Charteris Leslie - Święty 37 Wendeta dla Świętego.pdf

(695 KB) Pobierz
110824406 UNPDF
L ESLIE C HARTERIS
W ENDETA DLA Ś WIĘTEGO
T YTUŁ ORYGINAŁU : V ENDETTA F OR T HE S AINT
P RZEŁOŻYŁY : J ANINA C ARLSON K ALINA W OJCIECHOWSKA
110824406.001.png
Nie ulega wątpliwości, że mafia jest jedną z głównych przyczyn nieszczęść mieszkańców
Sycylii. Ilekroć zdarza się wykroczenie przeciwko prawu, powtarzane są słowa: „To sprawa
mafii”.
Mafia oznacza owo tajemnicze uczucie lęku, jakie słynny zbrodniarz budzi w słabych.
Mafioso może zrobić wszystko, co mu się podoba, gdyż nikt go nie zadenuncjuje ze strachu
przed nim. Nosi przy sobie niedozwoloną broń, podżega do pojedynków, zadaje cios w plecy,
udaje, że przebacza obrazę, po to, aby porachunki załatwić później. Podstawowym kanonem
mafii jest zemsta osobista.
Musimy zdać sobie z tego sprawę, że tradycje mafii przekazywane są z ojca na syna, tak
jak w sferze fizycznej dziedziczy się choroby wrodzone. Mafiosi znajdują się wszędzie) na
każdym kroku, począwszy od barona aż do robotnika w kopalni siarki.
Luigi Berti
Prefekt Agrigento
1875
R OZDZIAŁ 1
Jak lunch Simona Templara
został opóźniony
i jak ucierpiała na tym
jego garderoba
1
Była to chwila przerwy po zakąsce, kiedy zdrowy apetyt, delikatnie tylko podrażniony,
odpoczywa w miłym oczekiwaniu na dalsze przysmaki. Simon Templar czuł chłód i lekkość,
jakie pozostawiło mu na języku rosa del Vesuvio i przez kilka rzadkich tego rodzaju
momentów w jego pełnym przygód życiu przygotowywał się, by ulec każdej z uciech natury
gastronomicznej, jakich Neapol był w stanie dostarczyć, i usiłował nie myśleć o innego
rodzaju rozrywkach, jakimi to miasto w pewien sposób słynie również. Gdzieś daleko za nim,
w czeluściach „Le Arcate”, restauracji, w której się znajdował, langusta opuszczała skromne
szeregi skorupiaków, wprowadzana do królestwa artyzmu w przebraniu jako aragosta alla
Vesuvio. Zbliżała się chwila zakosztowania jej smaku i delektowania się nim w pełni.
Nagle błogi nastrój Simona Templara zmącony został podniesionym i gniewnym głosem,
który niby intruz wtargnął tu w sposób wulgarny i obcesowy.
— Wynoś się! — zawarczał. — Nie znam cię!
Simon odwrócił się nieco na krześle, aby móc lepiej obserwować rozgrywającą się scenę,
której przyglądał się bez zainteresowania.
Zgrzytliwy głos pochodził od siedzącego o kilka stolików dalej mężczyzny dobrze po
pięćdziesiątce, którego brzuchatą figurę w udany sposób maskował skrojony po mistrzowsku
garnitur z surowego jedwabiu barwy szaroperłowej. Pod marynarką koszula z najcieńszego
chambray ściągnięta była pod szyją ręcznie malowanym krawatem z wpiętą brylantową
szpilką, a przy nadgarstkach spinkami z dziesięciokaratowych szafirów. Na palcu
wymanikiurowanym z niezwykłą starannością lśnił wielki pierścień z masywnego złota,
służącego jako oprawa szmaragdu wielkości gołębiego jaja. Jednak mimo całej tej kosztownej
elegancji twarz jego była trudna do opisania, wyglądała jakby była prymitywnie pozlepiana z
gliny, w której niewprawny rzeźbiarz, zamierzał modelować właściwy portret. Wszystkie rysy
były niewyraźne z wyjątkiem szpary ust pozbawionych warg i szerokiego, starannie
przystrzyżonego obrzeża włosów, zaczesanych płasko wokół lśniącej łysiny.
Jego towarzysz był może o dwadzieścia lat młodszy, ubrany kosztem nie sięgającym nawet
jednej dwudziestej kosztów elegancji tamtego, barczysty, o czarnych, kędzierzawych włosach
i wyglądzie weneckiego gondoliera w wyobrażeniu nie podróżującej nigdy starej panny,
trochę już podupadłego. Jeśli chodzi o stronę intelektualną, to mieli ze sobą jeszcze mniej
wspólnego, zamienili bowiem zaledwie parę słów przez ten czas, gdy Simon obojętnie im się
przyglądał. Skończyli już jeść i popijali czarną kawę, kiedy zjawiła się trzecia dramatis
persona.
Osobą tą był niewątpliwie Anglik i to dżentelmen. Jego flanelowe spodnie i tweedowa
marynarka nieomylnie zdradzały pochodzenie i fakt noszenia ich w Neapolu w połowie lata
dowodził, że właściciel, przyzwyczajony do bardziej wilgotnego i chłodnego klimatu, z
uporem uważał to za jedyny odpowiedni ubiór podczas wakacji w każdym kraju. Krój i
faktura tkaniny, jak również wypracowany połysk butów zawiązanych w konserwatywny
sposób, wskazywały na człowieka majętnego, obdarzonego dobrym smakiem w granicach
ściśle przestrzeganej tradycji. Jednakże był to osobnik, który popełnił wyraźnie straszliwy, jak
na Brytyjczyka, nietakt, narzucając się komuś całkiem obcemu.
Przechodził przez taras rozglądając się wokoło jak każdy turysta, zatrzymał się jakby na
skutek spóźnionej reakcji, odwrócił, spojrzał, zawahał się i w końcu podszedł do plutokraty o
pozlepianej twarzy.
— Dino — wyjąkał turysta z niemałym zakłopotaniem, które naturalną czerwień jego
twarzy uczyniło mocniejszą — wiem, że to było dawno temu, ale czyżbyś mnie nie pamiętał?
— Jaki znów Dino? — W warczącej odpowiedzi brzmiał akcent amerykański, który
jednocześnie był nieuleczalnie włoskim. — Nie znam żadnego Dino. Nie zawracaj mi głowy.
— Jestem Jimmy Euston — upierał się Anglik, walcząc z sobą o zachowanie spokoju i
godności. — Czy zapomniałeś Palermo? Bank? A ta blizna na twojej brodzie?
Palce siedzącego mężczyzny mimo woli powędrowały ku nie rzucającej się w oczy białej
szramie z boku szczęki.
— Upał ci padł na mózg — powiedział. — Zjeżdżaj, nim się zdenerwuję!
— Ależ, Dino…
Odpowiedzią było nie więcej niż kiwnięcie palcem, nieznaczny ruch głową, lecz
wystarczyło, by siedzący przy nim mężczyzna wstał bez namysłu. Schwycił Anglika za ramię
i co nastąpiło potem, uszłoby uwagi każdego widza, tylko nie Simona.
Usta Eustona otworzyły się bezdźwięcznie, a jego czerwona twarz zbielała. Pochylił się w
przód pod wpływem nagłego spazmu. Simon, dla którego taktyka ta była tak znana jak
elementarne zasady musztry Sierżanta, w lot pojął, co się stało: pod osłoną ciała ofiary i
swego własnego kędzierzawy mężczyzna wymierzył krótki, złośliwy cios w splot słoneczny.
Nie koniec na tym. Ramię napastnika znów się cofnęło i tani materiał w paski zmarszczył
się na wypukłości potężnych mięśni. Ponowny skurcz pchnąłby ramię w przód z dostateczną
siłą, by złamać żebro. Tylko że tym razem zamiar nie został zrealizowany. Gdyby stalowe
kleszcze, zamocowane na kamiennym słupie, zjawiły się nagle i zacisnęły wokół łokcia,
ramię nie mogłoby być przytrzymane silniej. Zaskoczony gondolier odwrócił się z
niedowierzaniem i spojrzał na śniade palce, które niby imadło zamknęły się na jego ramienia
odbierając mu władzę. Stąd wzrok jego powędrował w górę,, przez szeroką klatkę piersiową i
muskularną szyję do twarzy intruza, opalonej twarzy awanturnika o niebieskich, śmiejących
się oczach, których spojrzenie jednakże miało w sobie więcej chłodu niż Ocean Lodowaty.
— To bardzo nieładnie — stwierdził Simon.
Gdyby nie napięcie oczekiwania na nieunikniony wybuch, tworzyliby prawie komiczne
trio, ramię przy ramieniu, niby trzej ucztujący przyjaciele, którzy za chwilę zaintonują pieśń.
Daleki wszakże od rozbawienia był wyraz pożółkłych i nabiegłych krwią oczu
unieruchomionego napastnika, a zawarta w nim ponura groźba wywołała na ustach Simona
uśmiech rozbawienia.
— Spróbuj ze mną, braciszku — nalegał łagodnie — spróbuj, jak chcesz, a obiecuję ci, że
obudzisz się w szpitalu.
— Basta — wymruczał mężczyzna, który nie przyznawał się do imienia Dino. — Musieli
się urwać z tego samego domu wariatów. Spływajmy.
W jednej chwili grożąca wybuchem sytuacja została rozładowana. Goryl wypuścił Eustona
z uścisku i zrobił; w tył zwrot, żeby się wycofać na swoje miejsce przyj stoliku obok szefa.
Simon pozwolił mu odejść niezbyt; chętnie, lecz doszedł do przekonania, że to, co mogłoby
być wspaniałą awanturą, zostałoby prawdopodobniej przerwane przez policjantów psujących
innym zabawę i w rezultacie jego aragosta wystygłaby podczas przeprowadzania autopsji.
Banknot sfrunął z szelestem między filiżanki do kawy, a ubrany z demonstracyjną
elegancją mężczyzna odwrócił się i odszedł, a za nim jego dwunożny pies; Simon wzruszył
ramionami i ponownie spojrzał na Mr. Eustona. Twarz starszawego Anglika była wciąż
jeszcze blada i zroszona potem w następstwie jedynego okrutnego ciosu, jaki otrzymał.
— Proszę usiąść na chwilę przy moim stoliku — rzekł Simon prowadząc go w tamtym
kierunku. — Niech pan się napije kropelkę wina. — Napełnił kieliszek. — A może coś
mocniejszego, jeśli pan ma ochotę? Dostał pan paskudnego kuksańca.
— Dziękuję. Za moment będę czuł się dobrze.
Rumieniec z wolna powracał mu na twarz, w miarę jak popijał drobnymi łykami — może
zbyt dużo — zauważył Simon, widząc rumieńce Anglika dojrzewające do czerwieni. Pan
Euston nie tylko doznał publicznej zniewagi, lecz również uważał się za zobowiązanego
wobec kogoś, komu nawet nie był przedstawiony.
— Nazywam się Euston — wymruczał niepotrzebnie. — Bardzo to ładnie z pana strony,
że przyszedł mi pan z pomocą, panie…
Odpowiedzi przelatywały przez mózg Simona Templara z szybkością elektroniczną,
należało tylko wybrać odpowiedź stosowną do okoliczności. Mógł podać swoje prawdziwe
nazwisko, ryzykując, że wywoła entuzjastyczne: „Czy ten, którego nazywają Świętym?
Nowoczesny Robin Hood świata zbrodni! Ach, co za Szczęście!” — i tak dalej. Albo mógł
wymienić jedno ze swoich przybranych nazwisk, do których był uczuciowo przywiązany tak
bardzo, że nawet co do kilku z nich istniało duże ryzyko, że w pewnych kołach mogą być
rozpoznane. Mógł też wymyślić nową tożsamość — byłby to twórczy wysiłek, który obecna
sytuacja z trudem mogła uzasadnić. Tak szybko, że nikt nawet nie zauważyłby najlżejszego
wahania, wybrał drogę pośrednią.
— Tombs — powiedział — Sebastian Tombs. — Nazwisko nie wykrzesało żadnej iskry z
oczu Jamesa Eustona. — Niech pan już o tym nie myśli. Ale następnym razem, jak pan
pomyli nazwisko z osobą, lepiej nie upierać się przy tym.
— Ależ to nie była pomyłka — rzekł Euston ocierając pot z czoła. — Przysięgam, że to
był Dino Cartelli, z którym pracowałem na Sycylii przed wojną. Przygotowywałem się do
pracy w wydziale zagranicznym City and Continental i roczna praktyka w filii w Palermo
była częścią nauki. Dino był moim najbliższym kolegą i łączyła nas przyjaźń. Z wyjątkiem
tego razu, kiedy na jego twarzy zjawiła się ta szrama.
— Jak się to stało?
— To ja go uderzyłem. Różnica zdań, temperament latyński i takie różne rzeczy na temat
pewnej dziewczyny. Otworzył nóż i musiałem go uderzyć. Nie byłem żadnym mistrzem ani
amatorem, ale mój sygnet go skaleczył.
Simon zaciekawiony spojrzał z ukosa pytająco.
— Ach, więc to dlatego nie chciał w panu rozpoznać utraconego przyjaciela?
— O nie, nie doszło wtedy między nami do żadnej wendety. Dziewczyna uciekła z kimś
innym, a my obaj zostaliśmy wystawieni do wiatru. Przeprosiliśmy się, pogodziliśmy i znów
byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a potem przeniesiono mnie na inne stanowisko. A teraz nie
tylko udaje, że mnie nie zna, ale nie wiem, czy to on, czy ten typ, który jest z nim, zachowują
się jak gangsterzy!
— Trochę zrobili takie wrażenie — przyznał Simon zamyśliwszy się. — Czy pan jest
całkiem pewien, że to nie pomyłka?
— Wykluczone.
— Po tylu latach, nawet taka rzecz jak mała blizna…
— Jestem przekonany, że to był Cartelli. A kiedy się odezwał, nabrałem jeszcze większej
pewności. Zwykle go drażniłem mówiąc, że ma głos jak żaba, a nie jak Caruso. Nie. Tylko
ma pan dowód — powiedział Mr. Euston odwołując się we własnej obronie do jednej z
kardynalnych zasad bezkompromisowego Brytyjczyka — że z cudzoziemcami nigdy nic nie
wiadomo.
Ten tok rozumowania został przerwany przez langustę, na którą oczekiwał Simon, a która
wjechała na stoliku na kółkach w otoczeniu świty kelnerów, zostawiając za sobą smugę
elizejskich woni. Zrobił gest zapraszający.
— Czy zechciałby pan dotrzymać mi towarzystwa? Podzielimy się tą porcją, a tymczasem
przygotują następną.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin