Bester Alfred - Człowiek do przeróbki.pdf

(1265 KB) Pobierz
Bester Alfred-Czlowiek do przerobki
Alfred Bester - Człowiek do przeróbki
Alfred Bester
Człowiek do przeróbki
(The Demolished Man)
Przekład Andrzej Sawicki
1
W ybuch! Wstrząs! Drzwi piwnicy rozdarte eksplozją! A tam, w głębi, ułożone w stosy pieniądze czekają, by je
wziąć, zagrabić i wynieść. A to, kto? Kto jest w skarbcu? Boże! To Człowiek Bez Twarzy! Obserwuje. Czai się. Milczy.
Przeraża. Uciekać... Uciekać...
Biegiem, bo inaczej spóźnię się na paryską kolej pneumatyczną i nigdy już nie spotkam tej niezwykłej dziewczyny
o twarzy niczym kwiat i ciele stworzonym do zaspokajania namiętności. Jeśli się pospieszę, może jeszcze zdążę. Ale to nie
portier stoi przy wejściu. Chryste! Człowiek Bez Twarzy! Patrzy. Milczy. Czai się. Tylko nie krzycz. Przestań wrzeszczeć...
Przecież nie wrzeszczę. Stoję na zalanej światłem scenie z lśniącego marmuru, a w powietrzu unoszą się dźwięki
muzyki. Ale amfiteatr jest pusty. Przypomina wielką, mroczną jamę... w której jest jeden tylko widz. Milczący. Wpatrzony we
mnie. Czyhający. Człowiek Bez Twarzy.
W tym momencie Ben Reich głośno zawył.
Obudził się. Leżał bez ruchu na hydropatycznym łożu, podczas gdy jego serce łomotało dziko, a oczy, pozorując
spokój, którego wcale nie odczuwał, wędrowały po znajdujących się w pokoju, przypadkowo wybranych przedmiotach.
Oglądał więc ściany z   zielonego nefrytu, nocną lampkę w   kształcie porcelanowego mandaryna, kiwającego głową bez
końca pod wpływem dotyku, multichronometr zsynchronizowany z czasami trzech planet i sześciu satelitów i wreszcie
samo łoże z krystalicznie przejrzystym basenem napełnionym bieżącą, karbonizowaną gliceryną o temperaturze 99,9 stopni
w skali Fahrenheita.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i w półmroku pojawił się Jonas, cień w piżamie koloru bordo, zjawa o końskiej
twarzy i manierach przedsiębiorcy pogrzebowego.
– Znowu? – spytał Reich.
– Tak jest, proszę pana.
– Głośno?
– Bardzo głośno, sir. Musiał pan być okropnie przerażony.
– Diabli nadali twoje ośle uszy – warknął Reich. – Nie boję się nigdy i niczego.
– Tak jest, proszę pana.
– Wynoś się.
– W tej chwili, sir. Dobranoc panu. – Jonas cofnął się i zamknął drzwi.
– Jonas! – zawołał Reich. Kamerdyner pojawił się ponownie.
– Jonas, proszę mi wybaczyć.
– To oczywiste, sir.
– To wcale nie jest oczywiste. – Reich uśmiechnął się serdecznie. – Traktuję pana niczym swego krewnego. Za ten
przywilej płacę panu stanowczo za mało.
– Ależ sir!
– Następnym razem, kiedy na pana wrzasnę, proszę odpowiedzieć mi w ten sam sposób. Dlaczego tylko ja mam
mieć frajdę?
– Mister Reich!
– Niech pan to zrobi, dostanie pan podwyżkę. – Znów ten uśmiech. – To wszystko, Jonas. Dziękuję panu.
– Dobranoc, sir. – Kamerdyner oddalił się.
Reich wstał z łóżka i wycierając się ręcznikiem ćwiczył uśmiech przed wielkim lustrem.
– Nie pozwól, by o wyborze twoich wrogów decydował za ciebie przypadek – mruknął. Spojrzał krytycznie na
swe odbicie w lustrze; szerokie bary, wąskie biodra, długie, muskularne nogi, proste, gładko przylegające do głowy włosy,
rzeźbiony nos i małe, zmysłowo zarysowane usta skażone rysem stanowczości.
– Dlaczego? – spytał. – Z samym diabłem nie zamieniłbym się na urodą. Moja pozycja społeczna w niczym nie
ustępuje boskiej. Skąd więc te nocne wrzaski?
1 / 99
420552409.004.png
 
Alfred Bester - Człowiek do przeróbki
Włożył szlafrok i spojrzał na zegar, nieświadom faktu, iż jego przodków oszołomiłaby swoboda, z jaką (nawet
o tym nie myśląc) zapamiętał panoramę czasową systemu słonecznego. Cyferblaty wskazywały:
AD 2301
VENUS
ZIEMIA
MARS 3
Standardowy Dzień
15 lutego
5 Duodecember
Słoneczny
0205 Greenwich
2220 Central Syrtis
Południe +09
LUNA
GANIMED
CALLISTO
TYTAN
TRYTON
10 2d lh Id lh
6d 8h
13d 12h
15d 3h
4d 9h
(Zaćmienie)
(Przecina południk)
Noc, dzień, zima, lato... Reich bez mrugnięcia okiem potrafiłby wyliczyć czas i porę roku na dowolnym południku
dowolnego ciała niebieskiego wchodzącego w skład Systemu Słonecznego. Tutaj, w Nowym Jorku po pełnej koszmarów
nocy budził się paskudny zimowy poranek. Kilka minut poświęci psychoanalitykowi z Ligi Esperów, którego zaangażował.
Trzeba położyć kres tym nocnym wrzaskom.
– E znaczy Esper – mruknął do siebie. – Esper znaczy Extra Sensory Perception. Telepaci, Odczytywacze Myśli,
Przenikacze Umysłów! Można by pomyśleć, że czytający w myślach lekarz potrafi skończyć z tymi krzykami. Można by
mniemać, że esper z tytułem MD zarobi na swe honorarium zaglądając ci do łba i powstrzymując te nocne ryki. Tych chol-
ernych wnikaczy uważa się za ukoronowanie ewolucji Homo sapiens. E   jak Ewolucja. Dranie! Eksploatacja – oto co
znaczy to E!
Trzęsąc się z wściekłości, gwałtownie otworzył drzwi.
Ruszył korytarzem dźwięcznie stukając podeszwami sandałów po srebrnych płytach posadzki: klik-klak-klik-klak.
Wcale nie przejmował się faktem, że przypominający stąpanie szkieletu stukot obudzi dwunastoosobowy personel i napełni
dwanaście serc strachem i   nienawiścią. Jednym energicznym pchnięciem otworzył drzwi do apartamentów psychiatry
i natychmiast wyciągnął się na kanapce.
Carson Breen, esper-lekarz drugiego stopnia, obudził się już i czekał na pracodawcę. Jako domowy psychoanali-
tyk Reicha nauczył się spać „na jedno ucho”: podtrzymując więź z pacjentem nawet we śnie, gotów był zerwać się na
pierwsze wezwanie. Wystarczył mu jeden okrzyk. Siedział teraz obok kanapki, odziany w elegancki, zdobiony haftem szla-
frok (praca u Reicha przynosiła mu dwadzieścia tysięcy kredytów rocznie) i był przygotowany do poświęcenia pacjentowi
całej swej uwagi, wiedział bowiem, że ten jest hojny, ale i wymagający.
– Słucham, mister Reich.
– Znowu Człowiek Bez Twarzy – warknął Reich.
– Koszmary?
– Przejrzyj mnie, wampirze parszywy, to się dowiesz. Chwileczkę, przepraszam pana. Zachowuję się jak dziecko.
Owszem, znów te koszmary. Usiłowałem obrabować bank. Potem goniłem pociąg. Potem ktoś śpiewał. Myślę, że to byłem
ja. Usiłuję przekazać panu te sny najlepiej, jak potrafię. Nie sądzę, bym coś opuścił... – Nastąpiło przeciągające się milc-
zenie. Wreszcie Reich nie wytrzymał. – No i co? Ma pan coś konkretnego?
– Mister Reich, nadal utrzymuje pan, że nie może odkryć tożsamości Człowieka Bez Twarzy?
– A niby jak mam to zrobić? Nigdy nie widzę jego twarzy. Wiem jedynie...
– Sądzę, że mógłby go pan rozpoznać. Pan po prostu nie chce tego zrobić.
– Ejże, posłuchaj pan! – gniew Reicha miał swoje źródło w poczuciu winy. – Płacę panu dwadzieścia tysięcy. Jeśli
stać pana jedynie na idiotyczne banały...
– Mister Reich, pan tak myśli naprawdę, czy to tylko objaw ogólnego syndromu niepokoju wewnętrznego?
– Nie odczuwam żadnego niepokoju! – krzyknął Reich. – Nie boję się. Nigdy w życiu... – przerwał, zauważając
bezcelowość przechwalania się przed esperem, mogącym z łatwością przejrzeć zasłony słów. – Tak czy owak, pan się myli.
To Człowiek Bez Twarzy. Niczego więcej o nim nie wiem.
– Mister Reich, pan cały czas omija sprawy zasadnicze. Muszę pana na nie naprowadzić. Zastosujemy metodę
swobodnych skojarzeń. Proszę, żadnych słów. Niech pan po prostu myśli. Rabunek...
Klejnoty zegarki łańcuszki diamenty sztabki suwereny – fałszywe monety gotówka akcje kurt...
– Jakie było to ostatnie słowo?
A, przejęzyczenie. Miałem na myśli: kurs giełda.
2 / 99
420552409.005.png
 
Alfred Bester - Człowiek do przeróbki
– Mister Reich, to nie przejęzyczenie, a niebagatelna poprawka, albo lepiej, przeróbka. Jedźmy dalej. Pneumatyc-
zny...
Długi pociąg – przedziały klimatyzacja elastyk sprężysta waga – Ależ to bzdury!
– Wcale nie, panie Reich. Kalambur falliczny. Proszę zamienić głoskę w na 1, a sam się pan przekona. Dalej
proszę.
– Przed wami, wnikaczami, nic się nie ukryje, jesteście zbyt cwani. No, zobaczmy. Pneumatyczny... pociąg tunel
sprężone powietrze prędkość naddźwiękowa „Nasz transport cię zachwyci”, hasło tej, jak jej tam do diabła, firmy.
Nie pamiętam jej nazwy. Skąd mi się to wzięło?
– Z podświadomości, mister Reich. Spróbujmy jeszcze raz i wszystko pan zrozumie. Amfiteatr...
Fotele parter balkony loże miejsca stojące stajnie konie preria Marsjańska preria...
– No i proszę, mister Reich. Mars. Podczas ostatniego półrocza dziewięćdziesiąt siedem razy śnił pan koszmarne
sny o Człowieku Bez Twarzy. Niezmiennie był on w nich pańskim wrogiem, krzyżował pańskie plany i przerażał pana
podczas snów, które miały trzy wspólne cechy – dotyczyły finansów, transportu i Marsa. Wszystko to ciągle się powtarza...
Człowiek Bez Twarzy, finanse, transport i Mars.
– To mi niczego nie mówi.
Mister Reich, to musi mieć jakieś znaczenie. Powinien pan umieć zidentyfikować tę złowieszczą postać. Jakiż
jeszcze mógłby być powód, dla którego pan tak uparcie unika spojrzenia jej w twarz?
– Niczego nie unikam!
– Proponuję, byśmy poszli śladem zamiany słów kurs na kurt i zapomnianej nazwy firmy, której hasłem jest „Nasz
transport cię...”
– Powiedziałem już, że nie wiem, kto to jest! – Reich gwałtownie poderwał się z kanapy. – Pańskie wskazówki nic
mi nie mówią. Nie potrafię go poznać.
– Człowiek Bez Twarzy przeraża pana nie dlatego, iż nie posiada oblicza. Pan wie, kim on jest. Pan go nienawidzi
i obawia się go, ale wie pan, kim on jest.
– Jest pan wnikaczem. Niech mi pan powie.
– Panie Reich, moje możliwości mają swoje granice. Bez pańskiej pomocy nie mogę czytać głębiej.
– Co to znaczy: bez mojej pomocy? Jest pan najlepszym esper-lekarzem, jakiego mogłem zaangażować. Jeżeli
pan...
– Mister Reich, wie pan doskonale, że to nieprawda. Celowo zatrudnił pan espera drugiego stopnia, by uchronić
się przed tą możliwością. I oto płaci pan za swą ostrożność. Jeśli chce pan położyć kres tym nocnym wrzaskom, musi pan
skonsultować się z esperem pierwszego stopnia... Mogą to być Augustus Tate, Gart, albo Samuel @kins.
– No cóż, pomyślę o tym – mruknął Reich i skierował się ku drzwiom. Gdy je otwierał, Breen rzucił w ślad za
nim:
– A tak, przy okazji – „Nasz transport cię zachwyci” to dewiza kartelu D’Courtneya. Jak to się ma do zamiany
słów „kurs” na „kurt”? Niech pan o tym pomyśli.
Człowiek Bez Twarzy!
Nie zatrzymując się nawet, Reich odgrodził się drzwiami od czytającego w myślach Breena i ruszył korytarzem
ku swoim apartamentom. Poddał się fali nienawiści. On ma rację. D’Courtney oto, kto jest powodem moich wrzasków.
I nie dlatego, że się go boję. Obawiam się samego siebie. Zawsze wiedziałem o tym w głębi duszy. Czułem, że kiedyś będę
musiał zabić tego drania, D’Courtneya. Nie dostrzegam twarzy, bo jest to oblicze morderstwa.
Ubrany i w podłym nastroju, Reich wypadł jak bomba ze swoich apartamentów i zjechał na ulicę, gdzie czekał już
skoczek firmy Monarch i jednym wdzięcznym susem podrzucił go do gigantycznego wieżowca, który wznosił się na setki
pięter. Urzędowały tu tysiące pracowników nowojorskich biur firmy Monarch. Wieżowiec był ośrodkiem systemu ner-
wowego niewiarygodnie rozbudowanej korporacji, która wznosiła się jak piramida nad siecią transportu, komunikacji,
przemysłu ciężkiego i   lekkiego, zajmowała się dystrybucją i   sprzedażą, prowadziła prace badawcze, nie gardziła też
eksploatacją surowców i importem. Monarch Utilities & Resources, Inc. kupowała i sprzedawała, dawała i wymieniała,
tworzyła i niszczyła. System jej spółek holdingowych i akcyjnych był tak skomplikowany, że do nadążania za przepływem
kapitałów trzeba było zaangażować na pełny etat księgowego espera drugiego stopnia.
Reich wkroczył do swego biura w towarzystwie szefowej sekretariatu (esper 3) i jej pomocników, niosących plik
porannej korespondencji.
– Zostawcie to i znikajcie – warknął.
Położyli dokumenty i kryształki odtwarzające na jego biurku, po czym odeszli, szybko i nie żywiąc urazy. Przy-
wykli już do humorów szefa. Trzęsący się z wściekłości na D’Courtneya Reich siadł za biurkiem. W końcu wydusił z sie-
bie:
– Dam łajdakowi jeszcze jedną szanse.
Otworzył kluczem biurko, wyciągnął znajdującą się w nim szufladę-sejf i wyjął z niej książkę szyfrową, którą
wydawano jedynie szefom firm, zaliczanych przez Lloyda do grupy *4-A. Większość potrzebnych mu haseł odnalazł na
środkowych stronicach książki:
3 / 99
420552409.001.png
 
Alfred Bester - Człowiek do przeróbki
QQBA PARTNERSTWO I PODZIAŁ ZYSKÓW
RRCB OBA NASZE
SSDC OBA WASZE
TTED POŁĄCZENIE
UUFE PRZEDSIĘBIORSTWA
VVGF INFORMACJA
WWHG PROPOZYCJA PRZYJĘTA
XXHI OGÓLNIE ZNANY
YYJI PROPONUJĘ
ZZKJ POTAJEMNIE
AALK NA RÓWNYCH PRAWACH
BBML UMOWA
Zaznaczywszy potrzebną mu stronę, Reich włączył vifon i gdy na ekranie pojawiła się operatorka, polecił krótko:
– Wydział Szyfrów. Ekran zamigotał i ukazał obraz zadymionego pomieszczenia, zawalonego książkami i zwo-
jami taśm. Blady mężczyzna w wypłowiałej koszuli spojrzał na monitor i poderwał się na równe nogi.
– Słucham, panie Reich.
– Witam, Hassop. Wydaje się, że potrzebuje pan urlopu. – Nie pozwól, by o wyborze wrogów decydował za ciebie
przypadek. – Niech pan skoczy na tydzień do Spacelandu. Na koszt firmy.
– Dziękuję, panie Reich. Bardzo panu dziękuję.
Mam do przesłania poufną wiadomość. Do Craya D’Courtneya. Proszę przekazać... – Reich zajrzał do książki
szyfrów. – Niech pan nada: YYJI TTED RRCB UUFE AALK QQBA. Odpowiedź piorunem do mnie. Zrozumiał pan?
– Jasne, panie Reich. Piorunem.
Reich wyłączył vifon. Sięgnąwszy ręką do piętrzącego się na jego biurku stosu papierów i kryształków wyjął je-
den kryształek i wetknął go do odtwarzacza. Rozległ się głos szefowej sekretariatu:
– Towarzystwo Monarch, spadek wartości akcji o 2,1134 procenta. Kartel D’Courtneya, wzrost o 2,1130 procenta.
– Niech go szlag! – warknął Reich. – Prosto z mojej kieszeni. – Wyłączył odtwarzacz i wstał, zżerany niecierpli-
wością. Na odpowiedź przyjdzie poczekać kilka godzin. Od decyzji D’Courtneya zależało całe jego życie. Wyszedł z biura
i zaczął przechadzkę po piętrach i działach firmy, starając się, by wyglądało to na rutynowy nadzór pracy. Esper-sekretarka
dyskretnie, niczym dobrze ułożony pies, podążała za nim.
Tresowana suka – pomyślał Reich. I dodał na głos: – Proszę mi wybaczyć. Złapała pani?
– W porządku, panie Reich. Rozumiem pana.
– Tak? A ja, niestety, nie. Niech diabli porwą D’Courtneya!
W dziale zatrudnienia odbywało się rutynowe sprawdzanie przydatności i selekcja licznych kandydatów na stano-
wiska zwykłych urzędników, specjalistów, pracowników średniego szczebla zarządzania i   najwyższej klasy ekspertów.
Wszyscy ci ludzie przeszli już przez standardowe testy i wywiady, które jak zwykle zresztą, nie zadowoliły kierującego
działem espera. Gdy Reich tu wkroczył, szef kadr, kipiąc gniewem, krążył z kąta w kąt. Fakt, że sekretarka Reicha tele-
patycznie uprzedziła go o wizycie właściciela firmy, nie zmienił o włos jego zachowania.
– Przyznano mi dziesięć minut na decydujący wywiad z kandydatem – ostro objeżdżał swego asystenta. – Czyni
to sześciu na godzinę i   czterdziestu ośmiu dziennie. Jeśli zmuszony jestem odrzucać ponad trzydzieści pięć procent,
oznacza to, iż tracę swój czas, a ściślej – czas firmy Monarch. Firma zaangażowała mnie nie po to, bym odrzucał tych,
których nieprzydatność jest oczywista na pierwszy rzut oka. To należy do was. Róbcie więc swoje. – Odwrócił się do Rei-
cha i skłonił z godnością. – Dzień dobry, panie Reich.
– Witam. Jakieś kłopoty?
– Nic takiego, z czym nie można by się uporać, oczywiście pod warunkiem, że moi współpracownicy pojęliby, iż
percepcja pozazmysłowa nie jest cudem, ale zdolnością, którą można oceniać w   kategorii określenia wartości godziny
pracy. Panie Reich, jaka jest pańska decyzja w sprawie Blonna?
Sekretarka: – On jeszcze nie czytał pańskiego raportu.
Młoda damo, chciałbym przypomnieć pani, że nie wykorzystując w pełni moich możliwości, firma traci swe pi-
eniądze. Raport w sprawie Blonna leży na biurku mister Reicha od trzech dni.
– Kimże, do nagłej cholery, jest ów Blonn? – spytał Reich.
– Mister Reich, niechże wolno mi będzie nakreślić sytuację ogólną. Wśród członków Ligi Esperów około stu
tysięcy posiada trzeci stopień. Esper taki potrafi przeniknąć umysł przeciętnego człowieka na poziomie świadomości –
może odczytać, o czym w danej chwili ów rozmyśla. Stopień ten jest w telepatii najniższy. Ludzie ci, na przykład, zajmują
większość stanowisk w ochronie naszej firmy. Zatrudniamy ponad pięciuset...
Przecież on dobrze wie o tym wszystkim. Do rzeczy, panie gaduło.
4 / 99
420552409.002.png
 
Alfred Bester - Człowiek do przeróbki
Jeśli łaska, proszę pozwolić mi wyłożyć problem szefowi tak, jak uważam za konieczne. – Dalej, wśród członków
Ligi jest około dziesięciu tysięcy esperów drugiego stopnia – lodowatym tonem kontynuował szef kadr. – Są to spece,
którzy podobnie jak ja sam, potrafią spenetrować wyższe poziomy podświadomości. Większość z nich to lekarze, prawnicy,
inżynierowie, nauczyciele, ekonomiści, architekci i tak dalej.
– I każdemu z was trzeba płacić majątek – sarknął Reich.
– A czemużby nie? Sprzedajemy usługi szczególnego rodzaju. Firma Monarch uznaje oczywistość tego faktu. Ak-
tualnie zatrudniamy setkę tego typu specjalistów.
Przejdzie pan wreszcie do rzeczy?
– I   na koniec, Liga wśród swych członków ma niespełna tysiąc esperów pierwszego stopnia. Potrafią oni
przeniknąć najniższe poziomy podświadomości... najgłębsze tajniki umysłu. Pierwotne instynkty i tak dalej. Ludzie ci, oc-
zywiście, stanowią śmietankę środowiska. Są wykładowcami uniwersyteckimi, specjalizują się w medycynie, zajmują się
psychoanalityka, jak Tate, Gart, @kins, Moselle... kryminologią, jak Lincoln Powell z Parapsychologicznego Wydziału
Policji Miejskiej, można ich spotkać wśród doradców politycznych rządu, międzynarodowych handlowców i tak dalej. Do
tej pory firmie Monarch usługi espera najwyższej klasy nie były potrzebne.
– Cóż dalej? – mruknął Reich.
– Sytuacja uległa zmianie, mister Reich, i mniemam, że Blonn wyrazi zgodę. Mówiąc krótko...
No, nareszcie!
– ...firma zatrudnia tylu esperów, iż proponuję utworzenie oddzielnego wydziału w kadrach, postawienie na jego
czele Blonna i przekazanie mu wyłącznie badań telepatów.
On się zastanawia, dlaczego pan sam nie może się tym zająć.
– Panie Reich, wyłożyłem rzecz tak obszernie, by wyjaśnić, dlaczego sam nie sprostam temu zadaniu. Jestem es-
perem klasy drugiej. Mogę szybko i   skutecznie ocenić przydatność normalnych ludzi, ubiegających się o   posadę,
z esperami jednak sprawa ma się inaczej. Wszyscy oni przywykli do stosowania bloków psychicznych o różnej, zależnej od
stopnia, skuteczności. Przejrzenie myśli espera trzeciego stopnia zajmie mi godzinę. Przy stopniu drugim będzie to trwało
trzy godziny. Jest natomiast bardzo prawdopodobne, że nie zdołam sforsować bloków, stosowanych przez speców pier-
wszego stopnia. Do tej roboty musimy wynająć kogoś takiego jak Blonn. Koszty, rozumie się, będą ogromne, nie mamy
jednak innego wyjścia.
– A dlaczegóż to jest takie pilne? – spytał Reich.
Na miłość boską! Niechże mu pan tego nie mówi! W ten sposób niczego pan nie osiągnie! Rozjuszy go pan tylko.
Jest już w dostatecznie podłym nastroju.
Madame, muszę wywiązać się ze swych obowiązków. – Reichowi zaś szef kadr powiedział: – Sir, rzeczy mają się
tak, że nie zatrudniamy najlepszych. Śmietankę zbiera nam sprzed nosa kartel D’Courtneya. Niejednokrotnie już, wyk-
orzystując fakt, że brak nam odpowiednich speców, ludzie D’Courtneya zmuszali nas do angażowania gorszych fachow-
ców, podczas gdy sami wybierali tych najlepszych.
– Niech pana szlag trafi! – krzyknął Reich. – I D’Courtneya razem z panem. Dobrze więc. Niech pan się tym
zajmie. Proszę polecić temu Blonnowi, by zaczął planować operację przeciwko D’Courtneyowi. Pan też niech się za to
zabierze.
Wyskoczył z działu kadr i pomknął do działu sprzedaży. Czekały tam na niego równie niemiłe wieści. W zaciekłej
walce z kartelem D’Courtneya Monarch Utilities & Resources traciło punkt za punktem. D’Courtney zwyciężał w każdej
dziedzinie: w reklamie, budownictwie, badaniach naukowych i informacji. Koniec był nieuchronny. Reich wiedział, że nie
ma szans.
Wróciwszy do swego gabinetu, przez pięć minut krążył wściekły po pomieszczeniu.
– Nie ma się co oszukiwać – mruknął w   końcu. – Wiem, że muszę go zabić. Na połączenie nie zgodzi się
z pewnością. I cóż by mu to dało? Rozłożył mnie na łopatki i świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Muszę go zabić, ale
potrzebuję do tego pomocnika. Espera.
Włączył vifon i polecił: – Rekreacja.
Na ekranie pojawił się obraz lśniącej chromem i emalią sali, w której ustawiono stoliki do gier i automat barowy.
Pracownicy firmy przychodzili tu na chwilę relaksu. W istocie jednak była to siedziba świetnie zorganizowanego wydziału
wywiadu kompanii Monarch. Kierownik sali, brodaty intelektualista o nazwisku West, pogrążony w rozwiązywaniu jakie-
goś problemu szachowego, spojrzał na ekran i zerwał się na równe nogi.
– Dzień dobry panu, panie Reich.
Formalny zwrot „panie” był ostrzeżeniem i Reich przyjął je do wiadomości.
– Dzień dobry, West. Postanowiłem wpaść do was na chwilę. Ot tak, bez specjalnego powodu. Pańskie oko... i tak
dalej. Jak zabawiają się pracownicy?
– Każdy według swoich upodobań, panie Reich. Muszę jednak poskarżyć się panu, że stanowczo zbyt wiele czasu
poświęcają grom hazardowym – kontynuował zatroskanym tonem, dopóki dwaj niczego nie podejrzewający urzędnicy nie
wypili swoich kaw i nie wyszli. Gdy to się stało, westchnął z ulgą, usiadł w swym fotelu i powiedział: – No dobra, szefie.
Atmosfera czysta. Wal pan.
5 / 99
420552409.003.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin