Harbison Elizabeth - Pamiętny dzień.pdf

(485 KB) Pobierz
274667449 UNPDF
Elizabeth Harbison
Pamiętny dzień
PROLOG
Dwadzieścia pięć lat wcześniej
- Możemy sobie pozwolić na zaadoptowanie tylko jedne-
go dziecka - oświadczyła zdecydowanie kobieta. - Wiem, że
ona ma jeszcze dwie siostry, ale- my... my po prostu nie zdo­
łamy zapewnić odpowiedniej opieki całej trójce.
Virginia Porter, dyrektor domu dziecka Barrie Home
w Brooklynie, przyjrzała się uważnie parze, która chciała za­
adoptować dziewczynkę imieniem Laurel. Nazwiska dziecka
nie znano, jedynie owo imię, które znajdowało się na branso­
letce identyfikacyjnej. Ci młodzi ludzie sprawiali miłe wrażenie,
wywiad środowiskowy nie ujawnił nic niepokojącego, można
było powierzyć im dziecko, z pewnością dobrze się nim zajmą.
Virginia wiedziała, że nie każdy podoła finansowo wychowa­
niu trójki dzieci, rozumiała więc decyzję tych dwojga, mimo to
serce ją bolało na myśl, że niedługo te trzy wesoło bawiące się
dziewczynki zostaną rozdzielone na zawsze.
- Proszę nas zrozumieć - ciągnęła Pamela Standish. - Po­
zostałe dwie dziewczynki też są bardzo miłe, ale zdecydowa­
liśmy się na brunetkę, ponieważ z nich trzech ona jest naj­
bardziej podobna do nas.
10
- Kochanie, a może dalibyśmy radę? - podsunął mąż.
- Nie - ucięła ostro Pamela. - Nie damy rady wziąć wszyst­
kich. Aha, żądamy, by nie ujawniano informacji o jej adopcji
aż do osiągnięcia przez nią pełnoletności. Wszystko wyjaś­
nimy Laurel w stosownym momencie, ale nie życzymy sobie,
żeby ktoś niepowołany miał wgląd w jej papiery.
Virginia wymieniła spojrzenia z siostrą Gladys, która po­
magała jej prowadzić sierociniec.
- Proszę się nie obawiać, poufność adopcji jest zagwaran­
towana prawnie.
- Przygotowałam dla Laurel notatkę o tym, jak długo
przebywała u nas i o tym, że ma dwie siostry - rzekła sio­
stra Gladys.
-'Nie chcę, żeby o nich wiedziała - zaoponowała Pamela.
- Ale ona musi wiedzieć o ich istnieniu. Któregoś dnia za­
pragnie je poznać.
- Siostro Gladys, decyzja należy do państwa - wtrąciła
szybko Virginia, widząc popłoch na twarzach Standishów.
Rozmowę dorosłych przerwała nagle jasnowłosa Lily, chy­
ba najbardziej zdeterminowana z trojaczek, która mozolnie
przedarła się przez górę pluszowych zabawek, zaścielających
podłogę i wreszcie podeszła do swojej siostrzyczki.
- Ceść, Lor. - Lily objęła Laurel. - Kocham cię. wies? Ni­
gdzie nie pójdzies, prawda? Nie idź. Nie idź, Lor. *
W tym momencie siostra Gladys się rozpłakała.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zimny wiatr powiał nad doliną rzeki Hudson, z łatwością
przeniknął przez cieniutki płaszczyk Laurel Midland, pode­
rwał z ziemi suche liście i cisnął nimi o wielką bramę z kute­
go żelaza, broniącą dostępu do posiadłości Gray Manor. Za
stojącym na odludziu domem jak okiem sięgnąć ciągnęły się
winnice, jeszcze pogłębiając wrażenie samotności i izolacji
tego miejsca.
Laurel niepewnie spojrzała za oddalającą się taksówką, ogar­
nęło ją lekkie zdenerwowanie. Nigdy wcześniej nie pracowała
jako opiekunka do dziecka, lecz bez wahania odpowiedziała
na ogłoszenie, wiedząc, że sprawdzi się jako niania. Teraz jed­
nak ogarnęły ją wątpliwości, gdyż dom, który miała przed so­
bą, sprawiał wrażenie gmaszyska ponurego jak grobowiec, nie
wyglądało na to, by w ogóle ktoś tu mieszkał, a co dopiero sześ­
cioletnie dziecko. Na obecność dziecka powinien wskazywać
rowerek, kolorowe zabawki, huśtawka, lalka zostawiona przy­
padkiem w ogrodzie... Tu nie było nic.
Przez moment rozważała, czy nie odwrócić się i nie
odejść, lecz tak naprawdę nie mogła sobie na to pozwolić,
ponieważ potrzebowała pieniędzy, w dodatku w takiej twier­
dzy jak Gray Manor czułaby się bezpiecznie. Dlatego też
zrobi najlepiej, pozbywając się obaw i zostając tutaj. Zresztą
opieka nad jedną sześciolatką będzie znacznie lżejszą pracą
niż ta, którą wykonywała przez ostatnich pięć lat w Europie
Wschodniej, gdzie pomagała chorym dzieciom i uczyła je
angielskiego. Pobyt w tej posiadłości będzie stanowił etap
przejściowy między piekłem przeszłości a spokojnym, nor­
malnym życiem, jakie zamierzała kiedyś prowadzić. Tylko
czy ona w ogóle miała jakieś szanse na normalne i spokojne
życie, wziąwszy pod uwagę, co się wydarzyło? Czy kiedykol­
wiek zdoła się wyplątać z sytuacji, w jakiej się znalazła?
Zadrżała, gdyż znowu powiał wiatr, jeszcze zimniejszy
i dziwnie nieprzyjemny, jakby ktoś złowieszczo szeptał sło­
wa ostrzeżenia, lecz Laurel nie zamierzała poddawać się lę­
kowi, gdyż strach był tylko emocją, a więc czymś przelotnym,
nieistotnym, nierzeczywistym. Wszystkie uczucia były złu­
dzeniami, kłamstwami.
W ogóle jej życie było pełne kłamstw.
Zdecydowanie nacisnęła przycisk dzwonka przy bramie,
a po chwili w głośniku rozległ się trzask.
- Kto tam? - odezwał się ktoś.
- Laurel Midland.
Cisza.
- Nowa niania - dodała nieco niepewnie.
- Ach, oczywiście! Proszę chwilę zaczekać.
W głośniku coś ponownie trzasnęło, potem brama powoli
się otworzyła. Laurel zacisnęła dłoń na rączce zniszczonej wa­
lizki, w której znajdowało się wszystko, co posiadała - trochę
ubrań, paszport, osobiste notatki oraz bransoletka identyfika­
cyjna, którą nosiła niegdyś w domu dziecka. Drzwi otworzyły
Zgłoś jeśli naruszono regulamin