ŚW. WOJCIECH.doc

(92 KB) Pobierz
LEGENDA NA DZIEŃ ŚW

LEGENDA NA DZIEŃ ŚW. WOJCIECHA

24 kwietnia

Pierwotny zrąb Złotej legendy, który wyszedł spod pióra Jakuba de Voragine, nie obejmo­wał, jak się tego łatwo domyślić można, lokalnej raczej, polsko-czeskiej legendy o św. Woj­ciechu [w tzw. legendach skróconych pojawia się ona po raz pierwszy w zbiorze dominika­nina Piotra Cało w pierwszej połowie XIV w.; por. »Analecta Bollandiana« XXIX 1910, 67, nr 280]. Natomiast polskie jej egzemplarze uwzględniają św. Wojciecha z reguły, umieszczając jego legendę w kwietniu koło legendy o św. Jerzym.

Najstarsze żywoty apostoła Prus pojawiają się już w najbliższych latach po jego śmierci w r. 997. Pierwszy z nich, żywot rzymski, dziś określany także jako żywot pierwszy lub żywot Kanapariusza [BHL, nr 37] powstał w Rzymie jeszcze w r. 999, głównie w oparciu o relację brata świętego, Radzima-Gaudentego, niebawem pierwszego arcybiskupa gnieźnieńskiego. Drugi żywot [w dwu relacjach] wyszedł w kilka lat później spod pióra gorącego czciciela św. Wojciecha, Brunona z Kwerfurtu, który w r. 1009 sam doczekał się męczeńskiej korony [ib. nr 38-39] - a niebawem pojawiła się jeszcze krótka pasja zwana od miejsca przechowania jedynego jej rękopisu pasją z Tegernsee [ib. nr 40]. Istniał też w pierwszym dziesięcioleciu XI w. jeszcze jeden żywot, którego cechą charakterystyczną było obszerne uwzględnienie wypadków, jakie miały miejsce po śmierci świętego, zwłaszcza zaś spotkania Ottona III z Bolesławem Chrobrym w Gnieźnie w r. 1000, ale ten nie dochował się, niestety, do naszych czasów.

Polskie rękopisy Złotej legendy nie posłużyły się dla swych celów żadnym z wymienionych żywotów, lecz jako legendę na dzień św. Wojciecha przytaczają późniejsze anonimowe kom­pilacje polskie z XIII-XIV w. Najczęściej pojawia się w nich żywot rozpoczynający się od słów In partibus Germaniae locus est [BHL nr 43]. Ponieważ jednak żywot ten jest dotąd je­dynie w urywkach ogłoszony drukiem, wprowadziliśmy na jego miejsce nieco starszy ży­wot, zwany od pierwszych słów Tempore illo [ib. nr 42], którego treść z niewielkimi tylko zmia­nami, a często dosłownie powtarza się w kompilacji In partibus Germaniae.

Żywot ten datowany bywa w nauce na pierwszą połowę już to XII, już to XIII w. Zdaniem naszym, jedynie pierwsza z tych dat może być słuszna, gdyż obok innych podnoszonych dotąd w tej sprawie argumentów przemawia za nią niedwuznacznie język i styl tego zabytku, wyszukany i, zwłaszcza w partii początkowej, pełen retorycznych efektów, co jest typowe dla utworów w. XII, a niknie w stuleciu następnym.

Treściowo opiera się legenda Tempore Uh na starych żywotach z lat najbliższych śmierci świętego, zwłaszcza na żywocie rzymskim i żywocie Brunona, uzupełnia jednak to, co w nich znalazła, szczegółami nowymi, o charakterze wyraźnie legendarnym, a znamiennymi dla proce­su narastania tradycji hagiograficznej. Po pierwsze zatem, odpadają z dawniejszych żywotów te wszystkie rysy, które mogłyby świadczyć o ludzkiej słabości bohatera, a postać jego nabiera coraz więcej cech typowych i idealnych. Po drugie, jakby przyciągane siłą atrakcyjną popularnej postaci świętego, doczepiają się do niej motywy pierwotnie nie związane z jej dziejami; tak w naszym wypadku cała osobna, a nieznana wcześniejszym źródłom opowieść przypisuje św. Wojciechowi ustanowienie późniejszego polskiego zwyczaju rozpoczynania Wielkiego Postu już od Siedemdziesiątnicy. Po trzecie wreszcie, zaczynają się w legendzie pojawiać pewne obce jej pierwotnie szczegóły lokalne, jak w naszym wypadku końcowe wzmianki o klaszto­rze w Trzemesznie.

Przekład polski najstarszych żywotów św. Wojciecha z przełomu X/XI w. znajdzie czytel­nik w wydawnictwie pt. Piśmiennictwo z czasów Bolesława Chrobrego, Warszawa 1966. O ży­wotach tego świętego w ogóle znaleźć można informację we wstępie J. Karwasińskiej do te­goż wydawnictwa, u J. Dąbrowskiego, Dawne dziejopisarstwo polskie, Warszawa 1964, 15-21 i 85-87, oraz u G. Labudy, Św. Wojciech tu literaturze i legendzie średniowiecznej [Księga pa­miątkowa pt. św. Wojciech, Gniezno 1947, 91-112]. Poniższe tłumaczenie opiera się na tek­ście wydanym przez W. Kętrzyńskiego w »Monumenta Poloniae Historica« IV 209-221. Por. też wstęp wydawcy, tamże, 206-209.

Onego czasu, kiedy światłość łaski Bożej zapaliła w narodzie czeskim pragnie­nie służenia prawdziwej wierze, a sze­rzące się chrześcijaństwo zachęcało do zakładaniu w wielu miejscowościach klasztorów poświęconych chwale Bo­żej, żył w Czechach mąż szlachetnego rodu imieniem Slawnik, spokrew­niony przez przodków swoich z cesarzami, lecz znakomitszy jeszcze przez to, że wychowano go w wierze chrześcijańskiej i że był człowiekiem pra­wym a pobożnym. Żona jego nie mniej szlachetnego rodu, a w niczym nie ustępująca mu zacnością obyczajów, spośród wszystkich swych ro­daków wyróżniała się cnotą czystości. Tych dwoje zatem ludzi miłych Bogu połączyło się sakramentalnym małżeństwem i spłodziło syna, któ­remu na chrzcie św. nadano imię Wojciech, nader zaszczytne w tamtej­szym języku. Imię to bowiem w ich języku znaczy tyle, co »uciecha woj­ska*. I chociaż było ono wówczas wynikiem swobodnego wyboru rodzi­ców, to jednak życie świętego dowiodło, że przez Boga zostało upatrzone.

Rodzice widzieli w Wojciechu dziedzica niemałych swych włości i naśladowcę własnej, szacunek budzącej pobożności - lecz oto, jak to nieraz bywa we wczesnym dzieciństwie, chłopiec zapadł na nader niebezpieczną chorobę. Widząc jego ciężki stan i grożące niebezpieczeństwo śmierci, rodzice dawali upust swemu bólowi we łzach i jękach, a tracąc już na­dzieję uratowania syna złożyli ślub Bogu i roztropnie rzekli: Nie dla nas, nie dla nas, Panie, niechaj żyje ten chłopiec, nie po to, aby zajmować się sprawami tego świata, ale na to, by oddany Tobie na służbę służył Ci w Twoim świętym Kościele! Bóg zaś w niebiesiech zważywszy czystość ich sumienia w cudowny sposób od razu przywrócił zdrowie choremu chłopcu. Bo skoro tylko już umierającego złożono na ołtarzu Matki Bo­żej, łaska Boska jakby lekarstwo powróciła go zdrowego rodzicom.

Już w dziecinnych latach w domu rodzicielskim św. Wojciech nauczył się czytać, ale widząc ze wstydem, że czyta, a nic nie rozumie, nie chciał pozostawać tak jak inni w ciemnościach niewiedzy, lecz udał się do Magdeburga [1], gdzie miał się kształcić pod mistrzem Otrykiem. Pod jego kierunkiem chłopiec uzdolniony z natury i obdarzony bystrym umysłem, a nadto wsparty Bożą pomocą, począł czynić takie postępy, że bez zająknienia powtarzał z pamięci zawartość całej karty, którą raz przeczytał, co w zdumienie wprawiało nauczyciela i kolegów. Metropolita zaś tamtejszy, imieniem Adalbert, znając szlachetne pochodzenie chłopca, a słysząc o jego niebywałych postępach w nauce, okazywał mu prawdziwie ojcow­ską miłość. On to udzielając mu sakramentu bierzmowania wzgardził imieniem Wojciech jako barbarzyńskim, a nadał mu własne swe imię: Adalbert. Tak to przez lat dziewięć bawił tam chłopiec na nauce.

Razu zaś pewnego, gdy wracał z kolegami ze szkoły, spotkali na drodze jakąś dziewczynę, którą jeden z chłopców przewrócił na ziemię i z żartów pchnął na nią Wojciecha. On zerwał się czym prędzej, ale w naiwności swej sądził, że w rzeczy samej ją poślubił, więc wylewając gorzkie łzy pokazywał na kolegę ze słowami: To on mnie ożenił! Gdy jednak nauczyciel jego przeniósł się na dwór królewski, Adalbert wrócił do ojczyzny z no­wym swoim imieniem.

Od tego czasu ze wszystkich sił starał się żyć zacnie, aby w lenistwie i w pogoni za ziemskimi przyjemnościami nie stracić talentu powierzo­nego mu przez Pana - z drugiej jednak strony pilnie zabiegał o to, aby czyny jego płynące z miłości Bożej pozostały tajemnicą dla tych nawet, na korzyść których były spełniane, bo nie chciał, aby rozgłos między ludź­mi umniejszał - ich owoc [2].

Tymczasem miasto Praga straciło swego pasterza, a wierni, którzy byli przy jego zgonie, opowiadali, że czarne duchy czekały na jego duszę. Skoro sprawiono mu okazały pogrzeb, a ponieważ ledwo oświecony wiarą naród nie mógł długo pozostawać bez pasterza, duchowieństwo i ksią­żęta zgromadzili się wraz z pospolitym ludem dla dokonania obioru bi­skupa. A wziąwszy pod uwagę wiele osób i zdania o nich, na koniec wszy­scy, zarówno duchowieństwo, jak książęta i lud, zgodnymi głosami bez niczyjego sprzeciwu obrali Wojciecha w przekonaniu, że on jest godny wyniesienia na to stanowisko nie tylko ze względu na szlachetne pochodzenie, ale na wykształcenie, znajomość prawa oraz prawość charakteru. Tak tedy w prawidłowym i ogólnym głosowaniu wielebny Wojciech wy­brany został na biskupa, choć łzy wylewając zaklinał się, że nie jest god­ny, aby obdarzać go takim zaszczytem. A tymczasem nie tylko ludzie, ale i złe duchy, obawiające się go, świadczyły, że był go godny: z dala bo­wiem od miejsca, gdzie odbywał się wybór, ale na terytorium tego samego biskupstwa, zmuszone egzorcyzmami kapłanów do wyjścia z opętanego człowieka, odezwały się w te słowa: Czemuż nas dręczycie? Wiadomo, że długo tu nie możemy pozostać; dziś bowiem biskupem waszym obrany zostanie mąż Boży, Wojciech, przed którego nadejściem drżymy i strach nas zbiera.

Święty zatem obrany biskupem udał się do Werony [3], gdzie z rąk Ottona [4] odebrał inwestyturę wraz z pastorałem biskupim, a wyświę­cony przez arcybiskupa mogunckiego [5] Willigisa, otrzymał pełnię ka­płaństwa. Gdy zaś z insygniami swej godności powrócił do ojczyzny, boso wszedł do miasta, chcąc w ten sposób oddać cześć św. Wacławowi, którego ciało tam spoczywa.

Podwładnym swoim okazał prawdziwą miłość dzieląc dochody swoje na cztery części i przeznaczając jedną z nich dla duchowieństwa, drugą dla biednych, trzecią na wykup jeńców, a czwartą dopiero pozostawiając dla siebie i swego otoczenia na konieczne wydatki. A i z niej jeszcze postanowił żywić dwunastu ubogich dla uczczenia tyluż apostołów, a niejednokrotnie zwykł był tę oznaczoną liczbę przekraczać, zwłaszcza w więk­sze święta. Już poprzednio z rzadka tylko używał przyjemności zmysło­wych, a teraz tępił w sobie wszystko, co było miłe ciału, poszcząc i czuwa­jąc. Wylewając łzy trwał na modlitwie za grzechy swoje i ludu, nie po­zostawiał sobie chwili wolnego czasu, ujarzmiał odruchy cielesne. Albo modlił się, albo nauczał, albo - ale najrzadziej - pozwalał sobie na konieczny spoczynek czy posiłek, krótko mówiąc, spełniał na przemiany obowiązki Lii i Racheli [6], już to wstępując na drabinę Jakubowa [7], już to zstępując z niej. Bo chociaż wiele się modlił, to przecież nie zanied­bywał obowiązków dobrego pasterza, a gdy zaczął się przygotowywać do złożenia Najświętszej Ofiary, to aż do chwili przyjęcia Gała i Krwi Pań­skiej nie odzywał się w ogóle do nikogo poza modlitwą i głoszeniem słowa Bożego. Przede wszystkim zaś starał się o to, aby być w życiu przykła­dem tego, czego nauczał, nie zapominając ani na chwilę o słowach apo­stoła: Boję się, abym nauczając innych sam nie został odrzucony [8].

Ale lud powierzony jego pieczy był twardego karku i służyć chciał tylko swoim żądzom, a gardził obowiązkami chrześcijańskimi. Było u nich w zwyczaju sprzedawać chrześcijan jak bydło poganom. Pan tedy ukazał się świętemu w sennym widzeniu i rzekł: Nie dość, że mnie sprzedano za 30 srebrników, bo teraz znowu mnie sprzedają, a ty śpisz spokojnie! Wojciech zbudziwszy się rozważał w milczeniu, co ma znaczyć taki sen, po czym przywoławszy prepozyta Wilikona, którego dopuszczał do wszyst­kich swoich tajemnic, opowiedział mu cały przebieg snu i prosił o jego wyjaśnienie. Ale i duchowni nawet nie wstydzili się popełniać cudzołóstwa ani świętokradztwa i może gorszych jeszcze grzechów, biskupa zaś, który wedle możności starał się ich pohamować, mieli w głębokiej nienawiści i podjudzali przeciwko niemu książąt czeskiej ziemi, również rozpustnie żyjących.

Skoro tedy ból, niepokój i praca nad siły utrudziły biskupa, a żadną miarą nie mógł wpłynąć na poprawę swego otoczenia z grzechów i ani jednej duszy nie mógł ułowić, powziął zamiar odbycia pielgrzymki do Jerozolimy. Pieszo, z kilkoma tylko towarzyszami udał się do Rzymu, gdzie wówczas cesarzowa Greczynka [9] obchodziła rocznicę śmierci zmarłego Ottona. Ona to zasłyszawszy o przybyciu świętego męża i o jego zamiarze udania się do Jerozolimy, potajemnie wezwała go do siebie, hoj­nie obdarzyła pieniędzmi na wydatki związane z taką podróżą, prosząc zarazem kornie i ze łzami, aby w modlitwach pamiętał o duszy zmarłego cesarza. Święty jednak, pokładając swą nadzieję w Panu i przekonany głęboko, że On zaopatrzy wszystkie jego potrzeby, zaraz następnej nocy rozdał biednym otrzymane od cesarzowej pieniądze, mówiąc z psalmistą: Pan mną kieruje i niczego mi nie zabraknie [10].

Niebawem też opuścił Rzym spiesząc do Jerozolimy, lecz wstąpiwszy w gościnę do mnichów na Monte Cassino [11] dał się przekonać ich zbawiennym i rozumnym radom, aby poniechał zamierzonej podróży. Powiedzieli mu bowiem, że zbawienia duszy nie znajduje się przebiega­jąc rozmaite kraje, lecz wedle psalmisty w uciśnieniu ducha i pobożności skruszonego serca [12]. I to mu jeszcze powiedzieli: Tytułem do chwały jest nie to, że się było w Jerozolimie, lecz to, że się tam dobrze żyło, bo Jerozolimą po całym świecie jest Kościół święty. Posłuchał tedy Woj­ciech ich zbawiennej rady, pożegnał braci, zstąpił z ich góry i udał się do pewnego ucznia Chrystusowego, o którego świątobliwości wiele sły­szał [13], płonąc gorącym pragnieniem poświęcenia się życiu kontempla­cyjnemu. Odnalazłszy go upadł mu do nóg z jękiem i łzami błagając, aby pozwolił mu uczestniczyć w swym pobożnym życiu. Starzec jednak odparł: Daj pokój, człecze szukający Boga, myśli o mieszkaniu wraz ze mną. Grekiem jestem i ani w literackim, ani w potocznym języku [14] nie mógłbym ci udzielać wskazówek, a trudno by ci było tu żyć w zupeł­nym milczeniu. Jeśli więc chcesz posłuchać mojej wskazówki, wróć do Rzymu, zajdź do klasztoru św. Bonifacego i tam oznajmij twoje pragnie­nia opatowi Leonowi, który jest człowiekiem gorącego serca. Pod jego kie­runkiem i opieką bierz się mężnie do dzieła i spokojnie poświeć się służ­bie Bożej!

Posłuszny zaleceniom starca wrócił Wojciech do Rzymu i odkrył swoje zamiary wspomnianemu opatowi. Ten zaś życzliwie przyjął świętego biskupa, nauczył go reguły i zaliczył do rzędu mnichów. Długo byłoby opowiadać, jak święcie żył on tam, jak gorliwie wypełniał wszystkie wskazówki swego przełożonego; w krótkości więc tylko powiem, że w poboż­ności swojej zapomniał zupełnie o swej godności biskupiej i stał się dla Boga pokornym i ubogim, wykonując to, o czym mówi Chrystus w słowach: Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie [15]. Pięć lat nosił tam habit zakonny i choć cnotami swymi wszy­stkich przewyższał, to nikt mu nie zazdrościł, ponieważ wszystkich zjed­nywał sobie pokorą i życzliwością.

Tymczasem prażanie porzucili dawne niedowiarstwo i gorliwie krzą­tali się wokół przywołania na powrót biskupa. Posłowie ich przybyli do Rzymu i domagali się od Ojca św. powrotu ich pasterza. Papież zaś do­wiedziawszy się z radością o skrusze owego ludu, mocą władzy apostol­skiej polecił Wojciechowi powrócić do swej diecezji. Przywdział tedy Wojciech na powrót insygnia biskupie i ze łzami powrócił do ojczyzny, gdzie przyjęto go na pozór bardzo serdecznie. Ale aż dziw pomyśleć, jak krótko trwały te uczucia przywiązania i szacunku, które wedle obiet­nic trwać miały niezmiennie na wieki, i z jak umyślnym lekceważeniem cały ów lud odwrócił się od chrześcijańskiego życia. Wobec tego biskup, prawdziwy Izraelita [16], tknięty zniechęceniem, skoro usilnie pracując ze smutkiem widział, że trud jego nie daje żadnych wyników, znów naśla­dować począł Rachelę [17] i oddał się kontemplacji mówiąc z psalmistą: Wolę być pogardzonym w domu Boga mojego, niźli mieszkać w pałacach grzeszników [18].

Nie należy zaś pomijać milczeniem faktu, że to on pierwszy poniósł chrześcijaństwo Węgrom, wówczas jeszcze nie znającym prawdziwej wiary - najpierw wysyłając im misjonarzy, a następnie udając się do nich osobiście - i niezliczone rzesze tego ludu, pogrążonego w błędach i zabobonach, gorliwym swoim nauczaniem i cudami, których wiele czynił, na­wrócił na drogę prawdy. Niemałe przy tym złożył dowody odwagi, męskiej wytrwałości i gorącej, a niezłomnej wiary. Był bowiem w stolicy tego kraju bożek pewien, sławniejszy od innych, z którego często diabły przemawiały, i ze względu na to tłumy ludu z sąsiednich miast schodziły się tam w określone dni, aby oddawać mu cześć. Owego dnia zatem, kiedy przybył tam święty biskup, ogromna ciżba ludu cisnęła się wokół owego bożka. Na oczach tych tłumów z osłupieniem patrzących na jego niezmierną odwagę, św. Wojciech bez trwogi podszedł do bożka z zapaloną po­chodnią i spalił go w obecności jego kapłanów, którzy nie śmieli mu się sprzeciwić. Spełniwszy tamże również wiele innych cudów dla umocnie­nia wiary tego ludu, powrócił do Rzymu, do klasztornego zacisza, które opuścił. Tam oddał się całkowicie Boskiej kontemplacji i wsparty na nie­bieskiej drabinie jak drugi Jakub walczył z aniołami [19]. Tymczasem przybył do Rzymu dla załatwienia spraw cesarstwa król Otto III w to­warzystwie arcybiskupa mogunckiego. Na synodzie, który tam się odbył, arcybiskup zmusił Wojciecha, rozkazem papieskim wezwanego z cichej celi klasztornej, do podjęcia ponownie tylekroć porzucanych obowiązków. Tyle jednak uzyskał on przynajmniej od papieża, że gdyby lud jego na­dal gardził jego nauczaniem, mógł z czystym sumieniem udać się, dokąd zechce.

Uradowany tym zezwoleniem, odwiedziwszy wiele kościołów posta­nowił na koniec wrócić do swego kraju. Za radą jednak księcia polskiego imieniem Bolesław [20] wysłał najpierw do ludu powierzonego jego pa­sterzowaniu, a tylekroć nieposłusznego poselstwo z zapytaniem, czy zgodzi się nawrócić ze swych błędów i przyjąć jarzmo świętego posłuszeństwa. Ale lud, który niedawno w niegodziwy, a zdradziecki sposób zamordował 4 braci świętego, sądził, że pragnie on powrócić, aby szukać sposobności do wywarcia zemsty, odesłał zatem wysłańców z odpowiedzią pełną wzgar­dy i zniewagi: Wiemy, co zamyślasz, ale nie łudź się, że wszedłszy do naszego miasta dokonasz pomsty za twoich braci! Nie chcemy ciebie za pasterza, bo widzimy w tobie łakomego i krwiożerczego wilka, który chce się do nas dostać. O ludu okrutny, ludu niewierny, który nie wahałeś się mierzyć intencyj pobożnego i Bogu oddanego męża miarą własnego za­trutego nienawiścią sumienia i własnych niegodziwych pragnień! A mąż Boży otrzymawszy to pismo rozwodowe [21] ucieszył się nie mniej niż ktoś, kogo w miejsce przewidywanego nieszczęścia spotyka ogromna ra­dość - i rzekł: Rozerwałeś więzy moje, o Panie! Na tom czekał przecież w utęsknieniu! Tobie tedy złożę chwalebną ofiarę, jak tego pragnąłem z całego serca.

Uzyskawszy w ten sposób na mocy zezwolenia papieskiego swobodę decyzji począł święty biskup rozważać, w jaki sposób mógłby osiągnąć palmę męczeńską dla imienia Chrystusowego, nad czym już długo przedtem rozmyślał i czego najgoręcej pragnął. Dobrawszy sobie tedy dwu to­warzyszy, których znał i wiedział, że będą dobrymi misjonarzami, samotrzeć, skoro żeglarze odpłynęli, pozostał wśród nieznanego sobie, a dzi­kiego ludu, ufny jedynie w łaskę Boga, dla którego imienia przybył tam szukać śmierci męczeńskiej. Po kilku dniach zaś, kiedy święty modlił się wraz z towarzyszami i błagał Boga o przebaczenie za grzechy własne i całego świata, zjawiło się kilku ludzi w wyraźnie wrogich zamiarach, wykrzykujących coś groźnie w nieznanym języku. Jeden z nich zawziętszy od innych, wiosłem, które zabrał ze sobą z łodzi, na której przybył, mocno uderzył siedzącego biskupa pomiędzy łopatki, tak że psałterz wy­padł mu z rąk, a on sam upadł na ziemię z rozkrzyżowanymi ramionami.

Poganin zaś, nie mogąc z nim się porozumieć, gestami i znakami dawał mu do poznania, że ma uciekać, bo inaczej zginie na mękach. A święty, jako mąż łagodnego serca, nie bronił się, nie przeklinał, lecz przeciwnie modlił się za napastników i błogosławił im, a całując ziemię dzięki skła­dał Bogu, najwyższemu Królowi, dla którego imienia przybył tam szukać śmierci męczeńskiej - i mówił z psalmistą: Chociażbym kroczył w ciem­nej dolinie śmierci, nie lękam się złego [22], oraz z apostołem: Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem [23]. Kiedy powstał, zaprowadzono go do sąsiedniej osady, gdzie odbywały się targi, i tam pytano, kim jest, skąd przybywa, czego szuka i po co przyszedł nie proszony. Mąż Boży zaś podniósł oczy ku niebu i przez chwilę błagał Boga w sercu o miłosierdzie, po czym znalazłszy tłumacza tymi słowy przemówił do zgromadzonego ludu: Przybywam z ziemi polskiej, którą włada prawy król [24] chrześcijański Bolesław, a szukam waszego zbawienia. Jestem sługą Boga najwyższego, który stworzył niebo i ziemię, morze i wszystko, co jest na świecie. On to zmiłowawszy się nad ludzkością narodził się z Dziewicy, cierpiał na krzyżu, aby wyzwolić nas z mocy diabelskiej, a wszystkich, którzy w Niego uwierzą, obiecał zaprowadzić niechybnie do królestwa niebieskiego. Jeśli z miłości dlań zdecydujecie się porzucić na zawsze daremną służbę fałszywym bogom i oczyścicie się z grzechów waszych w sakramencie chrztu, unikniecie wieczystych kar w piekle i posiądziecie wieczną radość w królestwie niebieskim. Poganie jednak wzgar­dzili orędziem wiecznego zbawienia i wyśmiali je. Świętego z towarzy­szami wygnali ze swoich granic, a strażnika portu zelżyli i wychłostali za to, że takich przybyszów wpuścił.

Zapaśnik Chrystusowy [25] św. Wojciech, widząc, że nie może tam pozyskać żadnej duszy, a nadzieja upragnionego męczeństwa oddala się odeń, zmienił swe odzienie na zakonne i udał się do Polski, gdzie pragnął jak najszybciej dostać się do stolicy owego kraju, zwanej Gnieznem. Po drodze wstąpił do pewnej wsi dopytując się, którędy ma iść do wspomnianego miasta. Mieszkańcy jednak tej osady widząc, że mowa jego w nie­jednym różni się od polskiej, poczęli go wyśmiewać, zwłaszcza że strój zakonny, którego nigdy przedtem nie widzieli, wydawał im się czymś niesłychanie dziwacznym. Toteż pomimo że sługa Boży po wielekroć ich pytał i błagał o odpowiedź, nie pokazali mu drogi ani w ogóle nie chcieli z nim mówić. Wówczas on, nie rozgniewany, lecz napełniony Duchem Świętym, który przezeń czynił cuda, tak rzekł do nich: Skoro nie chcecie mówić ku chwale Bożej, dla chwały Jego rozkazuję: milczcie! To rzekł­szy szybko odszedł, a za przewodem Chrystusa znalazł właściwą drogę. Oni zaś na rozkaz Boży wydany ustami św. Wojciecha zamilkli i oniemieli nie mogąc ust otworzyć ani wypowiedzieć nawet słowa i tak jak nie chcieli dać świętemu wskazówki co do drogi, sami teraz ku swej rozpaczy utra­cili dar mowy.

Tymczasem święty zapaśnik Chrystusowy spiesząc prosto przed sie­bie dotarł do innej wsi, gdzie znowu pytał o drogę i gdzie ponownie go wyśmiano, nie okazując mu ani odrobiny serca. Tamtejszych mieszkań­ców tedy z natchnienia Ducha Świętego ukarał w ten sam sposób, skoro ściągnęli na siebie taką samą winę. Z kolei przyszedł do trzeciej osady, ale tam wieśniacy, w podobny sposób zapytani przezeń o drogę, uprzejmie i po ludzku udzielili mu odpowiedzi. Upewniwszy się tedy co do drogi, sługa Boży wkrótce dotarł do upragnionego celu.

Wszedłszy do Gniezna udał się na plac targowy i tam bez przerwy na­uczał o Chrystusie, głosił słowo Boże i czynił cuda. Wieść o nich szybko rozniosła się po całej okolicy i trafiła także do owych wieśniaków, których Chrystus za pośrednictwem swego sługi pozbawił daru mowy, ale nie słuchu. Poruszeni tymi wieściami podążyli oni do męża Bożego, a gdy go poznali, padli mu do nóg, łzami, wzdychaniem i rozmaitymi gestami błagając go o przebaczenie. Widząc to święty przerwał nauczanie, którym właśnie był zajęty, zwrócił do nich życzliwą twarz i jako że był nader ła­godnego serca, rzekł te słowa: Widzę, bracia najdrożsi, żeście poznali waszą winę, a dzięki temu Bóg, któremu służę, w miłosierdziu swoim przebaczył wam. Ja tedy, niegodny sługa Jego, ufny nie we własne siły, lecz w Jego łaskawość, w imieniu tegoż Jezusa Chrystusa, Pana naszego, Stwórcy wszechrzeczy, zwracam wam władzę w języku. Skoro to powie­dział, oni od razu poczęli mówić swobodnie, za czym zakrzyknęli, że Chry­stus jest prawdziwym Bogiem i oświadczyli, że chcą być ochrzczeni. A wierny włodarz Chrystusowy najpierw udzielił im obroku duchowego na miarę ich pojęcia, a następnie uroczyście ich ochrzcił.

Po chrzcie św. tedy umocnieni w wierze poczęli wszyscy razem błagać świętego męża, mówiąc w te słowa: Wszyscy jak z jednego serca zanosimy prośbę do twojej świątobliwości, sługo Boga wszechmocnego, abyś nam wyznaczył surową jaką pokutę za krzywdę, jaką wyrządziliśmy ci w zaciekłym naszym zaślepieniu, a my będziemy ją przez czas przepisany wypełniać ku pamięci późniejszych pokoleń, ponieważ kara była zbyt lekka w stosunku do wielkości naszej winy. Św. Wojciech jednak tak im odpowiedział: Chwali się wam jak najbardziej, bracia najdrożsi, że tak pobożnie korzycie się pod potężną ręką Boga [26], ale musicie wiedzieć o tym, że zarówno ten, jak i wszystkie inne grzechy Bóg wam już na chrzcie odpuścił. Na przyszłość więc tylko strzeżcie się bacznie, byście kiedy po­padłszy znowu w grzechy jak dawniej, nie utracili tak wielkiej łaski i oka­zując niewdzięczność za takie dobrodziejstwa naszego Stwórcy, nie na­razili się na gniew Jego. Ale oni tym goręcej błagali go, aby spełnił ich prośbę, i skłonili go na koniec do tego, że polecił im, aby rokrocznie przez dziewięć tygodni przed Wielkanocą przestrzegali przepisów ścisłego po­stu, który reszta chrześcijaństwa zachowuje tylko przez siedem tygodni. A oni chętnym sercem przyjęli ten przepis i sami spełniali go za życia, a z czasem zatroszczyli się także o to, aby przestrzegali go również ich potomkowie. Z tego to powodu aż do dnia dzisiejszego przestrzega się skrupulatnie tego postu w całej Polsce, trzymając się nieodmiennie tego prawa jakby przez apostołów ustanowionego, ale w ten sposób, że przez dwa tygodnie poprzedzające Wielki Post powstrzymuje się tylko od jedzenia mięsa. Skoro tedy Duch Święty tak nauczał przez usta swego sługi, a na jego poparcie spełniał wielkie cuda, cała Polska z radością przyjęła wiarę Chrystusową, a zachowując ochoczo wskazówki świętego zasłu­żyła sobie na to, by znaleźć oparcie na skale Pionowej [27]. Sługa Boży bowiem pragnąc zaprowadzić tam stałą hierarchię kościelną, ustanowił na swoje miejsce arcybiskupem pewnego Chrystusowego człowieka, towa­rzysza trudów swoich i wędrówek, imieniem Gaudenty [28], a sam po­dążył do innych ziem pogańskich, które podobnie pragnął pozyskać dla Chrystusa.

Odkrywszy tedy ten swój zamiar królowi polskiemu poprosił go o zwolnienie i o przewodnika, który by go za łaską Chrystusową zaprowadził aż na Pomorze. Tak to przybył zapaśnik Chrystusowy na Pomorze, gdzie książę tamtejszy przyjął go z czcią i okazałością większą, niż sam święty by sobie tego życzył. Przyjął go zaś tak dlatego, że św. Wojciech ochrzcił tego księcia już poprzednio w Polsce, kiedy przybył on tam starać się o rękę córki króla polskiego. Ojciec jednak nie chciał mu jej dać, dopóki się nie ochrzci, co on też chętnie uczynił. Ucieszył się tedy ów książę bardzo z przybycia na Pomorze męża Bożego i zaraz zwołał swój lud, aby słuchał jego nauczania. Ale lud pomorski posłuchawszy kazań świę­tego zgorszył się niezmiernie, gdyż miał to za niesłychane bluźnierstwo, kiedy usłyszał, że bogowie, których czcił, nie są naprawdę bogami. Za­częli więc dyskutować ze św. Wojciechem i próbowali go przekonywać. Lecz ponieważ Duch Boży mówił przez jego usta, przyznali na koniec otwarcie, że są pokonani, ale oświadczyli, że żadną miarą nie odstąpią od swojej wiary. Natomiast pokornie błagali męża Bożego, aby sam po­zwolił się im czcić jako bóg i aby im nie wzbraniał oddawania sobie czci na równi z innymi ich bogami. Zasmucił się święty słysząc to, a ubolewa­jąc nad ich zaślepieniem westchnął z głębi serca i wylewając obfite łzy tak im odpowiedział: O nieszczęśni, jakże wy ślepi jesteście, jak niegodziwi, jak pożałowania godni, skoro nie tylko złym duchom, ale nawet ludziom chcecie bóstwo przypisywać, a przecież jeden może być tylko Bóg, który wszystko stworzył! Oni jednak w zatwardziałości swej odeszli oświadcza­jąc księciu, że nie przyjdą więcej do niego na wiec, dopóki będzie miał u siebie św. Wojciecha.

Na wieść o tym święty zrozumiał, że nie potrafi ich nawrócić, a zdecydowany potykać się dobrym potykaniem i dokonać zawodu [29] posta­nowił udać się do Prus, aby tam choć kilka dusz pozyskać dla Chrystusa i u kresu życia znaleźć śmierć męczeńską. Pożegnał więc wspomnianego księcia i na wynajętej przezeń łodzi popłynął do Prus. Tam zatrzymał się u pewnego Prusa, który znał trochę język polski, nawrócił go szybko i od niego nauczył się mowy pruskiej, naśladując apostoła, który mówi: Wszyst­kim stałem się dla wszystkich, abym wszystkich pozyskał [30]. Gospodarz jego tedy nawrócony przezeń ze czcią spełniał jego rozkazy i na jego pole­cenie do czasu ukrywał się ze swym chrześcijańskim wyznaniem.

Skoro po tym wszystkim bliski już był czas jego męczeństwa, święty zobaczył we śnie następujące widzenie: Zdawało mu się, że odprawia jak zwykle mszę św. i podaje dwu swoim towarzyszom kielich; oni jednak dali mu znak, że pić nie będą, za czym sam wypił całą jego zawartość. Zbudziwszy się rano opowiedział ów sen towarzyszom, a oni od razu zrozumieli, co miało znaczyć to widzenie, i poczęli z wielkiego żalu wzdy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin