Wanda Lachowicz - Przeklinam cie cialo.doc

(791 KB) Pobierz
Wanda Lachowicz

 

 

Wanda Lachowicz

 

 

 

Przeklinam cię, ciało

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Lucyna P(

Redakcja                                           Joanna Balazy

Redakcja techniczna                             Damian Walasek

Projekt graficzny serii               Artur Przebindowski

Zdjęcie na okładce                             The Picture Book/Free

Korekta                                           Krystyna Malcher

Skład i łamanie                             DTP Yideograf II

Wydanie I, październik 2000

© Copyńght by Autor

© Copyright by Yideograf II, Sp. z o.o.

 

Videograf D Sp. z o.o., 40-153 Katowice, al. W. Korfantego 191

tel./fax: (0-32) 203-65-59-60, 730-25-12-13

e-mail: videograf(3videograf.dnd. com.pl

http://www. yideograf. dnd. com.pl

ISBN63-7183-176-1


Wstęp

 

 

 

Bohaterka tych zwierzeń jest studentką, chorowała na anoreksję i bulimię. Pokonała chorobę, chociaż ciągle uważa się za anorektyczkę, bo wie, że koszmar tamtych lat w każdej chwili może powrócić. Zdecydowała się opowiedzieć o swojej walce, ale pragnie zachować anonimowość. Nie chce, by problemy z tamtego okresu życia zaważyły na jej przyszłości. O przeszłości najchętniej chciałaby zapomnieć. Uznała jednak, że powinna podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi. Być może jej historia pozwoli wielu młodym dziewczynom uniknąć tragedii wyniszczania własnego organizmu.

Pisze o najbardziej intymnych sprawach nastolatki ze szczerością aż do bólu. Pragnie jednak pozostawić sobie prawo do zachowania w tajemnicy własnego nazwiska, a także adresów szpitali, w których przebywała, oraz nazwisk lekarzy i personelu medycznego. Nie podaje też szczegółów, które pomogłyby ją zidentyfikować. Boi się nietolerancji. Nie chce wkraczać w dorosłe życie z obawą, że zostanie w jakiś sposób napiętnowana lub odrzucona. Ma nadzieję, że Czytelnicy uszanują jej decyzję.


 

Przeklinam cię, ciało

Kiedyś cię kochałam, Marilyn, teraz nienawidzę. Dzień po dniu, kawałek po kawałku niszczę twoje ciało. Celuję lotkami w twoje piersi, atakuję uda. Stałaś się prawdziwą tarczą strzelniczą. Systematycznie i skutecznie niszczę ciebie i siebie. Celuję tam, gdzie najczęściej dotykali cię mężczyźni, bo wiem, jak bardzo musiało boleć. Nie umiałaś się przeciwstawić. Dla nich byłaś tylko ciałem. Potem cię zniszczyli, bo zaczęłaś się buntować. Cierpiałaś, a kazali się uśmiechać, wykrzywiać twarz w wystudiowanym grymasie. Jak musiało boleć, kiedy kierowcy w brudnych dżinsach przypinali twoje zdjęcia w samochodach, ślinili się do nich, dotykali albo majstrowali przy rozporkach.

Twoją śmierć przeżyłam głęboko. Wtedy napisałam ten wiersz:

Dlaczego zabiliście Marilyn Monroe

I różowy kolor miłości

Teraz jest szara, tragicznie byle jaka

A blondynki mają rude włosy...

Codziennie patrzę na ten plakat. Śmiejesz się na nim, twoje piersi sterczą obiecująco, a sukienkę podwiewa wiatr. To ty, taką chciano cię widzieć. Ale powiedziałaś - dość. I poniosłaś karę. Teraz moje ciało cierpi tak jak twoje. Nie rzucam w nie lotkami, nie kaleczę, niszczę tak jak ciebie, systematycznie i powoli. Nie jem już czwarty dzień, zostały jeszcze trzy, czyli tydzień oczyszczającej głodówki. Który to już tydzień? Coraz trudniej mi policzyć.

Już nie mam piersi, stały się maleńkie jak u dziecka. Nareszcie! Znowu jestem dziewczynką, która siedzi na kolanach swojego taty. Jego cudownym szczęściem, nadzieją i radością. Jeszcze wierzę, że tak będzie zawsze. Śmiejemy się, wchodzę mu na plecy, a on udaje psa. Wozi mnie po pokoju poszczekując, chociaż mama złości się, że nie będzie w nieskończoność prasować tych wytartych spodni. Nie słyszymy mamy, jedziemy w świat, jesteśmy razem: ja i mój duży pies-przewodnik. Szkoda, że do dyspozycji jest tylko pokój zastawiony meblami. Zamykam oczy, żeby ich nie widzieć. Teraz jest tak jak chcę, tylko ja i ty, tato. Kiedyś budzę się w nocy, jestem już trochę starsza i więcej rozumiem. Wtedy po raz pierwszy słyszę to słowo. Nie wiem, co znaczy, ale skoro ojciec tak głośno wykrzykuje: „Chcę rozwodu!", to chyba chodzi o coś złego. Nigdy dotąd nie słyszałam, żeby tak krzyczał. Mama prosi: „Zostań, przecież mamy dziecko". Mój wspaniały tata, mój pies-przewodnik trzaska drzwiami i gdzieś wybiega. Wołam: „Tato, tato!", ale jego już nie ma. Mama płacze w kuchni.

Wtedy po raz pierwszy nie chciałam żyć, nie wiedziałam, co się ze mną stanie, co to znaczy ten rozwód. Bałam się spytać. Tato rzadko bywał w domu. Już nie bawiliśmy się klockami. Nie budowaliśmy wieży aż do nieba, żeby zobaczyć aniołka, który na pewno pomacha nam skrzydłami.

Zabrali mi psa-przewodnika.

Tego dnia padał deszcz, wróciłam z przedszkola i zobaczyłam, że w pokoju taty nie ma jego książek, w szafie ubrań, z przedpokoju zniknęły buty i kapcie. Jest za to dużo miejsca, więc gdybyśmy teraz chcieli bawić się w psa, który jedzie w świat, to by było super. Mama bierze mnie na kolana i mówi: „Zostałyśmy same, córeczko, ale nie martw się. Jakoś sobie poradzimy". Nie wierzę jej, bo ciągle płacze. Wiem, że też się boi, tak jak ja. Nie chcę chodzić do przedszkola, chcę czekać na tatę. Przecież się ze mną nie pożegnał. Przyjeżdża babcia, mówi do mnie „sierotko". To chyba z jakiejś bajki, już nie pamiętam...

Tata przychodzi w niedzielę, przynosi mi książkę o psach, ale wyrzucam ją do kosza. Nie chcę psa z książki, moim wspaniałym psem jest przecież tata. Tłumaczy mi, że dorośli czasem się rozstają, bo tak jest lepiej. Ale nic z tego nie rozumiem. Co to za lepiej, jak mama ciągle płacze, a ja nie mam swojego ukochanego psul-tatula? Wtedy po raz pierwszy wymiotuję po obiedzie.

W nocy otwieram okno i zrzucam kołdrę, może się przeziębię i umrę. Ciekawe, co wtedy zrobi tata? Rano boli mnie gardło. Jestem chora, ale nie umarłam. Muszę tylko pić gorzkie syropy. Mama kupuje mi kanarka, żebym nie była smutna. „Nie chcę kanarka, niech się tu zaraz zjawi tata!", krzyczę i kopię w drzwi. Babcia bierze mnie na kolana i opowiada jakąś wesołą historykę, ale ja się nie śmieję. Już nie mówi do mnie „sierotko", ma zakaz.

W niedzielę znowu przychodzi ojciec i po obiedzie znowu wymiotuję. Wołam z łazienki: „Ratunku!" Chcę, żeby został dłużej, bo przecież jestem chora. Nie może teraz odejść i mnie zostawić. A jednak wychodzi. Już zamyka drzwi. Stara się to robić jak najciszej, chociaż i tak słyszę jego kroki na schodach. Może zawróci? Modlę się do Anioła Stróża. Trzaska metalowa brama. Tak chyba pęka serce...

W pierwszej klasie jest jeszcze troje „rozwodników". Ja i Elka trzymamy się razem, jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Razem chodzimy do szkoły, razem bijemy się z chłopakami. O swoich tatusiach mówimy — oni.

Najbardziej lubię słuchać bajek. W bajce jest trochę dobrze, trochę źle, ale wszystko kończy się szczęśliwie. Opowiadam też bajki swojej lalce — o księciu, który nigdy nie odjedzie do żadnej innej księżniczki, nawet jak jego ukochana będzie stara albo chora.

W niedzielę chodzę do kina, czasami na karuzelę. Przez całą drogę wypatruję taty. Raz nawet pobiegłam za jakimś panem, ale to nie był on. Nie miał nawet okularów i nie nosił wąsów. Mama się zdziwiła — jak mogłam się tak pomylić? Innym razem miałam więcej szczęścia. Tata szedł za rękę z jakąś panią, tak jak kiedyś z mamą i ze mną. Widział nas i skręcił do najbliższej bramy. Chciałam za nim pobiec, ale nie mogłam wyzwolić dłoni z maminego uścisku. Wiem, że ta pani to była ona. Tak mówi mama i babcia. Jakaś „ona" ma czarne włosy i krótką spódnicę.

Jestem wściekła. Opowiadam Elce, że poszłam z tatą na spacer, że byliśmy razem w ZOO i kupił mi lody. Ona krzyczy: „Kłamiesz, nigdzie nie byłaś!"

Wiem, że kłamię, ale pokazuję jej język. Chcę, żeby było tak jak mówię i już. Ciągle zmyślam różne niesamowite historie. To moje ulubione zajęcie, wymyślanie sobie takiego życia, jakiego nie mam, takiego taty, jakim kiedyś był.

„Ale masz wyobraźnię", cieszy się pani od polskiego, kiedy opisuję wyprawę z ojcem w góry. Mieliśmy haki i czekany. Tato trzymał mnie na linie, a ja jego. Wisieliśmy połączeni ze sobą.

Jedno nie mogło drugiego puścić, bo byśmy zginęli. Razem zdobyliśmy szczyt! Oczywiście wszystko wymyśliłam...

 

Rozpacz, prawda i kłamstwo

Każdego dnia zapisuję stronę w pamiętniku. Kiedyś go spalę, ale teraz muszę pisać, bo inaczej zwariuję. Pamiętnik to moja tajemnica, mój ból, rozpacz, prawda i kłamstwo. Na pierwszej stronie wkleiłam nasze zdjęcie, jesteśmy na nim razem — tata i ja. Przedarłam je na pół. Wcześniej nosiłam tę fotografię do przedszkola w kieszeni spodni i bardzo się bałam, że jakiś dzieciak mi ją zabierze. Teraz celowo ją zniszczyłam, jest taka jak nasze życie — na pół.

Niedzielne spotkania są prawie normalne. Trochę się śmiejemy, dużo kłócimy. Nigdy o nic nie pytam taty, co robi, gdzie mieszka. Mama piecze ciasto i mamy dom jak kiedyś, chociaż wiem, że to tylko udawanie. Im więcej mam lat, tym bardziej nienawidzę tego cyrku. Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Obłuda i nic więcej. Po takiej niedzieli nie chce mi się nawet pisać w pamiętniku. Najczęściej jest tam tylko jedno słowo, pisane po sto razy: kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo!

Elka też nie lubi spotkań z ojcem. To znaczy chce, żeby przyjeżdżał, żeby z nią był i nigdy nie wyjeżdżał. Ale przecież wie, że i tak wyjedzie. Najbardziej nie lubi tych szeptów matki: „Powiedz, że potrzebujesz pieniędzy na kurtkę, niech ci kupi nowe buty, zapłaci za lekarstwa".

Ja nie mam nowej kurtki i zwisa mi to. Elce też, ale matka jej każe, więc Elka prosi: „Tatusiu, kup!" I sprawa załatwiona. Kiedyś ojciec nie wytrzymuje i krzyczy: „Córka taka sama jak matka, tylko kasa się liczy! Mógłbym wcale nie przyjeżdżać. Następnym razem wyślę czek". Elka płacze, nienawidzi swojej matki.

 

Ja mojej też. Dlaczego nie zatrzymała ojca? Jak mogła pozwolić mu odejść, powinna coś zrobić, zatrzasnąć drzwi, zamknąć okna, schować buty. Nie wiem, co jeszcze. Ale znaleźć jakiś sposób, a nie tylko mówić: „Trudno, nic nie mogłam na to poradzić". Płaczę, jest mi źle, tak bardzo, bardzo źle, że nie chcę żyć. Jak nie będę jadła, to w końcu umrę. I nie jem cały dzień. Kanapki wyrzucam do kosza w szkole. Przy kluskach, które uwielbiam, już się prawie złamałam, ale mówię, że boli mnie głowa i idę spać. Jakoś się upiekło. Wieczorem zjadam całą czekoladę i pół paczki ptasiego mleczka. Nad ranem wymiotuję. „Musimy się wybrać do lekarza, to nienormalne, żeby dziecko tak ciągle wymiotowało", mówi mama. Nie chcę iść, nie pójdę! Na jakiś czas przerywam głodówkę. Jadę na wakacje do babci, potem na kilka dni z ojcem. Mama wybłagała, żeby „ona" nie jechała, tylko tata i ja. Nie chciał, bo przecież „ona" jest już jego żoną, ale w końcu się zgodził.

Pakujemy plecaki, bierzemy śpiwory. Przez dwa tygodnie będziemy mieszkać na łódce. Kocham wodę, kocham się kąpać. Miałam być upragnionym pierworodnym synem, jestem dziewczyną, ale umiem łazić po drzewach, nie boję się ciemności, potrafię sterować łodzią i rozstawić namiot. Tata jest dumny. Może gdybym była chłopakiem, to by mnie nie zostawił? Przez chwilę myślę, żeby zmienić płeć, słyszałam o takich operacjach.

Nie chcę, żeby mi rosły piersi, nie chcę żadnych zmian w mojej sylwetce. Los się jednak uparł — właśnie na łodzi dostaję pierwszą miesiączkę. Tata mówi: „Zabrałem dziecko, zwrócę kobietę". Rumienię się po czubki palców. Taki wstyd, jak mogłam go zawieść. Mieliśmy pływać w jeziorze, ile tylko się da, a tu nic z tego. Boli mnie brzuch, obrzydliwa gorąca krew przyprawia mnie o mdłości.

Matka jak zwykle spóźniła się z uświadomieniem mnie, wcześniej wszystkiego dowiedziałam się z książek. Nie mogłam na nią liczyć w tym względzie, wiedziałam, że po swojemu zagmatwa sprawę, zacznie się jąkać i mówić słodkim głosem: „Kiedy to nastąpi, będziesz musiała, córeczko, uważać, bo chłopcom chodzi tylko o jedno..." Oczywiście nie powie, że o seks. To słowo najchętniej wykreśliłaby ze słownika, odkąd odszedł ojciec.

 

Czy kiedyś było inaczej? Nie pamiętam, ale chyba tak, skoro dziwnym zrządzeniem losu pojawiłam się na świecie. Matka nie jest wobec mnie szczera, umawia się z jakimś facetem, wraca rozpromieniona i wtedy wszystko można z nią załatwić, nawet późny powrót z dyskoteki. Nie wiem, czy ta znajomość to coś poważnego. Nie obchodzi mnie to. Skoro nie mam ojca, mogę nie mieć i matki. Niech sobie idzie. Już nie płaczę głośno, nie kopię w drzwi. Czasami, gdy nikt nie słyszy, walę głową w ścianę. Ogryzam paznokcie do krwi. I palę.

Papierosy stały się moją obsesją. Kiedy się pali, nie trzeba jeść. Zęby mało jeść, trzeba dużo palić. Więc za kieszonkowe i za pieniądze na śniadanie kupuję dwie paczki ekstra mocnych.

Pałce mam żółte od tytoniu, włosy śmierdzą mi dymem, muszę je codziennie myć. Trudno, kiedyś i tak ogolę się na łyso... Sąsiadka donosi matce, która jak zwykle niczego się nie domyśla, że chowam papierosy za rurą od kaloryfera na klatce schodowej. Wstrętna małpa, sama pali, a innym broni. Matka robi awanturę, grozi, że powie ojcu. Zwisa mi to. Bez papierosów bym oszalała. Najgorzej, że nie zawsze mam na fajki i nie ma kto pożyczyć. Kiedyś zapaliłam skręta z trawy. Wydawało mi się, że to marihuana, że mam taki odlot, o jakim czytałam w książce My, dzieci z dworca 7.00. Niestety, tylko bolała mnie głowa i wymiotowałam. Teraz jest tak prawie każdego dnia. Wyrzucam to, co złe. Za dużo jedzenia, za dużo nieszczęścia, muszę się wszystkiego pozbyć. Dopiero wtedy czuję się wolna i czysta, jak mój żołądek.

 

Gra pozorów

Kiedyś przychodzi do mnie Iza. Matki nie ma w domu i nieprędko wróci. Najpierw opowiadamy sobie różne świństwa o facetach, to znaczy, jak to jest, kiedy się dobierają. Mam w tym względzie pewne doświadczenie, bo już się całowałam, nie tylko tak grzecznie, ale do pasa. Oczywiście Iza myśli, że dawno straciłam cnotę, na dodatek ze starym wujkiem i za pieniądze. Nie wiem, czy mi wierzy, ale opowiadam długo, ze szczegółami. Widziałam kiedyś taki film na prywatce. Myślałam, że się porzygam, ale nie wypadało wyjść. Izy tam nie było, więc teraz mogę łgać jak z nut. Jesteśmy dziwnie podniecone, więc proponuję, żebyśmy zrobiły striptiz. Iza trochę się krępuje. Żeby jej dodać odwagi, zakładam czarną bieliznę matki, jej pończochy i szpilki. Po chwili zdejmuję stanik, kręcę nim młynka i rzucam na podłogę, potem zdejmuję pończochy i majtki. Wchodzę na stołek, wypinam się do lustra.

Iza nie chce się rozebrać. Idzie do domu. A ja stoję przed lustrem i krzyczę: „Nienawidzę was, piersi! Nienawidzę, uda!" Nienawidzę, odkąd matka zaczęła mówić: „Uważaj na chłopców", a tatuś „milutko" dodał: „Doroślejesz, mogą być kłopoty..." Teraz odwiedzam go co dwa tygodnie, bo do matki przyjeżdża ten facet, który ma być jej mężem. Nie znoszę tych wyjazdów, pakowania książek, udawania, że się cieszę.

— Tylko proszę po sobie posprzątać — upomina „urocza" żona tatusia. Nawet nie odsznurowałam butów, a tu już kazanie. Jej pies wyciera łapy w narzutę na tapczanie i jest w porządku. Ja jeszcze nic nie zdążyłam zrobić i już jest źle. Ale mówię, że oczywiście natychmiast posprzątam.

 

Jestem wściekła, a muszę się uśmiechać. Najchętniej udusiłabym tego jej głupiego psa. Ciekawe, co wtedy by ta jędza zrobiła. Może to jest jakiś pomysł? Może wtedy nie musiałabym tu przyjeżdżać? Ale, cholera jasna, lubię psy, nawet takie głupie jak ten. Nic dziwnego, że nie jest za mądry, bo w końcu po kim? Gdzie ten ojciec miał oczy, żeniąc się z taką kretynką? Ma równo przystrzyżoną grzywkę, nosi ciasne różowe sweterki i podkolanówki. Do mojego ojca mówi „misiaczku" i co chwilę siada mu na kolanach. Widzę, że jest wściekły, kiedy ona tak się przy mnie zachowuje, i burczy, że nie jest żadnym misiaczkiem. Ona jednak nie przejmuje się tym i dalej plecie. Po co urządza ten teatr? Może chce, żebym opowiedziała matce? Ale co to obchodzi moją matkę, skoro ma już innego faceta, którego też nienawidzę. Nikt nie ma prawa zająć miejsca przy was. Nikt nie ma takiego prawa.

Co Bóg złączył, niech człowiek... napisałam w swoim pamiętniku. Potem narysowałam serce z kapiącymi kroplami krwi. Taki ohydny kicz, ale gdy się ma 14 lat, nie można niczego tak naprawdę zrobić, niczemu się sprzeciwić. Można się tylko zabić, więc się zabiję. Na prawdziwe samobójstwo nie mam odwagi, więc będę umierać na raty i wreszcie kiedyś się to stanie.

Na obiedzie poprosiłam o dodatkową porcję, bo byłam głodna, a ta małpa, czyli żona tatusia, od razu skomentowała:

— Widać w domu nie dają ci jeść pod dostatkiem.

Ojciec nie wytrzymał i kazał jej być cicho. Myślałam, że jest po mojej stronie, ale wrednie zauważył:

— Zaokrągliłaś się...

Natychmiast poszłam do łazienki, takiej pięknej ze złotą mydelniczką, sedesem za kilka baniek, dywanikiem we wzorek (wyjątkowy brak gustu) i wyrzygałam cały obiad. Umiem to robić cicho. Wystarczy usiąść na podłodze koło sedesu i wepchnąć dwa palce na odpowiednią głębokość, a potem jeden ruch i po wszystkim. Trochę śmierdzi, to fakt, ale w tym sterylnym sraczu stoją zagraniczne dezodoranty, więc w czym problem?

Potem idziemy biegać. To pomaga w odchudzaniu, więc chętnie się zgadzam. Ojciec jest zadowolony, bo nie musi wyprowadzać tego głupiego psa. Jest mi słabo, jestem zmęczona, ale prze-

15

mu na coraz więcej. Skoro nikt mnie nie kocha, to nareszcie jest ktoś, komu na mnie zależy. Nie chcę pamiętać o zakazach matki, chcę być czyjaś. Zanim się to stanie, chodzimy przytuleni, całujemy się do nieprzytomności. Kiedyś kupujemy prezerwatywę i do dzieła. Trochę mnie boli, ale nie mniej niż ściśnięty z głodu żołądek. Matka niczego się nie domyśla, dla niej ciągle jeszcze jestem krnąbrną gówniarą. Znajomość z Arkiem traktuje jak pierwszą miłość bez konsekwencji, chociaż o konsekwencjach przypomina mi przed każdą randką. Ciekawe, czy też tak uważa z tym swoim facetem?

Głód, papierosy i hormony powodują, że staję się coraz bardziej agresywna. Krzyczę, robię awantury. W ten sposób próbuję wymusić na matce to, co chcę. A chcę przede wszystkim pieniędzy na soki, witaminy w tabletkach i nowe dżinsy, które są tuż, tuż.

O matce opowiadam niestworzone historie, że jest Żydówką, że ojciec chciał ją utopić w rzece, bo go zdradzała. Bredzę, ale moje koleżanki chętnie słuchają, nawet o tym, że w soboty i niedziele pozwala mi mieszkać u jednego faceta. Oczywiście nie mogę im powiedzieć, że jadę grzecznie do tatusia i jego małżonki, oglądać ponumerowane skarpetki, talerzyki przełożone bibułką, żeby się nie rysowały, i inne wariactwa, które dla moich koleżanek byłyby tak samo nie do przyjęcia, jak bajki o kochanku, do którego odwozi mnie sama matka.

Wiem, że mi nie wierzą, przynajmniej nie wszystkie, nieraz mówią, że zmyślam, ale nie mogę się opanować. Ten świat, w którym żyję, wydaje mi się nie do zniesienia. Dlatego tworzę sobie inny, nawet jeśli brzmi to jak bajka o wężu.

Co tydzień czekam na ulubiony serial Miasteczko Twin Peaks, mój kultowy film. Dziewczyny wcale nie są tam grzeczne, panuje przemoc i zbrodnia. To działa jak narkotyk. Marzę, żeby wreszcie kupić tak zwaną działkę, ale nie mam odwagi. Na razie tylko upijam się do nieprzytomności. Przerażona matka znajduje mnie w krzakach. Ukradłam jej pieniądze, nic o tym nie wie. Kaśka nie chciała pić, bo bała się wrócić pijana do domu. Ja też się trochę bałam, ale ostatecznie i tak nikomu na mnie nie zależy. Matka zajęta pracą, facetem, ojciec nowym gniazdkiem. Jestem jak śmieć, nikomu niepotrzebny. Więc kładę się w stertę śmieci. Matka razem z Kaśką taszczy mnie do domu. Sąsiedzi myślą, że zemdlałam, a ja nie mogę

ustać na nogach. Powinnam jechać na odtrucie, ale taki wstyd. Co będzie ze szkołą, pewnie mnie wyrzucą? W końcu sprawę załatwia zimny prysznic i sen. Nad ranem wymiotuję legalnie, wiadomo, wódka miała prawo mi zaszkodzić.

Ten incydent wzmaga czujność, matka chodzi do szkoły, sprawdza, czy nie wagaruję, jakie mam stopnie. W tym roku czeka mnie egzamin do szkoły średniej. Trzeba przysiąść fałdów.

Mozolę się nad słupkami na dodatkowych korkach. Chcę zdać więc się uczę i nie myślę o odchudzaniu, nie mam czasu się gimnastykować. Jem i nabieram ciała. Mam to w nosie — najważniejsze: zdać. I zdaję śpiewająco.

Nagrodą są wakacje. Znowu jedziemy z ojcem na żagle. Jego delikatna żona nie chce moknąć w namiocie, czy oganiać się od komarów. I znowu jest tak jak kiedyś. Jestem jego kochaną córeczką, a on moim psem, tym razem żeglarskim. Mówię na niego „skipper". Chciałabym, żeby te dwa tygodnie trwały całe życie. To nic, że leje i wieje.

„Kocham cię, tato", wyrywa mi się kiedyś niechcący. Siedzimy przy ognisku długo w noc i oglądamy spadające gwiazdy. Wypowiadam po cichu życzenie, żebyśmy razem przenieśli się do krainy Małego Księcia. Potem ryczę i wycieram oczy rękawem dresowej bluzy. Znowu jestem dzieckiem, leżę ze swoim tatą, jest ciepło, dobrze, cudownie. Boże, dlaczego zabrałeś mi to, czego potrzebuję najbardziej? Dlaczego ludzie potrafią być tacy okrutni i zostawiają swoje dzieci, skoro nawet dzikie zwierzęta tego nie robią? Dlaczego do więzienia można trafić za kradzież pary butów, a za taki czyn się nie odpowiada? Jak porównać moją stratę do straty pary butów? Nie mogę się uspokoić, znowu pochlipuję w rękaw. Po co się urodziłam, no po co?

 

Luz blues z Karoliną

W szkole średniej jest trochę inaczej, więcej zadają, ale jakoś sobie radzę. Kuleję z językami i matmą.

— Korki, znowu korki — biadoli matka. — Może by tak twój ojciec się do tego włączył?

Tatuś, zamiast płacić za lekcje, postanawia sam wbijać mi do głowy zaległy materiał. Co chwilę słyszę, że jestem głąbem i matołem. Jego ścisły umysł nie może zrozumieć mojej matematycznej niemocy. Kłócimy się bez przerwy. Już nie chodzę biegać, przez dwa dni ślęczymy nad matmą, ale z marnym rezultatem. Trzeba będzie coś wymyślić, żeby za tydzień tu nie przyjeżdżać. Chociaż oczywiście dziękuję mojemu kochanemu tatusiowi, że tak się dla mnie trudził.

Nienawidzę obłudy, a teraz sama się taka staję, obłudna i wyrachowana. Przymilam się, żeby dostać pieniądze, tak jak kiedyś Elka do swojego ojca. Ale czujna małżonka mojego taty trzyma kasę mocną ręką. Ostatecznie zgadzają się zapłacić za moje spodnie.

W klasie jest jedna fajna dziewczyna, która mi imponuje. Luzaczka. Ma kolczyk w nosie i maluje się wyzywająco. Chociaż nasza polonistka, stara panna, prosi:

— Karolinko, nie oszpecaj się, w twoim wieku sama młodość jest ozdobą.

Ona oczywiście olewa te „święte słowa" starej klępy, na którą żaden widać nie miał ochoty.

Karolina podoba się starszym facetom, zaczepia ich, prowokuje. Siedzimy w „Mirandzie". Ona zakłada nogę na nogę, wyciąga papierosa, puszcza kółka dymu i ściąga wzrokiem jednego przystojniaczka. Nagle zza baru wychodzi kelnerka i mówi:

— No, kurewki, wynocha, tu nie wasz rewir.

Robię się czerwona ze wstydu, Karolina też. Trudno, spadamy. Z wściekłości trzaskamy drzwiami.

W szkole wywiesili plakat, że można się zapisać do szkoły dla modelek. Idziemy z Karoliną. Jest ode mnie wyższa o 5 centymetrów i jeszcze szczuplejsza. Załapała się. Mnie, niestety, dziękują.

—Trochę schudniesz i będzie okay — pociesza taki jeden facet, który też bierze udział w pokazach. Chętnie bym się z nimumówiła, ale Karolina jest szybsza. Siada mu na kolanach.

— Nie jestem grzeczną dziewczynką, możesz sprawdzić — zachęca.

Więc nie mam szans...

Cholernie mnie kusi, żeby zjeść coś słodkiego. Kupuję czekoladę z orzechami i w ciągu kilku minut jest już po niej. Boli mnie żołądek, to kara za łakomstwo. „Zaraz ci ulżę, kochany", obiecuję. Wymiotuję w ulicznym kiblu. Śmierdzi i jest ohydny, ale to, co robię, przecież też nie pachnie fiołkami. Teraz odchudzanie staje się moją obsesją. Nie pozwolę, żeby Karolina królowała na wybiegu, nie będę się tylko przyglądać. Jem marchew, sałatę, piję dużo wody niegazowanej i ćwiczę jak oszalała.

Matka załamuje ręce.

— Jak ty wyglądasz! Bluzka na tobie wisi, schudłaś strasznie. To moja wina, potrzebujesz treściwszego jedzenia.

I zabiera się za gotowanie zupy. Idzie jej to marnie, bo gotować nie lubi. W końcu, dumna z siebie, stawia dwa talerze jarzynowej. Zjadam kilka łyżek i po chwili zabieram talerz do swojego pokoju. Mam tam przygotowaną butelkę po mleku, wlewam do niej zupę i chowam za tapczan.

Arek zaprosił mnie na spacer. Idziemy pogadać i wypalić codzienną porcję ekstra mocnych. Wracam, a tu matka stoi z butelką w ręku i zaczyna wrzeszczeć:

— Co to jest?! Pół dnia stałam przy kuchni! — Okłada mnie pięściami i ciągnie nad garnek z zupą. — Zaraz zjesz to wszystko przy mnie!

Wpycha mi łyżkę do ręki. Przełykam z trudem, a ona wrzeszczy:

— Dalej, dalej!

Po trzeciej łyżce zaczynam wymiotować na podłogę. Matka szlocha:

— Co ja mam robić, co robić?

— Dać mi spokój! — krzyczę. — Raz na zawsze dać mi spokój!

Ale matka nie rezygnuje. Idziemy na badania, lekarka mówi, że to trudności okresu dojrzewania, huśtawka hormonalna, problemy adaptacyjne w nowej szkole. Jeszcze nie jestem bardzo chuda. Badania też wypadają nie najgorzej.

— I widzisz, sensatko, chcesz ze mnie zrobić ciężko chorą, a tu nic z tego — komentuję zadowolona, że udało mi się je nabrać. I matkę, i tę lekarkę.

Zaczynają mi się psuć zęby, boję się dentysty, więc za żadne skarby nie pójdę. Łykam tabletki przeciwbólowe, ale nie tylko.

Codziennie kupuję kartonik leku na zaparcia. Można go dostać bez recepty. Na przerwie zjadam połowę, resztę w domu. Czasami w trakcie lekcji muszę biec do toalety. Wieczorem spędzam w niej sporo czasu. Kiedy kładę się spać, całkowicie oczyszczona po wymiotach i wypróżnieniu, mam wrażenie, że frunę lekka jak motyl gdzieś ku słońcu, wysoko, coraz wyżej. I nagle spadam, opalone skrzydła nie są w stanie mnie utrzymać.

Budzę się, już ranek. Trzeba iść do szkoły, ale nie mam siły. Bolą mnie wszystkie kości, jestem słaba, każdy ruch sprawia mi ból. Zachorowałam na grypę. Zostaję w domu, mama wzywa pogotowie. Pani doktor, która mnie bada, mówi, że chyba mam anemię i sporą niedowagę. Wtedy po raz pierwszy pada to słowo — anoreksja.

Radzi mojej mamie zwrócić uwagę na to, jak się odżywiam, i zaleca wizytę u psychiatry. Matka jest przerażona. Kupuje w księgami książkę o anoreksji, czyta, daje też mnie. Oczywiście mówię, żeby zabrała te bzdury. Jak lubi czytać o głupotach, jej sprawa, ja nie będę. Kiedy wychodzi z domu, natychmiast rzucam się na tę książkę. Będzie moim przewodnikiem na drodze do odchudzania.

Właśnie przeczytałam, że anorektyczki przestają miesiączkować. Zastanawiam się, kiedy miałam ostatni okres. Chyba ze dwa miesiące temu, już nie pamiętam. Najpierw się bałam, że jestem w ciąży, ale przecież uważaliśmy, a brzuch mi na szczęście nie rośnie, tylko jestem coraz chudsza, więc to na pewno nie ciąża.

Nie znoszę tej kobiecej przypadłości. Z ulgą przyjęłam fakt, że problem mnie nie dotyczy. Mogę chodzić na basen, kiedy chcę. To, obok gimnastyki, moja nowa obsesja. Dwie godziny pływania bez przerwy, dwa razy w tygodniu. Trener nawet się mną zainteresował i zaproponował, żebym się zapisała do sekcji pływackiej. Niestety, zobaczył mnie z papierosem i propozycja natychmiast stała się nieaktualna. Kazał wybierać: wyczyn albo papierosy. Wiadomo, co wybrałam.

Bomba pęka pewnego styczniowego dnia. Mam znakomity nastrój. Mimo świątecznego obżarstwa nie przytyłam ani deka. To zasługa mojej techniki wymiotowania. Jestem mistrzynią w drażnieniu gardła, tylko cholernie nie lubię myć toalety. Matka właśnie wróciła od lekarza i mówi, że jest w ciąży.

— Chyba oszalałaś! Nie sądziłam, że takim starym babom też się coś takiego zdarza — komentuję złośliwie, bo tak naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Ale ona jest szczęśliwa i ten facet też.

Będą już legalną rodziną. Tak naprawdę jestem wściekła — wstyd przed koleżankami to jeden powód, drugi, że teraz matka będzie miała kogo kochać, a ja znowu będę niczyja. Muszę teraz częściej pomagać w domu i sprzątać, a tego nienawidzę z całej duszy. Noszę też zakupy z targu. Brzuch matki jest coraz większy. „Jak można się tak oszpecić", myślę z nienawiścią. Toczy się jak wielka kaczka na krzywych nogach, ma żylaki. Nigdy nie zafunduję sobie takiej „przyjemności". Żaden facet nie zrobi mi brzucha!

W końcu mija dziewięć miesięcy i matka idzie rodzić. Boję się. A jeśli wydarzy się coś złego? Wtedy zostanę sama na świecie, bo ojca nie można brać pod uwagę. Chociaż w zasadzie teraz też jestem sama, cholernie sama. „Kogo to obchodzi, czy będę gruba, czy chuda", myślę i zjadam na kolację trzy kromki chleba z szynką. W nocy śnią mi się koszmary, a rano okazuje się, że mam siostrę.

W domu wielkie poruszenie, stoję przy desce do prasowania czterdzieści pieluch — koszmar, ale czego się nie robi dla rodzinnej zgody. Co chwilę dzwonią telefony z gratulacjami, a mój ojczym odpowiada, ile ta gówniara waży i mierzy, jakby to była najważniejsza informacja na świecie. W końcu po dwóch dniach matka wraca do domu. Oglądam siostrę. Wygląda jak indiańska laleczka połączona z młodym jamnikiem, który ma za dużo skóry. Biorę ją nawet na ręce. To miłe patrzeć jak przewraca oczkami i wyciąga te swoje małe łapki. Matka mnie nie zauważa, ciągle zajęta karmieniem i przewijaniem. Ojczym kupuje pierwsze pampersy, żeby nie trzeba było prać. Podkradam jednego i wkładam sobie pod pidżamę. Udaję, że znowu jestem małym dzieckiem, któremu rodzice zmieniają pieluchy, głaszczą, przytulają, reagują na każdy płacz. Dlaczego nie mogę leżeć tak blisko matki, dlaczego nie mogę zasnąć w jej ramionach, dlaczego ojciec nie pochyla się nad moim łóżkiem? Gdybym mogła stać się maleńka, jak to zrobiła Alicja z Krainy Czarów, wypiłabym całą butelkę tajemniczego płynu...

Ciągle jest mi zimno, to podobno efekt spadku wagi, tak piszą w tej książce. Noszę dwie bluzy i dwa podkoszulki, żeby nie było widać, jak schudłam. Moja twarz jest już prawie taka jak chcę, kości policzkowe sterczą coraz wyraźniej. Arek mówi, że bardziej mu się podobałam, kiedy byłam grubsza. Prymitywny jak każdy facet. Ciałko się liczy, tylko ono. Nieważne, co ci w duszy gra, tylko jaki masz obwód biustu. Zrywam z Arkiem, niech sobie szuka pulchnej kretynki, skoro mu nie odpowiadam.

Wypadają mi włosy, przeczytałam, że to też wina odchudzania. Co tam, na wszystko jest sposób. Zawsze chciałam być łysa, więc nie ma problemu. Obcinam się prawie do gołej skóry. Matka jest przerażona, ale ona ciągle jęczy, nie robi to na mnie wrażenia.

Ojciec wpada w szał, mówi żebym się nie pokazywała u niego w domu, zanim mi włosy nie odrosną.

— To długo poczekasz! — krzyczę i wyjeżdżam.

W szkole idzie mi coraz gorzej. Nie mam siły się uczyć, ciągle myślę o jedzeniu. Jak tylko się najem, kończę w klozecie. I tak w kółko. Z trudem zdaję do drugiej licealnej. Musiałam zrezygnować z kąpieli, bo oni ciągle kąpią tego dzieciaka albo coś piorą. Teraz oprócz tabletek na odchudzanie parzę sobie na noc termos herbaty „Figura". Przed snem wypijam prawie litr gorzkiego naparu z siedmiu torebek. Jest paskudny, ale skuteczny. O piątej rano po raz pierwszy zaliczam toaletę, potem jeszcze ze dwa razy. Matka i ojczym śpią, więc nikt mi nie przeszkadza. Staram się tylko nie trzaskać drzwiami.

Nienawidzę, kiedy czulą się do siebie, a moja siostra, która już chodzi, wdrapuje się do nich na kolana. Chciałabym zająć jej miejsce. Przecież tak kiedyś było...

Coraz więcej we mnie agresji, potrafię kopnąć psa, wyrwać dzieciakowi z ręki loda i rzucić na ziemię...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin