Castaneda Carlos - Odrębna Rzeczywistość.doc

(1097 KB) Pobierz
Powrót do spisu KIPPIN

 

 

 

 

CARLOS CASTANEDA


 

 

 

 

ODRĘBNA

 

RZECZYWISTOŚĆ


CARLOS CASTANEDA


ODRĘBNA RZECZYWISTOŚĆ


(A Separate Reality / wyd. orygin. 1971)

 

 

*    *    *
Carlos Castaneda zmarł w 1998 roku

 

 

WSTĘP

 

 

Dziesięć lat temu miałem szczęście poznać Indianina z plemienia Yaqui, z północno-zachodniego Meksyku. Zwracani się do niego don Juan. W języku hiszpańskim don jest tytułem używanym dla okazania szacunku. Poznałem don Juana niezwykłym zbiegiem okoliczności. Siedziałem z moim przyjacielem Billem na dworcu autobusowym w przygranicznym miasteczku w Arizonie. Nie rozmawialiśmy. Było późne popołudnie i letni upał dawał się nam we znaki. Nagle Bill pochylił się w moim kierunku i trącając mnie w ramię, wyszeptał:

– To człowiek, o którym ci mówiłem. Niedbale wskazał głową w stronę wejścia, w którym właśnie ukazał się stary człowiek.

– Co mi o nim mówiłeś? – spytałem.

– To jest ten Indianin, który zna się na pejotlu. Pamiętasz?

Przypomniałem sobie, że kiedyś cały dzień jeździliśmy z Billem, szukając domu ekscentrycznego Indianina z Meksyku, mieszkającego w tamtej okolicy. Nie znaleźliśmy go. Miałem wrażenie, że Indianie, których pytaliśmy o drogę, umyślnie wprowadzali nas w błąd. Bill powiedział, że nasz Indianin jest yerbero, człowiekiem zbierającym i sprzedającym zioła, który dużo wie o halucynogennym kaktusie, pejotlu. Stwierdził również, że dobrze by było, gdybym go poznał. Bill był moim przewodnikiem po południowym Zachodzie, gdzie zbierałem próbki roślin i informacje o ziołach używanych przez Indian z tego rejonu.

Bill wstał i podszedł się przywitać z Indianinem. Był to człowiek średniego wzrostu. Miał białe, krótkie włosy, które zasłaniały mu nieco uszy, podkreślając krągłość jego głowy. Był bardzo ciemny, głębokie zmarszczki na twarzy postarzały go, jednakże jego ciało wyglądało na mocne i sprawne. Obserwowałem go przez chwilę. Poruszał się ze zwinnością, jakiej nie spodziewałbym się po starym człowieku.

Bill dał mi znak, żebym podszedł.

– To miły facet – powiedział do mnie. – Ale nie mogę go zrozumieć. Jego hiszpański jest dziwny, pełno w nim jakichś wiejskich wyrażeń.

Stary człowiek spojrzał na Billa i uśmiechnął się. Bill, znający jedynie kilka słów po hiszpańsku, sklecił absurdalne zdanie w tym języku. Popatrzył na mnie, jakby chciał spytać, czy miało ono jakiś sens, ale nie wiedziałem, co chciał powiedzieć. Potem uśmiechnął się z zakłopotaniem i odszedł. Stary człowiek popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. Wyjaśniłem mu, że mój przyjaciel czasami zapomina, że nie mówi po hiszpańsku.

– Myślę, że zapomniał również nas sobie przedstawić – dodałem i podałem mu swoje nazwisko.

– A ja jestem Juan Matus, do usług – odpowiedział.

Uścisnęliśmy sobie dłonie i na chwilę zapadła cisza. Przerwałem ją, opowiadając mu o swoim przedsięwzięciu. Powiedziałem mu, że szukam informacji o roślinach, a w szczególności o pejotlu. Mówiłem jakby pod przymusem przez dłuższy czas i chociaż nie miałem zielonego pojęcia o pejotlu, powiedziałem, że wiem o nim dość dużo. Pomyślałem, że jeśli pochwalę się wiedzą, Indianin będzie chciał ze mną rozmawiać. On jednak nic nie powiedział, tylko cierpliwie słuchał. Potem powoli pokiwał głową i spojrzał na mnie. Jego oczy zdawały się świecić własnym światłem. Unikałem jego spojrzenia. Poczułem się zakłopotany. Byłem pewien, że wiedział, iż opowiadam mu bzdury.

– Przyjdź kiedyś do mojego domu – powiedział

w końcu, odwracając oczy ode mnie. – Może będziemy mogli porozmawiać bardziej swobodnie.

Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Poczułem się nieswojo. Po chwili dołączył do nas Bill. Zauważył moje zażenowanie i nie powiedział ani słowa. Przez chwilę siedzieliśmy w kłopotliwym milczeniu, po czym stary człowiek wstał i pożegnał się. Przyjechał jego autobus.

– Nie poszło zbyt dobrze, co? – zapytał Bill.

– Nie.

– Spytałeś go o rośliny?

– Tak, ale chyba się wygłupiłem.

– Mówiłem ci, że on jest bardzo dziwny. Tutejsi Indianie znają go, ale nigdy o nim nie wspominają, a to coś znaczy.

– Powiedział jednak, że mogę go odwiedzić.

– Zrobił cię w konia. Pewnie, możesz iść do jego domu, ale po co? Nigdy niczego ci nie powie. Jeśli go o coś spytasz, utnie rozmowę, jakbyś był głupkiem gadającym od rzeczy.

Bill tłumaczył przekonywająco, że spotkał już ludzi podobnych do tego Indianina, którzy sprawiali wrażenie posiadających dużą wiedzę. Jego zdaniem, nie są warci zachodu, ponieważ wcześniej czy później te same informacje można otrzymać od kogoś innego, kto nie jest aż tak niedostępny. Powiedział, że nie ma ani czasu, ani cierpliwości do takich starych dziwaków. Niewykluczone, że stary tylko podawał się za znawcę ziół, w rzeczywistości znając je tylko tyle, co każdy przeciętny człowiek.

Bill mówił dalej, ale go nie słuchałem. Moje myśli krążyły wokół Indianina. On wiedział, że blefuję. Zapamiętałem jego oczy, które naprawdę świeciły.

Kilka miesięcy później wróciłem, aby się z nim spotkać, już nie jako student antropologii, zainteresowany ziołami, ale jako osoba powodowana niewytłumaczalną ciekawością. W całym swoim życiu nie spotkałem człowieka o takim wzroku, jakim on na mnie patrzył. Chciałem dowiedzieć się, co było w tym spojrzeniu. To pragnienie stało się prawie moją obsesją. Dużo się nad tym zastanawiałem, a im więcej o tym myślałem, tym bardziej niezwykłe mi się wydawało.

Zaprzyjaźniłem się z don Juanem i przez cały rok wielokrotnie go odwiedzałem. Miał bardzo przekonujący sposób bycia i niesamowite poczucie humoru. Jednak w jego działaniu wyczuwałem przede wszystkim niesłychaną konsekwencję, która wydawała mi się zupełnie niezrozumiała. W jego obecności odczuwałem niezwykły zachwyt i równocześnie doświadczałem dziwnego skrępowania. Sama obecność don Juana zmuszała mnie do całkowitego przewartościowania schematów zachowania. Zostałem tak wychowany – pewnie jak wszyscy – aby uważać człowieka za istotę z natury słabą i omylną. W don Juanie zachwyciło mnie to, że nigdy nie uznawał ludzkiej słabości. Wystarczało przebywać z nim, aby porównanie pomiędzy jego zachowaniem a moim wypadało na moją niekorzyść. Wtedy chyba największe wrażenie zrobiło na mnie jego stwierdzenie dotyczące wrodzonej różnicy między nami. Przed jedną z wizyt czułem się bardzo nieszczęśliwy z powodu całego swojego życia i wielu ciążących mi osobistych konfliktów. Kiedy przyjechałem do don Juana, byłem zdenerwowany i w ponurym nastroju.

Rozmawialiśmy o moim zainteresowaniu wiedzą, ale jak zwykle nasze myśli biegły zupełnie różnymi torami. Ja miałem na myśli wiedzę akademicką, która przekracza doświadczenie, podczas gdy on mówił o bezpośrednim poznaniu świata.

– Czy wiesz cokolwiek o świecie, który cię otacza? – zapytał.

– Wiem mnóstwo rzeczy – powiedziałem.

– Ale czy czujesz ten świat?

– Odczuwam go na tyle, na ile potrafię.

– To nie wystarczy. Musisz odczuwać wszystko, w przeciwnym razie świat traci swój sens.

Przytoczyłem klasyczny argument, że nie muszę próbować zupy, żeby poznać przepis na nią, ani też nie muszę zostać porażony prądem, żeby dowiedzieć się czegoś o elektryczności.

– W twoich ustach brzmi to głupio – powiedział. – Moim zdaniem, trzymasz się swoich argumentów, chociaż nic ci nie dają. Chcesz pozostać nie zmieniony nawet za cenę swojego dobrego samopoczucia.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Mówię o tym, że nie jesteś całością. Nie ma w tobie spokoju.

To stwierdzenie zirytowało mnie. Poczułem się urażony. Pomyślałem sobie, że z pewnością nie ma on prawa do osądzania mojego postępowania ani mojej osobowości.

– Jesteś przytłoczony problemami – powiedział. – Dlaczego?

– Jestem tylko człowiekiem, don Juanie – powiedziałem poirytowany.

Wymówiłem to w taki sam sposób, w jaki zwykł to robić mój ojciec. Zawsze, kiedy mówił, że jest tylko człowiekiem, dawał do zrozumienia, że jest słaby i bezbronny. Jego stwierdzenie, tak jak i moje, było wypełnione poczuciem ostatecznej rozpaczy.

Don Juan popatrzył na mnie tak samo, jak w dniu naszego pierwszego spotkania.

– Za dużo myślisz o sobie – powiedział i uśmiechnął się. – A to wywołuje u ciebie osobliwe zmęczenie sprawiające, że zamykasz się na otaczający cię świat i trzymasz się swoich argumentów. Dlatego wszystko, co masz, to jedynie kłopoty. Ja też jestem tylko człowiekiem, ale widzę to inaczej niż ty.

– Jak to widzisz?

– Pokonałem swoje kłopoty. Szkoda, że moje życie jest takie krótkie i nie mogę uchwycić wszystkiego, co bym chciał. Ale to nie jest kłopot, po prostu szkoda.

Podobał mi się ton tego stwierdzenia. Nie było w nim ani rozpaczy, ani użalania się nad sobą.

W roku 1961, rok po naszym pierwszym spotkaniu, don Juan wyjawił mi, że posiada tajemną wiedzę o ziołach. Powiedział mi, że jest “brujo". Hiszpańskie słowo brujo można przetłumaczyć jako “czarownik, znachor, uzdrawiacz". Od tego czasu nasza znajomość zmieniła się; stałem się jego uczniem i przez następne cztery lata don Juan usiłował wprowadzić mnie w sekrety czarownictwa. Swoją naukę u niego opisałem w książce pt: Nauki don Juana. Wiedza Indian z plemienia Yaqui.

Rozmawialiśmy po hiszpańsku. Don Juan władał biegle tym językiem i dzięki temu przekazał mi szczegółowe wyjaśnienia skomplikowanych znaczeń swojego systemu wierzeń. Określiłem ten złożony i uporządkowany system wiedzy jako magię, a don Juana nazywałem czarownikiem, ponieważ tak właśnie mówił on o sobie w prywatnych rozmowach. Udzielając poważniejszych wyjaśnień, na określenie magii don Juan używał terminu “wiedza", a czarownika nazywał “człowiekiem wiedzy" lub też “tym, który wie".

Ażeby dowieść swej wiedzy i przekazać mi ją, don Juan używał trzech dobrze znanych roślin psychotropowych: pejotlu, Lophophora williamsii, bielunia, Datura inoxia, oraz jednego z gatunków grzybów należących do rodzaju Psylocebe. Używając każdego z nich z osobna, wprowadzał mnie, swojego ucznia, w osobliwe stany zniekształconego postrzegania lub też odmiennej świadomości, które nazwałem “stanami niezwykłej rzeczywistości". Użyłem słowa “rzeczywistość", ponieważ główną przesłanką systemu wierzeń don Juana jest to, że stany świadomości pojawiające się po zażyciu którejś z trzech wyżej wymienionych roślin nie są halucynacjami, ale konkretnymi, choć niezwykłymi aspektami codziennej rzeczywistości. Don Juan traktował stany niezwykłej rzeczywistości nie Jak gdyby" były prawdziwe, ale Jak" prawdziwe.

Sklasyfikowanie tych roślin jako halucynogennych, a wywoływanych przez nie stanów jako niezwykłej rzeczywistości stanowi oczywiście mój własny wynalazek. Don Juan uważał owe rośliny za przewodników prowadzących człowieka do pewnych bezosobowych sił lub “mocy", a odmienne stany świadomości traktował jako “spotkania" z “mocami", których czarownik musiał doświadczać, aby zdobyć nad nimi kontrolę.

Pejotl określał mianem “Mescalito" i wyjaśniał, że jest to łaskawy nauczyciel i obrońca ludzi. Mescalito uczył “właściwego sposobu życia". Pejotl zażywano przeważnie podczas spotkań czarowników, zwanych mitote, których uczestnicy zbierali się specjalnie w poszukiwaniu właściwego sposobu życia.

Według don Juana, bieluń i grzyby to moce innego rodzaju. Nazywał je “sprzymierzeńcami" i mówił, że można nimi manipulować. W rzeczywistości czarownik czerpał moc z manipulowania sprzymierzeńcem. Don Juan wolał grzyby od bielunia. Utrzymywał, że moc zawarta w grzybach jest jego osobistym sprzymierzeńcem i nazywał ją “dymem" albo “dymkiem".

Receptura don Juana przygotowania grzybów polegała na suszeniu ich na proszek w małej tykwie. Trzymał ją zamkniętą przez rok, a potem mieszał grzybowy proszek z pięcioma innymi wysuszonymi roślinami, wytwarzając w ten sposób mieszankę do palenia w fajce.

Aby stać się człowiekiem wiedzy, trzeba wielokrotnie “spotkać" sprzymierzeńca i dobrze go poznać. Znaczyło to oczywiście, że należało palić halucynogenną mieszankę dość często. Proces “palenia" składał się ze zjadania drobnego proszku z grzybów, który nie palił się i wdychania dymu z pięciu innych roślin wchodzących w skład mieszanki. Don Juan określał głębokie skutki, jakie wywierały grzyby na zdolność postrzegania, jako działanie “sprzymierzeńca usuwającego ciało".

Metoda nauczania don Juana wymagała od ucznia niesamowitego wysiłku. Wymagany stopień zaangażowania był w rzeczywistości tak męczący, że w końcu 1965 roku musiałem się wycofać. Teraz, z perspektywy pięciu lat, które upłynęły od tego czasu, mogę powiedzieć, że wtedy nauki don Juana zaczęły zagrażać mojemu “wyobrażeniu o świecie". Traciłem pewność, jaką wszyscy mamy, że codzienną rzeczywistość możemy przyjąć za pewnik.

Porzucając naukę, byłem przekonany, że moja decyzja jest ostateczna. Nie chciałem nigdy więcej widzieć don Juana. Jednakże w kwietniu 1968 roku ukazała się moja książka i poczułem się zobowiązany mu ją pokazać. Odwiedziłem go. Nić porozumienia łącząca nauczyciela i ucznia została w tajemniczy sposób odnowiona i mogę powiedzieć, że wtedy rozpocząłem drugi cykl nauki, bardzo różny od pierwszego. Nie bałem się tak bardzo, jak w przeszłości. Nastrój, w jakim odbywały się nauki don Juana, stał się swobodniejszy. Don Juan często śmiał się i sprawiał, że i ja się śmiałem. W ogóle sprawiał wrażenie, jakby starał się umniejszać powagę sytuacji. W decydujących chwilach wygłupiał się, pomagając mi w ten sposób przeżyć doświadczenia, które łatwo mogły się przerodzić w obsesje. Uważał, że aby wytrzymać wstrząs i niezwykłość wiedzy, którą mi przekazywał, potrzebna mi była pogoda ducha i przyjęcie odpowiedzialnej postawy.

– Powodem, dla którego przestraszyłeś się i odszedłeś, było to, że czułeś się taki cholernie ważny – tłumaczył moje wycofanie się. – Poczucie ważności czyni człowieka ociężałym, niezdarnym i próżnym. Aby stać się człowiekiem wiedzy, trzeba być pogodnym i elastycznym.

W drugiej fazie nauki szczególnym celem don Juana było nauczenie mnie “widzenia". W jego systemie wiedzy istnieje semantyczna różnica pomiędzy “widzeniem" a “patrzeniem" jako dwoma różnymi sposobami postrzegania. “Patrzenie" odnosi się do zwykłego sposobu, w jaki jesteśmy przyzwyczajeni postrzegać świat, podczas gdy “widzenie" oznacza bardzo skomplikowany proces, dzięki któremu człowiek wiedzy rzekomo postrzega “istotę" zjawisk.

Aby zawiłości procesu uczenia się były czytelne, wstępne notatki z pracy w terenie zredagowałem w formie streszczenia długich fragmentów zawierających pytania i odpowiedzi. Wierzę, że nie umniejszy to znaczenia nauk don Juana. Moim celem było nadanie notatkom płynności, jaką ma rozmowa, po to by za pomocą reportażu przekazać czytelnikowi dramatyzm i bezpośredniość konkretnej sytuacji w terenie. Każdy rozdział opisuje jedną sesję z don Juanem. Z reguły kończył on je gwałtownie i dlatego dramatyczny ton w zakończeniu poszczególnych rozdziałów nie jest moim literackim wynalazkiem, ale wynika z tradycji ustnego przekazu don Juana. Wydaje się, że było to mnemotechniczne narzędzie, które pomagało mi zapamiętać dramatyzm i wagę każdej lekcji.

Jednakże potrzebne są pewne wyjaśnienia, aby mój reportaż stał się przekonywający, ponieważ jego klarowność zależy od kilku kluczowych pojęć czy też elementów, na które chciałbym położyć nacisk. Wybór zaakcentowanych elementów wynika z mojego zainteresowania naukami społecznymi. Całkiem możliwe, że ktoś inny, mający inne cele i oczekiwania, wyszczególniłby pojęcia zupełnie różne od tych, które ja wybrałem.

Podczas drugiego cyklu nauki don Juan przekonywał mnie, że użycie mieszanki do palenia jest niezbędnym warunkiem wstępnym “widzenia". Dlatego musiałem używać jej tak często, jak tylko się dało.

– Tylko dym może dać ci szybkość, której potrzebujesz, by złapać przebłysk tego ulotnego świata – powiedział.

Za pomocą mieszanki psychotropowej wytworzył u mnie serię stanów odmiennej rzeczywistości. Główną cechą tych stanów była pewnego rodzaju “nieodpowiedniość" w odniesieniu do tego, co wydawał się robić don Juan. To, co postrzegałem w odmiennych stanach świadomości, było niezrozumiałe i niemożliwe do zinterpretowania według zwyczajnego sposobu rozumienia świata. Inaczej mówiąc, nieodpowiedniość pociągała za sobą zakwestionowanie słuszności mojego spojrzenia na świat.

Don Juan używał owej nieodpowiedniości stanów niezwykłej rzeczywistości do wprowadzania serii z góry ustalonych, nowych Jednostek znaczeniowych". Jednostkami znaczeniowymi były wszystkie pojedyncze elementy przynależne wiedzy, której don Juan usiłował mnie nauczyć. Nazwałem je jednostkami znaczeniowymi, ponieważ stanowią one podstawowy zbiór danych zmysłowych i ich interpretacji, na którym budowane są bardziej złożone znaczenia. Jednym z przykładów takiej jednostki jest sposób, w jaki tłumaczy się fizjologiczny efekt mieszanki psychotropowej. Powoduje ona odrętwienie i utratę kontroli motorycznej, którą don Juan tłumaczył jako działanie dymu – będącego w tym przypadku sprzymierzeńcem – mające na celu “usunięcie ciała praktykującego".

Jednostki znaczeniowe pogrupowałem w taki sposób, że każdy blok tworzy, jak to nazwałem, “sensowną interpretację". Oczywiście, musi istnieć nieskończona liczba prawdopodobnych sensownych interpretacji odnoszących się do magii, których powinien nauczyć się czarownik. W życiu codziennym stajemy twarzą w twarz z nieskończoną liczbą sensownych interpretacji odnoszących się do naszego świata. Prostym przykładem może być niezamierzona interpretacja struktury, którą zwiemy “pokojem". Jest rzeczą oczywistą, że nauczyliśmy się interpretować ją jako pokój. Pokój staje się sensowną interpretacją, ponieważ w momencie, kiedy jej dokonujemy, jesteśmy świadomi, w taki czy inny sposób, wszystkich elementów wchodzących w jej skład. Innymi słowy, system sensownych interpretacji stanowi proces, dzięki któremu praktykujący jest świadomy wszystkich jednostek znaczeniowych koniecznych do przyjmowania założeń, dedukcji, przewidywania itd., dotyczących wszystkich sytuacji związanych z jego działalnością.

Używając słowa “praktykujący", mam na myśli uczestnika, który posiada dostateczną wiedzę na temat wszystkich albo prawie wszystkich jednostek znaczeniowych wchodzących w skład jego własnego konkretnego systemu sensownej interpretacji. Don Juan jest praktykującym, to znaczy czarownikiem znającym wszystkie poziomy swojej magii.

Jako praktykujący próbował udostępnić mi swój system sensownej interpretacji. Dostępność w tym przypadku była równoznaczna z procesem zadomowienia się w obcym dla mnie środowisku, w którym uczyłem się nowych sposobów interpretowania danych percepcji zmysłowej.

Byłem “obcym" – tym, który nie posiadał zdolności inteligentnego i stosownego interpretowania jednostek znaczeniowych właściwych magii.

Zadaniem don Juana jako praktykującego, który udostępnia mi swój system, było zakwestionowanie szczególnego rodzaju pewności, którą posiadam – tak jak i wszyscy – co do tego że nasze “zdroworozsądkowe" widzenie świata jest rozstrzygające. Stosując rośliny psychotropowe i nadając właściwy kierunek kontaktom pomiędzy odmiennym systemem a mną, udało mu się wykazać, że moje spojrzenie na świat nie może być rozstrzygające, ponieważ jest tylko interpretacją.

Dla Indian nieuchwytne zjawisko, które określamy mianem magii, prawdopodobnie już tysiące lat temu było i jest nadal poważną, autentyczną praktyką, porównywalną z naszą nauką. Nasze trudności z jej zrozumieniem wynikają bez wątpienia z odmienności jednostek znaczeniowych, na których się opiera.

Don Juan powiedział mi kiedyś, że człowiek wiedzy ma swoje szczególne upodobania. Poprosiłem go o wyjaśnienie tego stwierdzenia.

– Ja mam szczególne upodobanie do widzenia – odpowiedział.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Lubię widzieć – rzekł – ponieważ tylko dzięki widzeniu człowiek wiedzy może wiedzieć.

– Jakiego rodzaju rzeczy widzisz?

– Wszystko.

– Ale ja też wszystko widzę, a nie jestem człowiekiem wiedzy.

– Nie. Ty nie widzisz.

– Myślę, że widzę.

– Mówię ci, że nie.

– Dlaczego tak mówisz, don Juanie?

– Ty tylko patrzysz na powierzchnię rzeczy.

– Chcesz powiedzieć, że każdy człowiek wiedzy w rzeczywistości widzi na wskroś tego, na co patrzy?

– Nie. Nie to miałem na myśli. Powiedziałem, że człowiek wiedzy ma swoje upodobania. Ja na przykład lubię widzieć i wiedzieć, inni robią inne rzeczy.

– Na przykład jakie?

– Weźmy Sacatecę, on jest człowiekiem wiedzy i ma zamiłowanie do tańczenia. Tak więc on tańczy i wie.

– Czy upodobanie człowieka wiedzy jest czymś, co pozwala mu wiedzieć?

– Tak, zgadza się.

– Ale w jaki sposób taniec pomaga Sacatece wiedzieć?

– Można powiedzieć, że Sacateca tańczy z wszystkim, co ma.

– Czy on tańczy tak jak ja? Tak, jak się zwykle tańczy?

– Powiedzmy, że on tańczy tak, jak ja widzę, ale nie tak, jak ty tańczysz.

– Czy on także widzi tak jak ty?

– Tak, ale on również tańczy.

– Jak Sacateca tańczy?

– Trudno to wyjaśnić. To specyficzny sposób tańczenia, który wykorzystuje, kiedy chce wiedzieć. Mogę na ten temat powiedzieć tylko to, że dopóki nie zrozumiesz metod człowieka, który wie, dopóty niemożliwe jest rozmawianie o tańczeniu czy widzeniu.

– Czy widziałeś jak on tańczy?

– Tak. Lecz nie każdy, kto patrzy na jego taniec, widzi, że jest to szczególny sposób zdobywania wiedzy.

Znałem Sacatecę, a przynajmniej wiedziałem, kim był. Spotkaliśmy się i kiedyś postawiłem mu piwo. Był bardzo uprzejmy i powiedział mi, żebym wpadł do niego, kiedy tylko będę miał na to ochotę. Nęciła mnie myśl odwiedzenia go, ale nie powiedziałem o tym don Juanowi.

14 maja 1962 roku, po południu, pojechałem do domu Sacateki. Opowiedział mi, jak do niego dojechać i nie miałem problemów z odnalezieniem właściwej drogi. Otoczony płotem dom znajdował się na rogu. Brama była zamknięta. Obszedłem ogrodzenie, patrząc, czy nie da się wślizgnąć do środka. Dom wydawał się opuszczony.

– Don Elias! – krzyknąłem.

Kurczaki przestraszyły się i rozbiegły po podwórzu, gdacząc zawzięcie. Mały pies podszedł do ogrodzenia. Myślałem, że będzie na mnie szczekał, on jednak tylko usiadł i przyglądał mi się. Zawołałem jeszcze raz, a kurczaki znowu się rozgdakały.

Z domu wyszła stara kobieta. Poprosiłem ją, żeby zawołała don Eliasa.

– Nie ma go – powiedziała.

– A gdzie go mogę znaleźć?

– Jest na polu.

– Gdzie na polu?

– Nie wiem. Proszę przyjść późnym popołudniem. Będzie koło piątej.

– Czy pani jest żoną don Eliasa?

– Tak, jestem jego żoną – powiedziała i uśmiechnęła się.

Próbowałem wypytać ją o Sacatecę, ale wykręciła się, że nie mówi dobrze po hiszpańsku. Wsiadłem więc do samochodu i odjechałem.

Wróciłem do jego domu około szóstej. Podjechałem pod bramę i zawołałem go po imieniu. Tym razem Sacateca był w domu. Włączyłem magnetofon, który w brązowym skórzanym futerale przewieszonym przez moje ramię wyglądał jak aparat fotograficzny. Sacateca sprawiał wrażenie, jakby mnie poznał.

– A, to ty – powiedział, uśmiechając się. – Jak się ma Juan?

– W porządku. A jak pan się miewa, don Elias?

Nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Na zewnątrz był bardzo spokojny, ale wyczułem jego skrępowanie.

– Czy Juan przysłał cię tu po coś?

– Nie. Sam przyszedłem.

– A po cóż to?

Jego pytanie zdradzało szczere zaskoczenie.

– Po prostu chciałem z panem porozmawiać – powiedziałem, mając nadzieję, że zabrzmi to zdawkowo. – Don Juan opowiadał mi o panu zdumiewające rzeczy, zaciekawiło mnie to i po prostu chciałem zadać panu kilka pytań.

Sacateca stał naprzeciwko mnie. Jego ciało było szczupłe i muskularne. Miał na sobie spodnie i koszulę w kolorze khaki. Jego oczy pozostawały na wpół przymknięte. Sprawiał wrażenie śpiącego albo może pijanego. Usta ze zwisającą dolną wargą miał lekko otwarte. Zauważyłem, że głęboko oddycha, prawie charczy. Przyszło mi do głowy, że niewątpliwie jest pijany do nieprzytomności. Nie miało to jednak sensu, ponieważ kilka minut wcześniej, kiedy przyszedłem do jego domu, był bardzo uważny i świadomy mojej obecności.

– O czym chcesz rozmawiać? – zapytał w końcu.

Głos miał zmęczony, słowa wypowiadał powoli i przeciągle. Poczułem się zakłopotany, jakby jego zmęczenie było zaraźliwe i wciągało mnie.

– O niczym konkretnym – odpowiedziałem. – Chciałem tylko pogadać z panem po przyjacielsku. Kiedyś zaprosił mnie pan do siebie.

– Tak, rzeczywiście, ale teraz to już nie to samo.

– Dlaczego nie to samo?

– Czyż nie rozmawiasz z Juanem?

– Tak, rozmawiam.

– Więc po co chcesz rozmawiać ze mną?

– Pomyślałem, że może mógłbym zadać panu kilka pytań.

– Spytaj Juana. Czy on cię nie uczy?

– Owszem, ale właśnie o to samo, co jego, chciałbym zapytać pana. Chciałbym poznać pana opinię o tym, czego on mnie uczy. W ten sposób będę wiedział, co robić.

– Dlaczego chcesz to robić? Nie ufasz Juanowi?

– Ufam.

– Więc dlaczego nie poprosisz jego, żeby ci powiedział to, co chcesz wiedzieć?

– Pytam go, a on mi odpowiada. Ale jeśli również pan opowiedziałby mi o tym, czego uczy mnie don Juan, może zrozumiałbym lepiej.

– Juan może ci wszystko powiedzieć. On sam może to zrobić. Czy ty tego nie rozumiesz?

– Rozumiem, ale ja chciałbym porozmawiać z ludźmi takimi jak pan, don Elias. Niecodziennie spotyka się człowieka wiedzy.

– Juan jest człowiekiem wiedzy.

– Wiem o tym.

– Więc po co rozmawiasz ze mną?

– Powiedziałem już, że przyszedłem, żeby się z panem zaprzyjaźnić.

– Nie, to nieprawda. Tym razem chodzi ci o coś innego.

Chciałem się wytłumaczyć, ale mogłem z siebie wydusić jedynie bezsensowne mamrotanie. Sacateca nic nie powiedział. Zdawał się uważnie słuchać. Znowu miał na pół przymknięte oczy, ale czułem, że wpatruje się we mnie. Prawie niedostrzegalnie skinął głową. Potem uniósł powieki i zobaczyłem jego oczy. Patrzył gdzieś obok mnie. Niedbale, czubkiem prawej stopy, uderzył w ziemię tuż za lewą piętą. Nogi lekko ugiął, a ręce luźno zwiesił po bokach. Potem podniósł prawe ramię. Otwartą dłoń skierował prostopadle do ziemi, rozłożone palce wskazywały na mnie. Lewą ręką potrząsnął kilka razy, po czym uniósł ją na wysokość mojej twarzy. Trzymał ją tak przez chwilę, po czym powiedział do mnie kilka słów. Jego głos był bardzo wyraźny, ale słowa wypowiadał przeciągle.

Po chwili opuścił rękę, która bezwładnie zwisła mu wzdłuż ciała i tak zastygł w bezruchu, przyjmując dziwną pozycję. Stał na palcach lewej nogi. Prawą stopę skrzyżował od tyłu z lewą. Czubkiem prawej rytmicznie i łagodnie uderzał w ziemię.

Czułem niczym nie usprawiedliwione zdenerwowanie i niepokój. Moje myśli były rozproszone i nonsensowne. Nie miały związku ze sobą i nic wspólnego z tym, co się aktualnie działo. Zauważyłem ten przykry stan i próbowałem skierować myśli z powrotem ku obecnej sytuacji. Jednak mimo wielkiego wysiłku nie byłem w stanie tego zrobić. Wyglądało to tak, jakby jakaś siła powstrzymywała mnie od skoncentrowania uwagi na odpowiednich myślach.

Sacateca nie odezwał się już więcej, a ja nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym powiedzieć czy też zrobić. Automatycznie odwróciłem się i odszedłem.

Później poczułem się zobligowany do zrelacjonowania swojego spotkania z Sacateca don Juanowi. Don Juan wybuchnął śmiechem.

– Co się wtedy stało? – zapytałem.

– Sacateca zatańczył! – powiedział don Juan. – Widział cię, a potem zatańczył.

– Co on mi zrobił? Było mi zimno i miałem zawroty głowy.

– Najwidoczniej nie spodobałeś mu się, więc powstrzymał cię, rzucając na ciebie zaklęcie.

– Jak mógł to zrobić? – wykrzyknąłem z niedowierzaniem.

– Bardzo prosto, powstrzymał cię swoją wolą.

– Co powiedziałeś?

– Powstrzymał cię swoją wolą!

To wyjaśnienie mi nie wystarczyło. Stwierdzenie don Juana brzmiało w moich uszach jak bełkot. Próbowałem drążyć temat, ale on nie umiał wyjaśnić tego zdarzenia w satysfakcjonujący mnie sposób.

Oczywiście, to albo jakieś inne wydarzenie mające miejsce w odmiennym systemie sensownej interpretacji można wyjaśnić czy też zrozumieć jedynie w kategoriach jednostek znaczeniowych właściwych dla tego systemu. Niniejsza praca jest więc reportażem i powinna być czytana jak reportaż. Zarejestrowany przeze mnie system jest dla mnie niezrozumiały, dlatego też byłoby błędem i arogancją udawać, że jest to coś więcej niż sprawozdanie. Mając to na względzie, zastosowałem metodę fenomenologiczną i starałem się traktować magię jedynie jako zjawisko, które zostało mi przedstawione. Jako obserwator zarejestrowałem to, co obserwowałem, a w momencie rejestrowania starałem się powstrzymać od wydawania wszelkich osądów.

 

 

1

 

2 kwietnia 1968

 

 

Don Juan przyglądał mi się przez chwilę. Chociaż od naszego ostatniego spotkania upłynęły ponad dwa lata, nie sprawiał wrażenia zaskoczonego moim widokiem. Położył mi rękę na ramieniu, uśmiechnął się łagodnie i powiedział, że wyglądam nieco inaczej, bo utyłem i sflaczałem.

Przywiozłem mu egzemplarz mojej książki. Bez żadnego wstępu wyjąłem go z walizki i wręczyłem mu.

– To książka o tobie, don Juanie – powiedziałem.

Wziął ją i przerzucił strony, jakby były talią kart.

Podobał mu się zielony kolor na obwolucie i wielkość książki. Dotknął okładki dłonią, obrócił książkę kilka razy, po czym oddał mija.

Poczułem przypływ wielkiej durny.

– Chciałbym, żebyś ją zatrzymał – powiedziałem. Potrząsnął głową, śmiejąc się cicho.

– Lepiej nie – powiedział. – Wiesz, co robimy z papierem w Meksyku – dodał z szerokim uśmiechem.

Zaśmiałem się. Pomyślałem, że jego subtelna ironia jest piękna.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin