074 - Trop wiedzie w historię.pdf

(1701 KB) Pobierz
1047875359.001.png
1047875359.002.png
1
Profesor Osadnicki obudził się tego dnia znacznie później
niż zwykle. Z przyzwyczajenia rzucił okiem na tarczę dużego,
szafkowego zegara, stojącego w rogu pokoju. Wskazówki
połyskiwały zlotem na tle czarnej emalii.
— Już siódma!
Uświęcony długoletnim nawykiem rytm dnia — dzisiaj
uległ zakłóceniu. Myślał o tym bez zdenerwowania.
W przeddzień urlopu nie miało to znaczenia. Sprawy, które
jeszcze należało załatwić przed wyjazdem, nie wymagały
zrywania się o świcie.
Sięgnął ręką po papierosa. Zapalił, zaciągnął się głęboko.
Przynajmniej nie na czczo — przypomniał sobie zalecenia
znajomego lekarza, u którego od czasu do czasu bywał na bri-
dżu, nigdy w przychodni. Siedemdziesiąt lat — to piękny
wiek. Ale trzeba na siebie uważać.
Nie uważał. Nie miał czasu, zaabsorbowany tysiącem zajęć.
Gdy łamała go grypa, dysponował długoletniej gospodyni: —
Mocna herbata, kieliszek spirytusu, dużo cytryny... —
Pomagało!
Leżąc, myślał o tych siedemdziesięciu latach. Młodość,
studia w krakowskiej Alma Mater, potem pierwsza posada w
prowincjonalnym gimnazjum. Wojna, partyzantka... To był
niełatwy czas. Szczególnie okres okupacji. Ale był to czas
sprawdzenia siebie i innych.
Nigdy nie przerwał swojej pracy pedagogicznej. Zbierał u
siebie w domu uczniów, rozmawiał, podsuwał odpowiednie
lektury. Wieczorami włączał malutki ,,Detelon". Niepozorny,
łatwy do ukrycia, kryształowy aparat radiowy,
wyprodukowany na parę lat przed wojną, oddawał teraz
nieocenione usługi. Po kolei nakładali słuchawki na uszy. Z
dalekiego, wolnego świata płynęły wiadomości. Słowa
spikerów silnej radiostacji moskiew-skiej przebijały się bez
trudu przez bełkot niemieckich szczekaczek. Chłopcy z
wypiekami na policzkach słuchali informacji, na
przedwojennych mapach kreślili przesuwanie się frontów.
Potem dzielili się wieściami o partyzantce radzieckiej, która
tu, podobno, na tych terenach... Dzielne chłopaki! — Teraz,
gdy wracał myślą do tamtych wieczorów, widział w
wyobraźni ich twarze.
Wspominał imiona, nazwiska. Poszli niemal wszyscy, do
partyzantki. Ci — z ostatniej maturalnej i przedmaturalnej
klasy. Nie wszyscy doczekali wolności. A ci, którzy przetrwali
lata wojny — rozproszyli się po kraju.
Szkoda! Chciałbym mieć ich bliżej, częściej widzieć, częściej
móc pogawędzić, powspominać...
Taki los pedagoga — tłumaczył sobie. — Kolejne pokolenia
odchodzą w życie.
Przecież i ci, których uczył po wojnie — dawno dorośli.
Ilu ich było? Nie sposób policzyć. Setki. Gdy w parę lat po
wyzwoleniu objął katedrę w uniwersytecie —
garnęli się do niego studenci, wyczuwając, że nie tylko
rozumie, ale i kocha młodzież. Na jego wykładach i
seminariach zawsze było tłoczno.
Pracowita młodzież! Tak oceniał pierwsze powojenne
roczniki. Ale i obecna nie gorsza. Młodzi ludzie uczą się dziś
mniej pospiesznie niż tamci. Mają więcej czasu. Ale uczą sie
solidnie. Jest wśród nich wielu wybitnie zdolnych. Takich jak
Brynicki. 26 lat, a już robi doktorat. Ma warunki, zdolności, a
poza tym...
Zawsze powtarzał swoim studentom: kto chce pracować
naukowo, musi mieć nie tylko wiedze i opanowa-ny warsztat
badawczy: musi mleć również instynkt. Brynicki ma
niewątpliwie instynkt. Będzie z niego dobry historyk.
Profesor przeciągnął się. spojrzał znowu na zegar.
Dochodziła ósma. Trzeba wstawać!
Pokój tonął w słońcu. Lekki wiatr unosił tiulowe firanki,
poruszał brzegami kolorowych zasłon. Cisza, która
zapanowała w mieszkaniu po wyjeździe gospodyni i
wychowanicy, dawała uczucie spokoju i odprężenia.
Kochał wychowanicę, przyzwyczaił się do gderania pani
Karatowej, ale w te ostatnie dni przed urlopem chciał być
sam. Chciał jeszcze raz przemyśleć całą tę sprawę, która
nękała go od paru miesięcy. Od dnia, w którym odbył
wielogodzinną rozmowę z miłym, poważnym kapitanem
milicji.
A właściwie od momentu, gdy tamten wyciągnąwszy zdjęcie
jakiegoś mężczyzny spytał:
— Poznaje pan. profesorze?
Nie, nie poznał. Nigdy nie widział tego człowieka. Ta twarz
nie była mu znana. Ale gdy trzymał to zdjęcie w ręku. naraz
przypomniał sobie wydarzenie sprzed roku. Wtedy, w czasie
jednej z wędrówek historycznych, mignęła mu na wiejskiej
drodze sylwetka mężczyzny. I twarz... Widział ją krótko,
bardzo krótko... Ale ten moment wystarczył, by we
wspomnieniach odżyły lata okupacji...
— Pan się zamyślił profesorze? — przerwał zadumę kapitan.
— Może jednak pan sobie przypomni?
— Nie! Absolutnie nie przypominam sobie tej twarzy. Może
jednak kiedyś jeszcze porozmawiamy... — powiedział.
Od tego czasu wielokrotnie wracał myślą do wydarzenia
sprzed roku. Zastanawiał się. czy warto w ogóle zaprzątać
uwagę kapitana sprawą sprzed wielu lat. Dyskutował sam ze
sobą wszystkie racje za i przeciw. Wreszcie postanowił.
Dręcząca sprawa musi być rozwiązana. I to już teraz. Przed
urlopem. W przeciwnym wypadku nie będzie miał spokoju.
Będzie jak dotąd — stale o tym myśleć.
Tej nocy pracował długo. Wertował stosy notatek i zdjęć.
Świtało, gdy na stoliku ułożył wreszcie kilka kartek
kratkowanego papieru, pożółkłych już i zapisanych gęsto
Zgłoś jeśli naruszono regulamin