Castaneda Carlos - Nauki Don Juana.doc

(991 KB) Pobierz
CARLOS CASTANEDA

CARLOS CASTANEDA


NAUKI DON JUANA

 


(The Teachings of Don Juan – A Yaqui Way of Knowledge / wyd. orygin. 1968)

 

 

 

PRZEDMOWA

 

Ta książka jest zarazem etnografią i alegorią.

Carlos Castaneda – pod opieką don Juana – prowadzi nas poprzez ów moment zmierzchu, poprzez ową szczelinę we wszechświecie dzielącą światło dnia od mroku, w świat nie tylko inny od naszego, lecz wyposażony w całkowicie odmienną strukturę rzeczywistości. W dotarciu do niej pomagają mu mescalito, yerba del diablo i humito, czyli pejotl, bieluń i grzyby. Nie jest to jednak opowieść wyłącznie o doznanych halucynacjach, gdyż podróżnikowi przewodzi posługujący się subtelnymi manipulacjami don Juan, on też swoimi interpretacjami nadaje sens wydarzeniom, których mamy sposobność doświadczyć za pośrednictwem ucznia owego czarownika.

Antropologia dowiodła nam, że w różnych miejscach świat bywa różnie definiowany. Nie chodzi tylko o to, że ludzie mają różne obyczaje, wierzą w różnych bogów i różnie wyobrażają sobie swój los pośmiertny. Rzecz raczej w tym, że światy różnych ludów przybierają odmienne kształty. Różnice ujawniają się na poziomie samych przesłanek metafizycznych: przestrzeń nie odpowiada geometrii euklidesowej, czas nie tworzy płynącego w jednym kierunku kontinuum, związki przyczynowo-skutkowe nie odpowiadają logice arystotelesowskiej, człowieka nie odróżnia się od tego, co nie jest człowiekiem, a życia od śmierci, jak dzieje się to w naszym świecie. Dowiadujemy się czegoś na temat kształtu owych innych światów z logiki miejscowych języków oraz z utrwalonych przez antropologów mitów i ceremoniałów. Za sprawą don Juana zamigotał przed nami świat czarownika z plemienia Yaqui, a ponieważ oglądamy ów świat pod działaniem substancji halucynogennych, realność naszego poznania różni się całkowicie od wspomnianych innych jego źródeł. Na tym polega szczególna wartość mniejszej książki.

Castaneda twierdzi słusznie, że świat ów, pomimo wszelkich różnic natury percepcyjnej, ma własną logikę wewnętrzną. Podjął próbę jej wyjaśnienia niejako od wewnątrz – opierając się na własnych, bogatych i bardzo osobistych przeżyciach z okresu, gdy pozostawał pod opieką don Juana – zamiast analizować ją w kategoriach naszej logiki. Jeśli przedsięwzięcie to nie zakończyło się całkowitym powodzeniem, to tłumaczyć to trzeba nie tyle ograniczeniem natury osobistej, ile ograniczeniami, jakie na percepcję nakładają nasza własna kultura i nasz język, mimo to udaje mu się przerzucić most pomiędzy światem czarownika z plemienia Yaqui a naszym, między rzeczywistością zwyczajną a niezwykłą.

Kluczowe znaczenie wejścia w światy inne od naszego – a zatem kluczowe znaczenie samej antropologii – polega na tym, że nasz własny świat jest również pewnym konstruktem kulturowym. Toteż doświadczając rzeczywistości innych światów, widzimy, czym jest nasz własny świat, dzięki czemu możemy na mgnienie oka ujrzeć świat rzeczywisty, czyli ten znajdujący się pomiędzy naszym konstruktem kulturowym a owymi innymi światami. Dlatego zarówno alegoria, jak i etnografia. Mądrość i poezja don Juana oraz rzetelny kunszt i poezja jego skryby stwarzają nam możliwość ujrzenia zarówno samych siebie, jak i rzeczywistości. I tak jak w każdej prawdziwej alegorii, widzimy tyle, ile umiemy dostrzec, a to, co widzimy, nie wymaga egzegezy.

Carlos Castaneda zainicjował swoje rozmowy z don Juanem jeszcze jako student antropologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Winniśmy mu wdzięczność za cierpliwość, odwagę i przenikliwość, z jakimi podejmuje wyzwanie w postaci podwójnego terminowania i relacjonuje nam szczegółowo swoje doświadczenia. W książce tej demonstruje on podstawową umiejętność dobrego etnografa: zdolność wejścia w obcy świat. Uważam, że odnalazł ścieżkę obdarzoną sercem.

Walter Goidschmidt

 

 

 


Para mi solo recorrer los caminos que tienen
Corazón, qualquier camino que tenga corazón
Por ahiyo recorro, y la unica prueba que
Vale es atrauesar todo su largo. Y por ahi
Yo recorro mirando, mirando, sin aliento.

(Ja wędruję tylko po ścieżkach
obdarzonych sercem, po ścieżkach,
które mogą mieć serce. Po nich wędruję,
bo przemierzyć je do końca to jedyne wyzwanie
warte podjęcia. Oto którędy wędruję i patrzę,
patrzę z zapartym tchem.)

Don Juan

(...) można spróbować tylko tego, żeby ustalić początek i kierunek nigdy nie kończącej się drogi. Pretensje do jakiegokolwiek wyczerpującego ujęcia byłyby co najmniej łudzeniem samego siebie. Uczeń może osiągnąć tu doskonałość jedynie w tym subiektywnym znaczeniu, że przekazuje wszystko, co tylko zdołał ujrzeć.

Georg Simmel

WPROWADZENIE

 

 

Będąc studentem antropologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, odbyłem latem 1960 roku kilka wypraw na Południowy Zachód w celu zebrania informacji o roślinach leczniczych używanych przez Indian zamieszkujących te obszary. Wydarzenia tu przeze mnie opisywane rozpoczęły się podczas jednej z tych wypraw. Czekałem w nadgranicznym miasteczku na autobus linii “Greyhound", rozmawiając z kolegą, który był moim przewodnikiem i pomocnikiem w prowadzonych przeze mnie badaniach. Raptem pochylił się on w moją stronę i powiedział szeptem, że białowłosy indiański starzec siedzący przed oknem jest znakomitym znawcą roślin, przede wszystkim – pejotlu. Poprosiłem kolegę, żeby poznał mnie z Indianinem.

Kolega pozdrowił go, a potem podszedł do niego, by wymienić uścisk dłoni. Rozmawiali ze sobą dłuższą chwilę, po czym kolega dał mi znak, bym do nich podszedł, zaraz jednak pozostawił mnie sam na sam ze starcem, nie zadawszy sobie nawet trudu, żeby nas ze sobą poznać. Indianin bynajmniej nie wyglądał na zakłopotanego. Przedstawiłem się, on zaś powiedział, że nazywa się Juan, i spytał, czym może mi służyć. Zwracając się do mnie, używał hiszpańskich form grzecznościowych. Z mojej inicjatywy wymieniliśmy uścisk dłoni, po czym na pewien czas zamilkliśmy. W milczeniu tym nie było napięcia, tylko naturalny i odprężony spokój. Na śniadej twarzy i karku Indianina widać było zmarszczki zdradzające wiek, uderzyło mnie jednak, że ciało ma jędrne i muskularne.

Powiedziałem mu, że chciałbym uzyskać informacje o roślinach leczniczych. Mimo że byłem niemal zupełnym ignorantem w sprawach pejotlu, zacząłem udawać, że wiem o nim mnóstwo, a nawet dałem mu do zrozumienia, że mógłby skorzystać na rozmowie ze mną. Nie przerywał mojej paplaniny, skinął tylko powoli głową i spojrzał na mnie bez słowa. Unikałem jego wzroku i skończyło się na tym, że zapadła pomiędzy nami martwa cisza. Zdawało mi się, że upłynęło mnóstwo czasu, nim wreszcie don Juan powstał z miejsca i wyjrzał przez okno. Nadjechał jego autobus. Pożegnał się ze mną i wyszedł z poczekalni.

Byłem podenerwowany tym, że plotłem bzdury i że przejrzały mnie na wylot jego niesamowite oczy. Kolega, który właśnie wrócił, próbował mnie pocieszyć, widząc, że nie zdołałem się niczego dowiedzieć od don Juana. Tłumaczył, że ów starzec często milczy i zachowuje się z rezerwą, ale niepokoju, jaki wywołało we mnie owo pierwsze spotkanie, nie dało się tak łatwo usunąć.

Postanowiłem ustalić miejsce pobytu don Juana, później zaś odwiedziłem go kilkakrotnie. Za każdym razem usiłowałem go nakłonić do poruszenia tematu pejotlu, ale bez skutku. Zaprzyjaźniliśmy się jednak bardzo, moje badania naukowe poszły w kąt, a w każdym razie skierowane zostały na tory nie mające nic wspólnego z moimi pierwotnymi zamierzeniami.

Kolega, który poznał mnie z don Juanem, powiedział mi później, że ów starzec nie pochodzi z Arizony, gdzie się spotkaliśmy, lecz należy do Indian z plemienia Yaqui zamieszkujących okolice Sonory w Meksyku.

Początkowo uznałem don Juana za człowieka dość szczególnego rodzaju, doskonale znającego się na pejotlu i mówiącego nieźle po hiszpańsku. Ale ludzie, którzy go znali, uważali, że posiada on jakąś “tajemną wiedzę" i że jest brujo. Ten hiszpański wyraz oznacza czarownika, znachora, szamana. Używa się go zasadniczo na oznaczenie osoby wyposażonej w niezwykłe, zazwyczaj złe, moce.

Upłynął cały rok naszej znajomości, nim zaskarbiłem sobie zaufanie don Juana. Pewnego dnia oświadczył mi, że rozporządza pewną wiedzą przekazaną mu przez nauczyciela, którego nazwał swoim “dobroczyńcą"; nauczyciel ów kierował nim w ciągu swego rodzaju terminowania. Don Juan zaś postanowił mnie wybrać na swego ucznia, ale ostrzegł, że będę musiał głęboko zaangażować się w naukę, która potrwa długo i będzie uciążliwa.

Mówiąc o swoim nauczycielu, don Juan użył słowa diablero. Dowiedziałem się później, że określenia tego używają tylko Indianie z Sonory. Odnosi się ono do człowieka uprawiającego czarnoksięstwo, który potrafi zamieniać się w zwierzęta: w ptaka, psa, kota lub jakiekolwiek inne stworzenie. Podczas jednej z mych wizyt w Sonarze zdarzyła mi się rzecz niezwykła, dobrze ilustrująca stosunek Indian do diableros. Jechałem nocą samochodem w towarzystwie dwóch zaprzyjaźnionych Indian; w pewnej chwili ujrzałem zwierzę przypominające wyglądem psa, które przechodziło przez szosę. Jeden z Indian powiedział, że to nie pies, tylko wielki kojot. Zwolniłem i zjechałem na pobocze, żeby się lepiej przyjrzeć zwierzęciu. Zatrzymało się jeszcze na kilka sekund w świetle przednich reflektorów, po czym pobiegło w głąb cha-parralu. Był to z pewnością kojot, ale dwa razy większy niż normalnie. Rozmawiający z wielkim przejęciem Indianie stwierdzili zgodnie, że było to bardzo niezwykłe zwierzę, a jeden z nich zasugerował, że mógł to być diablero. Postanowiłem wykorzystać relację o tym zdarzeniu do badania opinii zamieszkujących te obszary Indian na temat istnienia diableros. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którym opowiadałem tę historię, a potem zadawałem pytania. Poniższe trzy rozmowy stanowią zapis ich reakcji.

– Myślisz, Choy, że to był kojot? – zapytałem młodego mężczyznę, gdy wysłuchał mojej opowieści.

– Kto wie? To musiał być pies, bo zwierzę było za duże jak na kojota.

– A czy to nie mógł być diablero!

– Bzdura. Nie ma żadnych diableros.

– Czemu tak mówisz, Choy?

– Ludzie mają bujną wyobraźnię. Założę się, że gdybyś złapał zwierzę, przekonałbyś się, że to pies. Miałem kiedyś coś do załatwienia w innym miasteczku. Wstałem przed świtem i osiodłałem konia. Wyjeżdżając z osady, ujrzałem na drodze coś jakby cień wielkiego zwierzęcia. Koń stanął dęba i zrzucił mnie na ziemię. Ja też miałem stracha, ale okazało się, że to była kobieta idąca do miasteczka.

– To znaczy, Choy, że nie wierzysz w istnienie diableros?

Diableros! A co to takiego ten twój diablero?

– Nie wiem, Choy. Wtedy w nocy jechałem razem z Manuelem, który powiedział mi, że to mógł być diablero. A może ty mi powiesz, co to takiego?

– Mówią, że diablero to brujo, który może się zmieniać, w co tylko zechce. Ale wszyscy wiedzą, że to bzdury. Tutejsi starcy wciąż gadają o diableros, ale wśród nas młodych nie znajdziesz takich bajarzy.

– Jak pani myśli, dońa Luz, co to było za zwierzę? – spytałem kobietę w średnim wieku.

– Na pewno to wie jeden Pan Bóg, ale to chyba nie był kojot. Czasami wydaje się, że to kojot, ale to co innego. Ten kojot biegł czy się posilał?

– Właściwie to stał w miejscu, ale na początku chyba coś jadł.

– A jesteś pewien, że nie niósł czegoś w pysku?

– Może, ale czy to mogłoby mieć znaczenie?

– Mogłoby. Jeżeli niósł coś w paszczy, to nie był to kojot.

– Więc co?

– Mężczyzna lub kobieta.

– Jak się nazywają tacy ludzie, dońa Luz? Nie odpowiedziała. Próbowałem jeszcze coś od niej wydobyć, ale bez powodzenia. Wreszcie odpowiedziała, że nie wie. Na pytanie, czy takich ludzi nazywa się diableros, odrzekła, że tak brzmi jedna z nazw, jakimi się ich określa.

– Pani zna jakiegoś diablero? – spytałem wówczas.

– Znałam jedną kobietę – odpowiedziała. – Została zabita. Byłam wtedy małą dziewczynką. Mówiono, że ta kobieta zamieniała się w sukę. Pewnej nocy do domu, w którym mieszkał biały człowiek, zakradł się pies, żeby ukraść trochę sera. Biały zabił psa strzałem z rewolweru, a dokładnie w tej samej chwili, kiedy go zastrzelił, ta kobieta zmarła w swojej chacie. Jej rodzina poszła do białego człowieka i zażądała odszkodowania. Biały człowiek słono zapłacił za to, że ją zabił.

– Jak mogli żądać odszkodowania, skoro biały zabił psa i nikogo więcej?

– Mówili, że biały dobrze wiedział, że to nie był pies, bo byli przy tym inni ludzie, którzy widzieli, jak pies stanął na tylnych łapach jak człowiek i przednimi sięgnął po ser na półce zawieszonej u powały. Ci ludzie czatowali na złodzieja, bo ktoś kradł noc w noc ser z domu tego białego. A więc on zabił złodzieja, wiedząc, że to nie pies.

– A czy dziś są jeszcze na świecie jacyś diableros, dońa Luz?

– Te rzeczy są bardzo tajemnicze. Powiadają, że diableros już nie ma, aleja w to nie wierzę, bo ktoś z rodziny diablero musi zostać jego uczniem. Diableros rządzą się swoimi prawami, a jedno z nich mówi, że diablero musi przekazać swe tajemnice komuś z rodziny.

– Co to było za zwierzę, Genaro? – spytałem bardzo starego mężczyznę.

– Pies z któregoś ranczo w okolicy, bo co by innego?

– To mógł być diablero!

Diablero? Zwariowałeś! Nie ma żadnych diableros.

– Chcesz powiedzieć, że dziś ich nie ma, czy że w ogóle nigdy nie istnieli?

– Kiedyś istnieli, owszem. To żadna tajemnica. Wszyscy o tym wiedzą. Ale ludzie się ich bali i kazali ich wszystkich pozabijać.

– Kto ich pozabijał, Genaro?

– Wszyscy członkowie plemienia. Ostatni diablero, o jakim słyszałem, nazywał się Sxxxx. Za pomocą swoich czarów zabił dziesiątki, a może nawet setki ludzi. Mieliśmy tego dość, ludzie skrzyknęli się i pewnej nocy urządzili na niego zasadzkę, a schwytanego spalili żywcem.

– To było dawno temu, Genaro?

– W 1942.

– Widziałeś to na własne oczy?

– Nie, ale ludzie do dziś o tym gadają. Mówią, że nie została nawet garstka popiołu, choć stos był ze świeżego drewna. Została tylko wielka kałuża tłustej mazi.

Mimo że don Juan zaliczył swego dobroczyńcę do diableros, nie wymienił nigdy miejsca, gdzie pobierał nauki, ani nie podał tożsamości swego nauczyciela. W istocie don Juan ujawnił bardzo niewiele szczegółów dotyczących swego życia prywatnego. Powiedział jedynie, że urodził się na Południowym Zachodzie w 1891 roku, prawie całe życie spędził w Meksyku, w 1900 roku władze meksykańskie zesłały jego rodzinę wraz z tysiącami innych Indian z Sonory do środkowego Meksyku, tam też, a także w południowym Meksyku, mieszkał do 1940 roku. Don Juan sporo podróżował, a zatem jego wiedza mogła być produktem wielu wpływów. Mimo że uważał się za Indianina z Sonory, miałem wątpliwości, czy należy sytuować jego wiedzę wyłącznie w kontekście kultury Indian sonoryjskich. Nie zamierzam tu jednak konstruować precyzyjnej definicji kulturowego środowiska don Juana.

Moje terminowanie u don Juana rozpoczęło się w czerwcu 1961 roku. Przedtem widywałem go kilkakrotnie, zawsze jednak jako antropolog-obserwator. Na owym wczesnym etapie naszej znajomości kryłem się z tym, że notuję treść naszych rozmów. Później, mając zaufanie do swojej pamięci, odtwarzałem całą rozmowę ze wszystkimi szczegółami. Kiedy jednak począłem występować w roli terminatora, metoda notowania ukradkiem stała się bardzo uciążliwa, bo w naszych rozmowach poruszaliśmy wiele różnych zagadnień. Wówczas don Juan pozwolił mi – stanowczo jednak przeciwko temu protestując – zapisywać w sposób jawny wszystko, co mówiliśmy. Chętnie także zrobiłbym zdjęcia i nagrania, ale na to na pewno by mi nie zezwolił.

Początkowo miejscem mojego terminowania była Arizona, następnie zaś Sonora, ponieważ w trakcie pobierania przeze mnie nauk don Juan przeniósł się do Meksyku. Postępowałem w ten sposób, że starałem się możliwie jak najczęściej widywać się z nim po kilka dni z rzędu. Nasze spotkania stały się częstsze i trwały dłużej podczas letnich miesięcy w latach 1961, 1962, 1963 i 1964. Patrząc z perspektywy czasu, sądzę, że taka metoda odbywania praktyki zaszkodziła nauce, gdyż opóźniała osiągnięcie stanu pełnego zaangażowania, jaki umożliwiłby mi zostanie czarownikiem. Z osobistego jednak punktu widzenia metoda ta była o tyle korzystna, że stwarzała mi możliwość choćby minimalnego oderwania się, co z kolei sprzyjało rozwojowi zmysłu badawczego krytycyzmu, to zaś byłoby niemożliwe, gdyby moje uczestnictwo stało się ciągłe. We wrześniu 1965 roku własnowolnie przerwałem terminowanie.

W kilka miesięcy po wycofaniu się nasunęła mi się po raz pierwszy myśl o tym, żeby w systematyczny sposób ułożyć swoje robocze notatki. Zebrane przeze mnie dane były dość obszerne i obejmowały informacje najróżniejszego rodzaju, toteż zacząłem od próby stworzenia systemu klasyfikacji. Podzieliłem dane według powiązanych ze sobą pojęć i sposobów postępowania; wyodrębnione w ten sposób dziedziny ułożyłem hierarchicznie, odpowiednio do stopnia subiektywnego znaczenia, a więc stosownie do wpływu, jaki na mnie wywarły. Otrzymałem w ten sposób następującą klasyfikację: sposoby użycia roślin halucynogennych, techniki i formuły używane przez czarowników, sposoby zdobycia i posługiwania się przedmiotami obdarzonymi mocą, sposoby użycia roślin leczniczych, pieśni i legendy.

Zastanawiając się nad zjawiskami, jakich doświadczyłem, uświadomiłem sobie, że moje wysiłki klasyfikacyjne dały w wyniku zaledwie inwentarz kategorii, wszelkie próby udoskonalenia mojego schematu musiałyby więc prowadzić tylko do powstania bardziej złożonego inwentarza. Nie o to mi chodziło. Podczas miesięcy, które nastąpiły po zaprzestaniu przeze mnie terminowania, odczułem potrzebę zrozumienia moich przeżyć i doświadczeń, które składały się na proces przekazywania mi za pomocą metod praktycznych i eksperymentalnych pewnego zwartego systemu wierzeń.

Od pierwszego spotkania, w którym uczestniczyłem, było dla mnie oczywiste, że nauki don Juana cechuje wewnętrzna spójność. Od momentu kiedy postanowił on przekazać mi swoją wiedzę, przystąpił do udzielania mi wyjaśnień w sposób uporządkowany. Odkrycie oraz zrozumienie porządku rządzącego tymi wyjaśnieniami okazało się zadaniem niesłychanie trudnym.

Tę niemożność zrozumienia trzeba chyba łączyć z faktem, że po czterech latach terminowania byłem wciąż początkującym. Wiedza don Juana oraz sposób jej przekazywania były z pewnością takie same jak jego “dobroczyńcy", toteż trudności, jakie napotkałem w zrozumieniu jego nauk, musiały przypominać kłopoty samego don Juana. Don Juan napomykał o owej analogii, stwierdzając mimochodem, że jako początkujący terminator nie mógł zrozumieć swego nauczyciela. Uwagi te zrodziły we mnie przekonanie, że niesamowity charakter przeżyć doświadczanych przez początkujących, obojętne, czy byli, czy też nie byli Indianami, czynił wiedzę czarowników niezrozumiałą. Dla mnie, człowieka Zachodu, zjawiska te miały charakter tak osobliwy, że właściwie nie mogłem ich wyjaśnić w kategoriach codziennego życia, toteż musiałem dojść do wniosku, że wszelkie próby sklasyfikowania zebranych przeze mnie w terenie danych oparte na mej własnej terminologii są skazane na niepowodzenie.

Wówczas stało się dla mnie jasne, że wiedzę don Juana trzeba analizować w sposób zgodny z jego własnym rozumieniem tej wiedzy; inny sposób uczynienia jej oczywistą i przekonującą nie istnieje. Usiłując pogodzić z sobą poglądy don Juana i moje, uświadomiłem sobie, iż ilekroć próbował on wyjaśnić mi swą wiedzę, używał pojęć, które jemu samemu pozwoliły ją “zrozumieć". Pojęcia te były dla mnie obce, toteż starania, by zrozumieć wiedzę don Juana na jego sposób, postawiły mnie w trudnej sytuacji. Moim zadaniem było więc przede wszystkim określenie sposobu, w jaki kategoryzuje on rzeczywistość. Pracując pod tym kątem, spostrzegłem, że sam don Juan kładł szczególny nacisk na określoną dziedzinę swych nauk – mianowicie na sposoby wykorzystania roślin halucynogennych. Opierając się na tym spostrzeżeniu, zrewidowałem swój schemat kategoryzacyjny.

Oddzielnie i przy różnych okazjach don Juan używał trzech roślin halucynogennych – pejotlu (Lophophora williamsii), liści bielunia (Datura inoxia, zwanego także Datura meteloides) oraz grzybów (być może Psilocybe mexicana). Halucynogenne właściwości tych trzech roślin znane były Indianom amerykańskim od czasów poprzedzających zetknięcie z Europejczykami. Ze względu na swe właściwości rośliny te znajdowały szerokie zastosowanie w leczeniu i w magii, dostarczając przyjemności i doprowadzając do stanu ekstazy. W konkretnym kontekście swych nauk don Juan wiązał użycie Datura inoxia i Psilocybe mexicana ze zdobyciem mocy, której uosobienie nazywał “sprzymierzeńcem". Użycie Lophophora williamsii wiązał natomiast ze zdobyciem mądrości, czyli poznaniem właściwego sposobu życia.

Rośliny te były dla don Juana ważne dlatego, że posiadały zdolność wywoływania u człowieka stanów osobliwej percepcji. Pod jego przewodnictwem doświadczyłem serii takich stanów, dzięki czemu wiedza don Juana odsłoniła się przede mną i potwierdziła. Nazwałem je “stanami niezwykłej rzeczywistości", mając na myśli przeciwieństwo do zwykłej rzeczywistości codziennego życia. Podział ten opiera się na znaczeniu wpisanym w stany rzeczywistości niezwykłej. W kontekście wiedzy don Juana należało je uznać za realne, choć realność ta różniła się od realności zwyczajnej.

Don Juan uważał, że stany rzeczywistości niezwykłej są jedyną formą praktycznego poznania i jedynym środkiem zdobycia mocy. Dawał do zrozumienia, iż inne składniki jego nauk wiążą się ze zdobyciem mocy jako celem zasadniczym. Perspektywa ta przenikała stosunek don Juana do wszystkiego, co nie wiązało się bezpośrednio ze stanami rzeczywistości niezwykłej. Moje notatki terenowe usiane są odniesieniami do odczuć don Juana. W jednej z rozmów wspomina on na przykład, ;że niektóre przedmioty zawierają w sobie pewną ilość mocy. Sam nie darzył takich przedmiotów szacunkiem, ale stwierdził, że pomniejsi brujos korzystają często z ich pomocy. Pytałem go często o te przedmioty, ale wydawało się, iż nie ma najmniejszej ochoty na rozprawianie o nich. Kiedy jednak przy kolejnej okazji temat ten znów się pojawił, zgodził się, acz z niechęcią, o nich pomówić.

– Istnieją pewne przedmioty nasycone mocą – powiedział. – Są ich dziesiątki, a potężni ludzie sprawują nad nimi pieczę przy pomocy przyjaznych duchów. Te przedmioty to instrumenty, ale nie zwykłe instrumenty, tylko instrumenty śmierci. Są to jednak tylko narzędzia; nie posiadają mocy nauczania. Ściśle mówiąc, należy je zaliczyć do przedmiotów wojennych służących do walki, do zabijania, do miotania.

– Co to za przedmioty, don Juanie?

– Właściwie to nie są przedmioty, tylko typy mocy.

– W jaki sposób można je zdobyć?

– To zależy od rodzaju przedmiotu, jakiego potrzebujesz.

– Ile jest tych rodzajów?

– Powiedziałem już, że są ich dziesiątki, wszystko może być przedmiotem nasyconym mocą.

– A które są najpotężniejsze?

– Moc przedmiotu zależy od jego posiadacza, od tego, jaki jest to człowiek. Taki przedmiot w rękach drobnego brujo to prawie kpina, natomiast silny, potężny brujo daje siłę swoim instrumentom.

– Jakie zatem przedmioty występują najczęściej? Którym z nich brujos przyznają pierwszeństwo?

– Żadnym. Wszystkie posiadają moc, są takie same.

– Ty też jakieś posiadasz, don Juanie?

Nie odpowiedział, spojrzał tylko na mnie i roześmiał się. Przez dłuższą chwilę milczał, i pomyślałem, że drażnię go swoimi pytaniami.

– Na te różne typy mocy nałożone są ograniczenia – ciągnął dalej. – Ale jestem pewny, że to musi być dla ciebie nie do pojęcia. Upłynęło niemal całe moje życie, nim zrozumiałem, że sprzymierzeniec może sam przez się ujawnić wszelkie sekrety tych mniejszych mocy, odbierając im sporo powagi. Kiedyś, we wczesnej młodości, miałem takie przybory.

– Jakie to były przedmioty?

Maiz-pinto, kryształy i pióra.

– Co to jest maiz-pinto?

– Ziarenko kukurydzy z pasemkiem czerwiem pośrodku.

– Jedno ziarenko?

– Nie. Brujo ma ich czterdzieści osiem.

– Do czego one służą, don Juanie?

– Każde może uśmiercić człowieka, przenikając do jego ciała.

– W jaki sposób może ono przeniknąć do ciała?

– To jest przedmiot nasycony mocą, która polega między innymi na tym, że przenika on do ciała.

– Co się z nim dzieje, kiedy przenika do ciała?

– Zagłębia się w nie, osiada na piersi lub w jelitach. Człowiek zaczyna chorować i jeśli brujo, który go pielęgnuje, jest słabszy od czarownika, w ciągu trzech miesięcy od przeniknięcia ziarenka do ciała następuje śmierć.

– Istnieje jakiś sposób, żeby go wyleczyć?

– Tylko jeden: wyssać ziarenko, ale mato którego brujo stać na taką odwagę. Może mu się udać wyssać ziarenko, ale jeśli zabraknie mu siły, żeby je odtrącić, przeniknie do jego wnętrza i zabije go zamiast tamtego.

– Ale w jaki sposób udaje się ziarenku dostać do ludzkiego ciała?

– Żeby ci to wyjaśnić, muszę opowiedzieć o czarach przy użyciu kukurydzy, od których nie znam potężniejszych. Czaruje się dwoma ziarenkami. Jedno wkłada się do świeżego pąka żółtego kwiatu. Kwiatek umieszcza się następnie w miejscu, gdzie zetknie się z nim ofiara: na drodze, którą codziennie przemierza, lub tam, gdzie zwykle przebywa. Wystarczy, że ofiara nastąpi na ziarenko lub zetknie się z nim w jakikolwiek sposób, a czar zaczyna działać. Ziarenko zagłębia się w ciało.

– Co się z nim dzieje od momentu dotknięcia go przez człowieka?

– Cała zawarta w nim moc wstępuje w człowieka, ziarenko odzyskuje wolność, stając się zwykłym ziarenkiem. Może pozostać na miejscu, gdzie dokonały się czary, lub zostać zmiecione, nieważne. Lepiej zmieść je w zarośla, gdzie je zje jakiś ptak.

– Czy ptak może je zjeść, nim dotknie je człowiek?

– Nie, zapewniam cię, że żaden ptak nie jest taki durny. Ptaki się go wystrzegają.

Następnie don Juan opisał bardzo skomplikowany sposób otrzymywania owych zawierających moc ziarenek.

– Trzeba pamiętać, że maiz-pinto to tylko narzędzie, a nie sprzymierzeniec – powiedział. – Wprowadziwszy to rozróżnienie, nie będziesz miał żadnych problemów. Jeśli jednak uznasz przybory tego rodzaju za najważniejsze, okażesz się głupcem.

– Czy te przedmioty są tak samo potężne jak sprzymierzeniec?

Don Juan zaśmiał się pogardliwie, nim odpowiedział. Wyglądało na to, że bardzo się starał zachować cierpliwość.

– W porównaniu ze sprzymierzeńcem maiz-pinto, kryształy i pióra to dziecinne zabawki. Są one potrzebne tylko wówczas, gdy człowiek nie ma sprzymierzeńca. Uganiać się za nimi to strata czasu, zwłaszcza w twoim wypadku. Powinieneś starać się pozyskać sprzymierzeńca; gdy ci się to uda, zrozumiesz, o czym teraz mówię. Przedmioty obdarzone mocą to jakby dziecinna zabawa.

– To nie tak, don Juanie – zaprotestowałem. – Chcę mieć sprzymierzeńca, ale chcę także wiedzieć wszystko, co możliwe. Sam mówiłeś, że wiedza to potęga.

– Nie, nie! – powiedział z naciskiem. – Moc zależy od tego, jakiego rodzaju wiedzę się posiada. Po cóż poznawać rzeczy bezużyteczne?

W systemie wierzeń don Juana zdobycie sprzymierzeńca oznaczało wyłącznie wykorzystanie stanów rzeczywistości niezwykłej, jakie wywoływał on u mnie za sprawą roślin halucynogennych. Uważał, że koncentrując się na tych stanach oraz pomijając inne aspekty wiedzy, jaką mi przekazywał, wyrobię sobie spójny pogląd na doświadczane przeze mnie zjawiska.

Podzieliłem przeto tę książkę na dwie części. W pierwszej przedstawiam wybór fragmentów mych notatek roboczych odnoszących się do stanów rzeczywistości niezwykłej, jakich doświadczyłem podczas terminowania. Ponieważ ułożyłem moje notatki w ten sposób, by nie zakłócały ciągłości narracji, ich chronologiczny porządek bywa niekiedy naruszony. Przystępowałem do opisu stanu rzeczywistości niezwykłej zawsze dopiero w kilka dni po jego przeżyciu, gdyż czekałem, aż będę w stanie potraktować to doświadczenie beznamiętnie i obiektywnie. Jednakże moje rozmowy z don Juanem zapisywałem na bieżąco, natychmiast po doświadczeniu stanu rzeczywistości niezwykłej; dlatego relacje z owych rozmów wyprzedzają niekiedy pełny opis przeżycia.

Notatki terenowe ukazują subiektywną wersję tego, co postrzegałem w trakcie doznawania rzeczywistości niezwykłej. Wersja ta została tu przedstawiona w formie, w jakiej relacjonowałem ją don Juanowi, który żądał ode mnie dokładnego i wiernego przypomnienia sobie każdego szczegółu oraz wyczerpującej opowieści o każdym doznaniu. Podczas zapisywania owych doznań dodawałem mniej ważne szczegóły, dążąc do całkowitego odtworzenia tła poszczególnych stanów rzeczywistości niezwykłej. Pragnąłem opisać możliwie jak najdokładniej moje reakcje emocjonalne.

Moje notatki robocze przedstawiają również treść systemu wierzeń don Juana. Chcąc uniknąć typowych dla rozmowy powtórzeń, skondensowałem wielostronicowe wymiany pytań i odpowiedzi pomiędzy mną a don Juanem. Ponieważ jednak chciałem zarazem oddać ogólną atmosferę naszych rozmów, usunąłem jedynie te dialogi, które nie wnosiły niczego nowego do mego rozumienia wiedzy don Juana. On bowiem z rzadka udzielał mi informacji na ten temat; musiałem sondować go godzinami. Ale i tak swobodnie wykładał swą wiedzę przy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin