Agata Christie - Śmierć W Chmurach.pdf

(1004 KB) Pobierz
A GATHA C HRISTIE
Ś MIERĆ W CHMURACH
T ŁUMACZYLI J AN S. Z AUS I I RENA C IECHANOWSKA –S UDVMONT
T YTUŁ ORYGINAŁU : D EATH IN THE C LOUDS
Poświęcam Ormondowi Beadle
Pasażerowie
Miejsce
Nr 2
Madame Giselle
Nr 4
James Ryder
Nr 5
Monsieur Armand Duponl
Nr 6
Monsieur Jean Dupont
Nr 8
Daniel Clancy
Nr 9
Herkules Poirot
Nr 10
Doktor Bryant
Nr 12
Norman Gale
Nr 13
Hrabina Horbury
Nr 16
Jane Grey
Nr 17
Venetia Kerr
R OZDZIAŁ PIERWSZY
Z P ARYŻA DO C ROYDON
Wrześniowe słońce paliło lotnisko Le Bourget, kiedy pasażerowie przechodzili przez płytę
i wspinali się do samolotu liniowego Prometeusz, który miał za kilka minut odlecieć do
Croydon.
Jane Grey znajdowała się wśród ostatnich wsiadających pasażerów i zajęła miejsce numer
16. Niektórzy pasażerowie przeszli przez wewnętrzne drzwi, mijając niewielką kuchenko–
spiżarkę i dwie toalety, ulokowane w przedniej części kadłuba. Prawie wszyscy zajęli już
swoje miejsca. Po drugiej stronie przejścia słychać było gwar rozmów — a wśród nich
dominował piskliwy glos kobiecy. Jane lekko skrzywiła usta. Dobrze znała ten specyficzny
typ głosu.
— Moja droga to nadzwyczajne nie mam pojęcia Gdzie, gdzie, powiedziałaś? Juan
les Pins? O, tak. Nie Le Pinet Tak, towarzystwo jak zwykle Ależ naturalnie, usiądźmy
razem. O, nie możemy? Kto? Och, rzeczywiście
A potem uprzejmy męski głos obcokrajowca:
— Z największą przyjemnością, madame.
Jane zerknęła kątem oka.
Mały starszy jegomość z dużymi czarnymi wąsami i z głową w kształcie jajka uprzejmie
przesunął się wraz z bagażem z miejsca odpowiadającemu miejscu Jane na drugą stronę
przejścia.
Jane obróciła lekko głowę i zobaczyła dwie kobiety, których niespodziane spotkanie
wywołało ten gest uprzejmości ze strony obcokrajowca. Wymienienie Le Pinct zwiększyło jej
ciekawość, Jane też tam była.
Jedną z tych kobiet pamiętała bardzo dobrze, pamiętała, kiedy widziała ją po raz ostatni.
Było to przy stole do bakarata. Tamta na zmianę zaciskała i rozwierała drobne dłonie, jej
umalowana delikatna twarzyczka laleczki z saskiej porcelany to czerwieniła się. to bladła.
Przy niewielkim wysiłku, pomyślała Jane, mogłaby przypomnieć sobie jej nazwisko.
Wymieniła je przyjaciółka Jane powiedziała wtedy: „ona niby to jest arystokratką, ale nie
taką prawdziwą, była tylko jakąś chórzystką czy coś w tym rodzaju”.
Pamiętała ton głębokiej pogardy w głosie Maisie, masażystki wykonującej masaż dla pań,
na „zrzucenie wagi”. Sąsiadka tamtej, przemknęło przelotnie przez umysł Jane, to prawdziwa
arystokratka. „koński typ ziemianki”. I natychmiast zapomniawszy o tych dwóch kobietach,
zainteresowała się widokiem lotniska Le Bourget, który rozpościerał się za okienkiem.
Dookoła stały różne samoloty. Był nawet, taki, który wyglądał jak wielka metalowa stonoga.
Jedyne miejsce, na które z upartą determinacją nie chciała patrzeć, znajdowało się tuż
przed nią. Tam właśnie, w fotelu naprzeciwko, siedział młody człowiek.
Miał na sobie jasnoniebieski pulower. Jane zdecydowała się nie patrzeć powyżej tego
pulowera. Gdyby spojrzała, mógłby to zauważyć, a tego zdecydowanie sobie nie życzyła.
Mechanicy krzyczeli coś po francusku motor ryknął przycichł znów ryknął
Usunięto klocki spod kół Samolot ruszył.
Jane wciągnęła powietrze. To był dopiero drugi lot w jej życiu. Jeszcze ciągle trzęsła się ze
strachu. Cały czas wydawało jej się, że zaraz wpadną w ogrodzenie Nic, jednak oderwali
się od ziemi wyżej wyżej
Zatoczyli krąg i nagle Le Bourget znalazło się pod nimi.
Rozpoczął się południowy lot do Croydon. W samolocie znajdowało się dwudziestu jeden
pasażerów — dziesięciu w przedniej części kadłuba, jedenastu w tylnej. Załogę stanowiło
dwóch pilotów i dwóch stewardów. Hałas silników odpowiednio wyciszono, tak że nie było
potrzeby zatykać uszu watą. Niemniej był na tyle głośny. że nie zachęcał do prowadzenia
rozmów — sprzyjał natomiast rozmyślaniom.
Kiedy samolot huczał nad Francją w drodze nad kanał La Manche, pasażerowie z przodu
przedziału snuli różne rozmyślania.
Jane myślała: „Nie będę patrzyła na niego Nic, nie będę Najlepiej nie patrzeć na
niego. Powyglądam sobie przez okno i trochę porozmyślam. Pomyślę o czymś konkretnym
to zawsze jest najlepszy sposób. Pozwoli mi się skupić. Zacznę od początku i wszystko
przemyślę”.
Rezolutnie skierowała uwagę na to, co nazwała początkiem, na kupno losu na Irlandzką
Loterię. Była to ekstrawagancja, ale ekstrawagancja niewątpliwie podniecająca.
Dużo śmiechu i docinków w zakładzie fryzjerskim, w którym Jane pracowała razem z
pięcioma innymi dziewczynami.
— A co zrobisz, jak wygrasz, kochanie?
— Wiem, co zrobię.
Plany plany zamki na lodzie różne głupstewka. No i nie wygrała — to znaczy nie
wygrała głównej nagrody, ale wzbogaciła się o sto funtów. Sto funtów.
— Wydaj, kochanie, połowę, a połowę zatrzymaj na czarną godzinę. Nigdy nic nie
wiadomo. — Na twoim miejscu kupiłabym sobie futro. Takie naprawdę tip—top.
— A co myślisz o jakiejś podróży?
Jane zawahała się słysząc słowo „podróż”, w końcu jednak pozostała wierna pierwszemu
pomysłowi. Tydzień w Le Pinet. Tyle klientek albo jechało do Le Pinet, albo wracało z Le
Pinet. Jane. w czasie gdy jej zręczne palce układały fale, paplała zwykłe banały „Proszę
pani. kiedy ostatnio robiła pani trwałą? Pani włosy, mają niezwykły kolor. Jakie cudowne
mieliśmy lato, prawda?” i myślała sobie: „Dlaczego, u licha, nie mogę jechać do Le Pinet?”
No i teraz miała szansę.
Stroje nie sprawiły jej wiele kłopotu. Jane, jak większość londyńskich dziewcząt
pracujących w eleganckich miejscach, umiała uzyskać wspaniałe efekty śmiesznie niskim
kosztem. Paznokcie, makijaż, włosy, wszystko to było bez zarzutu.
Jane pojechała do Le Pinet.
Czy to możliwe, żeby teraz w jej myślach te dziesięć dni w Le Pinet skurczyły się tylko do
jednego wydarzenia?
Do wydarzenia przy stole ruletki. Jane wyznaczyła sobie niewielką sumę na cowieczorne
przyjemności hazardu. Kwoty tej nie wolno jej było przekroczyć. Niezgodnie z zasadą, że
początkujący zawsze wygrywają. Jane nie miała szczęścia. To był czwarty wieczór i ostatnia
stawka lego wieczoru. Do lej chwili stawiała przezornie na kolor albo na jeden z tuzinów.
Trochę wygrywała, ale więcej traciła. Teraz czekała trzymając żetony w ręce.
Na dwa numery nikt nie postawił, była to piątka i szóstka. Czy powinna postawić swoje
ostatnie żetony na jeden z tych dwóch numerów? A jeśli tak, to na który? Na piątkę czy na
szóstkę? Co jej podpowiadało pewno wyjdzie pięć. Kulka zawirowała. Jane wyciągnęła rękę.
Sześć postawiła na szóstkę.
W samą porę. Ona i gracz naprzeciwko niej postawili w tym samym momencie, ona na
szóstkę, on na piątkę.
Rien ne va plus * — rzekł krupier.
Kulka stuknęła i wpadła w przegródkę.
Le numero cinq, rouge, impair, manque * .
Jane chciała krzyczeć ze złości. Krupier zebrał stawki i wypłacił. Mężczyzna z przeciwka
zapytał:
— Nie bierze pani swojej wygranej?
*
fr. Komunikat krupiera oznaczający koniec obstawiania.
*
fr. Numer pięć, czerwone, nieparzyste, przegrana.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin