Sanders Glenda - Tajemnica_T99.pdf

(653 KB) Pobierz
5869197 UNPDF
GLENDA SANDERS
TAJEMNICA
ROZDZIAŁ
1
Strach schwycił Vanessę Wiggins za gardło. Za­
częła rzucać się na łóżku, plącząc prześcieradła, by
po chwili w panice wymotywać się z krępującej ją
pościeli. Ocknęła się nagle, całkowicie przytomna,
łapiąc powietrze. Wszystkie jej zmysły były pobudzo­
ne. Od razu poczuła chłód i wilgoć godziny przed
świtem.
W nieruchomym powietrzu rozległ się krzyk, od
którego włosy stawały dęba. Był to krzyk kobiety:
przejmujący i przenikliwy, wyraz czystego przerażenia
i poczucia śmiertelnego niebezpieczeństwa. To chyba
poprzedni taki krzyk obudził Vanessę. Po chwili
rozległ się jeszcze raz, a dziewczyna zamarła, wsłuchu­
jąc się w końcowy, żałosny jęk.
Cisza, która potem zapadła, była prawdziwie gro­
bowa.
Ledwo oddychając, Vanessa wymknęła się z łóżka
i na palcach podeszła do okna. Z trudem tylko mogła
rozróżnić ciemny kształt wielkiego dębu, rysujący się
na tle odległej ulicznej latarni. Cienki sierp księżyca nie
rozjaśniał panujących ciemności, nie oświetlał żadnego
ruszającego się, żywego kształtu. Ale ktoś musiał tam
być, bo krzyki były absolutnie realne. Co do tego
Vanessa nie miała wątpliwości.
6 • TAJEMNICA
Ktoś potrzebował pomocy. Jakaś kobieta. Drżący­
mi palcami Vanessa wykręciła numer policji. Anoni­
mowy rozmówca wysłuchał jej opowieści, poprosił
o nazwisko i adres.
Vanessa rzuciła okiem na zegar. Za dwadzieścia
czwarta. Przez kilka minut przemierzała pokój tam
i z powrotem, potem nałożyła szlafrok i pantofle,
wyszczotkowała włosy i znowu zaczęła chodzić. Do­
piero pół godziny później usłyszała podjeżdżający
samochód. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi
i głęboki głos obwieścił:
- Tu zastępca szeryfa.
Policjant wysłuchał historii, którą Vanessa opowie­
działa już raz przez telefon, ze sceptycyzmem wyraźnie
wypisanym na twarzy.
- I skąd, pani zdaniem, dochodziły te krzyki? - za­
pytał.
- Z mojego ogródka z tyłu domu. W gruncie rzeczy
miałam wrażenie, że ktoś krzyczy tuż pod moim oknem.
Ale równie dobrze mogło to być na sąsiednim podwó­
rzu. - Coś jej przyszło do głowy. - Dom na działce
z tyłu jest jeszcze w budowie. Może tam ją wciągnięto?
- Sprawdzę.
Śledziła przez okno przesuwający się snop światła
z latarki. Policjant przeszukał najpierw podwórze od
domu po płot, następnie zniknął, ale po chwili miejsce
jego pobytu zdradziło światło wędrujące po drugiej
stronie ogrodzenia.
Vanessę przeszły ciarki. Objęła się ramionami, bo
nagle poczuła wyraźny, chłodny powiew od okna
dużego pokoju. Przeniosła więc swój punkt obser­
wacyjny do okna w aneksie jadalnym i po paru
minutach znów dostrzegła światło latarki policjanta,
powracające w stronę jej domu. Otworzyła tylne drzwi.
W odpowiedzi na malujące się na twarzy Vanessy
pytanie policjant pokręcił głową.
TAJEMNICA • 7
- Nic tam nie ma - oświadczył, wchodząc za nią
do domu.
- A ten pusty dom?
- Był otwarty, więc sprawdziłem wszystkie pomie­
szczenia. Wszystko jest w porządku.
Vanessa przesunęła dłonią po twarzy.
- Ktoś potrzebował pomocy. Powinnam była...
- Tam nie ma żadnych śladów walki ani w ogóle
czyjejś obecności, proszę pani.
- Ależ słyszałam...
Policjant najwyraźniej nie przywiązywał wagi do
tego, co słyszała.
- Te domy są nowe? - przerwał jej.
- Tak.
- Od dawna pani tu mieszka?
- Dopiero co się wprowadziłam.
- I mieszka pani sama?
- Tak.
- Czy kiedykolwiek przedtem mieszkała pani
sama?
Vanessa poczuła przypływ irytacji, odgadując pod­
tekst zawarty w tym pytaniu.
- I owszem, mieszkałam.
- Wie pani, każdy dom ma swoje nocne odgłosy.
Nowy dom osiada.
- To, co słyszałam, to nie było osiadanie domu.
- A tam, po drugiej stronie drogi, są wilki. Czasami
wyją.
- Potrafię rozróżnić ludzki krzyk od wycia wilka.
Policjant wzruszył ramionami.
- Nie znalazłem nic niezwykłego. A może to koty?
Czasami wydają z siebie zupełnie ludzkie dźwięki.
- No cóż, dziękuję za przybycie.
- To mój obowiązek. - Policjant ponownie wzru­
szył ramionami, nie wyczuwając sarkazmu w słowach
Vanessy.
8 • TAJEMNICA
Arogancki, niewrażliwy męski szowinista, myślała
Vanessa, zamykając za nim drzwi. Równie dobrze
mógł wprost nazwać ją histeryczką. Widać było, że tak
o niej myśli.
Zegar na kominku wydzwonił wpół do piątej. Zbyt
wcześnie, by się ubrać; za późno, by porządnie się
wyspać. Wróciła jednak do łóżka. Długo nie mogła
zasnąć, a gdy jej się to w końcu udało, sen miała
niespokojny i przerywany.
Nocne doświadczenia sprawiły, że i po wstaniu była
podrażniona. Przeczytała niedzielną prasę, obejrzała
głupawy film w telewizji, a w końcu po południu
zwlokła się z kanapy, naciągnęła dżinsy i koszulkę
i przygotowała do wyjścia.
Pojechała do centrum ogrodniczego, gdzie kupiła
trzy krzaki róż, dwa krzaki ligustru i worek mielonej
kory. W pobliskim sklepie nabyła jeszcze sałatkę
z owoców morza, kawałek sera muenster i trzy jabł­
ka. Po powrocie włożyła jedzenie do lodówki, a sa­
ma zabrała się za sadzenie krzaków. Była już po­
rządnie spocona, gdy usłyszała witający ją głęboki
męski głos.
Na chodniku przed domem stał Taylor Stephenson,
w nieskazitelnie białych szortach i podkoszulku, naj­
wyraźniej gotów do popołudniowego joggingu. Taylor
Stephenson był właścicielem firmy, która zbudowała
to osiedle.
Zdaniem Vanessy wyglądał dokładnie na to, kim
był. Cudowne dziecko przedsiębiorczości. Założył, że
Houston będzie się rozwijać, zajmując sąsiednie tereny
rolnicze, i przekształcił dawny przysiółek, zwany Wil­
czym Zakątkiem, w podmiejski raj dla młodych,
ambitnych, robiących karierę osób. Był idealistą i de­
mokratą: sam zamieszkał w osiedlu, które najpierw
wymyślił, a potem zbudował. Do niego należał duży
dom na końcu zaułka zwanego Księżycowym. Vanessa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin