Brown Sandra - Pojedynek serc.pdf

(1324 KB) Pobierz
Sandra Brown - Pojedynek serc
Latawiec zatrzepotał na wietrze, obrócił sięparę razy,a potemnagle zacząłopadać, wirując
gwałtownie.
Dzieci, piskliwymi z podniecenia głosami, wykrzykiwałyc hórem fachowe wskazówki:-
UwaŜaj, Kathy!
-Poderwijgo!
- Ściągnij sznurek!
-Nie, Kathy, nie tak!
Kathleen przygryzła wargę z przejęcia i nie spuszczając oczuz wariującego latawca, ostroŜnie
skróciła linkę.
Potem cofnęła się kilka kroków, unosząc sznurek nad głową i zręcznie unikając zderzenia z
podekscytowanymi dziećmi.
- Popuść trochę, złotko- zupełnie nieoczekiwanie rozległ się męski głęboki głos.
Kathleen nie zdąŜyła nawet w pełni zdać sobie sprawy, Ŝe go słyszy,a juŜ wpadła na
nieznajomego męŜczyznę, który pojawił się niewiadomo skąd.
Zaskoczona, opuściła rękę,a latawiec zaczął ostro pikować w dół, po czym uderzył w dąbi
spoczął tam z ogonem zaplątanym wśród liści, fatalnie pokiereszowany.
Dzieci wdrapywały się na drzewo, zręcznie omijając gałęzie i wymieniając się instrukcjami
co do róŜnych moŜliwości postępowania,czemu towarzyszyły głośny chichot i drwiny.
Przybysz spojrzał w kierunku drzewa, a następnie odwrócił głowę i jego niebieskie oczy
spoczęły na Kathleen.
- Przepraszam - odezwał się pokornie, przykładając dłoń do serca, ale błysk w jegooczach
sprawił, Ŝe Kathleen powątpiewała nieco w szczerość tych słów.
-Myślałem, Ŝezdołam jakoś pomóc.
- Dałabym sobie radę.
-Na pewno, ale wziąłem panią za jedno z dzieci i wyglądało to tak, jakby pani potrzebowała
pomocy.
- Myślał pan, Ŝe jestem dzieckiem?
Zrozumiała, skąd mogła wyniknąć ta pomyłka.
Z włosami splecionymi w warkocz, pozbawioną makijaŜu twarzą w kształcie serca, w
bojówkach do kolan i białej koszulce z logo letniego obozu nie wyglądała zbyt dorośle.
-Jestem Kathleen Haleyz zarządu obozu.
Zmierzył ją od stóp do głów w sposób, który jasno sugerował, Ŝe uwaŜa jej strój za niezbyt
odpowiedni do stanowiska.
- Jestem równieŜ opiekunką- dodała, wyciągając rękę.
PotęŜny blondyn z bujnymi wąsami uścisnął jej dłoń.
- Nazywam się Erik Gudjonsen, pisze się g-u-d-j-o-n-s-e-n - przeliterował – ale wymawia się
Good-johnson.
-Czy pana nazwisko powinno być mi znane, panie Gudjonsen?
- Jestem reporterem, będę kręcił dokument dla UBC.
CzyŜbyHarrisonowie nie poinformowali pani, Ŝe przyjadę?
JeŜeli nawet tak było, ten fakt umknął jej pamięci.
- Nie mówili, Ŝe to dzisiaj.
Letni obóz dla sierot Mountain View miał być pokazany w "People", magazynie
telewizyjnym o ogólnokrajowym zasięgu.
Chcąc, by obóz został dostrzeŜony przez społeczeństwo, a co za tym idzie równieŜ przez
sponsorów, Kathleen dotarła ze swoim pomysłem na program do producenta telewizyjnego.
Po kilku listach oraz długich rozmowach przez telefon z Nowym Jorkiem udało się jej
sprzedać pomysł.
Powiedziano jej, Ŝe przyślą fotoreportera, by sfilmował dzieci w czasieletniego wypoczynku.
Nie zastanawiała sięw ogóle, jaki będzie ten filmowiec.
Wydawało się jej, Ŝe kaŜdy fotoreporter jest trochę krótkowzroczny, nosi toporne buty, a
światłomierze i inne akcesoria ma zawieszone na szyi.
Wszystko, co dotychczas kojarzyło się jej z tym zawodem, było jak najdalsze od tego, co
prezentował Erik Gudjonsen.
Jego wygląd był równie nordycki jak imię.
Niewątpliwie odziedziczył sylwetkępo walecznych przodkach.
W tym wysokim, muskularnym męŜczyźnie, od którego promieniowały upór
iwitalność,napewno płynęłakrew wikingów.
Nawetkiedy stał teraz spokojnie,wydawało się, Ŝe bije od niego ogromna siła.
Gęste włosyErikaGudjonsena lśniły w blasku słońcajak złotyhełm,otaczając głowę w
swobodnym nieładzie.
NiecociemniejszePojedynek sercwąsy dodawały zmysłowości szerokim ustom.
Mocne, białezębykontrastowały z opaloną, ogorzałą twarzą.
Miał nasobie mocno wytarte, idealnie dopasowane dŜinsy, przylegające do pośladków ciasno
jak rękawiczka.
Rozpięta niemal dopołowy koszula leŜała równie dobrze.
Lekko podwinięte rękawy ukazywałymuskularne ręce.
Dłonie o długich, szczupłych palcach sprawiaływraŜenie silnych, a jednocześnie delikatnych -
cechy tak potrzebneprzy posługiwaniu się precyzyjną kamerąfilmową.
Z jakichśniezrozumiałych powodów Kathleen poczuła uciskw piersi,kiedy jej oczybłądziły po
jego twarzy,poczynając odmocnejszyi i dumnego, nieco upartego podbródka,
poprzezzmysłoweustai zgrabny nos, na niebieskich tęczówkach kończąc.
Akiedy jej oczy spotkałysię z jego uwaŜnym wzrokiem, poczułagdzieś głęboko dziwne
mrowienie, bardzo przyjemne, ale zarazemniepokojące.
- Wyglądasz raczej na kogoś, kto się zajmuje sensacyjnymi wiadomościami.
Wzruszył obojętnieramionami.
- JeŜdŜętam, gdzie mi kaŜą.
-JeŜeli myślisz, Ŝe znajdziesz tutajcoś sensacyjnego, to moŜeszsię rozczarować.
śyjemyspokojnie,bezwzlotów i upadków.
- Nie twierdzę, Ŝe jest inaczej.
Skądte podejrzenia?
Nie ufasz filmowcom?
- Pochylił się nad nią,a jego wąsy tylko połowicznie ukryły uśmiech, gdy Erik dodał: - A
moŜe chodzi o wszystkich męŜczyzn?
Głosem takchłodnym, jakwyraz jej twarzy,powiedziała:- Jak wjedziesz na ten pagórek, skręć
w lewo i jedź aŜ do głównejbramy.
Pierwszy budynek naprawo to biuro.
Znajdziesz tam alboEdnę,albo B.
J.- Dziękuję.
WciąŜ się uśmiechając, ruszył w stronę zaparkowanego nieopodalblazera.
Kathleen w Ŝaden logiczny sposób nie umiała wytłumaczyć sobierozdraŜnienia, które
towarzyszyło jejprzezresztępopołudnia.
Mimo to dawała sobie radę z tryskającymi energią dziećmi.
Zewszystkichopiekunów dzieci najbardziej lubiły Kathy- tak na nią tu wołano: Kathy - a
uczucia były odwzajemniane.
Dzisiaj jednak była z jakiegośpowodu podenerwowana i gotowawkaŜdej chwili wybuchnąć.
Chciała, by słońce jak najszybciej przesuwało się w stronę horyzontu.
Około piątej wszyscy szli do swoichdomków na godzinną przerwę przed kolacją, którą
podawano w duŜej, głośnej jadalni.
Teraz,kiedy dzieci szalaływ wydzielonym linami kąpielisku, Kathleenmogła przez chwilę się
zrelaksować.
Opalała się, siedząc nabrzegu rzeki, ale ciągle uwaŜnie obserwowała wychowanków, którzy
pływali i chlapali się w przejrzystej wodzie.
Westchnęła głęboko iopuściła na moment powieki,kryjąc oczyprzed blaskiem słońca.
Uwielbiałato miejsce.
KaŜdego lataopiekowanie siędziećmi naobozie w górachOzark w północno-
zachodnimArkansasdawało jejwiele szczęścia,a zarazem stanowiło istotną pomoc dla jej
przyjaciół Harrisonów.
Przez sześćdziesiąt dniKathleen Haley, szefowadziału zakupóww domu mody Masona w
Atlancie, przestawałaistnieć.
Zapominałao szalonym tempie, w jakim Ŝyła przez pozostałe dziesięćmiesięcyw roku, i
regenerowała siły dzięki górskiemu powietrzu, regularnymposiłkom,wczesnym pobudkom
oraz wyczerpującym ćwiczeniomfizycznym.
Mimo rygorystycznegorozkładuzajęć pobyt na obozie byłdla niej odpoczynkiem,tak dla ciała,
jak i umysłu.
Niewiele dziewcząt, które realizowały się zawodowo, poświęciłoby swój wolny czas napracę
opiekunki na obozie,ale Kathleen robiła to z potrzeby serca.
Znała zwłasnego doświadczenia dramattychdzieci, ichciągłą potrzebę miłości i opieki.
I jeśli mogła chociaŜ częściowo odwdzięczyć sięza uczucia,które sama znalazłatutaj
przedlaty, czasitrud wkładanew to zajęcie wartebyły swojej ceny.
-Hej, Kathy, Robby wychodzi za linę!
Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą chłopca, który oskarŜycielsko wskazywał palcem na
kolegęłamiącegosurowy zakaz.
- Robby!
-zawołałaKathleen.
Kiedy twarzwinowajcy wyłoniła się spod wody, zmierzyła go surowym spojrzeniem.
To wystarczyło, by zanurkowałz powrotem podliną i stanął w wodziesięgającej do ramion.
śeby pokazać, Ŝe nie Ŝartuje,ostrzegła:- Jeszcze raz znajdziesz się za linąi koniec z
pływaniem.
Jasne?
- Tak, Kathy - wymamrotał i zwiesił głowę.
Uśmiechnęła się skrycie, wiedząc, Ŝe jej dezaprobatabyła zwyklewystarczającąkarą, by
utrzymać w ryzach nawetnajbardziejkrnąbrne dzieci.
- MoŜe poćwiczysz stawanie na rękach, jak to robiłeśprzedwczoraj.
Sprawdź, jak długo wytrzymaszpod wodą.
PojedyneksercOczy Robby'ego natychmiast rozbłysły.
Wiedział, Ŝe został przywrócony do łask.
- Dobra.
Popatrz!
- Będę patrzeć.
-Pomachała do chłopca, a on przygotował się,by pokazać swoją sztuczkę.
- Jaimie, dziękuję, Ŝezwróciłeś mi uwagęna zachowanie Robby'ego, ale nieładnie jest skarŜyć.
Okay?
Chudy chłopiec z ciemnymi włosami ioczami wyglądał nastropionego, ale uśmiechnął się
lekko i odpowiedział:- Tak, proszę pani.
4KaŜdego lata było jedno dziecko,które chwytało jąza serce bardziej niŜ inni
wychowankowie- dziwne, introwertyczne.
Ten chłopiec nieodnajdywał się w sportach i zwykle wybierano go dodruŜyny jako ostatniego.
Cichy, powaŜny i nieśmiały, był jednocześnienajgorliwszym czytelnikiem i najbardziej
uzdolnionym artystą z całej grupy.
Jego czarne oczypodbiły serce Kathleen juŜ pierwszegodniapobytu i chociaŜ starała się
nikogo niewyróŜniać,miała niezaprzeczalnąsłabość do Jaimiego.
Wstała i podeszła do linii brzegu.
Usiadłana wilgotnympiasku,zdjęła tenisówkii skarpetki i zanurzyłastopy w chłodnejwodzie.
W jej myślach pojawił się nieproszony obrazErika Gudjonsena.
Dwudziestopięcioletnia Kathleen spotkała juŜ wielu męŜczyzn,w kilku nawetsię kochała, ale
ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła, był bliŜszy kontakt z męŜczyzną.
CzyŜ nie od tego uciekła?
Piskliwyśmiech sprowadził ją zpowrotem na ziemię.
Spojrzałana zegarek: za dziesięć piąta.
Dmuchnęła wsrebrny gwizdek zawieszony na szyi na niebieskiejgumce.
Dzieci, piszcząc na znak protestu, wyszły powolina brzegi zaczęły wkładać tenisówki.
Wracałydo domkóww kąpielówkach,susząc je na słońcupodczasmarszu.
Pozbierały swoje rzeczy i stanęły gotowedo drogi.
Podczas gdy podopieczniz wolna wykonywali jejpolecenia, Kathleen teŜ włoŜyła buty i
ustawiła grupęw mniej więcej równy rządek.
Zaczęliiść pod górę, aKathleen zaintonowała piosenkę znieskończonąliczbą zwrotek.
Ponownie uświadomiłasobie z zachwytem, jak bardzo kocha tutejsze widoki.
Czerwona, Ŝwirowa drogaprowadząca do obozuMountain Viewbyła rozgrzana i zakurzona,a
naturalne podłoŜe nigdy nie miało być zepsuteŜadną sztuczną nawierzchnią.
Organizatorzy mądrze wybrali na obóznajdzikszą okolicę, oczywiście w granicach rozsądku.
Dla dzieci, które mieszkały wdomach dzieckaw duŜych miastach, był to jedyny kontakt z
krajobrazem pozbawionym budynków i betonu.
Góry Ozarkbudziłyzachwytw kaŜdejporzeroku, ale tego lata,po wyjątkowodeszczowej
wiośnie, dęby, klony, wiązy i brzozy nazboczach były zielone bardziej niŜ zwykle.
Z drzew spływały pędydzikiego wina, a ziemię pokrywała bujnaroślinność.
Kings River płynęła wartkim nurtem.
Na płyciznach wodabyłatak przejrzysta, Ŝe dałoby się bez trudu policzyć
kamieniespoczywające nadnie.
Kathleen kochała to wszystko.
Kochałagóry, drzewai ludzi, którzy zamieszkiwalitewiejskie okolice, zajmując się hodowlą
albouprawą.
Jak bardzo ich spokojne zajęcia róŜniły się od Ŝycia w Atlancie.
Tamstres inapięcie nie opuszczały Kathleen.
Jako szefowa działuzakupów, odpowiedzialna zamodne stroje, musiała ciągle podejmować
waŜnedecyzje.
Zamawiała ubrania do róŜnych działów: sportowe, młodzieŜowe, eleganckie suknie i bieliznę
dla kobiet,płaszcze,ubranka dla dzieci i stroje wizytowe.
Mimo Ŝe czasem płaciła za tobólem głowy, kochała swoją pracę.
DlategoteŜ wszyscy znajomi ikoledzy bylizaskoczeni, kiedy na początku tego lata złoŜyła
rezygnację.
- Kathy, powiedz Allison, Ŝeby przestałamnie podcinać.
Ona
specjalnie
-
poskarŜyła
się
Gracie,
poprawiając
duŜe
okularyKathleenoprzytomniaław mgnieniu oka i zareagowała automatycznie.
- Allison,jak byś sięczuła, gdybymjacię podcięła?
Przestań.
torobi
- Ona pierwszazaczęła - spierała się Allison.
-Więcdlaczego nie będziesz moją wzorową wychowanką i niepokaŜesz innym, jaknadstawić
drugi policzek?
- No dobra.
Słońce nadal mocno grzało,a kiedy w zasięgu wzrokupojawiłasię cięŜka cedrowa brama
Mountain View, Kathleenwytarła podkoszulkiem pot, któryspływał jejmiędzy piersiami.
Dziecibyły dość marudne i spragnione odpoczynku.
Podzieliłysięwedług płci i szły, powłócząc nogami, w kierunkuswoich domków.
- Jak usłyszycie dzwoneknakolację, wszyscymacie być juŜ poprysznicu.
Widzimy się na miejscu.
Les, zostawTodda w spokoju.
Kathleen odprowadziła wychowanków bezpiecznie do chatek, a potem zawróciła
wstronępawilonówprzeznaczonych dla opiekunów.
Dzięki swej pozycji wśród pracowników miała domek wyłącznie dla siebie.
Zamknęła za sobą drzwi iwłączyła wiatrak na suficie.
Całkowicie pozbawiona energii, padła na łóŜko jak szmacianalalka.
Zmusiła się do miarowego oddechu i juŜwkrótcepoczuła, jak fala gorąca i stres powoli
opuszczają jej ciało.
LeŜała z zamkniętymioczami, a jej myśli powróciły do momentu, gdy w pośpiechuopuszczała
Atlantę.
Pan Mason, zawiedziony i zdenerwowany jej nagłą rezygnacją,pytał opowody Kathleen
jednak nie dała mu szczerejodpowiedzi.
Niepowiedziała, Ŝe niemoŜe juŜ dłuŜejpracować zDavidem Rossem.
David, księgowyu Masona, zajmował się wszystkimi sprawami finansowymi, począwszy od
zakupu Ŝarówek, a kończącna wypłatach.
Był wymagający wobec swoich podwładnych, ale poza biurem wydawał się miły i przyjazny.
Kathleen miłowspominała wspólne przerwyna kawę ikilka razem zjedzonych lunchów, kiedy
udało im sięuniknąć towarzystwa innych szefów działów.
Wkrótce te posiłki stałysię bardziej prywatne,"przypadkowespotkania" nie były juŜ
takprzypadkowe, a sporadyczne dotknięciatrwały zakaŜdym razem trochę dłuŜej.
Na początku Kathleen sądziła, Ŝe rosnące zainteresowanie Davida to wytwór jejwyobraźni,
alez czasemzrobiło się jasne, Ŝe to coś powaŜnego, i nie mogłajuŜ niezauwaŜać namiętnych
spojrzeńmęŜczyzny, którymi ją obrzucał zakaŜdym razem, kiedy się spotykali.
Alepewnego wieczoru jej wszystkiecieplejsze uczucia do tego człowieka zniknęły nagle i od
tejpory usilnie starała sięo nim zapomnieć.
David Rossbył bardzo inteligentny, bardzoprzystojnyi Ŝonaty.
Miał atrakcyjnąŜonę,trójkę dzieci oraz angielskiego psa pasterskiego,który mieszkał z całą
rodziną w białym domu naprzedmieściachAtlanty.
Kathleen przewróciłasię nabrzuch na wąskim łóŜku i ukryłatwarz w poduszkach, gdy wróciły
wspomnieniajej ostatniego spotkania z Davidem.
Kończył się właśnie długi,męczącydzień pracy i byłajuŜ bardzozmęczona.
Całe popołudnie otwierała pudła z towarem,które właśnie nadeszły, i sprawdzała,czy
wszystko zgadza sięz zamówieniem.
Magazyn był zamknięty od godzinyiwiększośćpracowników poszłajuŜ dodomu.
David wszedł do biurai zamknął zasobą drzwi.
Czarującouśmiechnięty,podszedłdo biurka, oparł się o nie dłońmii nachyliłgłowę
wjejkierunku.
- Co powiesz na kolację?
- spytał, ajego głosbył precyzyjny i wywaŜony jak księgirachunkowe.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin