084. Brown Debra Lee - Klucz do przyszłości.pdf

(734 KB) Pobierz
265258282 UNPDF
Debra Lee Brown
Klucz do przyszłości
265258282.002.png
PROLOG
Góry Szkocji 1192
Dziewczynka schowała kucyka w lesie i na piechotę poszła do
kryjówki. Poranna mgła zmieniła ten zakątek w ponure i zdradliwe
miejsce, zupełnie niepodobne do tego, w którym spotykała się z
Iainem w czasie pięknych słonecznych dni lata.
Starannie omijała leżące gałązki i zwiędłe liście. Szła
bezszelestnie. Z duszą na ramieniu rozsunęła krzewy, zasłaniające jej
widok na polanę.
Jezu, był tutaj! Bezpieczny!
Iain leżał rozciągnięty na ziemi, tuż nad wodą, nieruchomy jak
kłoda, ledwo okryty derką. Ogarnięta strachem dziewczynka szybko
do niego podbiegła. Klęknęła obok. Spał, a na jego brudną, pokrytą
zakrzepłą krwią twarz, znaczyły dwa wątłe ślady łez. Jeszcze na dobre
nie wyschły.
Przypomniała sobie straszliwe wydarzenia ubiegłej nocy i serce
znowu zamarło jej ze zgrozy. Z trudem powstrzymywała się od
płaczu. Spojrzała na srebrną broszę ze znakiem klanu, spinającą pled
(pled (ang. plaid) - rodzaj wełnianego kraciastego płaszcza w kształcie
prostokąta, noszonego przez Szkockich górali, Słownik języka
polskiego, PWN, Warszawa, 1964r. (przyp. red.).) na ramieniu Iaina.
Znak przedstawiał koca wspiętego na tylne łapy i grożącego
niewidzialnym wrogom kłami i pazurami. Odważny aż do szaleństwa,
zupełnie jak Iain, choć nie do końca. W odróżnieniu od kota,
młodzieniec potrafił być czuły. Tym się wyróżniał spośród
rówieśników. Dziewczynka odruchowo pogładziła śpiącego po
włosach.
- Do broni! - Zerwał się natychmiast, niemal ją przewracając.
Potoczył wkoło dzikim wzrokiem, zerknął na nią i nieco ochłonął.
- Jesteś ranny? - spytała. Dotknęła powalanego krwią pledu.
- Nie! - odsunął się od niej. - Po co tu przyszłaś? Zabolały ją te
ostre słowa. Iain nie patrzył na nią. Niczym szmaciana lalka,
bezwładnie osunął się na murawę. Nie wiedziała, jak go pocieszyć.
- Jak tylko się dowiedziałam...
Wbił wzrok w mgłę. Na jego ładnej twarzy pojawił się grymas
bólu.
- Ojciec nie żyje - rzekł. - Padł z ręki Grantów. Nie potrafiłem go
ocalić. Chciałem, ale nie mogłem.
265258282.003.png
Łzy na nowo pociekły mu po policzkach. Tak mocno zaciskał
pięści, aż pobielały mu kostki.
Dziewczynka, nie dbając o to, że znów na nią nakrzyczy, położyła
wąską dłoń na jego dużej ręce. Nie zaprotestował. Uniósł głowę i po
raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy. Serce zatrzepotało jej
radośnie. Gdybyż jeszcze nie ta udręka w jego oczach.
- Posłuchaj mnie - powiedziała cicho, starannie dobierając słowa.
- Twój ojciec zabił syna Grantów, Henry'ego. Są na to świadkowie.
- Nie! - Znów się zerwał i szarpnął ją ku sobie. - To kłamstwo!
Podła zdrada! John Grant był przyjacielem taty! Nikt nie chciał
krzywdy jego syna.
Tak mocno ścisnął ją za ramiona, że aż przygryzła wargi z bólu.
Teraz jednak nie było czasu na kłótnie. Wstawał dzień... Wiedziała, że
w obejściu wkrótce zauważą jej nieobecność. Zaczną jej szukać.
Gdyby ktoś przypadkiem zobaczył ich razem...
Iain pogrzebał za pazuchą i wyjął jakiś przedmiot skrzący się
zielonym blaskiem. Ciekawość przezwyciężyła strach.
- Co to? - spytała.
Pokazał jej niewielki sztylet z rękojeścią wspaniale inkrustowaną
klejnotami.
- Jezu! - zająknęła się. Zobaczyła złoty ornament i pewnie z tuzin
drogich kamieni, tworzących arabeskę. Na cienkim i złowrogim ostrzu
widniały plamy zaschłej krwi.
- Skąd to masz?
Iain rzucił jej sztylet pod nogi.
- Schowaj to gdzieś do czasu, aż nie wrócę.
- Nie wrócisz? - powtórzyła bezwiednie. - A dokąd się
wybierasz?
- Nie wiem. Gdzieś daleko. Muszę uchodzić z zamku Findhorn.
Nie jestem już tam bezpieczny. Za mało nas do obrony.
- Niemożliwe! - Złapała go za koszulę. - A twój klan? Twoi
sprzymierzeńcy?
Przecież nie dalej jak wczoraj opowiadał jej o planach ojca. O
przymierzu, które miało zjednoczyć cztery bitne klany:
Mackintoshów, Davidsonów - krewnych ze strony matki -
Macgillivrayów i MacBainów, w klan Chattan, jak go nazywali. Klan
Kotów.
Jej własny klan został wykluczony z paktu. A teraz...
265258282.004.png
- Nie będzie żadnego sojuszu. Klan Chattan już nie istnieje.
Wziął ją za ręce. Wyczuwała w nim utajoną siłę. Gdzieś zniknął
butny i czupurny chłopiec, którego znała.
- Jestem prawdziwym Mackintoshem. Muszę zadbać o matkę i
braci.
- A kto im może zagrażać?
- Grantowie! - Niemal wypluł to słowo.
- Ależ skąd! Grant to porządny człowiek... - urwała nagle, bo Iain
zmarszczył brwi i groźnie na nią łypnął.
- Być może, ale są inni w rodzie.
Wiedziała, o kim mówił. Wzdrygnęła się mimo woli. Zeszłej
nocy widziała w stajni zakrwawioną broń, splątaną uprząż i spocone
konie, parskające głośno i rzucające łbami.
Chłodny powiew ogarnął polanę. Zwiędłe liście złoto - rudym
deszczem posypały się na miękką trawę. Iain przeczesał palcami jasne
włosy swojej towarzyszki.
Mgła ustępowała z wolna. Dziewczynka poprawiła poły peleryny
i spojrzała w niebo.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jak najszybciej. - Popatrzył w bok, jakby się zastanawiał, ile
jeszcze czasu będą mogli być razem. - Pewnie dzisiaj.
- Nie!
Spotykali się od miesięcy, w tajemnicy przed rodzinami. Ojciec
porządnie złoiłby jej skórę, gdyby tylko wiedział o jej eskapadach.
Chociaż nieraz już miała wrażenie, że nie są tu sami. Nawet teraz...
- Kiedy cię znów zobaczę?
- Nie wiem - odparł cicho Iain.
Przypomniała sobie o sztylecie, leżącym na trawie. Był ciężki i w
jej drobnych dłoniach upodabniał się niemal do miecza. Iain
przyglądał się jej z namysłem. Dziewczynka rozplotła warkocz i
obcięła sobie kosmyk włosów. Potem wyciągnęła rękę i to samo
zrobiła z włosami Iaina. Drgnął lekko, zaskoczony jej dziwnym
zachowaniem.
Szybko splotła oba kosmyki w niewielki warkoczyk, obwiązując
go, odciętym od pledu chłopaka, cienkim pasemkiem kraciastej
tkaniny ze wzorem Mackintoshów. Podała go Iainowi.
- Co to jest? - spytał.
265258282.005.png
- Węzeł miłości - odpowiedziała i zaczerwieniła się po same
uszy. Wiedziała, że to zauważył. - Moja matka kiedyś zrobiła taki sam
dla ojca, żeby być z nim nawet wtedy, gdy wyjechał. Wiesz, mama
jest Francuzką.
Nie miał o tym pojęcia. Prawdę mówiąc, w ogóle nic nie wiedział
o jej rodzinie. Nawet nie znał jej prawdziwego imienia. To była część
zabawy. Za każdym razem, gdy się spotykali, udawała kogoś innego.
Teraz zatrzymała wzrok na plamach krwi na jego pledzie. Czas zabaw
minął na zawsze.
Iain ścisnął w dłoni splecione kosmyki włosów. Po chwili
schował je za pazuchę. Wbił sztylet w mokrą ziemię aż po samą
rękojeść.
- To nie potrwa długo - oznajmił. - Wrócę. Po ciebie i po to. -
Ruchem głowy wskazał na sztylet.
Wróci po nią!
- Przyrzekasz? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy.
- Przyrzekam. - Wstał gwałtownie i spojrzał na nią z góry. Jego
błękitne oczy były teraz ciemne jak niebo o północy.
- Grantowie mi zapłacą. Nie spocznę, póki nie pomszczę ojca.
Póki ostatni z nich nie znajdzie się w grobie.
- Co do jednego?
Zanim zdążył jej odpowiedzieć, w leśnej ciszy rozległ się stuk
kopyt. Sucha gałąź trzasnęła pod twardą podkową.
- Słyszysz? Jeźdźcy! - Dziewczynka zerwała się na równe nogi.
Iain odwrócił się na pięcie, zmrużył oczy i spojrzał w kierunku
odgłosów. Spoza zasłony rzedniejącej mgły dobiegł ich szmer
rozmowy.
- Nadchodzą.
Jezu, nie mogą mnie tu zastać! - pomyślała.
- Muszę już iść. - Cofnęła się, dała dwa kroki, a potem skoczyła
w krzaki.
- Zaczekaj! - Iain wyrwał sztylet z ziemi, odciął kawałek pledu,
zawinął broń i dogonił uciekinierkę. - Masz. Weź to i dobrze schowaj.
Wrócę.
Przycisnęła zawiniątko do piersi. Przez chwilę patrzyła na
chłopca, jakby na zawsze chciała zapamiętać jego twarz, oczy i całą
postać.
Potem pobiegła dalej.
265258282.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin