Podróżująca Dusza ~całość~.doc

(202 KB) Pobierz

Rozdział I

 

Jestem kimś, kim nie chciałam być. Każda noc wygląda tak samo, wciąż to do mnie wraca. Każde najmniejsze wspomnienie, które kończy się w ten sam sposób. Umieram.

              Mam wiele imion, o których nikt nic nie wie. Mam wspomnienia, których nie powinnam mieć. Nic nie mogę z tym zrobić. Jestem jedyna, nie powtarzalna, nikt nie wie o moim istnieniu. Znam swoje przeznaczenie aż za dobrze. Kończyło się w młodym wieku, teraz żyje dłużej, ale nie wiem jak długo to potrwa. Śmierć zawsze pojawiała się nagle, niespodziewanie, w momentach, w których nikt nie mógł mi pomóc.

              Obudziłam się w swoim małym pokoju. Kolejny koszmar, przez który nie zmrużyłam oka. Na szczęście nie budzę się już z krzykiem jak kiedyś. Spojrzałam na zegarek - była czwarta rano - wstałam i poszłam do łazienki.  W lustrze ujrzałam twarz piętnastolatki. Pierwszy raz widzę się w takim wieku. Krótkie jasno brązowe włosy ścięte jak kuperek kaczki. Oczy jak zawsze niebieskie niczym ocean. Oblałam twarz zimną wodą i wytarłam ręcznikiem. Gdyby nie to, kim jestem, miałabym normalne życie. Cóż jestem inna. I to widać, aż za bardzo. Mieszkam z matką Jean, w dużym mieście, które mnie przerażało wole małe miasteczka. Moi rodzice są w separacji, która miała się skończyć i znów mieliśmy być rodziną. Niestety los tego nie chciał i zabrał moją mamę do świata duchów. Dwa tygodnie temu, gdy byłam w szkole poczułam bardzo silny ból w piersi. Oznaczało to tylko jedno, że bliska mi osoba zmarła. Nic nie mogłam zrobić nie potrafię powstrzymać śmierci, nie będąc w pobliżu.

              Dzisiaj przeprowadzam się do ojca Bruno.  Mieszka w małym zapomnianym przez świat miasteczku otoczonym przepięknym lasem. Każdy się w nim zna i wszyscy wszystko o mieście wiedzą. Szkoda tylko, że nic o sobie nie wiedzą. Nie będę was trzymać w niepewności, jestem Podróżującą Duszą. Kim ona jest? Już tłumaczę, to dusza, która po śmierci rodzi się ponownie ze wszystkim wspomnieniami z poprzedniego życia. Ma też dary widzenia każdego napotkanego ludzkiego ducha, gdy w niego zaglądam moje tęczówki zmienią barwę na białą. Zazwyczaj spuszczam wzrok by nikt nie zauważył jak kolor moich oczu się zmienia. Mogę też zmieniać zachowanie człowieka, by nie robił jakiś głupot, jak branie narkotyków, samobójstwa czy coś w tym stylu. Czasem nazywają to sumieniem, w końcu przemawiam do nich wewnętrznie. Nie mają zielonego pojęcia, że im pomagam. Wyczuwam, kiedy dusza umiera, gdy byłam mała zresztą jak zawsze miała problemy z duszami, które umierały wysyłały mi sygnały, które nie należały do najprzyjemniejszych.

              Po obfitym śniadaniu, złapał moje dwie duże torby i jedną nie wielką, która służy mi za plecak. Wbiłam się do taksówki i ruszyłam na lotnisko. Sama myśl, że będę musiała zaglądać w każdą duszę w tym miasteczku, robi mi się słabo. Gdy to robie lepiej poznaje ludzi wiem, komu mogę ufać. Tylko, że to zwiększa liczbę moich wspomnień, mam i tak ich nadmiar. Czasem zastanawiam się, gdzie one mieszczą się.

              Bruno ma stadninę koni „Koniczynka”, są wakacje, więc pewnie będę pomagać od czasu do czasu. Nie mam nic naprzeciw uwielbiam konie. Chociaż w poprzednich życiach nie jeździłam konno, nawet za nimi nie przepadałam. Teraz jest inaczej, bo więcej czasu spędzam z końmi. Mili ludzie tam pracują, czego nie mogę powiedzieć o uczących się jazdy. Przyjeżdżają do Koniczynki bogate dzieci, które myślą, że są władcami świata. Potrafią tylko rozkazywać, nie cierpię takich ludzi, ich dusze są zimne i ciemne. Lot samolotem jest przyjemny żadnych komplikacji. Z wyjątkiem dwóch dusz, które zmarły w wypadku samochodowym. Takie są skutki picia i prowadzenia, czasem żałuje, że nie mogę nic zrobić na odległość. Na lotnisku odebrał mnie Dirk jeden z pracowników taty, nie należy do najprzystojniejszych, ale jest nieźle napakowany. Długowłosy brunet zawsze w kucyku, ubrany w luźny niebieski T-shirt i obtarte jeansy.  Zakaż dym razem, gdy go widzę uśmiech sam się pojawia na mojej twarzy.

- Hej Dirk! – krzyknęłam z tłumu do niego.

- Hej Lisa! – pomachał do mnie.

Podeszłam do niego i podałam walizki, wziął je i razem poszliśmy do furgonetki. Do Koniczynki jedzie się około dwóch godzin. Rozmowa z Dirkiem jest przyjemna zawsze jakieś nowinki powie. Gdy tak paplał zorientowałam się, że znam ludzi stąd aż za dobrze, więc nie będę używać swoich zdolności. Chyba, że to będzie konieczne, a mam nadzieje, że nie. Obiecuje sobie, że nie użyje swoich zdolności, z ciekawości tylko w nagłych wypadkach. Moje rozmyślania przerwało zdanie „ Bruno zatrudnił dwóch nowych na wakacje.” Nowych? No super moją obietnice szlak trafił, nie, nie złamie jej, poznam ich jak normalny człowiek.  Żadnego zaglądania w duszę. Koniec kropka.

              Po dojechaniu Dirk pomógł mi zanieść bagaż do pokoju poczym od razu wrócił do pracy. Rozpakuje się wieczorem, wyszłam z domu i ruszyłam na poszukiwanie taty. Znalazłam go, gdy dawał lekcje jakiejś dziewczynie, widać było, że należy do bogatej rodziny. Wciąż narzekała „czy ten koń może tak nie ruszać głową”. Katastrofa. Nowych jak na razie nie zlokalizowałam, pewnie sprzątają boksy. Podeszłam do taty, przeskakując płot.

- Hej – powiedziałam stając obok niego.

- Hej, skarbie – powiedział z uśmiechem na twarzy – jak podróż?

- Nudna – powiedziałam ziewając, pokazując znudzenie.

- Rozumiem – uśmiechnął się nie spuszczając z oka dziewczyny jakby bał się, że zaraz spadnie.

- Słyszałam, że zatrudniłeś nowych – powiedziałam z zaciekawionym głosem.

- A tak, powinni być w stajni i czyścić boksy – powiedział – są rok starsi od ciebie – dodał z naciskiem, tak jak bym nie wiedziała, co on myśl na temat randek – powinienem sprawdzić czy się nie obijają.

- Ja sprawdzę, ty sobie nie przeszkadzaj i tak powinni wiedzieć, kim jestem – powiedziałam z uśmiechem.

- No dobrze.

              Poszłam w stronę stajni, witając się z każdym, kogo minęłam, jakby byli moimi kumplami, choć byli o wiele starsi ode mnie. Zajrzałam do stajni, pusto, nikogo nie było, zaczęłam zaglądać do boksów. Nikogo, ciekawe gdzie są, przychodzi mi tylko jedno miejsce do głowy. Schodami na górę gdzie mieści się siano. Weszłam na górę i się rozejrzałam, kilka mebli, o widać podłogę. Dwa łóżka, siano przesunięte o parę metrów dalej. Widać, że tata postarał się o miejsce, w domu raczej już miejsc brak. Zerknęłam na jedno z łóżek, coś tam się poruszyło, z pod koca wyłoniła się ludzka ręka. Czyli jeden się leni, a gdzie jest drugi? Łóżko obok było puste. Hm… trudno zajmę się najpierw tym cwaniaczkiem. Podeszłam bliżej i potrząsnęłam nim porządnie, brak reakcji, dziwne był chłodny… Pewnie koc jest za cienki będzie trzeba im przynieść jeszcze ze dwa trochę grubsze. Jest tu ciepło, chociaż pochmurnie, ale w nocy potrafi nieźle być zimno. No to jeszcze raz, potrząsnęłam nim tak, że łóżko zaczęło się trząść i skrzypieć.  Nic. Zobaczyłam BumBoxa, może się przydać, gdybym wiedziała gdzie jest jego głowa? Nagle z pod koca wyłoniły się blond włosy, strasznie poczochrane, chłopak przewrócił się na plecy. Jego twarz była jak porcelana, taka gładka i piękna, nieziemsko piękna. A myślałam, że tacy nie istnieją, no chyba, że w czyjejś wyobraźni. Pokręciłam głową i położyłam sprzęt przy jego uchu, włączyłam głośność na maksa i włączyłam muzykę. Chłopak zerwał się na równe nogi jak wystrzelony z procy. Był w samych spodniach, co zaczęło mi trochę tłumaczyć, dlaczego jest taki chłodny. Wyłączyłam sprzęt i spojrzałam na niego, Boże ciało tak samo boskie jak twarz, skąd on się urwał. Nie, nie mogę pozwolić sobie na takie doznania, żadnej miłości! Śmierć czyha na mnie za rogiem. Nie będę siebie tak ranić a tym bardziej drugą osobę. Wstałam z klęczek i próbowałam patrzeć mu w twarz, przede wszystkim próbowałam odzyskać zmysły. To zwykły chłopak, powtarzałam sobie.

- Nie ładnie tak spać w czasie pracy – powiedziałam krzyżując ręce na piersi.

Chłopak wciąż oszołomiony, potrząsnął głową tak, że jego krótka rozczochrana fryzura wróciła do ładu. Jego szok szybko się ulotnił i zmienił się w gniew.

- A co ciebie to obchodzi? – zapytał ze złością i sięgnął po koszulkę.

- Co tak hałasujesz? – zapytał ktoś za mną.

Odwróciłam się, wyglądał tak jak on był nieziemsko przystojny tylko, że miał rudą czuprynę. Skąd oni się wzięli? Cerę mieli jak porcelanowe laleczki, byli zbyt idealni jak na mój gust.

- To nie ja, tylko ona – powiedział blondyn wkładając koszulkę.

Chłopak przyjrzał mi się uważnie.

- Kim jesteś?

- Jestem Lisa… - urwałam, bo rudy mi przerwał.

- O kurwa…

- Co? – zapytał blondyn.

- To córka Bruna – powiedział rudy.

- O kurwa...

No tak słownictwo to mają całkiem skiepszczone.

- Jeśli powiecie jeszcze raz „o kurwa” to powiem ojcu, że się leniłeś – powiedziałam wskazując na blondyna.

Obaj zamilkli na chwile, wymienili spojrzenia.

- Przepraszamy, to było nie odpowiednie zachowanie – powiedział rudy – jestem Jill, a to mój brat Carl.

- Miło mi a teraz do roboty boksy same się nie sprzątną – powiedziałam surowym głosem.

Obaj zeszli na dół i wzięli się do roboty. Zeszłam do nich i przyglądałam się przez chwilkę, nagle Jill spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Co wywołało na moich policzkach rumieniec, szybko opuściłam stajnie i udałam się do domu.

              W domu Bruna mieszkają wszyscy pracownicy z poza miasta, czyli Dirk i parę innych osób. Dlatego ojczulek zrobił takie coś jak stołówka, gdzie wszyscy przychodzili na posiłek o odpowiedniej godzinie. W moim wieku nikogo nie było, nie licząc tych dwóch Jilla i Carla do ich wieku brakuje mi ze dwa tygodnie. Na obiedzie zajęłam wolny stolik przy oknie, reszta rozsiadła się przy innych stołach i rozmawiali o swoich sprawach. Po kilku minutach dosiedli się do mnie Jill i Carl, no super! Tylko ich tu brakowało. Nagle poczułam impuls w sercu automatycznie podnosiłam głowę i kierowałam ją w kierunku, z którego dochodzi. Nie zwracałam na nikogo uwagi, patrzyłam w przestrzeń i czułam mały ból w piersi, ktoś zmarł. Jakiś turysta, spacerował po lesie niedaleko sąsiedniego miasteczka. Gdy wyszłam z tak zwanego transu zauważyłam, że mi się przyglądają.

- Co? – zapytałam.

- Coś się stało? – zapytał Jill zbliżając swoją dłoń do mojej. Szybkim ruchem zabrałam ją zanim ją dotknął.

- Nic się nie stało, czemu pytasz?

- Przez chwile wyglądałaś jakby coś cię bolało – powiedział Carl jedząc spaghetti.

- Nic mnie nie bolało – powiedziałam odwracając wzrok w stronę okna, więc tak to dla innych wygląda, gdy czuje jak ktoś umiera.

O nic więcej nie pytali, na szczęście, po obiedzie poszłam się rozpakować. Nawet nie sądziłam, że mam tyle rzeczy. Rozpakowywanie zajęło mi… cóż o wiele za długo. Zapadł zmrok, wyjrzałam przez okno widok na całą stadninę koni, światło na piętrze w stajni. Jeszcze nie śpią, pewnie w karty grają, uśmiechnęłam się do siebie. Po kilku minutach poszłam spać.

              Wstałam na śniadanie zwarta i gotowa i nawet szczęśliwa z tego, że tu byłam.  Przywitałam się ze wszystkimi na stołówce. Rudy i Bondi jeszcze spali, szybko zjem śniadanie i pogadam z tatą, co mają dziś zrobić. Coś mi się zdaje, że będę miała nie zły ubaw. Po śniadaniu minęłam się z Jillem i Carlem, uśmiechnęłam się tylko i znikłam za drzwiami. Tate znalazłam w stajni, szykował Light klacz na lekcje jazdy.

- Hej skarbie – przywitał mnie, całując w czoło.

- Hej, to, co nowi mają dziś do roboty? – zapytałam niewinnie.

- Sama zdecyduj, pamiętasz, co każdy nowy robił? – zapytał z uśmiechem na ustach.

Zastanowiłam się i spojrzałam na boks Pioruna mojego czarnego ogiera, był na wybiegu przy lesie. Jak zawsze każdy nowy miał złapać mojego wierzchowca by wykazać się wyobraźnią. Taki rytuał przejścia w Koniczynce zawsze czekają aż ja przyjadę. Jestem sędzią przy łapaniu i zawsze mam niezły ubaw może i teraz tak będzie. Uśmiechnęłam się do siebie.

- Piorun czeka – powiedziałam nagłos – inicjacje czas zacząć!

Ojciec zaczął się śmiać. Nie dziwie mu się śmiesznie to zabrzmiało. Poczekałam na schodach aż Jill i Carl przyjdą do stajni. Długo to nie trwało, parę minut i pojawili się w stajni.

- Siemka – przywitałam ich radośnie, patrzyli się zdziwieni na mnie – mam dla was robotę, każdy nowy to wykonywał.

- Cóż to takiego? – zapytał Jill zaciekawiony.

Carl nic nie powiedział patrzył się tylko podejrzanie. Wstałam i wyszłam na zewnątrz.

- Chodźcie, przed nami półgodzinny drogi, do wybiegu Pioruna – powiedziałam idąc w kierunku lasu.

Chłopcy szybko dorównali mi krok, szliśmy w milczeniu przez kilka minut.

- Co będziemy robić na wybiegu Pioruna? – zapytał w końcu Carl.

- Łapać go – odpowiedziałam – to wasze zadanie.

- Mamy złapać Pioruna? – zapytała niedowierzeniem Jill.

- Tak – potwierdziłam – jeszcze nikomu to się nie udało, kiepską mieli wyobraźnię.

Przyspieszyłam kroku, a raczej zaczęłam radośnie podskakiwać. Co pewnie wyglądało dziwnie, ale mnie zbytnio to nie obchodziło. W końcu doszliśmy do wybiegu Pioruna, swobodnie sobie biegał. Stanęłam przy płocie i odwróciłam do nich.

- Który pierwszy? – zapytałam podając uzdę.

Popatrzyli na siebie, milczeli, po chwili Carl wziął od mnie uzdę i przeszedł przez płot. No to się zaczęło. Tylko coś mnie martwiło, w lesie coś albo ktoś czynił śmierć. To raczej nie po mnie, gdy po mnie przychodzi śmierć, byłam sama. Zerknęłam na las nic nie widziałam, może mi się zdaje, przez to, że wciąż myślę o swojej śmierci. Spojrzałam na Pioruna i zbliżającego się do niego Carla. Niestety nie mogłam zostać i popatrzeć jak Carl robi z siebie pośmiewisko. Dostałam wiadomość od taty, że mam pomóc Nadii, zbierać jabłka z pobliskiego sadu. Zostawiłam, więc chłopców, dałam im swój numer telefonu gdyby potrzebowali pomocy z Piorunem. Pobiegłam w stronę stadniny przy wejściu skręciłam w prawo i wbiegłam do sadu. Gdzie biedna Nadia sama zbierała jabłka, przecież zawsze jej pomagał Marko, ciekawe gdzie jest? Skończyłyśmy zbieranie przed obiadem, zniosłyśmy jabłka do magazynu. Wzięłam jedno jabłko dla Pioruna, poszłam do stajni zobaczyć czy udało im się złapać mojego konia. Zajrzałam do środka, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę w boksie był mój ogier, a Jill go czyścił. Nie możliwe, jak on to zrobił?

- Phi.

Spojrzałam w prawo, Carl nie był zbytnio zadowolony.

- Po prostu nie masz wyobraźni – powiedział Jill.

- Jak… ty… to… zrobiłeś? – wyjąkałam stojąc przy boksie.

Jill spojrzał na mnie i się uśmiechnął tak, że na mojej twarzy pojawił się rumieniec.  Pościłam głowę by się uspokoić, po chwili wróciły moje normalne kolory. Gdy ją podniosłam tuż przy mojej twarzy znalazła się twarz Jilla.

- Mam swoje sposoby – powiedział rozbawiony.

Szybko się cofnęłam, znowu to poczułam impuls spojrzałam na ścianę, za którą wzdłuż drogi idzie się do lasu. Ktoś umarł, ale ten ból nie był mały tylko znacznie silniejszy od poprzedniego. Znałam tą osobę, nie mogłam tylko namierzyć, kim była.

- Lisa, wszystko gra? – zapytał Carl wstając z ławeczki, na której siedział.

Z moich oczu pociekły łzy. Bolało. Upuściłam jabłko, które trzymałam w reku.

- Lisa! – zawołał tata, jego głos sprowadził mnie na ziemie, otarłam oczy ręką.

- Tak, tato? – zapytałam odwracając się do wejścia do stajni, ignorując chłopaków.

- Pojedziesz do Belli po zioła? – zapytał.

- Tak jasne, już jadę – odpowiedziałam i pobiegłam w stronę domu.

Wyjęłam rower ze składzika i pojechałam wzdłuż drogi do lasu. Tylko tak można było do niej dojechać. Zjeżdżając z asfaltu na leśną dróżkę. Gdy znalazłam się przed drewnianym domem Belli, zsiadłam z roweru rzucając go na trawę. Podeszłam do drzwi i zapukałam dwa razy, nic, dziwne o tej porze zawsze jest w domu. Lekko dotknęłam drzwi były otwarte, powoli weszłam do środka.

- Bella?

Weszłam do dużego pomieszczenia i poczułam dziwny zapach, spojrzałam w lewo na ścianie była krew. Zamarłam, otworzyłam szeroko oczy, podążyłam śladem krwi na podłogę. Tam leżała Bella cała we krwi, krzyk utknął mi w gardle. Do oczu napłynęły mi łzy i pociekły po policzkach, kto mógł to jej zrobić i dlaczego? Teraz wiem czyją duszę czułam, sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam po policje. Po półgodzinie przyjechali złożyłam zeznania, jeden z policjantów zabrał mój rower i zapakował go do swojego auta. Później odwiózł mnie do domu, tata był zdziwiony, nie tylko on, wszyscy pracownicy Koniczynki. Wysiadłam z auta i od razu pobiegłam do pokoju i się w nim zamknęłam.  Słyszałam jak policjant tłumaczy, co się stało, nie cierpię tego. Czemu wcześniej nie poczułam, że grozi jej niebezpieczeństwo nie mieszka daleko. Mogłam jej pomóc… mogłam? A jeśli nie mogłam? Nawet nie wiem, co ją zabiło. Jakby ktoś to zrobił bardzo szybko. To jest dziwne, przecież widzę nawet, gdy ktoś ma zginąć od broni palnej, a to jest szybka śmierć. Wiec, czemu teraz nie widziałam? Za dużo tego, ja tak więcej nie chce. Nie chcę być Podróżującą Duszą!

 

Rozdział II

 

              Następnego dnia nie zeszłam na śniadanie, siedziałam przy oknie i patrzyłam jak inni pracują. Czuje, że zło czai się w lesie, ale nie wiem gdzie, nie potrafię go namierzyć. To jak mam go powstrzymać? Spojrzałam na stajnie, w stronę domu szedł Jill, ciekawe, po co on tu idzie? Do obiadu jeszcze daleko. Nie ruszyłam się z miejsca, nawet wtedy, gdy usłyszałam pukanie. Nie reagowałam, nie mogłam się odezwać, jakbym straciła głos. Jeszcze nigdy tak nie miałam, czy ja zaczęłam się bać?

- Lisa, to ja Jill – usłyszałam głos za drzwi – otwórz.

Nie ruszyłam się, nie odpowiedziałam.

- Lisa? Chcę z tobą porozmawiać.

O czym niby? O śmierci Belli? Nie mam zamiaru o tym mówić. Nawet nie przyjrzałam się ciału, dla mnie wszędzie była krew i nie ruchome ciało. Jeszcze nigdy nie zareagowałam tak, a widziałam wielokrotnie takie sceny. Co się ze mną dzieje?

              Gdyby Cross tu był, on by mi powiedział, co mam zrobić? Ale on nie żyje od wielu lat. Był moim mentorem w pierwszym wcieleniu. Wszystkiego mnie nauczył, jak być Podróżującą Duszą. Co robić w danym momencie, gdy odszedł jego dusz przez jakiś czas była przy mnie. Tego, co się stało później nawet ja nie mogłam powstrzymać. Robiłam to, co powinnam pomagałam ludziom, gdy o to prosili. Albo sama z siebie pomagałam. W wieku dziesięciu lat ogłoszono mnie czarownicą i skazali na stos. Nie tylko mnie moją mamę też. Razem skończyłyśmy żywot na stosie tylko ja po kilku latach odrodziłam się na nowo. A ona odeszła na zawsze do świata, do którego ja nie mam wstępu.

- Lisa, proszę – głos Jilla przerwał napływ wspomnień.

Zaczął mnie denerwować.

- Odczep się! – krzyknęłam.

- Chcę tylko o coś zapytać – ciągnął dalej.

Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.

- O co?

- O Bellę, czy na szyi miała ranę czy gdzie indziej? – zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku. Czemu o to pyta? Co go to obchodzi?

- Nie wiem, nie przyglądałam się zakrwawionemu ciału – powiedziałam i trzasnęłam drzwiami.

Już miałam zajrzeć do jego duszy, ale się powstrzymałam. Obiecałam sobie, że tego nie zrobię, westchnęłam i usiadłam przy oknie. Nie interesowało mnie to czy Jill wciąż stoi pod moimi drzwiami czy nie. Miałam własne problemy niż to czy Bella miała ranę na szyi czy gdzie indziej. Po co w ogóle mu taka informacja?

              Na obiad już zeszłam, ponieważ byłam głodna jak diabli. Ani Jill ani Carl nie usiedli obok mnie, nawet nie przyszli na obiad, co było dziwne. Postanowiłam do nich zajrzeć, na pewno nie pracowali nie o tej godzinie większość ma wolne oni na pewno też. Zajrzałam do stajni, nie było ich tu, weszłam na górę też nic. Gdzie ich wcięło? Rozejrzałam się, nic nadzwyczajnego, nawet porządek mieli. Zeszłam na dół i usiadłam na schodach. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, chciałam z kimś pogadać z kimś zaufanym. Chcę mieć kogoś, komu będę mogła powiedzieć, co widzę i co czuje. Cross byłby na mnie wściekły kazał mi nikomu nic nie mówić. I nie mówiła a i tak skończyłam na stosie. 

- Co tu robisz? – zapytał mnie ktoś za schodami.

Odwróciłam się to był Jill. Czyżby sprzątał sprzęt?

- Siedzę sobie i nie wiem, co ze sobą zrobić – odpowiedziałam.

Usiadł obok mnie i się uśmiechnął.

- To może jak skończymy razem z Carlem prace to zagramy sobie w karty?

Starałam się na niego nie patrzeć jego uśmiech powodował rumieńce na moich policzkach.

- Może być, a w co będziemy grać?

- Hmm… może w pokera?

- Nie umiem.

- Tysiąc?

- W to już umiem – powiedziałam i spojrzałam na niego, to był mój błąd. Uśmiechnął się do mnie, co spowodowało rumieniec na mojej twarzy. Szybko odwróciłam wzrok, co go rozśmieszyło – o której kończycie?

- Za godzinę – szepnął mi do ucha. Czułam jego oddech na całej szyi. Szybko wstałam i ruszyłam w stronę domu. Zatrzymałam się przy wejściu, nie ruszył się tylko patrzył na mnie śmiejąc się cicho.

- Przyjdę za godzinę i przyniosę wam parę kanapek, nie było was na obiedzie – powiedziałam i pobiegłam do domu.

Przy nim jakoś zapominam o zmartwieniach, o tym, co mnie gryzie. Czuje się normalna. Zanim jednak poszłam po jedzenie postanowiłam się przebrać w coś innego. Dziwne, jestem szczęśliwa tego było mi brak uśmiechu na twarzy. I ciepła w sercu. Zmieniłam jeansy z obawy, że mi pękną. Były stare i znoszone. Koszulki nie zmieniałam, była na ramiączka, czerwono-czarna, założyłam na to czarną bluzę z suwakiem. Zeszłam na stołówkę o po jakieś kanapki, ale kucharkę gdzieś wcięło, więc musiałam sama zrobić. Do kanapek zgarnęłam jeszcze litrowy sok pomarańczowy, zapakowałam wszystko do torby i ruszyłam do stajni. Nie śpieszyłam się miałam czas, pogadałam jeszcze z Nadią zanim weszłam do stajni. Chciałabym pomogła jej z Wichurą, to ogier bardzo agresywny, ale jutro zostaje sprzedany i trzeba go dobrze przygotować. Zapytałam o Marko, czemu go niema, nie potrafiła mi odpowiedzieć sama też się o niego martwiła. Podszedł do nas tata i powiedział, że Marko nie żyje, został zamordowany tak samo jak Bella. Jakoś odechciało mi się grać w karty, dwie dusze, dwa trupy. Marko nie był moim najbliższym znajomym, zawsze trzymał się Nadii. Pewnie, dlatego jego dusza nie zrobiła dużego wrażenia na mnie, ale to nie trzyma się kupy. To przecież była dusza turysty, a Marko nim nie był prawda? Zapytałam o to i powiedzieli mi, że lubił odwiedzać sądzie dnie miasto, przechodząc przez las z turystycznym plecakiem.  No to fajnie, nie używam zdolności, to umierają osoby, które są blisko. Co ja mam niby zrobić? Cross potrzebuje twojej mądrości.

              Weszłam do stajni prosto na górę, gdzie chłopaki czekami na mnie. Położyli koc na podłodze i talie kart. Usiadłam i podałam im kanapki, wyjęli je i zaczęli jeść, sok postawili między sobą. Jak skończyli zaczęliśmy grać, nie przestałam się martwić, ze mną działo się coś dziwnego. Choć oni się śmiali ja wciąż byłam smutna. Nie lubię być sama z własnymi problemami, o których nie mam, komu opowiedzieć.

- Wszystko gra? – zapytał Jill zmartwionym głosem.

- Tak, czemu pytasz?

- Nie śmiałaś się nawet gry Carl zaczął pluć piciem z nosa – powiedział zapisując wynik.

- Nie jest mi do śmiechu – powiedziałam tasując karty.

- A co cię tak martwi? – zapytał Carl wstając.

- Śmierć – odpowiedziałam, obaj zamarli.

Spojrzałam na nich, byli przerażeni, dlaczego?

- Śmierć? – zapytali równocześnie.

- Tak, zmarły już dwie osoby i to w pobliżu Koniczynki.

Nic nie powiedzieli zebrali wszystko, poszłam do domu, było już ciemno na szczęście latarnie oświetlały mi drogę. Szłam powoli, gdy usłyszałam czyjś głos „ Będziesz moja” odwróciłam się szybko. Nikogo nie było, co jest? Trudno zaryzykuje, skupiłam się i moje źrenice zmieniły barwę na białą. Patrzyłam na las szukając jakiejś białej migoczącej delikatnej chmurki. Ale nic nie znalazłam, znów miałam normalny kolor oczu. Pobiegłam szybko do domu i poszłam spać. Może mi się zdawało?

Sen… to na pewno sen…

Łąka… nie to ogród… taki znajom… już go gdzieś widziałam… ten pomnik wśród białych róż… znam go przedstawia kobietę z duszą w ręku… wiem gdzie jestem to ogród mojego pierwszego wcielenia…

- Leilo – kto to?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin