Miller_Linda_Lael_Nierozerwalne_więzy.pdf

(395 KB) Pobierz
321868218 UNPDF
Cara Colter
Przystań dla serca
(A Babe in the Woods)
321868218.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Shauna Taylor, przez braci pieszczotliwie nazywana Storni,
siedziała na ganku swojego domku w Górach Nadbrzeżnych. Od
kilku minut miała wrażenie, że jest obserwowana, lecz nie
przestała niedbale bujać się w fotelu na biegunach. W zasięgu ręki
miała dubeltówkę, dającą poczucie bezpieczeństwa.
Podejrzewała, że za drzewami przystanęło jakieś zwierzę, które
zaraz pójdzie dalej. Takie sytuacje zdarzały się często. Co innego
obecność człowieka. Domek stał daleko od najbliższej siedziby
ludzkiej i przebywając tu, Storm była przekonana, że jest sama, aż
nagle doznawała uczucia, iż ktoś lub coś na nią patrzy. Czasem
udawało się jej dostrzec leśnego gościa; zdarzało się, że był to
jeleń lub nawet niedźwiedź. Podobne odwiedziny były rzadkie i
niegroźne, ponieważ zwierzęta spokojnie zawracały i szły swoją
drogą.
Za domkiem rozległo się głośne rżenie, jakby ulubiony koń
chciał dodać otuchy swojej pani. Poza tym na polanie panowała
cisza, co chwilę przerywana radosnym śpiewem ptaków. Od
strony gór czuć było chłodne, orzeźwiające podmuchy wiatru.
Zaczynała zielenić się trawa i w powietrzu wyczuwało się już
wiosnę.
Naokoło wszystko wyglądało normalnie, a mimo to Storm nie
mogła oprzeć się niemiłemu wrażeniu, że nie jest sama.
Zjeżyły się jej włosy, więc intuicyjnie wiedziała, że tym razem
nie chodzi o przyczajone zwierzę. Powoli, jakby przeciągając się,
uniosła ręce nad głowę i opuściła je. Dotknęła śrutówki, zacisnęła
palce i bez pośpiechu położyła ją na kolanach.
– Nie lubię podglądaczy, więc radzę wyjść z ukrycia. –
zawołała.
Cisza.
Domek znajdował się na położonej wysoko w górach polanie,
do której można było się dostać jedynie pieszo lub konno. Storm
jeszcze nie zdążyła się rozpakować, gdyż przed zapadnięciem
321868218.003.png
zmroku chciała obejść cały teren i posiedzieć na ganku. Oczami
wyobraźni przebiegła całą trasę, lecz nie przypomniała sobie nic
szczególnego. Niedawno przeszła tędy wichura i miejscami droga
była zawalona drzewami, ale innych zmian nie było. Jake, starszy
brat, prosił, by wstrzymała się z wyjazdem i poczekała na niego.
Zapewniał, że w ciągu tygodnia upora się z najpilniejszymi
obowiązkami i pojedzie z nią, aby pomóc przy najcięższych
pracach.
Jake Taylor hodował ponad sto krów, z których wiele akurat się
cieliło, więc Storm wątpiła w to, że za kilka dni brat będzie wolny.
Nie bała się pracy, a bardzo nie lubiła czekać. I nie lubiła też, gdy
ktoś robił za nią coś, co mogła zrobić sama.
Teraz pomyślała, że tym razem niezależność może ją drogo
kosztować. Czuła zmęczenie, więc zastanawiała się, czy dlatego
jest taka spięta.
Omiotła wzrokiem polanę przed domkiem, który w przypływie
fantazji nazwała „Przystań dla serca”. Przed rokiem wypaliła
nazwę na deszczułce, którą przybiła do olbrzymiej sosny, rosnącej
pośrodku klombu obsadzonego różnymi bylinami.
Widok kwiatów podziałał na nią uspokajająco, uznała więc, że
się przesłyszała i rozluźniła palce. Przypomniała sobie opinię
drugiego brata. Evan często powtarzał z podziwem, że Strom jest
jedyną znaną mu osobą, obdarzoną tak wielką intuicją.
Zastanawiała się czasem, czy doskonale rozwiniętej intuicji nie
zawdzięcza temu, że dużo czasu spędza w samotności. Bardzo
lubiła swe górskie ustronie; tutaj przez długie tygodnie jedynymi
jej towarzyszami były konie, które porozumiewają się ze sobą bez
słów.
Niewątpliwy wpływ na to miał też fakt, że wychowała się pod
opieką dwóch dużo starszych braci, właścicieli olbrzymiego
rancza w zachodniej prowincji Kanady, niedaleko jeziora
Williams. Ich rodzice spłonęli podczas pożaru domu. Jake i Evan
nie wiedzieli, jak wychowywać małą siostrę, więc pozwalali jej na
prawie wszystko. Dzięki temu, że zostawili jej dużo swobody, w
lasach i górach wokół rancza czuła się jakby była u siebie.
321868218.004.png
Na łonie natury zawsze miała wrażenie, że jest pod czyjąś
opieką i teraz to uczucie też jej nie opuszczało. Była na znanym
terenie, więc uważała, że poradzi sobie w każdej sytuacji.
Jedynym okresem w życiu, gdy czuła się niepewnie, były dwa
lata spędzone na uniwersytecie w Edmonton. Po długich
dyskusjach bracia postanowili, że pozwolą jej gospodarować z
nimi, jeśli najpierw pozna inne życie i kawałek świata. Zgodziła
się bez oporu, ponieważ miała ochotę poznać nowych ludzi i
szeroki świat.
Miasto ją rozczarowało, dusiła się w tłoku. Nie mogła
przyzwyczaić się do tego, że stale trzeba uważać na pędzące
samochody, wieczorem lepiej nie wychodzić z domu, a drzwi
należy zamykać na klucz. Według niej nie było to prawdziwe
życie.
Drgnęła, gdy rozległ się trzask gałązki. Pomyślała zirytowana,
że człowiek już nigdzie nie może być sam, ponieważ myśliwi i
turyści docierają wszędzie, nawet do tak odległych miejsc.
Najbardziej złościło ją, że wędrowcy podchodzą ukradkiem. Fakt,
iż ktoś czai się za drzewami, wywoływał dość duży niepokój.
Między innymi dlatego, że raz w życiu zawiodła ją intuicja, gdy w
Edmonton dała się zwieść pozorom: przystojnej twarzy i gładkim
manierom.
Nie miała wątpliwości, że bracia wyśmialiby ją, gdyby
wiedzieli, że ubierała się po kobiecemu i malowała. W Edmonton
kupiła pierwszą w życiu spódnicę, za którą zapłaciła wygórowaną
cenę, lecz zachwyt na twarzy Doriana sprawił, że nie żałowała
wydanych pieniędzy.
Znowu usłyszała podejrzany dźwięk, więc otrząsnęła się ze
wspomnień i wróciła do rzeczywistości. Nadstawiła uszu,
przysunęła dubeltówkę i złożyła się do strzału, chociaż nie miała
zamiaru celować w przypadkowego turystę, tylko dlatego że nie
lubiła podchodów.
Jedyną osobą, jaką kiedykolwiek miała ochotę zastrzelić, był
Dorian. Znienawidziła go, gdy dowiedziała się, że jest żonaty.
Teraz po namyśle uznała, że strzał w powietrze nikomu nie
321868218.005.png
wyrządzi krzywdy, natomiast jeśli istotnie ktoś ją obserwuje, nie
zaszkodzi pokazać temu intruzowi, że umie obchodzić się z
bronią.
Trrach! Masz, Dorianie.
Wymierzyła w niebo, a odgłos strzału odbił się od zboczy
głośnym echem. Powoli włożyła drugi nabój, ponieważ wyglądało
na to, że nie wystraszyła intruza, ukrywającego się za drzewami.
Ledwo echo przebrzmiało, do jej uszu dobiegło ciche kwilenie.
Odłożyła dwururkę, zerwała się na równe nogi i zeszła po
kamiennych schodkach. Pobiegła przez polanę w stronę
nieoczekiwanego dźwięku. Nie miała wątpliwości, co to było.
Nawet ona poznała płacz dziecka.
Gdy była w połowie polany, zza drzew wyszedł mężczyzna,
więc stanęła jak wryta.
Nieznajomy był bardzo wysoki i potężnie zbudowany. Miał
prawie dwa metry wzrostu, niezwykle szerokie ramiona, wąskie
biodra i długie nogi. Spod podwiniętych rękawów koszuli widać
było silne ręce, a pod rozchełstaną koszulą mocno owłosioną
pierś.
Szedł pewnym krokiem, lecz przypominał panterę gotową w
każdej chwili skoczyć. Sprawiał wrażenie człowieka, który potrafi
walczyć z przyrodą, a po każdej walce staje się silniejszy i jeszcze
lepiej potrafi sobie radzić z przeciwnościami.
Storm przyjrzała się twarzy, na której malowało się
zdecydowanie i siła. Kości policzkowe były wystające, nos prosty,
podbródek stanowczy, a w brodzie nieznaczny dołeczek. Gdyby
nie mocno zaciśnięte usta, twarz byłaby urzekająca. Włosy miał
krótkie, gładko zaczesane, ale zlepione potem. Na tle mocnej
opalenizny szare oczy wyglądały jak woda w górskim potoku;
patrzyły czujnie, kryło się w nich nie tylko wyczerpanie fizyczne,
ale i znużenie.
Coś poruszyło się nad ramieniem wędrowca, więc Storm
popatrzyła uważniej i dostrzegła małą główkę. Dziecko!
Niemowlę miało czarne włoski i oczy, a na czerwonych
policzkach ślady łez.
321868218.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin