Roger Zelazny - Kraina Przemian.pdf

(743 KB) Pobierz
Microsoft Word - Roger Zelazny - Kraina Przemian.rtf
Roger Zelazny
Kraina Przemian
( Przełożyła Małgorzata Pacyna )
688362779.002.png
ROZDZIAŁ I
Siedmiu mężczyzn pobrzękiwało kajdankami, do których przymocowano łańcuchy.
Każdy łańcuch przytwierdzony był do osobnego kołka wystającego z wilgotnej ściany
kamiennej komnaty. W maleńkiej niszy, na prawo od wejścia płonęła słabo lampka oliwna.
Tu i ówdzie z wysokich ścian zwisały puste łańcuchy i kajdany. Podłogę pokrywała brudna
słoma, zewsząd dolatywał silny odór. Wszyscy mężczyźni nosili długie brody, ubrania ich
były w strzępach. Blade twarze żłobiły głębokie bruzdy. Oczy utkwili w drzwiach. Przed nimi
tańczyły lub migotały w powietrzu jaskrawe kształty, przenikały przez potężne mury i
pojawiały się w przeróżnych miejscach. Niektóre z nich były czystą abstrakcją, inne
przypominały przedmioty naturalne - kwiaty, węże, ptaki, liście - stając się w zasadzie ich
niedoskonałą kopią. Z końca lewego rogu uniósł się i odpadł bladozielony wir strząsając na
podłogę tabuny karaluchów. W chwilę potem rozległo się w słomie chrobotanie i mysia
gromada przystąpiła pędem do uczty. Gdzieś zza drzwi doleciał niski śmiech, ktoś zbliżał
się do nich nieregularnym krokiem.
Młody mężczyzna o imieniu Hodgson, który - gdyby nie brud i wychudzenie
byłby nawet przystojny, strząsnął z oczu długie, kasztanowe włosy, oblizał wargi i wbił
wzrok w błękitnookiego mężczyznę po prawej stronie.
- Tak szybko? - mruknął chraphwie.
- Trwało to dłużej niż ci się zdaje - odparł ciemnowłosy mężczyzna. - Obawiam się,
że nadszedł czas na jednego z nas.
Jasnowłosy młodzieniec zaszlochał cicho. Dwaj pozostali rozmawiali szeptem.
W drzwiach pojawiła się wielka, purpurowo-szara, szponiasta dłoń. Kroki umilkły,
rozległ się ciężki oddech przerywany głośnym chichotem. Otyły, łysy mężczyzna stojący po
lewej stronie Hodgsona wydał z siebie przeraźliwy wrzask.
Ogromna, niewyraźna postać wśliznęła się przez drzwi, jej oczy - lewe w kolorze
żółtym, prawe w kolorze czerwieni - chłonęły światło migoczącej lampy. Chłodne powietrze
komnaty oziębiło się jeszcze bardziej, gdy stwór pochylił się, uderzając kopytem wykręconej
do tyłu lewej nogi w przykrytą słomą kamienną posadzkę, podczas gdy szeroka, płetwowata
stopa ciężkiej, pokrytej łuskami nogi prawej przekroczyła próg. Wyciągnięte do przodu
długie, silnie umięśnione ramiona dotknęły podłogi, szpony przesunęły się po posadzce.
Monstrum spojrzało na skazańców, a otwór w prawie trójkątnym pysku przybrał kształt
uśmiechu, odsłaniając szereg żółtawych zębów.
688362779.003.png
Stwór przeszedł na środek komnaty i zatrzymał się. Spadł na niego deszcz kwiatów, a
on udając irytację odsunął je na bok. Był całkowicie pozbawiony owłosienia, miał twarde jak
skóra ciało pokryte łuskami w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Nie sposób było
określić jego płci. Jego język wysunięty do przodu miał ciemnoczerwoną barwę i rozwidlone
końce.
Zakuci w kajdany mężczyźni zamilkli i zamarli w nienaturalnym bezruchu, kiedy
zaczął błądzić po nich swymi dziwacznymi oczami - raz, i drugi...
Nagie poruszył się z niezwykłą szybkością. Skoczył do przodu, a jego prawa łapa
wysunęła się gwałtownie, chwytając grubasa, który wrzasnął przed chwilą. Paszcza potwora
zacisnęła się na jego szyi, krzyk umilkł. Mężczyzna próbował walczyć przez chwilę, ale
stracił siły i zginął w uścisku.
Podnosząc głowę potwór zarechotał i oblizał wargi. Jego wzrok spoczął na miejscu, z
którego pochwycił swą ofiarę. Wolnym ruchem przeniósł swój ciężar na lewą stronę, a prawą
łapą sięgnął po rękę, która wciąż wisiała w kajdanach przy ścianie. Na leżące na podłodze
szczątki nie zwrócił najmniejszej uwagi.
Odwrócił się i powlókł się w kierunku wyjścia pogryzając po drodze kość. Zdawał się
nie zauważać błyszczącej ryby, która płynęła w powietrzu, ani też innych obrazów
pojawiających się, to znów znikających nad nim, pod nim, obok niego ścian ognia, smukłych
jak igła drzew, potoków błotnistej wody, połaci topniejącego śniegu...
Pozostali więźniowie przysłuchiwali się głuchym, miarowym odgłosom jego kroków.
W końcu Hodgson odchrząknął.
- Oto mój plan... - zaczął.
* * *
Semirama przykucnęła na kamiennej krawędzi lochu i opierając się na jej brzegu
pochyliła się do przodu. Długie, czarne włosy miała starannie upięte, a dziesiątki złotych
bransoletek błyszczało na jej bladych rękach w nikłym świetle. Miała na sobie żółty, skąpy
strój. Pomieszczenie wypełnione było ciepłem i wilgocią. Z wydętych ust wydobyła się seria
szczebiotów. W różnych miejscach lochu niewolnicy wsparli się na swych łopatach i
wstrzymali oddech. Kilka kroków za nią, po prawej stronie stał Baran o Trzech Dłoniach -
wysoki, pękaty mężczyzna; kciuki wsunął za wysadzany ćwiekami pas, a obrośniętą głowę
pochylił na bok, jakby nie zrozumiał znaczenia wydanego dźwięku. Utkwił wzrok w jej na
wpół obnażonych pośladkach, tam też koncentrowały się jego myśli.
688362779.004.png
Jaka szkoda, że jest ona tak niezbędna przy tej operacji i ani trochę nie zwraca na mnie
uwagi pomyślał. - Szkoda, że muszę traktować ją z szacunkiem i uprzejmością, zamiast,
powiedzmy, zuchwale i z przemocą. Praca z nią byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby była
brzydka. Tak czy inaczej, przyjemnie na nią popatrzeć, a być może pewnego dnia...
Zakołysała się na piętach i przerwała szczebiot, który wypełnił cuchnącą komnatę.
Baran zmarszczył nos, gdy wraz z ciągiem powietrza dotarł do niego nieprzyjemny zapach.
Wszyscy trwali w oczekiwaniu.
Loch wypełniły głębokie odgłosy pluskania, a głuchy łomot wstrząsnął podłogą.
Niewolnicy cofnęli się pod ścianę. Spod sklepienia zaczęły opadać ogniste płatki. Otrzepując
swój strój, Semirama zanuciła wysokim głosem. Ognisty deszcz ustał natychmiast i coś w
głębi lochu zaćwierkało w odpowiedzi. Komnata oziębiła się wyraźnie. Baran westchnął.
- Nareszcie... - wymamrotał.
Przez długi czas dźwięki dochodzące z lochu nie ustawały. Semirama natężyła się, by
odpowiedzieć lub je przerwać. Jednak starania jej okazały się daremne, gdyż obce dźwięki
unosiły się nadal, zagłuszając odgłosy, które wydawała. W ciągu kilku chwil przyszło kolejne
uderzenie, nad lochem uniósł się jęzor ognia, zamigotał i zgasł. W złocistej poświacie
pojawiła się na moment twarz - długa, skręcona, przepełniona bólem. Semirama wycofała się
z lochu. Komnatę wypełnił dźwięk przypominający uderzenie wielkiego dzwonu. Nagle
spadły na nich setki żywych ropuch, skacząc wpychały się do lochu i wdrapywały się na
wysokie kopce ekskrementów, w których pracowali niewolnicy, a następnie umykały
odległym wyjściem. Tuż obok spadła na ziemię bryła lodu wielkości dwóch mężczyzn.
Semirama uniosła się powoli, zrobiła krok w tył i odwróciła się w stronę niewolników.
- Nie przerywajcie pracy - nakazała.
Mężczyźni zawahali się. Baran rzucił się do przodu i chwycił za najbliższe ramię i
udo. Uniósł jednego z łudzi do góry i pchnął go z całej siły przed siebie, w głąb lochu. Krzyk,
który nastąpił, nie trwał długo.
- Zakopcie to ścierwo! - ryknął Baran.
Pozostali w pośpiechu wracali do roboty, kopiąc gwałtownie w cuchnących hałdach i
wyrzucając odchody na brzeg mrocznego otworu.
Baran odwrócił się nagłe, gdy poczuł na ramieniu dłoń Semiramy.
- W przyszłości panuj nad sobą! - napomniała go. - Siła robocza jest kosztowna.
Otworzył usta, zamknął je i skinął głową.
Kiedy mówiła, zanikały ciężkie pluski, milkły trele.
688362779.005.png
- Z drugiej strony, on prawdopodobnie z zadowoleniem przyjął tę zmianę. - Na jej
pełnych ustach pojawił się uśmiech. Poprawiła strój.
- Co tym razem miał do powiedzenia?
- Chodź - nakazała.
Okrążyli loch, minęli stertę topniejącego lodu i sklepionym przejściem dostali się do
niskiej galerii. Dziewczyna podeszła do szerokiego okna i zatrzymała się, podziwiając
błyszczący we mgłę poranek. Podążył za nią, stanął obok splatając na plecach dłonie.
- I co? - spytał w końcu. - Co Tualua miał do powiedzenia?
Ale ona nadał przypatrywała się migocącym kolorom i zmieniającym się w
serpentynach mgły skałom.
- On jest całkowicie irracjonalny - odezwała się.
- A nie wściekły?
- Od czasu do czasu. To przychodzi i odchodzi. Ale nie w tym rzecz. To cecha jego
natury. Ten gatunek zawsze miał żyłkę do szaleństwa.
- Przez wszystkie te miesiące tak naprawdę nie próbował nas ukarać?
Uśmiechnęła się.
- Nie bardziej niż zwykłe - powiedziała. - Ale jego podopieczni zawsze dbali o jego
zwyczajową niechęć do gatunku ludzkiego.
- Jak mu się udało ich złamać?
- Szaleństwo wyzwała jakąś siłę i zmienia pogląd na sprawę.
Baran postukał nogą.
- Jesteś ekspertem, jeśli chodzi o Starszych Bogów i ich krewnych - stwierdził. - Jak
długo to może potrwać?
Potrząsnęła głową.
- Trudno powiedzieć. To może trwać bez końca. Może skończyć się w tej chwili albo
za jakiś czas.
- A my nic nie jesteśmy w stanie zrobić, by... przyśpieszyć jego regenerację?
- Może uświadomi sobie swój własny stan i zaproponuje jakieś lekarstwo. To się
czasami zdarza.
- W dawnych czasach miewałaś z nimi podobne problemy?
- Tak, i sposób postępowania był taki sam. Muszę regularnie z nim rozmawiać,
próbując dotrzeć do jego drugiego ja.
- A tymczasem - odezwał się Baran - on może nas wszystkich zabić samą swą
magiczną wściekłością.
688362779.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin