Colin Forbes - Tweed 20 - Komórka.doc

(1714 KB) Pobierz
Colin Forbes

Colin Forbes

 

Kamuflaż

 

 

Przełożył: WŁADYSŁAW J. WOJCIECHOWSKI

AMBER

Tytuł oryginału: COYER STORY

Opracowanie graficzne: ADAM OLCHOWIK

Redaktor ANNA GROBICKA

Redaktor techniczny: JANUSZ FESTUR

Copyright © 1985 by Colin Forbes

For the Polish edition Copyright © 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-85079-73-4

Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Warszawa 1991. Wydanie I Skład: Zakład Fototype w Milanówku Druk: Katowickie Zakłady Graficzne

Marjory

 

 

 

Część I

Londyn: Adam Procane?

 

 

 

Prolog

 

 

— Nie masz jeszcze dość? — spytał Howard w ciemności prywatnego kina. — To jest okropne, a oglądasz już trzeci raz...

— Bądź tak dobry i zamknij się. To jest moja żona...

Newman siedział osłupiały, podczas gdy operator wyświetlał film ponownie. Twarz Newmana pozbawiona była wyrazu. Patrzył na ekran jak zahipnotyzowany.

Człowiek trzymający kamerę i filmujący całą scenę musiał być zawodowcem. Krótki film rozpoczął się na nowo, wyraźnie ukazując Alexis, która stoi w świetle księżyca na nie znanej drodze. Gdy światła reflektorów samochodu oślepiły ją, podniosła rękę. Za nią w tle rysował się tajemniczy zamek. Jadący szybko pojazd najpierw uderzył w nią, podrzucając jej cudowne, szczupłe ciało jak szmacianą lalkę, a potem po niej przejechał.

Mięśnie brzucha Newmana naprężyły się. Poczuł, jak koła miażdżą jej bezwładne ciało łamiąc kości, gruchocząc czaszkę. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Na drodze za nim leżała nieruchomo Alexis. Newmanowi wydawało się, że usłyszał, jak kierowca wrzuca wsteczny bieg, chociaż film nie miał ścieżki dźwiękowej — słychać było tylko odgłos przewijania szpuli w kabinie projekcyjnej. Jego papieros zgasł, zgnieciony w palcach. Newman przeniósł wzrok z poskręcanego ciała na sterczący wysoko zamek, na ciemne kontury przypominające ilustracje do baśni Hansa Andersena. Zaczęło się od nowa.

Samochód ruszył ostro do tyłu. Kierowca nie zmienił pozycji kierownicy ani o cal. Przejechał po leżącym na drodze ciele. Newman znów usłyszał trzask łamanych kości. W tym momencie jej piękna

twarz była już z pewnością zgnieciona na miazgę. Auto zatrzymało się kilka jardów od Alexis i jeszcze raz ruszyło.

Film zadrżał. Światła zatańczyły Newmanowi przed oczami. Pusty, biały ekran. Newman wstał, przesunął się do przejścia i wyszedł z małej, przyprawiającej o klaustrofobię sali kinowej. Howard ruszył szybko za nim, w foyer złapał go za rękę. Newman strząsnął jego dłoń, jakby ludzkie dotknięcie było mu przykre.

— Czy to twoja żona? — spytał Howard.

— Powiedziałem ci przecież. To była Alexis.

Mówił już o niej w czasie przeszłym. Ruszył ponurym korytarzem jak robot, patrząc prosto przed siebie. Noga za nogą. Lewa, prawa, lewa.

— Tak mi przykro — zaczął znowu Howard. — Czy ona wpadła na trop jakiejś grubszej sprawy?

— Powiedziałem, żebyś się zamknął. Rozpoznałem ją, to wszystko.

— Szpulę wysłano w kasecie. Z poczty, bardzo blisko twojego mieszkania. Kod pocztowy SW5...

Newman szedł dalej. Zgaszonego papierosa trzymał nadal w ręku. Zgaszonego jak Alexis. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Stawiał długie kroki. Howard musiał się spieszyć, żeby za nim nadążyć.

Spróbował z innej strony:

— Dołączona była krótka wiadomość napisana niewprawnymi drukowanymi literami: Powiedz innym, żeby trzymali się z daleka od Procane'a. To była... — Howard zawahał się. Newman zaczynał go przerażać. — Sądzimy, że to była pogróżka. Chodź i usiądź na chwilę w moim biurze. Napijesz się kawy. A może coś mocniejszego? Paru naszych ludzi obejrzało to, próbując zidentyfikować kraj. Ten zamek...

— Gdzieś go już widziałem — powiedział tym samym obojętnym tonem Newman.

— Gdzie?

Howard zdał sobie sprawę, że zadał to pytanie zbyt szybko. Newman właśnie miał zamiar wyjść frontowymi drzwiami. Odpowiedział nie zatrzymując się:

— Na zdjęciu. Nie wiem gdzie. Czy tą sprawą zajmie się Tweed? I kim jest Procane?

— Nie mamy zielonego pojęcia.

— W porządku, możesz mi łgać.

Newman zarejestrował krótką pauzę przed odpowiedzią Howarda.

10

Doszedł do portierni, strażnik ubrany po cywilnemu podniósł się zza biurka, by poprosić o przepustkę. Howard pokręcił głową i strażnik usiadł z powrotem, podczas gdy Newman otworzył drzwi i nie oglądając się, bez słowa, zszedł schodami na Park Crescent.

To było pierwsze wydarzenie, które w roku 1984 rozpętało wielkie polowanie na człowieka — z powodu wyborów prezydenckich w USA, wyznaczonych na 7 listopada. O godzinie siódmej tego chłodnego ranka — zanim temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć do niewiarygodnego upału trwającego już dwa miesiące — Newman pojechał taksówką z powrotem do domu. Był czwartek, 30 sierpnia.

Rozdział l

Drugie wydarzenie miało miejsce dwadzieścia minut później i było czystym przypadkiem. Siedząc w taksówce, która zbliżała się do jego mieszkania na Beresforde Road w południowym Kensington, Newman stwierdził, że sam nie jest w stanie przygotować sobie śniadania.

Poprosił kierowcę, by zatrzymał się przy ogrodzie otaczającym kościół św. Marka. Wysiadając zapłacił za przejazd i zaczął iść w kierunku zachodnim, w stronę hotelu Forum, przez co nie zauważył niebieskiej cortiny, zaparkowanej wbrew przepisom naprzeciwko wejścia do budynku, w którym mieszkał — Chasemore House. Na przednich fotelach auta siedzieli dwaj mężczyźni. Później pewien świadek powiedział policji, że byli ubrani w ciemne garnitury, lecz nie potrafił opisać ich dokładniej.

Newman spotkał natomiast listonosza stojącego na chodniku i przeglądającego plik listów do doręczenia. Listonosz podniósł wzrok i uśmiechnął się.

— Dzień dobry, panie Newman. Kolejny cudowny dzień. Myśli pan, że ten upał potrwa aż do Bożego Narodzenia?

— Przy odrobinie szczęścia...

Newman odpowiedział automatycznie, tym samym monotonnym głosem, który tak bardzo denerwował Howarda. Listonosz wyciągnął trzy koperty i znowu spojrzał na Newmana. Miał przed sobą dobrze zbudowanego, czterdziestoletniego mężczyznę, starannie ogolonego, o gęstych piaskowych włosach, którego twarz była zwykle wesoła, jakby prawie wszystko w swoim życiu uważał za zabawne. Zawzięta twarz, jaką listonosz ujrzał tego ranka, była jak z kamienia.

12

— Dzisiaj mam dla pana trzy — oznajmił listonosz. — Tylko jeden zagraniczny. W interesach chyba spokój.

— Dziękuję. — Newman zignorował aluzję do swego zawodu korespondenta zagranicznego i ruszył w kierunku hotelu Forum, szesnastopiętrowej betonowej wieży, górującej nad tą częścią Londynu. Dwa rachunki w zwyczajnych brązowych kopertach. Ale kiedy zerknął na trzecią, zatrzymał się.

Poznał to wydłużone, niewyraźne pismo i... po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. To od Alexis. List od Alexis, która już nie żyje. Na niebieskiej naklejce, w pośpiechu krzywo przyklejonej, wydrukowano słowa: Par Avion, Lentoposti, Flygpost. Po francusku, fińsku i szwedzku. Stempel pocztowy był czytelny. W czerwonym kółku Helsinki, potem 25.8.84, a dalej Helsingsfors, szwedzka nazwa Helsinek.

Doznał dziwnego uczucia. Dzisiaj jest czwartek. Alexis żyła jeszcze ostatniej soboty, kiedy to nadała ten list. Bogate doświadczenie korespondenta zagranicznego spowodowało, że jego umysł zaczął pracować pomimo odrętwienia.

Puszka z tym okropnym filmem wyświetlonym mu przez Howarda mogła być przywieziona do Brytanii i wysłana z miejscowej poczty przez kogoś, kto przyleciał na Heathrow z Helsinek. To wszystko wydarzyło się w ciągu ostatnich czterech, pięciu dni.

Wkroczył do Forum jak automat, z nienaruszoną kopertą w kieszeni. Wszedł po schodach do kawiarni, zamówił kawę z grzanką i usiadł przy stoliku, z daleka od innych gości. Wypił dwie filiżanki czarnej kawy, przyglądając się kopercie, na której w lewym górnym rogu były również wydrukowane granatowymi literami nazwa i adres hotelu.

Hotelli Kalastajatorppa, Kalastajatorpantie l, 00330 Helsinki 33. Kiedyś był służbowo w Helsinkach, lecz mieszkał w Marski, w samym centrum miasta. Nigdy nie słyszał o hotelu z tak skomplikowaną nazwą. Pieczołowicie posmarował masłem grzankę, nałożył marmolady i zmusił się do jedzenia.

Otworzył kopertę, znalazł w niej jeden arkusz papieru z nazwą tego samego hotelu w nagłówku. Swymi niebieskimi oczyma przebiegł krótką treść, nakreśloną śmiałym pismem, które zawsze przypominało mu morskie fale. Za pierwszym razem nie zrozumiał treści. Zaczai czytać drugi raz.

13

Kochany Bobie. Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Adama Procane'a trzeba powstrzymać. Stawiam na archipelag. Teraz wychodzę. List wyślę po drodze do portu. Alexis.

Samo Alexis. Nie: Całuję cię, Alexis. A zatem nic się nie zmieniło, nawet na samym końcu. Ich rozstanie okazało się zdecydowane i trwałe. To była wiadomość profesjonalna, ale przynajmniej Alexis wypowiedziała pod jego adresem jeden, końcowy gorzki komplement. Bez względu na to, jak ważną sprawą zajmowała się dla Le Monde, wierzyła, że to on jest człowiekiem, który potrafi pociągnąć tę sprawę, gdyby zdarzyło się najgorsze. I stało się najgorsze.

Procane.

Howard wspomniał o Procanie, potem nieprzekonująco zaprzeczył temu, że cokolwiek o nim wie. Newman znowu nalał sobie kawy i zapalił papierosa, zastanawiając się nad tym, co ma. Cholernie mało.

Adam Procane, kimkolwiek jest. Statek odpływający nie wiadomo skąd — najprawdopodobniej z portu w Helsinkach — o godzinie 10.30. To znaczy rano. Gdyby Alexis miała na myśli wieczór, napisałaby 22.30. I dokąd odpływał ten statek? Chyba nie do Leningradu? Newman pokładał nadzieję w Bogu.

Archipelag. Który? Jest szwedzki, ciągnący się od Sztokholmu do archipelagu Abo — lub Turku, jak nazywają go Finowie. Ten zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem wielkości — labirynt wysp i wysepek, z których wiele to zaledwie skały wystające nad powierzchnię morza. Dlaczego archipelag miał być tak ważny? I o którym z nich myślała?

Poza tym miał jeszcze dwie rzeczy. Nazwę hotelu w Helsinkach, w którym musiała zatrzymać się Alexis. I ten tajemniczy zamek w tle filmu utrwalającego chwilę, gdy została pogruchotana przez tamtego sukinsyna kierowcę. Powinien sobie przypomnieć — gdzie widział tę bardzo dziwną budowlę wznoszącą się ponad otaczające ją miasto.

Zapłacił rachunek i poszedł do swego mieszkania. Była 8.30 i w Londynie panował ruch charakterystyczny dla kolejnego żmudnego i pracowitego dnia. Nieliczni przechodnie z pośpiechem szli chodnikami. Pierwszym ostrzeżeniem był wóz policyjny z niebieskimi światłami na dachu, zaparkowany przed Chasemore House.

14

Tweeda opanowało rzadkie uczucie zimnej furii. Howard późno przyjechał do kwatery SIS (Secret Inteligence Servi-ce) — tajnej służby wywiadowczej — i dopiero co opowiedział o wcześniejszej wizycie Newmana. Tweed, zażywny mężczyzna w średnim wieku, stał za biurkiem w swoim gabinecie na pierwszym piętrze, z oknem wychodzącym na Park Crescent. Byli w pokoju sami.

— Uważałem, że ma prawo obejrzeć ten film — powiedział Howard do swego zastępcy. — A przy okazji przypominam, że Alexis była jego żoną — dodał z nutą sarkazmu.

Tweed zdjął okulary w rogowej oprawie i zaczął przecierać szkła chusteczką. Spojrzał na Howarda — sześć stóp wzrostu, jak zwykle nienagannie ubrany w ciemnogranatowy garnitur Chester Barrie. Howarda, mężczyznę o gładkiej i dokładnie wygolonej twarzy, spojrzenie to rozdrażniło — zabrząkał drobniakami w kieszeni spodni. Tweed, zanim odpowiedział, ostrożnie nałożył okulary. Z kieszeni pogniecionej marynarki wyjął kopertę i położył ją na biurku.

— Wiem, że Alexis była jego żoną — zaczął — i właśnie dlatego uważam sfilmowanie tej sceny za akt największej brutalności wobec niego.

— Ja tutaj podejmuję decyzje — powiedział twardo Howard.

— Ale nie w sprawie Procane'a. — Tweed poprawił go swym zwykłym, uprzejmym głosem. — Wczesnym rankiem zostałem wezwany na spotkanie z panią premier. Lepiej przeczytaj list znajdujący się w tej kopercie.

— Mam nadzieję, że to nie jest kolejna cholerna dyrektywa, dająca ci pełne prawo do działania — wysapał Howard.

Wyszarpnął z koperty złożony arkusz, przeczytał szybko i rzucił Tweedowi.

— To już drugi raz. Wniosę protest.

— Znasz procedurę.

W głosie Tweeda zabrzmiała nuta obojętności, co spowodowało, że Howard przyjrzał mu się uważniej. Zadbaną dłonią przeczesał włosy, w których pojawiała się już siwizna. Następnie podszedł obejrzeć mapę powieszoną przez sekretarkę Tweeda, Monikę, nieco wcześniej tego samego ranka. Mapa przedstawiała Skandynawię od zachodniego wybrzeża Danii po sowiecką granicę z Finlandią na wschodzie.

— A to po co? — zapytał.

— Prawdopodobnie tutaj znajduje się miejsce bitwy.

15

— Miejsce bitwy?

Howard odwrócił się na pięcie, wepchnął do kieszeni marynarki prawą dłoń z odstającym kciukiem w charakterystycznym dla siebie geście. Tweed znowu go zaskoczył: bardzo rzadko stosował tak dramatyczną frazeologię. Tweed, ciągle stojąc, złożył dłonie na brzuchu i czekał. Właśnie ten moment wybrała na wślizgnięcie się do gabinetu Monika, kobieta o długich brązowych włosach i bystrych oczach. Zaczekała, aż Tweed skinie głową na znak, że wszystko jest w porządku, a potem usiadła skromnie przy własnym biurku.

— Z pogłosek, które zaczynają docierać z Europy — wyjaśniał Tweed — wynika, że ten Amerykanin, Adam Procane, może przejść przez Skandynawię...

— A kim, do diabła, jest ten Procane?

— Nie mam pojęcia. Plotka głosi, że to ktoś wysoko postawiony w amerykańskim wydziale bezpieczeństwa, ktoś, kto zamierza przejść do Rosji. Czy możesz sobie wyobrazić, co by się działo w Stanach Zjednoczonych, gdyby ktokolwiek większy od Kima Philby'ego przyjechał do Moskwy, zwłaszcza że 7 listopada Reagan ponownie kandyduje w wyborach?

— O, mój Boże! — Howard osunął się na jedyny w tym pomieszczeniu skórzany fotel, którego Tweed używał, gdy chciał, by gość rozluźnił się i zapomniał, że powinien mieć się na baczności. — Podejrzewałem coś w tym stylu, ale nie miałem zielonego pojęcia, iż chodzi o jakąś grubą rybę.

— Wielkości rekina.

Tweed znów nie wyrażał się w charakterystyczny dla siebie sposób. Monika była zaskoczona i podniosła wzrok, by mu się przyjrzeć. Na jego twarzy nie było żadnego uczucia, więc dziewczyna domyślała się, że szef chce. aby Howard opuścił ich biuro.

— Dlaczego Skandynawia? — spytał Howard.

— To najłatwiejszy sposób przejścia do Rosji. Jest mało prawdopodobne, że Procane pokaże się w Berlinie na Checkpoint Charlie. A teraz chciałbym się dowiedzieć, dlaczego naprawdę pokazałeś film temu biedakowi Newmanowi.

— Całkiem przypadkowo wymieniłem nazwisko Adama Procane'a, po tym, gdy obejrzał film...

Tweed zamrugał ze zdenerwowania.

— Pozwoliłeś mu zwiać, mając nadzieję, że dzięki dużemu do-

16

świadczeniu korespondenta zagranicznego doprowadzi cię do Proca-ne'a. Tak było, co nie?

— Mielibyśmy się czym pochwalić — Howard wykonał gest rezygnacji — gdybyśmy ocalili Amerykanom ich własną skórę. Bóg jeden wie, że musimy dbać o zaufanie — i wiarygodność — w Waszyngtonie.

— A jak miałeś zamiar tego dokonać — chwilowo zapomnijmy o paskudnym aspekcie twego czynu?

— Gdy Newman wyszedł z budynku, ruszył za nim Leadbury...

— Leadbury!... — Tweed nie zadał sobie nawet trudu, by ukryć pogardę i niechęć. — Czy ty naprawdę sądzisz, że Newman nie zauważy go w ciągu godziny? Prawdopodobnie już go wypatrzył. — Opierając się obiema dłońmi o biurko, pochylił się w stronę Howar-da. — Czy wiesz, coś ty narobił? Postawiłeś niewłaściwą figurę w nieodpowiednim miejscu na planszy. On będzie miał jeden cel — dowiedzieć się, kto zabił mu żonę...

— Między nimi i tak nie układało się najlepiej — odparł Howard. — Alexis była zagraniczną korespondentką dla Le Monde. Żyli w konflikcie, ponieważ pracowali w tej samej branży. Ich małżeństwo — zaledwie po sześciu miesiącach — nie miało żadnych widoków na przyszłość.

— Myślisz, że to będzie stanowiło jakąkolwiek różnicę dla New-mana? Mamy tu szalejącego słonia samotnika. Od tej chwili, Howard — Tweed klapnął o blat dyrektywą pani premier — będę działał absolutnie samodzielnie. Tak mówi ten dokument. Nie sądzę, abyśmy mieli do omówienia jeszcze jakieś sprawy.

Pół godziny później Tweed otrzymał pierwsze raporty o wydarzeniach w Chasemore House.

Kiedy Newman zauważył wóz policyjny zaparkowany przed wejściem, nie od razu przeszedł przez Beresforde Road. Ruszył przez ogród kościoła św. Marka. Gdy stanął przed kościołem, by przypalić papierosa, usłyszał natarczywy sygnał następnego pojazdu.

Z kierunku Fulham Road nadjechała karetka i zatrzymała się obok wozu policyjnego. Wysiedli z niej dwaj mężczyźni, otworzyli tylne drzwi, a potem weszli po schodach do Chasemore House, niosąc nosze.

Newman palił papierosa, nie ruszając się z miejsca. Wiedział, że nie

l — Kamuflaż              l 7

rzuca się już w oczy. Jeszcze jeden wampir, zwabiony oznakami nieszczęścia. Kilka minut później ludzie z karetki znów się pojawili, dźwigając na noszach mężczyznę. Miał zabandażowaną głowę, lecz Newman rozpoznał w nim listonosza, który wcześniej wręczył mu pocztę. Newman zaczekał, aż karetka odjedzie, po czym wyrzucił niedopałek i przeszedł na drugą stronę ulicy.

Drzwi do wejściowego hallu były otwarte, lecz zatrzymał go mężczyzna w cywilnym ubraniu, którego cała postać zdradzała, że jest gliniarzem. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, był uprzejmy, lecz stanowczy.

— Pan tu mieszka, sir?

— Owszem. Co się dzieje?

— Mógłby mi pan podać numer swego mieszkania?

— Dlaczego?

— Czy to ten lokal?

Policjant odsunął się i wskazał w głąb korytarza. Jedne z drzwi zwisały krzywo na górnym zawiasie. Przy krawędzi chodnika pokrywającego od ściany do ściany podłogę korytarza widać było ciemną plamę, która mogła być plamą krwi.

— Chryste! Tylko tego mi brakowało. Włamanie...

— Czy zechciałby pan okazać jakiś dokument tożsamości, sir?

Newman podał legitymację dziennikarską i wyjrzał na ulicę. Dokładnie w tym samym miejscu przed kościołem, w którym przedtem stał, zobaczył mężczyznę w poplamionym płaszczu przeciwdeszczowym i pogniecionym kapeluszu, gapiącego się z wyraźnym zainteresowaniem w górę. Leadbury. Ale żaden jumbo jet nie przelatywał nad głowami na błękitnym niebie.

— Dziękuję panu. Jestem sierżant Peacock.

— Proszę mi pokazać swoją legitymację.

— Bardzo mądrze, sir. Rzadko kto wpada na pomysł, aby o to poprosić. Czy to pan jest tym Robertem Newmanem, zagranicznym korespondentem, który...

— Tak! Czy teraz mogę rzucić okiem na ten bałagan? I czy to na dywanie to krew?

— Obawiam się, że tak. Napadnięto listonosza. Uważamy, że weszli za nim, podając się za mieszkańców. Czy mogę wejść razem z panem? Dziękuję. Czy oczekiwał pan w listach czegoś ważnego lub cennego?

18

Newman szedł już przez przedpokój do dużego salonu z wykuszo-wym oknem na Beresforde Road. Rzucił odpowiedź przez ramię.

— Nie. Dlaczego pan pyta?

Wszystkie szuflady z kredensu w stylu regencji stojącego w miejscu najbardziej oddalonym od okna zostały wyciągnięte, a ich zawartość porozrzucana po podłodze. Newman wszedł po dwóch schodkach do niewielkiej kuchni łączącej się z salonem. Napełnił wodą elektryczny czajnik i wcisnął włącznik. Zapalił górne światło i odwrócił się w stronę pokoju, spoglądając na dużą fotografię Alexis, oprawioną w srebrną ramkę i nadal stojącą na kredensie.

Zdjęcie portretowe. Długie ciemne włosy opadające poniżej ramion, spiczasta broda przechylona w tym przekornym, wyzywającym geście, który znał tak dobrze. W gardle miał sucho, istna pustynia. Peacock, mężczyzna o pociągłej twarzy i przenikliwych oczach poszedł za jego wzrokiem.

— Pan bardzo zbladł, sir. Jak to dobrze, że tej pani nie było, kiedy to wszystko się stało.

— Tak. Ta torba na listy, i same listy. Wydaje mi się, że zadał mi pan jakieś pytanie, kiedy wchodziliśmy?

— Czy spodziewał się pan otrzymać w poczcie coś ważnego lub wartościowego? — Peacock powtórzył zrównoważonym tonem, jaki policjanci stosują, zadając pytania szanowanym obywatelom. — Powiedział pan „nie", a potem chciał pan wiedzieć, dlaczego zadałem to pytanie.

— No więc, do diabła, dlaczego?

Newman odwrócił się plecami do Peacocka i nasypał kawy rozpuszczalnej do brązowego kubka. W tej chwili najważniejszym problemem było pozbycie się Peacocka. Miał bardzo mało czasu, a tak wiele spraw do ustawienia.

— Ponieważ, proszę pana, próbujemy ustalić, co się tu wydarzyło. Najpierw listonosz w korytarzu dostaje po głowie, prawdopodobnie skórzaną pałką. Ktoś szybko sprawdza niesioną przez niego korespondencję. Nie znajduje tego, czego szuka. Wtedy włamuje się do pańskiego mieszkania i przeszukuje je. Obawiam się, że w głównej sypialni, tam z tyłu, jest jeszcze większy bałagan. Pościel pościągana z łóżek i tak dalej.

— A co z listonoszem?

— Nic mu nie będzie, sir. Na szczęście kiedy stąd telefonowaliśmy,

19

złapaliśmy karetkę wracającą do Św. Tomasza. Przypuszczam, że spędzi tam noc, a jego największym zmartwieniem będzie ból głowy. Ale wyjaśniałem właśnie...

— A ja panu odpowiedziałem. A teraz, sierżancie Peacock, nie chciałbym, żeby to zabrzmiało obcesowo, ale mam pilne spotkanie na północy Anglii, muszę zdążyć na pociąg, spakować walizkę...

Newman rozumiał onieśmielającą siłę milczenia. Zrobił sobie kawę i zaczął popijać. Musiał się pozbyć z pokoju tego cholernego gliniarza, by móc zatelefonować. Teraz patrzył już wszędzie, tylko nie na zdjęcie Alexis. Wyglądało tak żywo.

— Wkrótce przyjadą tu chłopcy od zdejmowania odcisków.

— Chciałbym mieć parę minut dla siebie. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, sierżancie Peacock...

— Oczywiście, proszę pana. Tego typu sprawa zawsze jest szokiem.

Gdy tylko Peacock wyszedł z pokoju, Newman wyciągnął drewniany klin przytrzymujący drzwi i zamknął je. Od czasu wprowadzenia się do tego mieszkania nosił się z zamiarem kupna metalowych blokad. Przypalił papierosa i podszedł do telefonu stojącego na niewielkim stoliku obok dużego tapczanu naprzeciw okna.

Wyciągnął książkę telefoniczną, znalazł numer kierunkowy do Finlandii. 010358. Dzwoniąc do Helsinek trzeba było dodać jeszcze 0. Zauważył przy okazji numer biura informacji — 155. Następnie w części londyńskiej sprawdził numer biura linii British Airways, tego przy Cromwell Road, tuż obok Sainsbury'ego.

Leadbury stał po drugiej stronie ulicy dokładnie w tym samym miejscu, z wielkim zainteresowaniem przyglądając się paznokciom lewej ręki. On miał być najmniejszym z problemów Newmana. Wykręcił 155, podał nazwę i adres Hotelli Kalastajatorppa z koperty zawierającej ostatni list Alexis. Dziewczyna podała mu numer. Wykręcił go.

Recepcjonista zajmujący się rezerwacją mówił doskonale po angielsku. Było mu bardzo przykro, lecz na najbliższe trzy dni mieli tylko apartamenty. Cena — jeden tysiąc markkaa za dobę. Coś w związku z jakimś meczem między Finlandią a Szwecją. Newman odparł, że weźmie apartament.

Wykręcał numer British Airways, kiedy zobaczył, jak kilkanaście jardów od Leadbury'ego zatrzymuje się taksówka. Wóz czekał, podczas gdy zażywna dama w średnim wieku pospieszyła w kierunku Lead-

20

bury'ego, zaglądając do własnej torebki. Newman zamarł. Monika, asystentka Tweeda. Ona była niebezpieczna.

Patrzył nadal przez grube, siatkowe firanki, a kobieta zatrzymała się obok Leadbury'ego i zaczęła z nim rozmawiać. On trzymał rękę w kieszeni spodni, a ona miała w dłoni banknot. O, tak — niebezpieczna. Udawała, że pyta go o drobne. Gdyby Newman nie wyglądał przez okno, nie zwróciłby uwagi na czekającą taksówkę.

Po niecałej minucie rozmowy przeszła na drugą stronę ulicy i zaczęła rozmawiać z sierżantem Peacockiem, stojącym na szczycie schodów. Uśmiechała się i słuchała. Ani razu nie spojrzała w stronę okien mieszkania Newmana na parterze. Potem uśmiechnęła się jeszcze raz, jakby dziękując Peacockowi, wsiadła do taksówki i odjechała. Newman klął za zasłoną. Z Tweedem depczącym po piętach miał mniej czasu, niż się spodziewał: o wiele trudniej jest zwodzić naganiaczy Tweeda niż Leadbury'ego.

Newman ponownie wykręcił numer British Airways i urzędniczka odpowiedziała mu prawie natychmiast. Tak, mogła mu pomóc w sprawie dzisiejszych lotów do Helsinek. Rejs BA 668, bezpośrednio do Helsinek, odlot o 11.15, przylot o 16.10 czasu lokalnego.

— Teraz wyprzedzają nas o dwie godziny — mówiła dalej.

— Proszę Club Class, jeśli to możliwe. Jestem o dziesięć minut drogi od pani biura. Ile to będzie kosztowało? Płacę gotówką.

— Proszę chwilę zaczekać.

Wyobraził sobie, jak sprawdza rejs BA 668 w komputerze. Spojrzał na zegarek. Będzie musiał się ruszyć — uciec Tweedowi, złapać ten cholerny samolot. Dziewczyna wróciła.

— Miejsce zarezerwowane, sir.

Podał jej nazwisko, powiedział, że przyjdzie za pół godziny i odłożył słuchawkę. Do zagranicznych podróży potrzebne są cztery rzeczy. Paszport. Bilet lotniczy. Zamówiony pokój hotelowy — to zadziwiające, jak wiele dużych miast może być zapchane z powodu jakiegoś pokazu mody, wystawy technicznej albo meczu piłkarskiego. I pieniądze.

Jako korespondent zagraniczny Newman zawsze miał paszport przy sobie. Zabukował bilet, zarezerwował pokój w hotelu. Był również chodzącym bankiem. W portfelu miał duże nominały franków szwajcarskich i niemieckich marek w czekach podróżnych, no i oczywiście dolary. Trzy najtwardsze waluty świata w sierpniu 1984 roku. Miał

21

ponadto franki francuskie, które zostały mu po ostatniej podróży do Paryża. Nawet trochę angielskich funtów.

Cicho otworzył drzwi do salonu. Korytarz był pusty. Peacock prawdopodobnie czuwał przy schodach, czekając na speców od odcisków palców i całą resztę bezużytecznego działu społecznego, angażowanego przez policję w przypadku włamań. Główna sypialnia na tyłach mieszkania również była pusta i... zdemolowana.

Newman zawsze miał spakowaną walizkę na wypadek nagłego wyjazdu. Szykował ją co wieczór, by wszystko było świeże i nie pogniecione. Leżała otwarta na toaletce. Jej zawartość była nietknięta. Widocznie intruzom coś przeszkodziło i uciekli, nim zdążyli sprawdzić walizkę. Zatrzasnął zamki, zamknął walizkę, zaniósł na sam koniec przedpokoju i zbiegł do jednego z mieszkań w suterenie.

Julia, trzydziestoletnia dziewczyna o gęstych blond włosach, która pracowała w rozrywce i nie zaczynała pracy przed dziesiątą, poznała jego sposób pukania i otworzyła drzwi.

— Możesz coś dla mnie zrobić? — zaczął Newman. — Cholernie się spieszę, by złapać pociąg na północ...

— Słyszałam o twoim mieszkaniu.

— Właśnie dlatego potrzebuję twojej pomocy. — Wpuściła go do środka i zamknęła drzwi. On wyciągnął z portfela jakąś wizytówkę. — Znasz tego gościa, Wilde'a, cieślę i ślusarza — złotą rączkę. Czy mogłabyś zatelefonować do niego, poprosić, żeby zajął się moim mieszkaniem, a potem dał ci nowy klucz, byś przechowała go do mojego powrotu?

— Z przyjemnością. Może filiżankę kawy? Nie? Podejrzewam, że Alexis wróci, kiedy ciebie nie będzie. Czy będzie wiedziała?...

Zbladł, lecz po chwili zmusił się do uśmiechu. Ona odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na niego uważniej. Julia błyskawicznie rozpoznawała reakcje mężczyzn.

— Czy coś nie jest w porządku, Bob? Przez chwilę wyglądałeś, jakbyś...

— Jasne, że coś jest cholernie nie w porządku. Wracam ze śniadania w Forum i zastaję cały ten bajzel. Akurat wtedy, gdy muszę się spieszyć.

— To przykre. A poza tym jestem jeszcze trochę otumaniona.

— Wcale nie jesteś. A Alexis nie wróci przede mną, wyjechała służbowo za granicę.

22

— Posłuchaj, Bob. Zmykaj już. Zajmę się wszystkim. Czy mogę wejść do twego mieszkania i trochę posprzątać?

— A czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, że jesteś aniołem?

— Wielu mężczyzn. Tylko że potem zawsze proponują coś, co nie bardzo kojarzy się z aniołami. No, idź już, Bob. Julia zawsze sobie poradzi.

Wbiegając schodami z powrotem do głównego korytarza, Newman skoncentrował się na następnym problemie. Leadbury. Były policjant, którego główną zaletą była absolutna lojalność wobec Howarda. Relacjonował mu wszystkie biurowe plotki, ale i zostawał w biurze późno wieczorem, by poszperać w biurkach innych ludzi z nadzieją znalezienia jakiegoś smakowitego kąska dla swego szefa. Ktoś taki znajdzie się w każdej organizacji.

Peacock, stojący w rozkroku przy końcu korytarza, z rękami wetkniętymi w kieszenie marynarki, na nic się nie zdał. Odwrócił się, spojrzał na walizkę Newmana i skomentował:

— Dość spora waliza jak na szybką podróż na północ.

— A słyszał pan kiedyś o człowieku, który zmienia koszulę trzy razy dziennie?

— Jak możemy się z panem skontaktować? I co z pańskimi drzwiami?

— Tym zajmie się ta blondynka z dołu, będzie miała dostęp do mojego mieszkania aż do zakończenia roboty.

— Ale nie przed przyjazdem kolegi od odcisków palców. Będą nam również potrzebne pańskie, w celu wyeliminowania... no, rozumie pan?

— Ja nigdy nie zgadzam się na zdjęcie moich odcisków palców i nic nie może pan na to poradzić. Kontakt ze mną również nie będzie możliwy, bo muszę znaleźć hotel. Wracam jutro, więc zadzwonię na tutejszą komendę.

— To mnie nie zadowala, sir.

— Często miewam ten sam problem. Ta blondynka nazywa się Julia. A teraz, jeżeli nie ma pan nic przeciw temu, pójdę już, bo mam pociąg, który może mi uciec.

Schodząc na ulicę po trzech startych kamiennych stopniach, zastanawiał się, w jaki sposób udało mu się wypaść tak naturalnie, mówić tak swobodnie. Odepchnął koszmar, który tkwił gdzieś w głębi umysłu, i skoncentrował uwagę na Leadburym. Musiał się go pozbyć.

23

Newman uniósł rękę, zatrzymując taksówkę przejeżdżającą przez skrzyżowanie z kierunku Fulham Road i skrzywił się widząc, że inna taksówka, również pusta, jedzie za tą pierwszą. Przyszło mu na myśl, że stracił wspaniałą okazję osiągnięcia swego celu. Dał znak pierwszej taksówce, uważając, by nie spoglądać na drugą stronę ulicy, gdzie stał Leadbury.

— Do Harrodsa, proszę — powiedział kierowcy.

Kiedy taksówka jechała Beresforde Road, zerknął przez tylną szybę. Leadbury wsiadał do drugiej, która po chwili ruszyła śladem Newmana. Zadowolony z powodzenia swej strategii, rozsiadł się wygodnie i wyciągnął z portfela banknot.

Na skrzyżowaniu z Cromwell Road światła zmieniły się na czerwone i taksówka zatrzymała się. Newman znów spojrzał za siebie. Między jego taksówką a tą zajętą przez Leadbury'ego stały dwa samochody. Pochylił się, odsunął okienko kabiny kierowcy i wyciągnął dłoń z banknotem.

— Proszę, piątak. Detektyw mojej żony śledzi mnie z jadącej za nami taksówki. Jak tylko utkniemy w korku, wysiadam. Resztę niech pan zatrzyma. Do...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin