WzM 10 - Bite Club - 8 rozdział PL.doc

(150 KB) Pobierz

Rozdział 8

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

 

Świat Claire stał się nagle bardzo przejrzysty – przejrzysty w wysokiej rozdzielczości (HD). Mogła zobaczyć mieniące się światło naokoło ostrza noża Giny. Pot na czole Giny. Sposób w jaki zrównoważyła swój ciężar, kiedy atakowała.

Claire zepchnęła Mirandę z drogi i w tym samym ruchu zatrzasnęła swoje przedramię pod kątem prostym do Giny kiedy ręka trzymająca nóż dotarła do niej. Pamiętała szermiercze pozy Eve. Wydawały się dobrą rzeczą do wykonania.

Nóż Giny nie trafił. Claire widziała krawędź sunącą do niej, cal (1 cal = 2,54 cm – przypuszczenie tłumacza) od jej lewego łokcia i wiedziała, że powinna się bać, bo, mój Boże, była w walce na noże z Giną, i nikt nie nadchodził aby jej pomóc. Nikt nawet nie wiedział, co się działo. Nie Shane albo Michael lub Eve, nie Amelie, nawet nie Myrnin.

Ale, dziwnie, dokładnie teraz nie miało to znaczenia. Wszystko było spokojne i ciche w środku i przypuszczała, że powinna poczuć się przerażona, ale nie była. Nic nie czuła.

Shane dał jej lekcje, jak przyłapać kogoś na pomyłce – to była gra, taka, która kończyła się z nią na jej plecach bardziej niż z nim na jego, a ona kochała śmiech i uczucie ciężaru przygniatającego ją. Ale teraz otoczyła to wszystko murem i rozebrała na najczystsze części.

Mogła to zrobić. Musiała to zrobić.

Zrobiła krok naprzód ciała Giny i postawiła lewą stopę za siebie pomiędzy Giny. To położyło jej ukośną nogę pod kątem, poniżej kolana Giny.

Kiedy Gina ruszyła na nią z nożem, Claire chwyciła jej nadgarstek, cisnęła nim i pozbawiła ją równowagi. Gina zaczęła się wycofywać, potem zaskamlała kiedy naciągnięta noga Claire odebrała wytrzymałość jej kolanu.

Upadła na plecy. Claire wykręciła nóż z ręki Giny i opadła jednym kolanem na jej klatkę piersiową, przytrzymując ją. Zamarła patrząc na nią w dół, oddychając z trudem. Poczuła teraz gorąco i drżenie, a impuls aby wziąć ten nóż i zrobić z nim coś okropnego podniósł się wewnątrz. Smakował jak wściekłość i strach i wszystkie te okropne rzeczy, które kiedykolwiek czuła i przez chwilę, tylko chwilę, pomyślała o tym, jakby to było sprawić aby Gina poczuła to, aby sprawić aby Gina cierpiała.

Oczy Giny stały się szerokie, obserwując ją. Wiedziała. Też to mogła zobaczyć, i po raz pierwszy kiedykolwiek, Claire zobaczyła, że Gina rzeczywiście się bała.

- To jest to, co zobaczyłam, - powiedziała Miranda małym, cichym głosem nad łokciem Claire. – Ale nie zamierzasz tego zrobić. Jesteś dobrą osobą.

Claire nie czuła się jak dobra osoba, nie w tym momencie. Czuła się chora i trochę mdło i nie opierała się, kiedy Miranda wyjęła jej z ręki nóż.

- Ale ja nie jestem tak dobra, - powiedziała Miranda i dźgnęła nożem w dół na klatkę piersiową Giny.

Claire krzyknęła i przytrzasnęła Mirandę poza drogą, mocny zapora ciała, która posłała Mir potykającą się, potem toczącą. Nóż upadł na trawę. Gina wygramoliła się po niego, ale Claire dotarła tam pierwsza, podniosła go i trzymała po swojej stronie. Gina powoli wspięła się na nogi, oddychając szybko, z brodą w dół. Strach teraz odszedł, zastąpiony szaloną ilością wściekłości.

- Monica, - powiedziała Claire. – Wycofaj pit bulla. Teraz, zanim to się pogorszy.

Kilka dręczących sekund ciszy minęła zanim Monica powiedziała, - Gina. Yo, suko, wyluzuj. Skończymy to innym razem.

- Oddaj mi mój nóż, - powiedziała Gina.

- Um… nie. – Claire złożyła go i wsunęła do kieszeni swoich jeansów. – Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujesz jest broń.

- Kupię ci inny. Daj spokój, Gina. Idziemy. – Jennifer chwyciła ramię Giny i pociągnęła je, rzucając okiem na Claire z mieszanką strachu i respektu. – Tak jak Monica powiedziała. Dostaniemy to później.

Gina wskazała na Claire. – Ty. Dostanę ciebie później.

Claire wzruszyła ramionami. – Zrób to.

Jennifer odciągnęła swoją przyjaciółkę. Monica odwróciła się już i odchodziła. Zatrzymała się bezpośrednio zanim skręciła za róg aby rzucić okiem w tył i lekko skinąć Claire.

Dziwne. To też prawie wyglądało jak szacunek.

Cisza. Claire słuchała bryzy, odległego śmiechu studentów nadchodzących z poza drzew  i nagle nie mogła ustać na nogach. Usiadła – rozwalona – i schowała czoło w dłoniach.

Miranda przypełzła aby usiąść obok niej. – Dziękuję. – powiedziała.

- Za co?

- Powstrzymanie mnie. Ale nie wiesz. Nie wiesz jak to jest.

- Być zastraszanym? Coś o tym wiem.

Miranda patrzyła na nią ze smutkiem i pewnego rodzaju dziwną litością. – Nie, nie wiesz, - powiedziała. – To działo się odkąd byłam w przedszkolu. Nie one przez cały czas, ale wiesz, inne dzieciaki. Codziennie. To nigdy nie przestaje i nigdy nie odchodzi, podziękowania dla Internetu – to po prostu dzieje się każdej minuty, codziennie. A ja prostu chcę to zatrzymać. Wiesz, myślę o tym, jak to zrobić. Jak ich zabić. Wszystkie rodzaje skomplikowanych rzeczy, jak złapanie ich w pułapki w dołach i pogrzebanie żywymi, albo pokrycie ich betonem.

To była najbardziej sensowna rzecz, jaką Claire kiedykolwiek od niej usłyszała – i także najbardziej bolesna. Otoczyła Mirandę swoim ramieniem. Ścieśniając się oczekiwała, że Miranda będzie źle pachnieć, ale tak nie było; pachniała jak cytrynowy szampon i mydło. Z małym uaktualnieniem ubrań i lepszym makijażem i włosami, byłaby ładna.

O, Boże, pomyślała rozbawiona. Eve wpłynęła na mnie. Bo stara Claire, ta, którą była przed Domem Glassów nigdy by nawet nie pomyślała o wyglądzie Mirandy.

- Wytłumacz mi, czemu przyszłaś aby mnie znaleźć, - powiedziała. – Czy było to po prostu dlatego, że zobaczyłaś walkę na noże?

- Tak, - powiedziała Miranda. A potem natychmiast, - Nie. Było coś innego.

- Co?

Miranda spojrzała w górę na nią tymi dziwnymi, niepokojącymi, świecącymi oczami. To odnośnie Shane’a. Myślę, że ma kłopoty. Jest coś złego w jego głowie. Mogę to prawie zobaczyć.

Telefon Claire zabrzęczał o uwagę – wiadomość. Sprawdziła ją. Była, szokująco, od Myrnina; nie myślała, że nawet wiedział jak wysyłać wiadomości. Widocznie, znowu znalazł swoją komórkę.

Mówiła, Gdzie jesteś, głupia dziewczyno? Biegnij szybciej!

Claire westchnęła. – Cholera! Możesz mi o tym opowiedzieć, kiedy będziemy iść?

 

 

###

 

 

Miranda oczywiście nie miała wielu szczegółów. Psychiczne wrażenia były najbardziej bezużytecznymi rzeczami kiedykolwiek, o ile Claire mogła powiedzieć – to były zawsze uczucia i wrażenia i niejasne ostrzeżenia i połowę czasu wydawało się jakby Miranda robiła rzeczy gorszymi przez próbowanie zapobiegnięciu czemuś złemu. Jak dzisiaj. Cała ta rzecz z Giną nie stałaby się gdyby Miranda nie przyszłaby próbując tego zatrzymać. Cóż, prawdopodobnie.

Zimnokrwista smuga przemocy Mirandy martwiła Claire prawie tak bardzo jak psychiczne tendencje Giny. Pomyślała o zemście niebezpiecznie pod względem graficznym.

- Spróbujmy jeszcze raz – powiedziała kiedy schodziły w dół najbardziej opustoszałej ulicy, która prowadziła do zaułka, gdzie znajdowało się wejście do laboratorium Myrnina. – Więc to co widzisz to Shane w kłopotach, ponieważ wda się w walkę.

Miranda skinęła głową, tak energicznie, że jej splątane włosy podskoczyły. – W złą, - powiedziała. – I zostanie ranny. Nie mogę powiedzieć jak bardzo, ale myślę, że zostanie mocno ranny.

- To jest dzień czy noc?

Miranda pomyślała o tym marszcząc brwi. Kopnęła pustą, plastikową butelkę i cofnęła się, kiedy pies zaszczekał w jednym z podwórzy, które mijały. Domy na ulicy były zniszczone, z kratami na oknach. Tylko dom Dayów na końcu ulicy – lustro dla domu, gdzie mieszkała Claire, tym będącym własnością Michaela Glassa – wyglądał na ładnie utrzymanego, a nawet potrzebował nowej warstwy farby. – Nie mogę powiedzieć, - powiedziała w końcu. – To się dzieje w środku. W pomieszczeniu. Ludzie patrzą. Są bariery.

- Takie z napojami? (chodzi tu o to, że w oryginale w poprzednim zdaniu słowo bariery jest tłumaczone jako „bars” co ma bardzo wiele oznaczeń np. bary, takie z napojami jak i bariery, kraty, pręty i innego typu ogrodzenia takie jak np. w klatce – przypuszczenie tłumacza)

- Nie, takie jak klatka.

To było niezdrowo prawdopodobne, bo Shane wydawał się kończyć za tymi rodzajami barier zbyt często. – Jak wielu ludzi?

Wzruszyła ramionami. – Jest ciemno; nie mogę powiedzieć. Może dużo? Nie – więcej. Więcej niż dużo. Z daleka. Tam, ale nie tam.

To było zdecydowanie niejasne i w ogóle nie pomocne. Walka – cóż, to było coś, co szczerze w ogóle nie było niezwykłe. Shane był urodzonym wojownikiem. Ale zostanie poważnie rannym – dobrze, to było niepokojące.

- Czy jest jakiś sposób aby powiedzieć, kiedy to się stanie?

Miranda potrząsnęła głową. – To jest dość jasne, więc może za kilka dni? Tydzień? Ale nie wiem. Czasami to jest zdradliwe. A czasami także to odchodzi. Rzeczy nie zawsze są oczywiste.

- Okej, cóż, dzięki. Spróbuję na niego uważać. To nie było wiele, bo Claire wiedziała, że nie mogła spędzić całego swojego czasu uważając na niego. Ostrzeżenie go pomogłoby, ale znając Shane’a, nie rozwiązałoby też problemu. Jeśli by czuł jakby musiałby być w walce, byłby w niej – czy zostałby ranny czy nie.

- Powinnaś iść do domu, - powiedziała Claire. – Muszę iść do pracy. Mir?

Miranda zatrzymała się, patrząc na nią. Claire zdała sobie sprawę, że stawała się wyższa; nadal rosła. Była wyższa niż Claire była teraz i byłaby prawdopodobnie wzrostu Eve albo wyższa zanim przestanie rosnąć.

- Jutro spotkaj się ze mną w domu, - powiedziała Claire. – Jeśli Myrnin nie będzie mnie potrzebował, pójdziemy na zakupy. Okej?

Miranda uśmiechnęła się do niej – słodkim, zachwyconym, serdecznym wyrazem, który rozświetlił jej całą twarz. Nie, jej całe ciało. To było jakby nikt nigdy jej tego nie zaoferował. – Okej! – powiedziała. – Nigdy nie była na zakupach.

Claire zamrugała. – Nigdy?

- Nie. Moi rodzice kupowali mi rzeczy, zanim umarli. A teraz ludzie czasami przynoszą mi rzeczy, ale nigdy nie poszłam sama. Czy to jest fajne? Wygląda na fajne.

- Jest fajne, - powiedziała Claire. Miała nagły impuls aby przytulić dziewczynę, więc tak zrobiła. Miranda czuła wszystkie kości i niezgrabne kąty, ale entuzjastycznie odwzajemniła uścisk. – Idź prosto do domu i zostaniesz tam. Monica może się wycofać, ale Gina ma coś w rodzaju fioła. Chociaż myślę, że będzie mnie poszukiwać.

- Będzie, - powiedziała Miranda odległym, dziwnym rodzajem głosu, którego Claire się bała. – Nadejdzie. Wkrótce. – Zamrugała i uśmiechnęła się. – Do zobaczenia jutro!

Praktycznie odeszła podskakując. Claire patrzyła jak odchodzi, potrząsnęła głową i skierowała się do jaskini potwora.

Potwór stał na środku laboratorium, stąpając i potrząsając swoją komórką jakby próbował przywrócić ją do pracy zwykłą siłą. Znowu zmienił ubrania – tym razem na Wiktoriański długo-ogonowy czarny płaszcz, purpurową kamizelkę, beza koszuli i czarne spodnie. Tym razem wyrzucił królikowe kapcie na rzecz prawdziwych butów. Kiedy przyszła biegnąc truchtem schodami w dół, wyglądał na tak odczuwającego ulgę, że prawie cofnęła się o krok albo dwa.

- Tu jesteś! – zawołał i wyciągnął do niej swój telefon. – Ta rzecz nie działa.

- Działa. Dostałam twoją wiadomość.

- Ale wysyłałem ją w kółko i w kółko, a potem on po prostu przestał działać.

Przestał działać, bo ewidentnie, naciskał przyciski tak mocno, że je zepsuł. Claire potrząsnęła głową, wzięła telefon i wrzuciła go do kosza na śmieci w kącie. – Załatwię ci inny, - powiedziała. – Więc? Jestem tutaj. Co to za kryzys?

Zatrzymał się i wpatrywał się w nią. – Bishop jest na wolności, a ty pytasz mnie, jaki może być kryzys? Naprawdę?

- Ja… myślałam, że wampiry zadbają o to.

- Rzeczywiście. Oliver wziął połowę wampirów w Morganville zasięgających informacji od drugiej połowy.

- Tylko połowę?

- Połowę, której możemy powierzyć przesłuchanie połowy, której nie możemy, - powiedział Myrnin. – Smutna prawda, ale jest więcej niż kilku, którzy woleli otwartą tyranię Bishopa, niż bardziej rozsądne podejście Amelie. Zawsze jest kilku, Claire, którzy lubią, kiedy mówi im się co mają robić zamiast wymaga myślenia. I ci są tymi, których powinnaś się obawiać. Obawiam się, że to dotyczy również ludzi. W dzisiejszych czasach krytyczne myślenie stało się niestety rzadką umiejętnością.

Skinęła głową, bo już to wiedziała. – Więc co chcesz, żebym zrobiła?

- Chcę żebyś porozmawiała z Frankiem. Potrzebujemy go aby był czujny na jakikolwiek znak Bishopa. Ma kontrolę nad systemem monitorującym i powinien być w stanie zapewnić nam solidne wskazówki.

- Czekaj, chcesz, żebym ja to zrobiła? Czemu nie ty?

Myrnin wyprostował się do swojej pełnej wysokości, z rękoma ściśniętymi za jego plecami. – Mam rzeczy do zrobienia, - powiedział. – I… Frank i ja mogliśmy mieć małe nieporozumienie. Już ze mną nie rozmawia.

- On – Czekaj, może to zrobić?

- Cholera, jasne, że mogę. – Żwirowaty głos Franka dochodził z głośnika jej komórki, stłumiony przez jej kieszeń, ale nadal wyraźnie słyszalny. – Mogę robić co chcę i nie chcę już nic więcej słyszeć od tego dupka.

- Frank – westchnęła Claire. – Dobrze. Wiesz, że nienawidzę tego. Nienawidzę tego, że szczerzcie na siebie kły, nawet kiedy jedno z was już nie ma kieł. Ale nie mamy czasu na waszą dziewczęcą walkę, okej? Proszę, czy będziesz szukał Bishopa, tak żeby nas wszystkich potwornie nie pozabijał?

- Cóż, - powiedział Frank, - zdobyłaś punkt odnośnie tego.

Claire obróciła się do Myrnina. – Ktoś jeszcze, kogo chcesz monitorować?

- Cóż, jest Gloriana, - powiedział Myrnin. – Zdecydowanie uważałbym na Glorianę, odkąd jest najnowszą w mieście i, cóż, spotkałaś ją, prawda?

Claire zmarszczyła brwi. Gloriana… oh. Spotkała ją raz, krótko, na przyjęciu jakiś miesiąc temu. Gloriana – albo Glory w słodziutkim-skrócie – była piękna w antyczny sposób; miała fale długich, blond włosów i jasne, niebieskie oczy i uśmiech, który sprawiał, że mężczyźni rozpływali się jak lody w słońcu. Oczywiście Wampirzyca. Urocza. Ale specjalnie interesowała się Michaelem, a to w ogóle nie odpowiadało Eve. – Glory jest dziewczyną Bishopa?

- Nie ułożyłbym tego w ten sposób, - powiedział Myrnin, - ale Gloriana ma historię postawiania na wygranych i wierzę, że była pupilkiem Bishopa przez krótki czas, jakieś trzysta lat temu. Może nadal mieć jakieś zamiłowane wspomnienia niego, tak trudne jakie to jest do zrozumienia. Stare lojalności z trudem umierają u naszego rodzaju. Tak jak starzy wrogowie, a ona nigdy nie była przyjaciółką Amelie, mimo że są wystarczająco miłe publicznie.

- Czy ona jest twoją przyjaciółką? – zawahała się Claire, potem powiedziała, - Albo, wiesz, przyjaciółką?

Uniósł swoje brwi i zaczerpnął powietrza. – Przyjaciółką?

- Wiesz, co mam na myśli. Oliver praktycznie przyznał, że miał z nią raz romans.

- Ja nie mam romansów. – Znowu z zaczerpnięciem powietrza. – I, nie, Gloriana nie jest moją przyjaciółką. Ani, szczególnie moim wrogiem; Rzadko mam z nią w ogóle coś do zrobienia. Zgodziła się przestrzegać zasad Morganville, ale jeśli powstanie sytuacja, gdzie będzie mogła je ominąć… cóż. Nie chciałbym stanąć pomiędzy nią a jej pragnieniami. Może być dość zimnokrwista.

Claire poczuła ukłucie strachu. – Uh, może więc poszukiwać Shane’a?

- Shane’a? – Myrnin przewrócił oczami. – Czemu w świecie przeskoczyłabyś do takiego podsumowania? Zdecydowanie nie. Nie obchodzą jej ludzie. Uważa ich za powszechnych. I wystarczająco dziwnie, nie każdy jest tak zafascynowany twoim adoratorem jak ty.

- Cóż, więc, czy mogłaby poszukiwać ciebie?

To sprawiło, że przestał na chwilę, jakby ten pomysł nigdy nie przytrafił mu się. – Nie, - powiedział w końcu. – Nie, nie wierzę, że byłaby w ogóle zainteresowana. Nie jestem… odpowiedni. Przy czym mam na myśli, rozsądny. Nie może pokazać mnie publicznie, co jest dla niej bardzo ważne; lubi być widywana ze swoimi podbojami. Także, nie jestem pewien, czy mogłaby wpłynąć na mnie w jakikolwiek znaczący sposób. Moje wzorce myśli są dość… wiesz, inne.

- Oh, wiem. Frank, postarasz się o to?

- Bishop, sprawdzanie. To nie jest tak, że zamierzam zapomnieć, że skurwysyn, który wypruł mi gardło i zrobił mnie chodzącym trupem jest tutaj. Gloriana, tak, znam ją. Gloriana jest na moim radarze. Właśnie opuściła salę gimnastyczną jakieś dziesięć minut temu i przybyła teraz do Common Grounds.

Myrnin skinął głową. – Ona lubi to tam. Claire, prawdopodobnie powinnaś się zaprzyjaźnić. Jesteś dość przyjazną osobą.

- Masz na myśli, być twoim szpiegiem.

- Nieelegancko stwierdzone, ale dokładnie. Mam rzeczy do roboty. Frank, proszę zostań w kontakcie z Claire przez jej komunikator.

- Komórkę, - powiedziała. – Star Trek mieli komunikatory.

Trzepnął ręką. – Prawie nie widzę różnicy.

- Nadal go nie słucham, - powiedział Frank. – Ale, tak. Nadal jestem w kontakcie, dziecko. Masz jakiegoś rodzaju słuchawki? Bluetooth?

- Słuchawki, - powiedziała. – Czemu?

- Żebym nie nadawał w całym miejscu, kiedy będę z tobą rozmawiał, dziecko. Myślałem, że jesteś mądra.

- To był zły dzień, - powiedziała. – Prawie zostałam zasztyletowana.

Myrnin przestał kroczyć, spojrzał przez chwilę na nią jakby próbował zobaczyć jakiekolwiek możliwe rany, a potem powiedział, - Prawie nie znaczy teraz porachowana, prawda? Naprzód pośpiesz się. I, Claire?

- Tak?

- Bądź ostrożna i uważaj na Bishopa; przedtem był niebezpieczny, ale nie wiem jaki jest teraz, z wyjątkiem, że o wiele mniej stabilny. Nie ufam także Glorianie. Nie wiem dlaczego na ziemi jest tutaj w Morganville. Albo czemu zdecydowała przybyć tutaj teraz. Jak powiedziałem, ona i Amelie nigdy nie robiły postępów, mimo ich znakomicie grzecznych manier w kierunku do siebie. Więc wierzę, że musimy przyjąć, że nie może być zbiegu okoliczności pomiędzy przybyciem Gloriany i ucieczką Bishopa. – Zawahał się, potem przyznał, - Bądź ostrożna. Nie mogę zastąpić ciebie tak łatwo, jak to wszystko.

To było wyobrażenie komplementu według Myrnina. Miłe.

 

 

SHANE

 

 

Claire poszła do szkoły, a ja miałem dzień wolny i poczułem się coś jakby… zagubiony. Nie powinienem wracać na salę gimnastyczną, ale zrobiłem tak. Nie wiem czemu, z wyjątkiem tego, że wyszedłem na jaw i to wydawało się dobrą rzeczą do roboty. Dupek, który obsługiwał recepcję dał mi ten sam – jesteś robakiem, a ja cię zmiażdżę – wyraz jak przedtem, ale potem spojrzał w dół na listę i skinął do mnie głową. – Wejdź, - powiedział. – Zadbano o ciebie.

- Jak o mnie zadbano, dokładnie?

- Zapłacono, - powiedział. – Żadnych opłat za używanie sali gimnastycznej.

Cóż, bzdury. Trudne do usprawiedliwienia opuszczenie tego, więc wszedłem drzwiami i odetchnąłem zapachem potu, wysiłku, starej skóry, metalu i desperacji. Sale gimnastyczne pachną dla mnie jak dom, zwłaszcza po tym, jak moja mama i Alyssa zmarły; życie z Tatą sprowadzało się do sal gimnastycznych, barów, taniego motelowego mydła i krwi.

Pachniało jak… dom? Jeśli to nie jest zbyt chore.

Spróbowałem sauny, która była super gorąca i wilgotna i przebrałem się w starą parę spodni. Bose stopy, bo nie bałem się grzybicy międzypalcowej i oprócz tego, planowałem zresztą pozbycie się tego gówna ciężkim workiem.

Nie miałem szansy. Wyszedłem z ręcznikiem dookoła mojej szyi, wilgotnymi i klejącymi się do mojej twarzy włosami i tam, siedząc na poręczy na drugim piętrze jak bardzo piękny ptak na drucie, była dziewczyna, o której śniłem.

Wampir, o którym śniłem.

Właściwie, nie okłamałem Claire. Szczerze sądziłem, że to był sen, bo nie wydawało się to w ogóle mną – co bym robił, mówił, myślał. Tak jest w snach, prawda? Nie musisz być sobą.

Ale tam ona była, po prostu tak kobieca i świeża i cudowna jaka była ostatniej nocy, w śnie/nie w śnie/może ewentualnie śnie.

I uśmiechała się w dół do mnie jakbyśmy mieli sekret. Chciałem być wściekły, czuć ten pęd adrenaliny, który prawie zawsze mam w obecności wampira, ale to wydawało się jakby cokolwiek mój mózg pomyślał, moje ciało reagowało na nią tak jak robiło na ładną dziewczynę.

Ładną dziewczynę uśmiechającą się do mnie.

- Hej, Shane, - powiedziała. Miała piękny głos, niski i słodki, i brzmiał jakby była jedyną rzeczą w pomieszczeniu, kiedy mówiła. – Miło cię tutaj widzieć. Czy myślałeś o mojej ofercie?

Oh, facet. Zabrało mi minutę aby uporządkować, o jakim rodzaju oferty myślała; ten uśmiech przyniósł pęk ofert, które nie miały nic wspólnego z salą gimnastyczną. – Zaawansowana grupa sparingowa, (sparing – walka treningowa lub kontrolna w celu sprawdzenia formy zawodnika – przypuszczenie tłumacza) - powiedziałem. – Prawda?

- Tak. – Jej uśmiech przybrał psotny, wiedzące, szyderczy wygląd. – O czymkolwiek innym mógłbyś ewentualnie myśleć?

Zatrzymaj to. Zatrzymaj to natychmiast. Jakaś część mnie była zła, próbując wytrząsnąć mnie z tego, ale to była bardzo mała część, a reszta mnie czuła… spokój. Dobrze. Jak to wszystko było nieuniknione – los, przeznaczenie, jakkolwiek chcesz to nazywać.

Ale co najmniej, nie zamierzałem uganiać się za jakąś wampirzycą, bez względu ma to, jaka ładna była. Nie mogłem zrobić tego Claire i w głębi, zawsze będzie część mnie, której wampir nie będzie mógł dotknąć. Mam nadzieję. Więc powiedziałem, wpatrując się prosto w jej jasnoniebieskie oczy, - Jestem tu tylko dla walki, pani.

- Glory, - powiedziała. – Gloriana. Ale możesz mnie nazywać Glory.

Oczywiście. Widziałem ją wcześniej i dotarło to do mnie z powrotem jasne tak, jak tamtego dnia; widziałem ją na jej przyjęciu witającym w Morganville, ale nie z bliska. Próbowała wtedy odciągnąć Michaela i w ogóle nie była skupiona na mnie. Pomyślałem, że jest ładna, ale nie, wiecie, ładna.

Nie póki nie zwróciła Rego uśmiechu i tych oczu na mnie. Wtedy zrozumiałem jak zmieciony Michael się czuł. To było jak bycie uderzonym przez tsunami hormonów i, facet, to było fajne.

- Przyszedłeś dla walki, - powiedziała i odepchnęła się od poręczy. Opadła dwadzieścia stóp (20 stóp = 6,096 m – przypuszczenie tłumacza) i wylądowała jak kot, ledwo uginając swoje kolana aby zaabsorbować wstrząs. Jej wzrok ani razu nie opuścił mojego, a jej uśmiech nigdy nie zawahał się. – Więc w porządku. Powinieneś dostać to, po co przyszedłeś. Chodź za mną.

Oczekiwałem, że zabierze mnie na maty na środku pomieszczenia; byli tam ćwiczący ludzie, robiący uskoki, kopnięcia, blokady, ten rodzaj rzeczy. Twój podstawowy rodzaj czynności w sztukach walki.

Ale zabrała mnie inną drogą, przez nieoznakowane drzwi z tyłu, w dół zwykłego korytarza i przez kolejne drzwi oznaczone jako prywatne, do pokoju z rzeczywistym ringiem na platformie. Dwaj faceci rozebrani do formalnych, stosownych spodni zbijali się nawzajem i robili poważne uszkodzenia. Zatrzymałem się i patrzyłem, analizując prędkość, siłę, zwinność, wytrzymałość.

- Są dobrzy, - powiedziałem.

- Będą lepsi, - powiedziała Glory. – Myślisz, że możesz sam sobie poradzić?

- Tak. – powiedziałem bez żadnego szczególnego poczucia chwalenia się; po prostu wiedziałem, że mogłem. Ci faceci nie dorastali z moim ojcem. – Dostosuj go.

- Muszę dopasować cię z partnerem, - powiedziała. – Vassily? Jak myślisz, z kim Shane powinien się boksować? – Kiedy pytała, Gloriana dotarła do dużej, czarnej lodówki na ścianie i wyciągnęła sportową butelkę, którą mi podała. Zmarszczyłem się na nią, ale podniosła swoje brwi i posłała mi uroczy, mały uśmiech. Z dołeczkami. – Zaufaj mi. To jest dobre dla ciebie. Proteinowy napój, specjalny przepis. Darmowy z twoim członkostwem.

Wziąłem go i bardzo ostrożnie upiłem. Wiem, głupie, prawda? Kto bierze coś od szalonego wampira? Ale było coś tak bezpiecznego z nią. To było jakbym nie mógł jej nie ufać, nawet chociaż nigdy nie wziąłbym żadnego cholernego napoju od innego wampira.

I smakował dobrze. Żwirowaty w sposób, w jaki są proteinowe koktajle, ale z brzęczącą krawędzią. Może kofeiną. Przeszedł przeze mnie z gorącym dreszczem. Sprawił, że czułem się niesamowicie – czujny, silny, napompowany.

- Shane? – Vassily, wampir, który uczył tego na pierwszych zajęciach, ten, którego poniżyłem, tknąłem. Zrzucił z siebie strój do karate i miał na sobie standardowe ubrania sportowe i zostawił swoje długie, grube głosy aby rozlewały się dookoła jego ramion. – Ach, tak. Ten. Weźmy go boksującego się z Jesterem. To powinno być interesujące dopasowanie....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin