Andrews Virginia C. - Hudson 02 - Uderzenie gromu.pdf

(1224 KB) Pobierz
11144268 UNPDF
V.C. ANDREWS
Uderzenie gromu
PROLOG
Wczesnym rankiem, gdy cienie gęstniały i kryły się w ką­
tach obszernych pokojów wielkiego domu, miewałam niekie­
dy wrażenie, że z tych mrocznych kątów dobiegają mnie
ciche szepty. Z początku ich nie zauważałam, dopiero z cza­
sem zaczęły się stawać wyraźniejsze. Głosy brzmiały, jakby
mnie przed czymś ostrzegały, ale za nic nie mogłam pojąć,
przed czym.
W moim życiu zaszło ostatnio wiele zmian. Najpierw oka­
zało się, że wbrew temu, co sądziłam, nie jestem dzieckiem
ludzi, których przez całe życie uważałam za swoich rodziców -
Latishy i Kena Arnoldów. W rzeczywistości urodziła mnie
bogata biała dziewczyna, Megan Hudson Randolph, która
chodząc do college'u, zaszła w ciążę ze swym chłopakiem,
Afro-Amerykaninem Lanym Wardem. Kiedy przyszłam na
świat, rodzice Megan oddali mnie pod opiekę Arnoldom, przez
których zostałam wychowana razem z ich własnymi dziećmi -
wyrosłam w przekonaniu, że Roy jest moim starszym bratem,
a Beni młodszą siostrą. Niestety, pieniądze, które Hudsonowie
dali Arnoldom na moje wychowanie, Ken bardzo szybko prze­
hulał z kumplami.
W Waszyngtonie mieszkaliśmy w wyjątkowo nędznej dziel­
nicy, w murzyńskim getcie. Kiedy gangsterzy zamordowali
Beni, moja przybrana mama zabrała mnie na spotkanie z rodzo­
ną matką i ubłagała ją, żeby zabrała mnie z getta. Z początku
5
myślałam, że robi to po to, by ratować mnie przed otaczają­
cym nas światem przestępczości i gwałtu, ale potem okazało
się, że miała jeszcze jeden powód - była chora na raka
i chciała, bym przed jej śmiercią znalazła sobie miejsce na
świecie.
Moja rodzona matka wcale nie była tym wszystkim za­
chwycona i z początku chciała się nas po prostu pozbyć, dając
nam więcej pieniędzy. Jej mąż ubiegał się o wysokie stanowi­
sko i ujawnienie nieślubnego dziecka żony mogłoby poważnie
zagrażać jego planom. Ostatecznie moja matka umieściła
mnie u własnej matki, mojej babki, Frances Hudson, która od
śmierci męża mieszkała samotnie w wiejskiej rezydencji
w Wirginii. W oczach świata miało to uchodzić po prostu za
kolejny akt dobroczynności, której obie poświęcały wiele
czasu.
Przez jakiś czas wydawało mi się, że nie wytrzymam długo
na wsi, uczęszczając do elitarnej Szkoły Dogwoodów dla
dziewcząt. Nie dlatego, żebym tam sobie nie radziła, bo choć
wyrosłam wśród biedaków, zawsze byłam dobrą uczennicą
i dużo czytałam. Nie przejmowałam się również nieżycz­
liwymi spojrzeniami ani złośliwymi uwagami chodzących do
Szkoły Dogwoodów snobek. Jako uczennica szkoły w mu­
rzyńskim getcie w Waszyngtonie miewałam poważniejsze
kłopoty.
Z początku trudno było mi wytrzymać z moją babką. Des­
potyczna starsza pani nie znosiła sprzeciwu z niczyjej strony -
lekarzy, pielęgniarek, prawników ani służących. Szczególnie
ciężkie boje toczyła ze swoją córką Victorią, która przejęła
prowadzenie rodzinnych interesów po dziadku Hudsonie. Z po­
czątku było nam bardzo ciężko. Babcia odnosiła się do mnie
podejrzliwie, przekonana, że nie będę się uczyć, a za to będę
piła alkohol i zażywała narkotyki. Ja z kolei nie dałam jej
złego słowa powiedzieć na mamę, Roya, Beni, a nawet na
Kena, choć mnie samej trudno byłoby znaleźć w nim jakieś
dobre strony.
Z czasem obie zmieniłyśmy swój stosunek do siebie. Babcia
6
przekonała się, że nie pasuję do jej stereotypowych wyob­
rażeń na temat Afro-Amerykanów z getta - nie piję, nie
zażywam narkotyków, nie przysparzam problemów wycho­
wawczych i dobrze się uczę. Potem dostałam główną rolę
w szkolnym przedstawieniu. Wreszcie, gdy babcia wyrzuciła
z pracy służącą i kucharkę zarazem i odkryła, że mama
nauczyła mnie całkiem nieźle gotować, przyjęła to z nie­
skrywanym uznaniem.
W rezultacie przestałyśmy się ścierać ze sobą, a z czasem
pojawiła się nawet w naszych stosunkach prawdziwa serdecz­
ność i oddanie. Kiedyś, gdy babcia czuła się gorzej niż zwykle,
wezwałam bez jej wiedzy lekarza. W rezultacie zgodziła się
na zabieg, na który od dawna ją namawiano, czyli na wszcze­
pienie rozrusznika serca. Potem, któregoś dnia pod koniec
roku szkolnego, wyszło nawet na jaw, że babcia Hudson umieś­
ciła mnie pośród swoich przyszłych spadkobierców. Odkryła
to ciotka Victoria, która do tej pory nie miała pojęcia o moim
istnieniu. Victoria była wściekła, że musi - jak to określiła -
płacić za błędy mojej matki, i żądała, by babcia Hudson wy­
kreśliła moje imię z ostatniej woli. Groziła nawet, że w prze­
ciwnym razie ujawni prawdę, szkodząc politycznej karierze
swego szwagra.
Dlatego też gdy znajomy babci Hudson, pan MacWaine,
zaproponował, żebym podjęła naukę w prowadzonej przez
niego szkole teatralnej w Londynie, podejrzewałam w tym
wszystkim intrygę babci, która chce się mnie w ten sposób
pozbyć z horyzontu, żeby ugłaskać rozgoryczoną Victorię.
Moje podejrzenia zirytowały babcię.
- Czy ty myślisz, że pozwolę, żeby ktokolwiek podejmował
za mnie decyzje? - spytała oburzona, kiedy dotarło do niej,
o co chodzi.
- Nie - przyznałam.
- Słusznie. Dopóki jeszcze oddycham, dopóty sama podej­
muję wszelkie decyzje. Tak właśnie ma brzmieć napis na
moim grobie: „Tu leży kobieta, która zawsze sama decydowała
o własnych sprawach". Zrozumiano?
7
- Tak - odpowiedziałam ze śmiechem.
Babcia zrzędziła jeszcze przez chwilę, burcząc coś pod
nosem, ale znałam ją już na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest
naprawdę zła.
Rok szkolny dobiegł końca. Wkrótce miałam polecieć do
Anglii. Mama umarła, Ken trafił do więzienia, Roy służył
w wojsku, a biedna Beni nie żyła. Byłam na świecie sama,
a matka robiła, co mogła, by zachować moje istnienie w tajem­
nicy. Swoje postępowanie uzasadniała zawsze tak samo - mu­
siała dbać, by nic nie zaszkodziło opinii jej męża, Granta,
który usiłował robić karierę jako polityk.
Również moje przyrodnie rodzeństwo - Alison i Brody -
nie miało pojęcia, że jesteśmy rodziną. Alison była okropna
i, szczerze mówiąc, wcale się nie cieszyłam, że mam taką
siostrę, ale jeszcze gorzej było z Brodym. Nie wiedząc, kim
jestem, mój przyrodni brat, wzorowy uczeń i członek szkolnej
reprezentacji piłkarskiej, zapłonął do mnie uczuciem, które
bardzo zaniepokoiło zarówno moją matkę, jak i babcię.
Podejrzewałam, że był to kolejny powód, dla którego babcia
Hudson tak chętnie odesłałaby mnie do Londynu. Początkowo
nawet chciała polecieć do Anglii razem ze mną, ale jej lekarz
nie chciał się na to zgodzić. Babcia była świeżo po operacji
wszczepienia rozrusznika serca i wciąż jeszcze musiała pozo­
stawać pod stałą kontrolą. Oczywiście była oburzona i musia­
łam się nieźle namęczyć, żeby ją w końcu przekonać, że dam
sobie radę.
- Nie chcę odpowiadać za to, co może ci się przytrafić -
oświadczyłam stanowczo. Mówiłam już do niej „babciu" gdy
byłyśmy same, nie „pani Hudson", jak mi z początku poleciła.
- Bzdura! - Babcia przechadzała się po pokoju. - A w ogóle
to jak ty mnie traktujesz?
- Jak odpowiedzialną dorosłą osobę - wyjaśniłam spo­
kojnie.
Babcia zgromiła mnie wzrokiem, ale nie wybuchła. Przez
chwilę poruszała ustami, jakby powstrzymując się od odpo­
wiedzi.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin