Better you die than I.docx

(28 KB) Pobierz

 

 

 

Magari presents:

Better you die than I

 

 

 

Prolog – Game on

  Ucieczka przed walką jest czymś najgorszym, co może się nam przytrafić. Jest o wiele gorsza od przegranej, ponieważ klęska zawsze może stać się dla nas źródłem doświadczenia i nauką, a ucieczka daje nam tylko jedną możliwość: głosić zwycięstwo naszego wroga.

                            — Paulo Coelho

             

              Spódnica mojej nad wymiar długiej sukni pieściła szeptem falban              brukowaną uliczkę, którą biegłam. A właściwie nie biegłam. Uciekałam.

              – Katerino! – wołał ktoś za mną. –               I tak nie zdołasz uciec!

Skrzywiłam się na dźwięk ponurej przepowiedni. Co jak co, ale o tym akurat wiedziałam najlepiej. Przede mną rozpościerał się olbrzymi bór. Zdawałam sobie sprawę, jak straszne będzie spędzenie tam nocy, lecz żadnej innej alternatywy nie miałam. Śmierć była za równo z przodu, jak i z tyłu. Jednak paszcze krwiożerczych mięsożerców czających się wśród zarośli były o stokroć lepsze od kłów wampirów chcących mnie złożyć w ofierze, by przełamać klątwę dnia i nocy.

              Kiedy przekroczyłam granicę lasu, moje ślamazarne tempo uległo jeszcze większemu spowolnieniu. Zirytowana ułomnością swojego ciała modliłam się, żeby cel mojej wędrówki wyłonił się spośród drzew jak najszybciej. Żaden ze mnie długodystansowiec, co tu kryć.

Nagle jakaś postać zmaterializowała się tuż ze mną. Z mojego gardła wydobył się cichy pisk przerażenia. Tajemnicza osoba zakryła mi usta dłonią. Szarpałam się i wyrywałam, choć zdawałam sobie sprawę, że to bez sensu.

              – Nie krzycz. Nie musisz się mnie bać –               wyszeptał aksamitny, męski baryton,  w którym jednak dało się wyczuć nutę strachu.

Trevor? – zapytałam, zbyt zmęczona, aby zaintonować to imię, choć wiedziałam, że mój wybawca oczekiwał ode mnie zdecydowanie więcej ciepła i radości, na które nie potrafiłam się zdobyć.

– Tak. Cii… Chodź teraz ze mną – uspokoił mnie. Potem musnął wargami moje usta, skamieniałe w niemym krzyku. Zdecydowałam się odwzajemnić pocałunek, świadoma, że od tego czy to zrobię, czy też nie może zależeć moje życie.

Potem posłusznie podążyłam za Trevorem, aż do małej chaty pośród gęstych zarośli.

              Była urządzona bardzo ubogo. Zdziwiło mnie, że ktokolwiek może chcieć tu mieszkać, ale nie odezwałam się ani słowem. Powitało mnie nienawistne spojrzenie Rose, niesamowicie oschłej i pozbawionej jakichkolwiek uczuć wampirzycy. Nieustannie dziwił mnie fakt, iż to ona jest towarzyszką niedoli ciepłego i uczuciowego Trevora.

              – Co ona tu robi? – wysyczała jadowicie do Trevora, wpychając mnie jednocześnie do małej klitki, na której sam widok odzywała się moja klaustrofobia. – Naprawdę jesteś aż tak głupi, aby zadzierać z Klausem? Trzeba mu ją jak najszybciej dostarczyć. Nie dbam już o nic innego tylko o nasze bezpieczeństwo, któremu ona zdecydowanie…

Nie usłyszałam dalszej części wywodu.

Byłam zaabsorbowana rozglądaniem się po pomieszczeniu w którym mnie zamknięto. Przyglądając się mu z rozczarowaniem uzmysłowiłam sobie, że nie chcę tu spędzić ani sekundy, nie mówiąc o całym życiu.

Zacisnęłam zęby, rozpaczliwie usiłując wymyślić jakiś plan, dzięki któremu uda mi się jakoś wydostać z tarapatów. Na marne. W tej ciasnej klitce nie było nawet okien!

              Nie za bardzo miałam jak i dokąd uciec. To wtedy stało się dla mnie jasne, że z opresji nie wyjdę żywa. Mój beznamiętny wzrok potępieńca prześliznął się na sznur leżący w rogu pokoju. Tak, z pewnością tego nie przeżyję. Ale zawsze mogę jeszcze zwyciężyć.

              Chwyciłam powróz i ścisnęłam mocno, wiedząc, że jest dla mnie ostatnią deską ratunku. Związałam go w pętelkę i zawiesiłam na suficie. Zajęło mi to dosłownie ułamek sekundy. Po chwili czułam już jak zaciska się wokół mojej szyi. Uśmiechnęłam się z tryumfem…

A potem była już tylko ciemność.

 

              Ocucił mnie krzyk Rose. Przez ułamek sekundy nie zdawałam sobie sprawy z tego, co zaszło przed momentem. Jedynie strzępki wspomnień przelatywały przez mój umysł, swoją niespójnością mieszając mi w głowie. Ale potem zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. Zabiłam się, kiedy w moich żyłach płynęła krew Trevora. Krew wampira. Teraz sama byłam podobnym mu potworem. Roześmiałam się, lecz natychmiast zamilkłam. Zaczął mi dokuczać ogień płynący moimi żyłami zamiast krwi. Syknęłam z bólu. A więc to był głód.

              – Jak…? – szeptała Rose, kiwając z niedowierzaniem głową. – Katerino…

Powietrze zabrzmiało kolejną falą mojego śmiechu.

              – Lepiej, żebyście wy umarli niż ja – wyrzekłam, akcentując każde słowo. Zszarpałam z siebie pętlę, wciąż kurczową opiętą wokół szyi i cisnęłam nią w stronę oniemiałej Rose. Wampirzyca odwróciła się do Trevora.

              – Do widzenia – szepnęłam mu na ucho, stając w progu pokoju. – I powodzenia z Klausem… Wątpliwe, abyście go potrzebowali. Zginiecie nim zdołacie wyrzec jakąkolwiek modlitwę, jakiekolwiek życzenie… Poniekąd, lepiej, żeby to spotkało was niż mnie, nie sądzisz, Rose? – dodałam nieco głośniej.

Uciekłam, nie czekając na jej odpowiedź.

 

              Teraz nie odczuwałam już strachu. Swoim nowym tempem, bajecznie wręcz szybkim, pokonywałam kolejne odcinki trasy. Nie wiedziałam właściwie dokąd zmierzam. Uzmysłowiłam sobie, że tym, czego naprawdę pragnę, jest zobaczenie mojej rodziny… Ta wewnętrzna potrzeba pchała mnie dalej przed siebie, odwracając moją uwagę nawet od żądzy krwi.

Za każdym razem kiedy mijałam przypadkowych przechodniów, zaciskałam zęby, aby nie rozpłakać się z piekącego bólu wewnątrz mnie.

              Blade światło księżyca służyło mi jako pochodnia. Niebawem nastąpi wschód słońca, równoznaczny ze śmiercią. Musiałam do tego czasu dostać się do domu, żeby  schronić się jakoś przez zabójczym blaskiem.

              Wkrótce moim oczom ukazał się dwór, skryty pośród bujnej roślinności, którą tak bardzo pielęgnowała matka. Moje serce zabiło mocniej na myśl, że nareszcie będę mogła znów ją zobaczyć. 

              Niepewnie przekroczyłam progi domostwa. Martwej ciszy panującej wewnątrz nie przecinał świst niczyjego oddechu. W końcu jednak przerwał ją mój krzyk. Rozdzierające wycie osoby, która straciła wszystko, co miała. Wkroczyłam do komnaty służącej za gościnną.

              Purpura ręcznie tkanych dywanów mieszała się tu z głęboką czerwienią krwi. Znalazłam swą rodzinę, owszem. Ale teraz oni nie żyli – i jedyne, co mogłam zrobić to płakać, użalając się nad swoim losem. I żałować. Przede wszystkim żałować, że to wszystko mnie spotkało. Że jestem, kim jestem. Kateriną Petrovą, dopplegängerem, którego tak bardzo potrzebował ścigający mnie, mściwy, lecz niesamowicie potężny wampir.

              – Klaus – wysyczałam rozwścieczona imię, które powinno być od tamtej pory przekleństwem. . Zadrżałam. Nie ze strachu – nie miałam się już czego bać. Przynajmniej na razie. Zadrżałam ze złości. Uciekłam, lecz przegrałam. Tym chyba właśnie zawsze była ucieczka. Przegraną.                                                Przejmujący ból, silniejszy nawet od pragnienia krwi, oblał mnie całą.

Przeżyłam.

Przeżyłam, aby teraz, samym swoim istnieniem, głosić zwycięstwo Klausa.

 

1. don’ t be afraid of me

             

              Pod osłoną nocy wymknęłam się z domu, który powinnam nazywać raczej grobowcem. Czułam duszę kurczowo uczepioną mojego ramienia. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam się pożywić. Trevor opowiedział mi kiedyś o egzystencji wampira i jego słowa zapadły mi w pamięć. Miałam unikać światła, jeśli nie chciałam obrócić się w proch i żywić się ludzką krwią. Jeżeli tego nie przestrzegałam czekała mnie śmierć.

              Postanowiłam więc dostosować się do nowych zasad. Nic innego mi nie pozostało. Owszem, mogłam nie dopełnić przemiany, ale… W gruncie rzeczy nie chciałam jeszcze umierać. Otwierało się przede mną wieczne życie (oczywiście, zakładając, że nie dorwie mnie wkrótce Klaus). Musiałabym być niespełna rozumu, aby nie skorzystać ze wspaniałej szansy danej mi przez los.

              Tak sobie szłam i rozmyślałam, a moje niesamowicie wrażliwe uszy chłonęły każdy, nawet najcichszy dźwięk. Namierzyłam ludzi. Była to para  całująca się w ogrodzie otaczającym jakąś elegancką posiadłość. Rozkoszowałam się zapachem krwi,  jednocześnie zmierzając w kierunku nieznajomych. Nie usłyszeli mnie, zbyt pochłonięci sobą nawzajem. W końcu jednak zarejestrowali mój cichy i spokojny oddech. Tak równy, choć przecież ostatni odcinek trasy przebiegłam.

              – Kim jesteś? – zapytał zaskoczony mężczyzna, zasłaniając swoją kobietę ciałem.

              – Mam na imię Katerina i odczuwam ogromne pragnienie – odparłam zmęczonym głosem. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak głodna…

              – Chciałabyś coś zjeść, Katerino? – spytał uprzejmie dżentelmen. Wywróciłam oczyma i przyciągnęłam go do siebie. Trevor wspominał, że człowieka bardzo prosto zauroczyć i sprawić, by postępował ściśle według twoich poleceń.

              – Stój spokojnie i nie waż się krzyknąć – szepnęłam. Pokiwał głową, całkowicie zamroczony. Uśmiechnęłam się delikatnie i pochyliłam nad jego szyją. Przez chwilę delektowałam się wspaniałym zapachem… Pokusa była nieodparta, zaczynałam tracić nad sobą kontrolę. Wdychałam wspaniały aromat krwi, a moje ostre jak brzytwy zęby przecinały powoli delikatną skórę. Wkrótce pierwsze krople upragnionej substancji dostały się do mojego gardła. Westchnęłam i zachwycona zaczęłam pić łapczywiej.

              – Nie… Błagam, nie… – prosiła moja ofiara.

Nie słuchałam jednak usilnych błagań o litość, zaabsorbowana smakiem krwi młodzieńca, jej rozkosznym zapachem…

              – Mój Boże – wydukała nareszcie towarzyszka mężczyzny. Pospiesznie nakazałam jej zamilknąć pełnym perswazji głosem. Nie znałam nawet ich imion. Szybko dokończyłam ucztę, zabijając też kobietę. Zasadniczo, wcale nie musiałam tego robić. Nie byłam już nawet głodna. Ale uśmierciłam ją dla samej przyjemności płynącej z zabijania. Ot tak. Bo chciałam. Podobała mi się nawet ta wszechwładza i nie uważałam jej za coś złego, za coś, co powinno mnie przerażać. Już miałam się odwrócić i zniknąć w czeluściach nocy, kiedy usłyszałam:

              – Nie powinnaś w ten sposób marnować jedzenia, Katerino.

Serce zabiło mi mocniej, pompując właśnie zdobytą krew. Zaryzykowałam i obróciłam się w stronę strofującego mnie mężczyzny.

              – Wybacz, jestem nieuprzejmy. Na imię mi Nathaniel. Nie musisz się mnie bać. Jestem dokładnie tym samym, co ty – powiedział nieznajomy, uśmiechając się. Moje czułe oczy zdołały zarejestrować każdy szczegół jego twarzy. Miał szmaragdowozielone oczy, połyskujące łobuzersko w srebrnym świetle gwiazd i potargane, brązowe włosy opadające na czoło. Jego usta były zaskakująco wydatne. Karmin warg odcinał się na tle zachwycającej, perłowej bieli ostrych jak brzytwy zębów. Dostrzegłam stróżkę zaschniętej krwi w okolicy kącika ust.

              – Przysłuchiwałem się twojej rozmowie z Isabellą i Jacquesem. Przyznam, że nieco popsułaś ich plany na romantyczną podróż poślubną do Europy.

              – Musiałam. Czułam się, jakby moje żyły wypełniono piekielnym ogniem – wytłumaczyłam się, ledwie kontrolując złość. Ja musiałam się tłumaczyć? Niedoczekanie! Przecież byłam czymś ponad te dwie, nędzne istoty ludzkie! One stanowiły jedynie moją rozrywkę i pożywienie, nic więcej. Prychnęłam z oburzenia, co jedynie rozśmieszyło Nathaniela.

              – Doprawdy, nie widzę w tym nic zabawnego – mruknęłam jadowicie.

              – Ja także nie. Doskonale cię rozumiem… Wiesz, muszę przyznać, iż, nawet w tej całej swojej zaiste porażającej nieporadności całkiem nieźle poradziłaś sobie z pierwszym polowaniem… Hm, zaprawdę należy ci się aplauz, Katerino.

Przybliżył się do mnie z niesamowitą prędkością, zanim echo jego słów zdołało ucichnąć i roznieść się w powietrzu. Ogarnął moje długie, kasztanowe loki za uszy i rzekł półgłosem:

              – Mogę ci pomóc się w tym odnaleźć, lecz musisz tego pragnąć.

Zastanowiłam się nad jego propozycją… Właściwie, czemu nie?

Samotne czekanie na zmierzch w pustym domu i zmaganie się z niepotrzebnymi myślami bywało nużące. Przydałby mi się towarzysz niedoli.

              – Pragnę tego – wyrzekłam powoli. Nie spodobała mi się jednak własna patetyczna intonacja tych słów, więc szybko dodałam dla rozluźnienia atmosfery i zachowania chociaż odrobiny niezależności: – Ale przystaję na twą prośbę jedynie ze względu na siebie. Chciałabym, abyś miał to na uwadze.

Skinął głową, dostosowując się do mojej uwagi.

              – Od czego chcesz zacząć nowe życie?

              – Od jego dobrych stron. – Uśmiechnęłam się. – Może zechcesz mi je pokazać?

              – Z przyjemnością.

 

             

             

             

             

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2. would somebody like you take me to the place like this?

             

Wpatrywałam się w Nathaniela. W jego kocie ruchy, kiedy bezszelestnie zmierzał w kierunku ofiary. Starałam się nie odwracać twarzy, gdy ostre zęby wampira przecinały skórę słabego człowieka. Odnotowałam sobie kąt, pod jakim trzyma nieszczęśnika, żywiąc się nim. Taak, zdecydowanie potrzebowałam praktyki. Taktyczne wskazówki Trevora nie wystarczały, aby nauczyć się żyć. A raczej, egzystować. Nathaniel usiłował wytłumaczyć mi zasadniczą różnicę pomiędzy tymi dwoma słowami.

Egzystencja. Życie. Jeden diabeł. Skoro jednak mój nauczyciel wymagał ode mnie odróżniania ich od siebie, zdecydowałam się zmienić podejście.

              We dnie ukrywaliśmy się w bunkrach i opuszczonych domach. Kiedy było to konieczne, mordowaliśmy całą rodzinę, by zyskać schronienie. Nie podobała mi się ta dzika desperacja, ale zabijanie samo w sobie było przyjemne. Dziki błysk w oczach, kiedy wyczuwałam krew przypominał mi, że jestem potworem. Jeśliby okrasić ten rzeczownik epitetami takimi jak silny, niestraszony, bezwzględny, okrutny, piękny, magnetyczny i nieśmiertelny, przestaje robić takie złe wrażenie.

              – Musisz pożegnać się ze swoim poprzednim życiem, Katerino. Zapomnij o nim. Nigdy już nie będziesz musiała cierpieć. Nie cieszy cię to? – pytał raz po raz Nathaniel, odganiając wszelkie zasiane przeze mnie wcześniej wątpliwości.

              – Wiesz dobrze, że tak… Nie ma to jak dzielić wieczne życie z kimś takim jak ty… – wymruczałam, popychając go z całej siły na ścianę naprzeciw nas. Potem zaś przylgnęłam do niego ciałem, w taki sposób, że nie dzielił nas już nawet milimetr. Moje wargi napierały na jego usta, splatając nasze oddechy w jeden. Podniósł mnie, jakbym ważyła mniej niż piórko i przycisnął nas do materaca ogromnego, wyścielanego jedwabiem łoża. Całował mnie tak, jak gdyby nie zamierzał mnie już nigdy wypuścić z objęć. Jego usta smakowały niesamowicie. Stygła na nich krew poprzedniej ofiary, co sprawiało, że tym bardziej nie mogłam przerwać pieszczot.

              – Katerina… – powtarzał szeptem moje imię, jednocześnie zdzierając ze mnie złoto i szkarłat falbaniastej sukni. Czułam chłód jego skóry na moim ciele…

              – Mamy tu wystarczającą ilość sypialni… – Skrzywiłam się na dźwięk tej aluzji.

              – Tak, wiem, Nathanielu. Ale ta jest… Cóż, powinieneś przyznać, że najprzedniejsza… – wymruczałam w jego usta.

              – Ach, ty… – westchnął ciężko, nie stawiając już więcej oporu.

             

             

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin