nadrzekamibabil.pdf

(1093 KB) Pobierz
66106918 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
66106918.001.png 66106918.002.png
Teodor Tomasz Jeż
/ZYGMUNT MIŁKOWSKI/
NAD RZEKAMI BABILONU
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
T O M P I E R W S Z Y
I
Traktem wielkim, gościńcem żwirowanym toczył się pojazd, noszący u nas, stosownie do
okolicy, nazwę: tu bryki brodzkiej, ówdzie bryki krakowskiej, gdzie indziej zaś bryki żydow-
skiej. Znaną jest konstrukcja onego, polegająca na wysokim z zewnątrz, a zatem wewnątrz
głębokim a długim wasągu, przykrytym z kształtu do bokiem położonej jarmułki podobną
budą i nie spoczywającym na sprężynach żadnych. Wasąg spoczywa na przekładzinach opie-
rających się wprost o osie; podtrzymują go lusznie, prowadzi do niego stopień, z którego aże-
by się do środka pojazdu dostać, włazić potrzeba jak przez płot. Właściwość bryki tej stanowi
jeszcze tak zwany półkoszyk, przystosowany z tyłu w sposób taki, że go wedle potrzeby zwę-
żać lub rozszerzać można. Bryki te, jak pojazdy wszystkie w ogóle, dzielą się na gatunki
podlejsze i lepsze. Jedne służą do wożenia towarów, te nagimi świecą ziobrami i mają budę
płócienną. Drugie pełnią funkcję omnibusów do transportowania Żydów, a przy Żydach i
goimów; te bywają plecione, budę przykrywa rogóżka, a przód onej przyozdabiają kółka mo-
siężne, wydające brzęk ustawiczny, gdy pojazd się w ruchu znajduje. Trzecimi, najlepszymi,
posługiwała się niegdyś szlachta średniej ręki do podróży dalekiej. Ostatni ten rodzaj odzna-
czał się elegancją miejską, przebijającą się w ostruganiu szczeblów, w odrobieniu luszni, w
okuciu, w kształcie i w tym wreszcie, że nie tylko buda była skórzaną, ale skórzane fartuchy
osłaniały wnętrze. Szlachcice powiadali, że w bryce takiej znajdowali się jak w chałupie, tak
im w niej wygodnie i zacisznie było.
Owóż taka to bryka toczyła się gościńcem żwirowanym.
Ciągnęły ją cztery w poręcz zaprzężone konie różnomastkie W dyszlu od ręki szedł deresz,
pod ręką brudnokasztanowaty, orczykowe były: jeden szpak, drugi gniady. Do maści niedo-
brane, dobrane były za to do wzrostu i temperamentu: średniej miary, dyszlowe grubsze, or-
czykowe smuklejsze, a wszystkie tej porody, która by znawcy od pierwszego oka rzutu po-
wiedzieć kazała, że światło dzienne ujrzały na wypasach ukraińskich. Uprząż na nich także
zdradzała pochodzenie tameczne. Dyszlowe miały na sobie chomąta, orczykowe – półszorki,
na łbach – kantarki, wszystko to całe, mocne, zasadne, gospodarskie.
Po gospodarsku też, z zakładem, odbywała się jazda. Konie szły truchtem dobrym, głowa-
mi kiwając i prychając. Pod osią tylną chwiała się maźnica, pod bryką pobrzękiwał łańcuch od
tramy. Na koźle siedziało dwóch ludzi: jeden na lewo „kiwał się i drzemał", drugi na prawo
pełnił funkcję stangreta, obydwóch okrywała odzież nosząca na sobie oznaki liberyjne. Za
budą, w mocno upakowanym, znacznie rozszerzonym i sianem z wierzchu napchanym półko-
szyku, w poprzek pozycję wpółleżącą zajmował Żyd w chałacie i w kapeluszu; kapelusz sobie
mocno na czoło nasunął, w palcach trzymał ździebło słomy, którą niekiedy do ust brał, a z ust
wydobywało się mu to mruczenie, które oznacza śpiewanie dla siebie samego i które stop-
niowo w ustach jego podnosiło się, potężniało i zmieniało w głośne, smętne zawodzenie, tro-
chę do skomlenia podobne. Żyd wyciągał:
– Iii hi i iii.
I słomką w palcach manewrował.
4
Gdy skomlące śpiewanie to doszło dosyć wysokiego potęgi stopnia, o tył budy, do której
Żyd bokiem przylegał, obiło się kilkakrotnie powtarzane mocno pięścią stuknięcie i ze środka
słyszeć się dał tonem rozkazującym nabrzmiały męski głos:
– Jeżeli ty mi w uszy majufes śpiewać będziesz, to cię na środku drogi wyrzucić każę.
Żyd kapelusz podniósł, uśmiechnął się, dłonią kiwnął i do budy się zwracając, odpowie-
dział:
– Ny ny, to nic. Ja tak sobie, zapomną się.
– Nie zapominajże się, proszę ciebie! – odezwał się ten sam głos tonem upomnienia suro-
wego.
– Nie będzie już – odparł Żyd i kapelusz sobie poprawiwszy, zaczął powieki zmrużać, pró-
bując zasnąć.
Próbie tej atoli oddawać się nie mógł długo. Spoza załomu gruntu widzieć się dało obok
gościńca zabudowanie, do którego gdy się bryka dotoczyła, stangret zawołał na konie:
– No a ho! Konie stanęły. Siedzący na lewo z kozła zeskoczył;
stangret lejce uwiązał, batog położył, wysiadł powoli i do koni podszedłszy, jął im dłonią
oczy i pyski obcierać, podczas kiedy się one wyciągały i mocno prychały. Następnie stangret
do nóg się im przypatrywać zaczął i kiedy to czynił, z budy odezwało się wołanie:
– Janek, ognia!
Janek z zawieszonej na lewym biodrze torby skórzanej szczypce wydobył, do budynku
spiesznie się udał, po chwili atoli powrócił z próżnymi w ręku szczypcami i z daleka głośno
zawołał:
– Byk, a Byk!
– Co tam? – odezwał się Żyd z półkoszka.
– Chodź no!
Żyd z siedzenia swego wygramolił się nie bez trudu i przy pomocy ruchów gimnastycznych
spuściwszy się z wysokości półkoszka na ziemię, ruszył obok Janka ku budynkowi. Do środka
wchodzić nie potrzebował, albowiem gdy Janek na niego wołał, przed dom wyszło ludzi kil-
koro starych, młodych i dzieci. Ludzie owi szeregiem stanęli i przypatrywali się bryce z zaję-
ciem znamionującym ciekawość ze zdumieniem połączoną. Dzieci oczy i usta szeroko po-
otwierały, kobiety ręce na piersiach poskrzyżowywały. Janek z Bykiem do nich podeszli i Byk
przemawiać zaczął. Z daleka patrząc i słów nie słysząc, rozmowa ta przedstawiała się na
kształt porozumiewania się ludzi mówiących z niemymi. Mówiącym był Byk. Rzekł słów
kilka raz, drugi i trzeci, następnie do słów dołączył gesty, dalej gesty zmienił na mimikę, w
końcu razem z Jankiem powrócił do bryki i stanąwszy przed stopniem, nad którym w wasągu
sterczała fajka stambułka, w przykrywkę drucianą zaopatrzona, tytoniem napełniona i na an-
typce osadzona, tak wzrok do góry wznosząc, do fajki przemówił:
– Ny, tu ludzie insze jakieś.
Na przemówienie to zapytaniem odpowiedziała mu fajka, ale głos ten sam, co Żyda śpie-
wającego upomniał:
– Cóż tam przecie?
– Albo ja wiem co?! Gadam do nich, a oni...
– A oni co?
– Ny, nic .
– Przecie?–słyszeć się dało zapytanie.
– Nu, nic .
– Wu – podpowiedział Janek.
– Rychtyg – podchwycił Żyd. Ja do nich i słowami, i na migi przegaduję, oni mi na to
wszystko: „Wuj".
– Pięć razy – podszepnął Janek.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin