p. Skibiński dowodzi logicznie i konsekwentnie : "Przez trzydzieści lat napisał taki sześć książek. To daje jedną książkę na pięć lat - a , proszę państwa , ja wiem , ile się pisze książkę. Zatem na co ten człowiek przeznaczył resztę czasu? Ano na to , żeby pisać donosy na kolegów". Nie czytałem żadnej książki p. Skibińskiego (napisał zresztą tylko jedną) , nie potrafię więc powiedzieć , czy wiedząc , ile się pisze książkę , wie również , ile się pisze dobrą książkę. W każdym razie wszyscyśmy się dowiedzieli , że Braudel i reszta annalistów , co to jedną pracę potrafili pisać dwadzieścia lat (fakt , potrafiły mieć one i po 2000 stron) w wolnym czasie pisali donosy na kolegów po fachu wysyłając do Moskwy na poste-restante.
Bo cóż innego może robić w wolnym czasie Historyk z dużej litery? Czytać prac ze swojej dziedziny nie będzie , bo wszak wie wszystko , te z innych dziedzin go wszak nie interesują , beletrystyką zaś gardzi , traktując ją jako popłuczyny po Źródłach Historycznych. Nie zajmie się też tak przyziemnymi zajęciami jak sport , gdyż nad świeże powietrze przedkłada kurz wieków , z tego samego powodu trudno byłoby go zaprząc do sprzątania czy mycia okien. Wiadomo również , że w PRLu , mekce humanistyki , nie musiał historyk troszczyć się o to , jak przeżyć do pierwszego. Przeto nic innego krom życia towarzyskiego mu nie zostawało. A skoro się spotykał , nic dziwnego , że donosy pisał.
Lecz niestety! skończyły się złote czasy dla historyków. Upadł PRL , a z nim uwiędły jako kwiaty polne badania nad Kościołem , które opisując p. Skibiński biada , że na większość tematów ostatnia poważna publikacja była w latach osiemdziesiątych. Przeto gdy nie stało władzy , historycy , owce zbłąkane nad groźnymi przepaściami , znaleźli się w większości na garnuszku i pasku wiadomych sił. Jak bowiem można tłumaczyć podany przez p. Skibińskiego fakt , że analizując "Mały Dziennik" (prawicowe pismo franciszkanów z Niepokalanowa z lat trzydziestych , słynne min. z częstokroć skrajnie antysemickich tekstów o. Kolbego) badacze zajmują się głównie częstotliwością występowania w nim słowa "Żyd" ignorując ważne , a marginalizowane aspekty działalności prawicy i Kościoła w międzywojniu (skądinąd słuszna uwaga) , jak choćby ruch na rzecz trzeźwości? Powód jest prosty - "badacze chcą dostać stypendium w Izraelu".
Jeszcze bardziej p. Skibiński pohulał sobie na wykładzie. Jak dotąd byłem na dwóch z pięciu dotychczasowych jego wykładów z historii Kościoła XX wieku i wcale nie jestem pewien , czy chcę zmieniać te proporcje. Na pierwszym spotkaniu , na którym się zjawiłem , dowiedziałem się , że elementem agresywnej walki państwa francuskiego z Kościołem było wstrzymanie w 1908 wszelkich państwowych subwencji dla tegoż. P. Skibiński wie oczywiście , że ich istnienie w przeszłości może nam się wydawać nieuzasadnionym przywilejem dla jednej grupy wyznaniowej , toteż śpieszy nas oświecić , że były one elementem rekompensat za mienie utracone przez Kościół w wyniku Rewolucji Francuskiej. Zdecydowanie muszę poczytać więcej o Rewolucji Francuskiej , bo ewidentnie brak mi odpowiednich danych : Niemcy reparacje za zniszczenia spowodowane w I wojnie światowej miały spłacać 80 lat , a Francja żądała sum jeszcze większych. Z tego by wynikało , że jakobini i spółka pozbawili Kościół mienia o większej wartości , niż Niemcy aliantów podczas Wielkiej Wojny , skoro państwo francuskie po stu latach jeszcze nie zdołało katolików spłacić. Z jakichś względów mam wrażenie , że posługując się taką argumentacją można uzasadnić wszystko. Na początek to , że niszcząc czy konfiskując mienie kościelne za Rewolucji państwo francuskie odebrało sobie kwoty bezproduktywnie przyznawane Kościołowi przez poprzednie 1200 lat. I tak dużo umorzyli , nespa?
Na omawianym wykładzie natomiast p. Skibiński , po omówieniu stosunku papiestwa do faszyzmu i nazizmu oraz wesolutkich terrorystów katolickich z Meksyku , którzy chcieli zabić srebrną kulą prezydenta uważając go za wampira (w 1928 student teologii istotnie zabił prezydenta Meksyku , ale czy chodzi o tego samego nie wiem) przeszedł do swego ulubionego tematu , czyli prześladowań katolików w Hiszpanii. Nie negując wagi problemu , muszę stwierdzić , że problem ujął on na tyle jednostronnie , iż tylko wielkie dzieło literatury polskiej "O człowieku , który się kulom nie kłaniał" potrafi go przebić. W całym , trwającym trzy kwadranse omówieniu tematu nie ma ani jednego słowa o ofiarach terroru frankistowskiego (poza stwierdzeniem że był) ani o ich liczbie. O świeckich katolikach , którzy padli ofiarą terroru republikańskiego , p. Skibiński niewiele mówi , bo słusznie stwierdza , że nie wiadomo czy zginęli za bycie katolikami , czy za co innego. Nie żywi natomiast wątpliwości , że każdy ksiądz czy zakonnica z sześciu tysięcy reprezentantów zgładzonego za Republiki duchowieństwa zginął za wiarę. Następnie p. Skibiński uznał za stosowne naświetlić w szerszym kontekście problematykę hiszpańskiej wojny domowej , stwierdzając , że próby laicyzacji kraju zaczęły się o wiele wcześniej niż za Republiki , bo już liberałowie rządzący przed latami trzydziestymi czynili w tym kierunku zakusy. A zatem wszystko , co te lub inne odłamy republikanów robiły przed wojną i w czasie jej trwania - palenie kościołów i klasztorów , mordowanie księży , profanacja figur , zamykanie ludzi do więzienia za posiadanie różańca , itd. - powinno być dla nas ostrzeżeniem , do czego prowadzi rozpad porządku moralnego , którego źródłem jest dechrystianizacja. (W tym momencie nie wytrzymałem i zapytałem : "Panie doktorze , ale chyba nie wszędzie?". Na szczęście odpowiedź była twierdząca)
Na koniec , czyniąc dramatyczne pauzy w głosie i utrzymując tym sposobem ciszę na sali , p. Skibiński opowiedział , jak to w pierwszych dniach wojny republikanie rozstrzeliwali figury Chrystusa na głównych placach , wywlekali trupy z trumien w katedrach , a czasem nawet ubierali się w ich szaty - komentując ten fakt jako oznakę ich choroby psychicznej , bo to przecież nieracjonalne i niehigieniczne. Zapomniał biedak dodać , że okaz zdrowia psychicznego , jakim był marszałek Franco , przez całą wojnę i długo później nosił przy sobie ramię świętej Teresy z Avila dla uzyskania jej wstawiennictwa w wojnie i w rządach. Nie mam nic przeciw stosowaniu racjonalności i higieny tych czy innych działań jako kryterium rozsądku , ale skorośmy już takie kryterium wzięli , bądźmy konsekwentni.
Ja nie mam specjalnego problemu w wytłumaczeniu sobie motywacji republikanów. Pierwsza , to chęć jak największego poniżenia rzeczy świętych dla katolickiej części Hiszpanii. Ale to , o ile tłumaczy jako tako rozstrzeliwanie figur , to już ubieranie się w szaty trupów niezbyt. Raczej wyjaśnieniem byłaby zbiorowa psychoza , amok przełamywania barier w imię Sprawy. W tym mniej więcej stylu :
"Potem kazał przed ambonę
Przynieść trumnicę z kościarza
I sam, z ognistą powieką,
Nogą odrzuciwszy wieko,
Kiedy się pył ruszył z kości,
Krzyknął: „Oto proch cmentarza,
Który w żywych obecności
Będzie sądzon, jak wy sami
Kiedyś, nakryci trumnami,
Przez lud będziecie sądzeni... (...)
Rzekł i kością jak piorunem
Uderzył z czarnej ambony
Pomiędzy lud przerażony,
W sam środek szary motłochu,
W sam środek czerni szepczącej
O tej kości latającej,
O tym poruszonym prochu,
O tym niespokojnym grobie.
Aż ksiądz, znowu ręce obie
Zanurzywszy w trumny łonie,
Czerepem się na ambonie
I głową trupa oświecił."
Cytat z "Księdza Marka" Juliusza Słowackiego , notabene powszechnie uznawanego za dowód ostatecznego oparcia się poety na Calderonie , z którego dzieł robiła z kolei użytek hiszpańska kontrreformacja. Historia zatoczyła krąg?
Tak czy owak o wiele ciekawsze jest dla mnie nie to , dlaczego republikanie , ale dlaczego Manuel Azaña , który nigdy w żadne szaty trupów się nie ubierał , nikogo nie zamordował , a nawet trockistą nie był , na informacje o paleniu przez anarchistyczne czy komunistyczne bojówki kościołów i klasztorów , na długo przed wybuchem
wojny , odrzekł słynnym zdaniem : "Żaden kościół ani klasztor nie jest wart życia ani jednego republikanina" i policja pozostała bezczynna , nawet w okresie , kiedy obok palenia zaczęto mordować księży czy zakonnice. Mógłbym się pod tym zdaniem podpisać , gdyby słowo "republikanina" zamienić na "człowieka" (co nie oznacza bynajmniej , bym aprobował palenie klasztorów albo nawoływał do bezkarności sprawców takich ekscesów).
Zatem dlaczego Azaña? Odpowiedź mogłaby być prosta : dlatego , że nie był taki , jakim bym chciał go widzieć z perspektywy dzisiejszych , zupełnie innych niż ówczesne postulatów liberalizmu czy lewicy , że nie o oddzielenie Kościoła od państwowego finansowania czy stworzenie publicznej , świeckiej edukacji mu szło , ale o to , żeby katolików w Hiszpanii nie było , nie było i już. (Są za tym argumenty : protestantów Republika nigdy nie prześladowała i mieli pełną swobodę kultu , gdy w Katalonii za posiadanie różańca groziło więzienie) Ale w takim razie skąd ta nienawiść , ta wrogość zaciemniająca umysł? Czy nie byłoby lepiej , gdyby Azaña powiedział , że wandalizm jest złem , a Hiszpania państwem prawa , że podpalaczy się ukarze , a niewinni bać się nie muszą? Wtedy nie byłby Azañą , powie p. Skibiński , Azaña chciał zwycięstwa "naszych" i zguby "onych" , chciał zniszczyć Kościół w Hiszpanii , żeby zastąpić go państwem , antyklerykalne władze Meksyku negując instytucję rodziny krzyczały , że "każde dziecko od piątego roku życia należy do państwa".
Zatem ma być kościół nowy i rodzina nowa , i tym wszystkim ma stać się państwo! Zamieniamy jedną ideę na drugą i jakoś to będzie! A jednak włącza się taki mój odruch znany z czytania beletrystyki : co ja bym mówił , gdybym tam był , rozmawiał z Azañą , albo był Azañą , albo nie daj Bóg stanął przed paladynami cruzady. Nie wiem , czy Azaña chciał tego samego co prezydent Meksyku , czy nie bliższy był mu ideał państwa , w którym jednostka jest wolna , może sobie oczywiście wybrać Kościół za przewodnika , ale rzecz w tym , by nikt jej takiego wyboru nie narzucał. W którym dziecko nie "należy" do nikogo - to znaczy , oczywiście , funkcjonuje w rodzinie i funkcjonuje w państwie , ale nie jest własnością rodziny i nie jest własnością państwa , nie może żaden z tych podmiotów go zabić , przypisać do konkretnej religii , wydać za mąż czy ożenić bez jego zgody.
Pewnie zaglądam w duszę Azañie wykreowanemu , dalekiemu od historycznego oryginału jak nie przymierzając ksiądz Marek. A jednak gdyby w tej duszy było to , co ja myślę , to by znaczyło że nie sprzeciwiając się reszcie Frontu Ludowego , Azaña zwyczajnie popłynął z prądem. Często słyszę , że nie będzie dobrze w Polsce , dopóki nie wybije się wszystkich socjalistów. Tak się zastanawiam , czy nie dlatego Hiszpania spłynęła krwią tak bardzo , że podobne myślenie było po obu stronach barykady częste.
Zatem jeśli Azaña , ten mój , wytworzony , albo inny zwolennik Republiki , taki który chce oddzielenia Kościoła od państwa , świeckiej edukacji , ale nie mordowania księży ani palenia kościołów , nie umiał powiedzieć "No pasaran!" kolegom na lewicy , to czy dlatego , że się po prostu bał? A może Bóg - może na tyle utrwalił się w morfie Hiszpanii , że ci ludzie , akceptując bądź negując , myśleli Bogiem jako jedną z kategorii nieomijalnych , i tak bardzo go za to nienawidzili , że pragnęli fizycznie wyeliminować to , w czym w myśl twierdzeń katolików najbardziej był obecny? To nie jest nawet kwestia wiary w Boga. Pisała Margit Sandemo , że bogów stwarzają ludzie. Republikanie rozstrzeliwujący figury i Franco noszący przy sobie ramię świętej Teresy grali w ostatecznej mierze na tych samych zasadach , mieli w mentalności trupie korowody i moc mistyczną relikwij. Ale nie da się zaprzeczyć , że w jakiejś mierze ci pierwsi rzucili rękawicę.
P. Skibiński inspiruje mnie do rozważań , co nie zmienia faktu , że nijak się z nim nie zgadzam , a jednostronność jego ocen budzi przerażenie. Kiedy przychodzi mu porównywać terror republikański z frankistowskim , wygłasza następujące zdania : "Oceny liczby ofiar terroru obu stron w czasie wojny są różne - osobiście nie mam wątpliwości , że strona republikańska ma ich na sumieniu więcej. Niemniej do ofiar Franco trzeba z kolei doliczyć te z okresu , kiedy już Hiszpanią rządził. Jedno trzeba mu jednak przyznać : nigdy nie prowadził , w przeciwieństwie do swych przeciwników , terroru z przyczyn niepolitycznych". To takie dziwne trochę. Jeśli ogłasza się świętą wojnę przeciw komunizmowi , to nie nazwałbym tego czystą polityką , nawet jeśli ten komunizm rzeczywiście ma ochotę na wypalenie religii krwią i żelazem. Jeśli Franco prowadził terror wyłącznie z przyczyn politycznych , to co z tego - czy go to w jakikolwiek sposób usprawiedliwia? Jeśli , załóżmy , frankiści mają na sumieniu mniej ofiar , to czy to oznacza , że są kryształowi?
P. Skibiński jest pod wieloma względami typowy dla sposobu myślenia polskiej skrajnej prawicy - w wypadkach , kiedy mógłby mieć rację , drąży temat tak głęboko , że sam się tej racji pozbawia. Mogę się zgodzić , że obraz hiszpańskiej wojny domowej w mediach jest skrajnie uproszczony : Franco przypina się (niesłusznie) łatkę faszysty , co na bazie (też niezbyt słusznego , ale popularnego) utożsamienia faszyzm-nazizm czyni z niego demona zła. Tyle że uparcie międląc temat ofiar jednej tylko strony konfliktu , p. Skibiński dopuszcza się takiej samej manipulacji , jak ktoś , kto pisząc o wojnie w Wietnamie nie mówi o niczym innym , jak o zbrodniach Amerykanów (z danymi liczbowymi) i opisach masakry w My Lai. Podobnie z innymi tematami. Mogę się zgodzić , że relacje między Żydami a Polakami są w mediach przedstawiane nieobiektywnie , ale (istotnie mającemu czasem miejsce) przedstawianiu każdej krytycznej o Żydach wypowiedzi jako "antysemityzm" wychodzą naprzeciw te środowiska prawicy , które naprawdę antysemityzm prezentują. Mogę się zgodzić , że o Żydach i ich relacji z Polakami historycy polscy piszą tak dużo , iż inne pola badawcze często leżą odłogiem - ale skrajnie krzywdząca jest ocena , że chodzi o kasę i stypendia w Izraelu. (Poza tym nie to jest złe , że wielu historyków pisze dużo o tym , tylko że nikt nie pisze o tamtym. Jaki z tego morał? Wychować więcej wszechstronnych historyków. Do boju Pooolsko!) I tak dalej. Na logice "nasi mają rację , walczyć z onymi!" zawsze przegrywa prawda. Dopiero w chwili , gdy człowiek weźmie na siebie trud definiowania się jako jednostka , zapyta się "co sądzisz , dlaczego sądzisz?" zaczyna się myślenie nie będące skowytem aprobaty lub negacji - w wypadku wojny hiszpańskiej odpowiednio w obronie udręczonej wiary bądź przeciw Bogu , który palił wszechwidzącym okiem przeszłość Azañy wyobrażonego.
Jest jeszcze jedna ważna sprawa. Dechrystianizacja niejedno ma imię. W momencie , w którym zmusza się kogoś , by nie nosił różańca , odszedł od wiary czy wywlekał zwłoki z trumny , przekracza się granice wolności jednostki i czyni zło. Tyle że w obecnym świecie Zachodu takiej dechrystianizacji , z wyjątkiem może (w bardzo łagodnym wymiarze) Francji , po prostu nie ma. Jest taka , która dzieje się sama z siebie , czasem wspierana przez rządy , czasem zwalczana przez rządy , taka biorąca się z samodzielnej refleksji nad Bogiem , z niepodążania za stadem , taka która ogarnia ludzi mających wątpliwości co do istnienia Najwyższego Bytu , ale i takich którzy dotąd chodzili do kościoła , bo nie chcieli się wyłamywać , bo matka , bo babka , bo co rodzina powie , bo proboszcz , bo ślub w kościele ma pompę i organy , a w USC to się tylko papiórek podpisuje.
A przecież w momencie , w którym zmusza się kogoś , by szedł do kościoła , spowiadał się obcej osobie ze swej seksualności czy niechęci do innych , wciska się siłą we wzór przepisowego chrześcijanina , przekracza się granice wolności jednostki i czyni zło. Azañę można , pewnie pokrętnie i ze świadomością , że nie jest to de facto usprawiedliwienie , tłumaczyć z niezrozumienia obu wymienionych prawd naraz klimatem epoki , która logiką dziejów doprowadziła do absurdalnej polaryzacji stanowisk : nieubłagani wrogowie kościoła przeciw krzyżowcom rodem sprzed lat sześciuset. P. Skibińskiego nie tłumaczy żadna wymówka , nawet tak marna.
PROSPERO
Czego chcesz?
ARIEL
Wolności.
31 marca 2008
W czasach licealnych do bardziej traumatycznych przeżyć , jakich doznawałem , należała konieczność przechodzenia w drodze do i ze szkoły obok witryny księgarni "Naszego Dziennika". Raz jeden dostarczyła mi ona jednak powodu do radości : leżały na niej bowiem obok siebie dwie kasety z filmami animowanymi. Jeden nazywał się "Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie" , drugi "O Lolku co został papieżem". Pytaniem jest , czy Bolek został I sekretarzem? Czy też może chodzi o ks. Bolesława Filipiaka , który w latach siedemdziesiątych pełnił funkcję przewodniczącego sądu watykańskiego ds. kanoniczności małżeństw zwanego Sacra Romana Rota?
W sprawdzaniu takich rzeczy przydatne może być "Annuario Pontificio" , zapoznanie się z którym zlecił nam ostatnio p. Skibiński. Ktoś określił to wydawnictwo jako "książkę telefoniczną Watykanu" co od prawdy zbytnio nie odbiega ; jest to wydawany corocznie przez Stolicę Apostolską informator liczący sobie średnio 1200 stron drobnym druczkiem , z którego można poznać sieć diecezji , skład kurii rzymskiej albo dowiedzieć się , kto jest biskupem tytularnym Abaradiry. Nadto rzecz cała zawiera , killerskie na ogół , zdjęcie aktualnego papieża - co roku inne , co jest jedyną zmianą kolorystyczną w tym piśmie uznawaną. W sumie źródło byłoby przydatne , gdyby z niego korzystać z głową , czytaj : wrzucić do piwnicy w workach na węgiel i od czasu do czasu wyciągać , kiedy akurat piszemy o Bangladeszu w roku 1971 i chcemy wiedzieć , jak wyglądała tam wtedy sieć diecezjalna. Natomiast kiedy się ma do czynienia z p. Skibińskim , który postanowił zadać nam po dziesięć numerów (czyli 12000 stron na głowę) do przeczytania i znalezienia w nich wszystkich poloniców (w ciągu tygodnia) , to aż się chce zacytować artykuł z "Faktu" sprzed bodajże dwóch lat o profanacji hostii w jakimś kościele : "Taki plan nie mógł się zrodzić w głowach trzech nastolatków ; mógł on powstać tylko w przeklętym umyśle diabła". Pikanterii całej sprawie dodaje fakt , że w końcu zdążył odpytać tylko dwie osoby z tego , co mianowicie znalazły , bo zajęcia akurat się skończyły , a potem zapomniał.
Skoro o chaosie mowa , nie może się obejść bez wzmianki o jego mistrzyni , czyli p. Zasłonie , słynnej choćby z podyktowania nam zawczasu poleceń na klasówkę i prośby , żebyśmy to sobie zanotowali , bo ona na pewno zgubi. Trudno powiedzieć , dlaczego uparła się nauczyć nas akurat angielskiego slangu i na każdych zajęciach notujemy (albo częściej nie notujemy) tak ze sto tego typu zwrotów. Osobiście wolałbym , żeby wbiła nam w głowę dziesięć , ale skutecznie i mniej potocznych. Biadolenie nad tym , że studenci zbyt literacką angielszczyzną mówić będą , można naprawdę zostawić na czasy , kiedy zbudzą się z martwych i zajaśnieje im Chrystus albo chociaż angielszczyzna poprawna. P. Zasłona ma też okropny nawyk tłumaczenia angielskich zwrotów na polskie zwroty slangowe , których nikt z żywych nie rozumie , np. "soczysta wymowa". Osobiście bladego pojęcia nie miałem , co być to może : słowo "soczyste" w odniesieniu do języka nasuwało mi myśl , że może chodzić o jakieś wulgaryzmy , ale co ma do tego wymowa? Okazało się , że idzie o wadę wymowy powodującą opluwanie dyskutanta przy rozmowie. W sumie fajnie jest posługiwać się takimi zwrotami , których nikt nie rozumie albo rozumie je wadliwie , bo można wtedy wydąć podgardle i patrzeć dumnym wzrokiem na profana. Na przykład jasne , że "kwiecista wymowa" to sadzenie w wypowiedziach takich kwiatków jak kol. Kwiatoń. Na szczęście były premier nigdy nie wpadł , że w jego skierowanej pod adresem lewicy wypowiedzi o "spadkobiercach ideowych KPP" skrót można rozszyfrować jako Konfederację Pracodawców Polskich i voila.
Przy okazji kol. Kwiatonia - dziś obraziła się na mnie grupa z łaciny i życzyła mi , aby przyśnił mi się on właśnie. Jak dotąd wszystkie koleżanki , którym zwierzyłem się z tego faktu (no bo jak można tak źle bliźnim życzyć?!)
radziły mi nie upadać na duchu i nie wiedziały , czym mogłem tak zawinić kolegom. To jednak pozwoliło mi to wpaść na pomysł opracowania sennika , którego sprzedaż pozwoli mi przeżyć , kiedy będę już tym profesjonalnym historykiem i w związku z tym czekać mnie będzie głód :
ABARADIRY biskupa tytularnego poszukiwać - choroba psychiczna , przerwać kontakty z p. Skibińskim.
BARTOSZEWICZ Agnieszkę spotkać - cisza przed burzą.
CZAJKĘ Katarzynę widzieć pod windą - schodzić na złą drogę.
DESZCZYŃSKĄ Martynę popierać - ciężka depresja wynikająca z kryzysu wiary w przyszłość ludzi.
ELUKUBRACJE Gackowskiego w "Tece Historyka" czytać - siedem lat nieszczęścia.
FOCHY Ziółkowskiego znosić - zbliżająca się kanonizacja.
GACKOWSKIEGO Tomasza spotkać - uporządkowane życie przybierze nagle zupełnie dezorganizujący obrót.
HAKIEM Wojtyńskiego przebijać - sukces w pracy zawodowej.
IRGUNU bojówkę wyrzynającą kobietom płody z brzuchów w Deir Jassin widzieć - profesora Tomaszewskiego spotkać.
JANICKĄ Urszulę spotkać - grozi poważne niebezpieczeństwo.
KOPCZYŃSKIEGO Michała spotkać - naprawiać silnik.
LENGAUERA Włodzimierza spotkać - śpiewać cienko w chórze greckim.
ŁABĘDZIA widzieć pływającego po stawie - nie spotkać profesor Bartoszewicz.
MYCIELSKIEGO Macieja spotkać - być przytłoczonym poczuciem życiowej nudy.
NUDĘ odczuwać - doktora Mycielskiego spotkać.
OLĘ Bartnik widzieć - odczuwać potrzebę harmonii w życiu.
PYSIAKA Jerzego spotkać - niepokojący sygnał staczania się we wszechogarniające odmęty wewnętrznej ciemności. Uważaj , czarny kot może przebiec ci drogę.
RATUNKU wołać - profesora Lengauera spotkać.
SKIBIŃSKIEGO Pawła spotkać - ból głowy.
TOMASZEWSKIEGO Jerzego spotkać - być narażonym na krytykę ze strony Jerzego Roberta Nowaka.
URSZULĘ Augustyniak spotkać - regularny brak czasu.
WIECZORKIEWICZA Pawła uwodzić - być studentką IHu.
XERA nie umieć obsługiwać - zostać pracownikiem lektorium.
YETI i tym podobne rzeczy na drodze widywać - z doktorem Skibińskim się zgadzać.
ZIÓŁKOWSKIEGO Adama spotkać - zagrożenie poważną kłótnią.
ŻYNDUL Jolantę spotkać - niezorganizowanym być.
Ach , no i byłbym zapomniał :
KWIATONIA Łukasza spotkać - dla pozostających w związku rychłe ocielenie się.
Kol. Gryz generalnie nie jest zbyt wiarygodnym źródłem , ale jeśli donosi , że kol. Kwiatoniowi coś się urodziło (zakładając milcząco , że dziecko) to rzecz jest zbyt absurdalna , by mógł to wymyślić sam. Z pięciu indagowanych przeze mnie osób wszystkie jednomyślnie stwierdziły , że nie chciałyby być dzieckiem kol. Kwiatonia. Siebie mogę doliczyć za szóstą. Na szczęście (?) nie jestem w związku , więc nawet jak przyśni mi się kol. Kwiatoń , nie przyjdzie do mnie dziewczyna moja we łzach i nie powie o wpadce.
Ale właściwie to wolałbym żeby było odwrotnie. To znaczy bez tej wpadki , ale z dziewczyną i życiem seksualnym. Nawet może być jeszcze kol. Kwiatoń , oczywiście tylko w snach. Zdecydowanie nie chcę , by moje życie seksualne na jawie miało cokolwiek wspólnego z kol. Kwiatoniem.
SEKSUALNE życie prowadzić - nie spotkać kol. Gackowskiego.
Bo jak się słucha , co kol. Gackowski wygaduje na temat moralności seksualnej , to włosy się człowiekowi na głowie jeżą i robi się afro. Albo to tylko ja jestem niepoprawnym grzesznikiem i nie pojmuję nieomylnej tradycji Magisterium Kościoła , które jest nienaruszalnym depozytem wiary.
Jeszcze po dniu dzisiejszym :
JESIONOWSKĄ Iwonę spotkać - przez niewiastę zostać zwiedzionym.
To by był już sennik oparty w jakiejś mierze na doświadczeniu własnym. Niestety , kol. Jesionowska mi się nie przyśniła. Kol. Jesionowską spotkałem w instytucie i zostałem przez nią zwiedziony fałszywą , jak się okazało post factum , informację , że nie ma seminarium. A głupiutki ja oczywiście od razu , na słowo , uwierzył.
Ale przynajmniej mam dodatkowy argument , że wiara szkodzi. Przyda się na wypadek , gdyby przyśnił mi się p. Skibiński albo kol. Gackowski. Czego , nawet jak nie istniejesz , nie daj Boże , amen.
8 kwietnia 2008
Kol. Jesionowska wytłumaczyła się , że wcale nie mówiła , iż seminarium nie będzie , tylko że jej nie będzie. Jak stwierdziłem "Powiedzmy , że ci wierzę" zaczęła argumentować , że przecież by mi nie kłamała , bo jest beznadziejnie moralna. Istotnie powiedziałem jej kiedyś , że jest beznadziejnie moralna , a mianowicie jak nie chciała mnie wpisać na listę wykładową p. Molisak i nie dostałem przez to zaliczenia. Argument był zatem mocny. Z drugiej strony jeśli rzeczywiście to prawda , to znaczy że głuchnę na starość. W sumie to Orzeszkowa już w 1874 pisała , żeby kobiet w wieku lat 22 nie nazywać starymi pannami , więcbym się załapał na bycie zaawansowanym w latach. Poza tym kol. Jesionowska wyglądała na tyle marnie , że nawet ja zauważyłem. Podobno od dwóch tygodni zdaje egzamin u p. Cegielskiego piętnastominutowymi partiami w przerwach między jego zajęciami. W sumie pasowałoby to do koncepcji 33 stopni wtajemniczenia w masonerii. Na 33 stopniu student dowiaduje się , że jeśli zaprze się wiary , dostanie piątkę i zostanie przyjęty do Loży Historyków Wielkiego Wschodu. Na Blocksbergu będzie musiał pocałować p. Cegielskiego w zadek i dać się zbałamucić p. Lengauerowi , a potem p. Skwierczyński poinstruuje go , jak odzyskać dziewictwo , by było to ważne z punktu widzenia prawa kanonicznego. W roli gospodyń wystąpią instytutowe Trzy Wiedźmy ds. niemieckich , czyli p. Kriegseisen , p. Szlanta i p. Borodziej , a Makbetem będzie p. Skibiński , który za podszeptem p. Deszczyńskiej zamorduje zdrowy rozsądek na drodze do habilitacji , by dowiedzieć się , że zachowa władzę nad studentami , póki nie wyjdzie biały koń , a siedzącemu na nim p. Zapatero będzie dany łuk , aby sprowadził cierpienia na przyjaciół Prawdy i naznaczył lumpenliberalne , obłe żydolewactwo znakiem Bestii. Wówczas p. Skibiński ucieknie na pustynię , by urodzić z siebie lamentacje dla "Nowego Państwa" ale smok dobrego smaku , na którym będzie siedzieć Wielka Nierządnica Babilon (gościnnie kol. Czajka jako reprezentantka zgubnego permisywizmu moralnego) rozewrze paszczę , by połknąć nienarodzone jeszcze dzieło. Jednak posłowie LPRu na mocy poprawki do Konstytucji o ochronie życia poczętego skażą smoka na przywróconą w Polsce karę śmierci , a wtedy rycerze polscy , wzorowani na Rycerzu z "Wesela" Wyspiańskiego , wyjdą spod Giewontu i odbudują Wielką Rzeczpospolitą od morza do morza.
W ogóle mam dziwne wrażenie , że urywa mi się kontakt z rzeczywistością. Najpierw kol. Gryz poinformował mnie , że wcale nie ocielił się kol. Kwiatoń , tylko kto inny , i ja go źle zrozumiałem , a potem okazało się , że kol. Kwiatoń nie jest wcale kol. Kwiatoniem , tylko zupełnie innym Łukaszem. Normalnie pomieszanie jak w komediach Goldoniego.
Mając ambicje kronikarskie , należy też odnotować w annałach , że kol. Gackowski popadł w herezję. Mam nadzieję , że Bernard z Clairvaux korzystając z istniejącej między nimi więzi duchowej rzuci na niego klątwę i trochę go uspokoi. Otóż kol. Gackowski na historii kościoła najpierw przez pięć minut bajdurzył o nawracaniu ateistów , potem zasugerował , że kościół katolicki nie czyni im wielkich przeszkód w zbawieniu , o ile uwierzą (!) , a na koniec rzucił , iż chrzest włączając go we wspólnotę chrześcijańską uczynił go świeckim kapłanem. Udałem się do kol. Bartnik po wykład z teologii chrztu i uzyskałem potwierdzenie swoich przypuszczeń , tzn. że nie ma czegoś takiego jak świecki kapłan (świecki kler to co innego) oraz że chrzest nie czyni nikogo kapłanem , choć nakłada zobowiązanie głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu. Na szczęście kol. Bartnik nie zamierzała mi głosić , stwierdziwszy rozsądnie że do tego potrzebna jest chęć stworzenia.
Byłoby dobrze gdyby p. Skibiński przyswoił sobie tę prawdę , bo kolejny raz bredził o dechrystianizacji , laicyzacji i negatywnych skutkach tych procesów dla świata i kultury. Przyśnił mi się tydzień temu i był to jakiś koszmar. W piątek poprosiłem go , żeby nie robił tego więcej , ale wykręcił się stwierdzeniem że nie ma na to wpływu. Niemniej od tego czasu przyśniło mi się tylko , że zjadam nóż. Nie wiem co prawda , co to może znaczyć. Z braku lepszych pomysłów obarczyłem kol. Kalinowską przeszukiwaniem sennika pod tym kątem.
Jestżeś szczęśliwy , pytała Nastasja Filipowna. Spędziłem ostatnio kawałek dnia z miłą moją , wtulony w jej włosy , szepcząc czułe rzeczy i rozmawiając o łupieżu na jej włosach , ministrze Sikorskim i marzeniach na przyszłość. Wiem , Beatka by mi zazdrościła. A ja nie wiem czy jest czego. Jeśli tego , że mam w stosunku do kogo snuć nadzieje , no to potwierdzam , mam. A jeśli tego , że nadzieje są spełnialne , no to już bym się głęboko zadumał. Jakbym zaczął spisywać jak wyglądała moja walka o to uczucie , toby wyszedł podręcznik męczennika nie tylko dla orłów nie gorszy niż akta męczeństwa św. Polikarpa. Brakuje tylko Żydów i lwów , chociaż kol. Czajka z p. Skibińskim by się sprawdzili nieźle. To notabene przypomniało mi , że Orzeszkowa pisząc o kobietach i objeżdżając równo wszystkie starożytno-średniowieczne ich wzorce bądź to za brak dostępu do przestrzeni publicznej , bądź za brak moralności , jedyny wyjątek uczyniła dla Perpetui i Felicyty. Zawsze wiedziałem , że jak kobiety krowa nie chce rozdeptać , to jest to szczyt tego , co może ona osiągnąć w życiu.
Ale tak poważnie , dzisiaj drogą gazetową dotarła do mnie sugestia , że moje pokolenie jest sfrustrowane , bo nie ma żadnego Powstania Warszawskiego , w którym mogłoby się wyżyć. Kto jest sfrustrowany , ten jest. Moja frustracja akurat byłaby zdecydowanie większa , gdyby jakieś Powstanie było i posłaliby tam mnie do kanału , a kol. Czajkę na sanitariuszkę do rozdawania opatrunków i buziaków. Ja też się frustruję , ale z zupełnie normalnych przyczyn : bo kocham mądrą , wrażliwą i śliczną dziewczynę , i nawet pocałować jej nie mogę. A jednak gdyby to były czasy , w których mariaże się układa , a dziewczyna przepędza dni w izdebce przy krosnach i luteńce , płeć przeciwną w swoim wieku widząc raz w tygodniu w kościele , to pewnie miałbym już żonę i tzw. szczęście małżeńskie. I też byłbym nieszczęśliwy. Miłość wymuszona , tak jak miłość skierowana na wszystkich ludzi równo , to miłość bezwartościowa. Z przyjaciółkami moimi różnie mi się układa , ale każda z tych relacji jest głębsza niż niejedno małżeństwo. Jeśli miła moja kiedyś mi powie , że mnie kocha , to będzie to wyznanie : jesteś dla mnie ważny taki jaki jesteś. Kocham cię , bo sama chcę , miłość do ciebie jest częścią mnie , jak nerki , jelita i pęcherzyki żółciowe. I będziemy zasypiać przy sobie , i śnić razem morze , i głaskać jasne włosy nocy.
...
Wirydarz