Ścibor-Rylski Aleksander - Pierścionek z Końskiego Włosia.pdf

(2192 KB) Pobierz
Ścibor-Rylski Aleksander - Pierścionek z końskiego włosia
tytuł: "Pierścionek z końskiego włosia"
autor: Aleksander Cibor-Rylski
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 1996
Tłoczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zakładu
Nagrań i Wydawnictw Związku
Niewidomych,
1 3 64 0 0 108 1 40 1 74 1
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
1 3 64 0 2 108 1 40 1 74 1
Przedruk z Fundacji
1 3 64 0 0 108 1 40 1 74 1
"Kultura 90",
Warszawa 1991
1 3 64 0 2 108 1 40 1 74 1
Pisał A. Galbarski
1 3 64 0 0 108 1 40 1 74 1
Korekty dokonały
K. Markiewicz
i E. Chmielewska
1 3 64 0 2 108 1 40 1 74 1
`ty
Część pierwsza
#/1
Spojrzałem na zegarek. Było
wpół do drugiej. Wyszedłem spod
drzewa, które chroniło mnie
przed deszczem i skręciłem w
alejkę. Trochę dalej, za niskimi
krzakami, leŜało dwóch chłopców
z ubezpieczenia. Jeden z nich
usłyszał, Ŝe nadchodzę, odwrócił
głowę i zobaczywszy mnie chciał
wstać.
Kiwnąłem mu ręką, Ŝeby nie
wstawał i zobaczyłem, Ŝe lekko
się czerwieni; widocznie
przypomniał sobie odpowiedni
punkt z "Podręcznika dowódcy
plutonu strzeleckiego".
Wyciągnął się z powrotem na
gumowym płaszczu i złoŜył stena
w zgięciu łokcia. Był to sten
Samuraja, poznałem go po
drewnianej rączce, dorobionej
niedawno u zaufanego stolarza i
pomalowanej tuszem na czarno.
Kucnąłem obok chłopca i
popatrzyłem w uliczkę. Była
pusta.
- Schodzą się jeszcze? -
zapytałem.
- Teraz juŜ mało kto -
odpowiedział gorliwie. Oczy miał
zaczerwienione, pewno nie spał
całą noc, jak przed maturą. -
Zdaje się, Ŝe wszyscy juŜ
przyszli. Cała kompania.
- Od dziesięciu minut nikogo
nie było - wtrącił drugi, ten,
który leŜał pod ogrodową ławką.
Marynarkę na plecach miał całą w
wilgotne pasy, jakby go
spryskiwano przez szablon. -
Równo dziesięć minut temu
przyszedł ostatni facet od
Suskiego.
- Równo dziesięć minut temu -
powtórzyłem bezmyślnie patrząc
ciągle w uliczkę. Były tam
domki, ogródki i furtki, ale
nikt z nich nie wychodził.
- Sprawdzałem na zegarku -
powiedział nerwowo chłopak.
- Aha, sprawdzałeś.
Chłopak umilkł i tylko czasami
z urazą zerkał ku mnie spod
swojej ławki. MoŜe czekał, Ŝe
się uśmiechnę? Tak, z pewnością
na to właśnie czekał, ale ja
pomyślałem o tym dopiero
później, gdy juŜ wróciłem do
parku.
Kastet i Albatros, dowódcy
dwóch pozostałych druŜyn, tkwili
wciąŜ jeszcze pod tym samym
drzewem, pod którym ich
zostawiłem. Rozmawiali - to
znaczy Kastet słuchał ze skąpym
uśmiechem na wielkich, silnych
wargach, w których jak zawsze
trzymał słomkę czy trawkę.
Albatros zaś gadał jak najęty,
po prostu usta mu się nie
zamykały ani na moment. "My jego
ciach, on, brachu, trach" i tak
dalej - skrótowo, lecz
niezmordowanie.
Stałem obok niego przez chwilę
patrząc sobie pod nogi, potem
trąciłem go w ramię.
- Pozwól.
- Chwileczkę! - zawołał z
pośpiechem, jakby wystraszony,
Ŝe zgubi wątek i ciągnął swoje
jeszcze szybciej niŜ przedtem.
Zdjąłem stena przez głowę i
wetknąłem go Albatrosowi pod
pachę.
- MoŜesz mi potrzymać?
- Oczywiście, stary! - zawołał
nie patrząc nawet co bierze.
Równie dobrze mogłem podać mu
bucik czy skarpetkę; kiedy
gadał, był zajęty bez reszty.
Ale Kastet od razu przesunął po
mnie tym swoim powolnym, ukośnym
spojrzeniem i zapytał:
- Wybierasz się gdzieś?
Albatros dopiero teraz urwał.
Odwrócił głowę, spojrzał na mnie
przez ramię i chwilę mrugał z
namysłem. Potem róŜowa twarz
błysnęła mu uśmiechem.
- Kupka, co? - powiedział
widząc, Ŝe zdejmuję równieŜ pas
i torbę z magazynkami.
Nie chciało mi się zaprzeczać,
więc przytwierdziłem mu ze
złością i zaraz tego
poŜałowałem. Albatros był
uczynny do niemoŜliwości; ledwie
usłyszał moje słowa, juŜ wtykał
mi w rękę jakiś zwitek. Robił to
zresztą dyskretnie, ale z tą
swoistą odmianą dyskrecji,
obliczoną na wszystko, tylko nie
na ukrycie czegokolwiek.
- Ale resztę mi oddaj -
szepnął przy tym, mrugając
porozumiewawczo. - To mój, Ŝe
tak powiem, cały majątek.
Przynajmniej do czasu, gdy
zdobędę jakąś rolkę na Niemcach.
- Dobrze - powiedziałem i
zdjąłem opaskę. Kastet
natychmiast wyciągnął po nią
rękę.
- Wypuszczamy się na miasto? -
zapytał rozciągając opaskę w
palcach.
Albatros otworzył oczy
szeroko.
- Na miasto?
Podskoczył, jakby nagle
wstąpiły weń siły i złapał mnie
za palec.
- Na miasto? Człowieku, teraz?
Chciał sięgnąć do kieszeni po
zegarek, ale obie ręce miał
zajęte, ograniczył się więc do
spojrzenia w niebo jak stary
Zgłoś jeśli naruszono regulamin