Rozdział 3.pdf

(52 KB) Pobierz
639188888 UNPDF
Rozdział 3
„Chciałbym wyjechać najszybciej jak to możliwe.”- rzekł Carlos do swojego pracodawcy kiedy
przechodzili przez korytarz do głównego biura ochrony MacKay.
Angus MacKay zmarszczył brwi.- „ Poczuł bym się lepiej gdybyś mi powiedział swoje prawdziwe
powody.”
Carlos rozumiał wahania swojego szefa. Angus sfinansował jego dwie ostatnie wyprawy do Belize i
Nikaragui, które okazały się fiaskiem. –„ Prawdę mówiąc dostałem wskazówkę od Pat. Twierdzi, że
informator widział w dżungli dzikiego kota, który po tym jak został zabity przemienił się w człowieka.”
Angus zatrzymał się w połowie kroku.- „ Obiecująca myśl ale co jeśli on go sobie wymyślił ?”
„ Pat mu ufa.”
„Kim jest Pat ?”- Angus kontynuował wędrówkę do biura.
„ Profesor Supat Satapatpattana z Uniwersytetu Chulalongkorn w Bangkoku. Nazywam go Pat bo tak
jest krócej.”
„ Zastanawiam się, dlaczego.”- mruknął Angus kiedy położył rękę na czytniku by otworzyć drzwi do
biura.
„ Chula jest prestiżowym uniwersytetem, a Pat jest znanym antropologiem. Nie zdałby mi
sprawozdania gdyby nie był pewny jej wiarygodności.”
Angus kiwnął.- „ Później to sprawdzimy, powiadom ją o swoich planach.”- otworzył drzwi- „ Howard,
jak leci ?”
Carlos odetchnął z ulgą. Może tym razem mu się powiedzie. Minęło pięć lat on od Krwawego Lata,
pięć lat od wydarzenia kiedy był świadkiem rzezi dokonanej na jego rodzinie i przyjacielach. Wiedział
tylko tyle, że pozostał on i pięć sierot. Musiał znaleźć więcej swoich pobratymców i partnerkę.
Howard i Angus rozmawiali kiedy wspomnienia bombardowały umysł Carlosa. Tak dużo śmierci.
Smród palących się ciał oraz unoszący się dym po pozostałości z wioski. Jego rodzice i brat zginęli.
Wszyscy zostali zamordowany. Wszystko zniszczone.
Na początku wspomnienia nieustannie go ścigały, wciągając w dziurę rozpaczy. Teraz nawiedzają go
raz dziennie. Czas nie złagodził bólu, tylko ułatwia mu odtwarzanie obrazów kiedy ma się dobrze.
Stał się mistrzem zachowania pozorów i iluzji. Nauczył się ich będąc dzieckiem kiedy ukrywał się w
Amazońskiej dżungli , kamuflował się by stać się niewidzialnym. Potrafił teraz bez problemów ukryć
swoje uczucia. Nikt nie znał prawdziwego Carlosa. Nikt…..z wyjątkiem Fernanda.
Od Krwawego Lata udał się na pięć wypraw, które zakończyły się niepowodzeniami. Wziął głęboki
wdech umacniając swoją decyzję. To nie ma znaczenia, że jego ostatnia deska nadziei może się
okazać tylko plotkami. Jednak ma nadzieję, że ta wyprawa zakończy się sukcesem.
Podszedł do ściany pełnej monitorów nadzorujących. Dzienny ból głowy zniknął w obecnej chwili.
Angus chwalił się teraz jak dobrze jest chrześnik Tino gra w koszykówkę.
Carlos był szczęśliwy, że drużyna chłopca wygrała, ale załoga kształtne przemieszczenie (shape
shifter) była bardzo blisko zwycięstwa. Jeśli złapałby ostatnie podanie piłki, mogli by wygrać. Nie chce
się rozwodzić nad przyczyną swojego głupiego błędu. Nią.
Nigdy wcześniej nie czuł takiego przyciągania. Potężna mieszanina pożądania i namiętności uderzyły
w niego pozostawiając oszołomionego i pozbawionego tchu. Doszedł do wniosku, że zbyt długo żył
samotnie. Przez kilka sekund miał wrażenie, że znalazł idealna kobietę.
Ale jeden węch rozwiał jego nadzieje. Realia uderzyły w niego tak mocno, że praktycznie nie poczuł
kiedy piłka trafiła go w głowę. Ona nie była zmiennokształtną. Ona nie była dla niego. Im szybciej
znajdzie swoją prawdziwą partnerkę tym lepiej.
Studiował monitory. Nikogo nie było na parkingu ani w holu. Korytarze były puste. Wygląda na to, że
wszyscy byli w kafeterii na przyjęciu. Powiniem tam być ze swoimi adoptowanymi dziećmi. Jednakże
musiał porozmawiać z Angusem o swojej nowej wyprawie.
I musiał jej unikać.
Jego pierś się zacisnęła kiedy zobaczył ją na ekranie. Szła w kierunku ogrodu znajdującego się w lesie.
Jej blond włosy i sweter wyglądały jak słońce w środku ciemności. Co ona tam będzie robić ? Skoro
przyjechała na urodziny Tina to dlaczego w nich nie uczestniczy ?
„ Kim ona jest ?- zwrócił się do monitora, starając się zachować nonszalancki spokój.
Howard spojrzał w górę. -„ To Caitlyn Whelan, siostra Shanny.”
Ręce Carlosa zacisnęły się w pięści. Cholera. Czyli Sean Whelan był jej ojcem ? Ten człowiek jest
wielkim idiotą. Jednakże nie był osobą, którą wampiry pragnęły rozłościć. Potrzebowali sojuszu z nim
by pokonać Malkonentów.
Oznacza to, że Carlos musi trzymać się on niej z daleka. Igraszki mogłyby rozłościć Seana i wampiry.
Ale szczerze mówiąc Carlos wiedział, że Caitlyn była czymś zakazanym. Była katastrofą przebraną za
raj, rodzajem istoty o której mężczyzna nigdy nie zapomni i nigdy nie zostawi. Nie może przebywać
blisko niej. Jego los został napisany na kamieniu. Aby zapewnić przetrwanie swojego gatunku, musi
znaleźć partnerkę taką jak on.
Angus podszedł powolnym krokiem do monitora. „ Jest bardzo podobna do Shanny.”
Wcale, że nie. Pomyślał Carlos. Jej oczy miały turkusowy odcień, twarz bardziej owalną a nos był
usłany kilkoma piegami. Miała o wiele dłuższe włosy w kolorze złota niż truskawkowy blond Shanny.
Pokręcił głową ze smutkiem. Czy jest chociażby jedna rzecz, związana z nią której już nie pamięta ?
Howard opadł na krzesło za biurkiem.- „ Widziałeś, że Sean nic jej nie powiedział o ślubie i dzieciach
Shanny ?”
„ Co za dupek.”- mruknął Angus
Kiedy zeszło na temat Seana Whelana, Carlos miał ochotę dodać całej sytuacji pikanterii.- „ Opuściła
imprezę.”
„ Pewnie jest w szoku.”- Howard oparł nogi na biurku.- „ Shanna powiedziała jej o istnieniu
wampirów.”
Angus przytaknął.- „ To był pomysł Emmy. Sądziła, że lepiej było by dla Caitlyn, gdyby usłyszała
wiadomości od siostry.”- spojrzał na nią na monitorze- „ Wydaje się dobrze je znosić.”
Howard parsknął.- „ Ponieważ nie biegnie do samochodu, krzycząc jak wariatka ?”
Carlos posłał Angusowi zaciekawiony wzrok.- „ Dlaczego Emma chce by znała prawdę ?”
„ Mamy nadzieję, że przyjmie u nas posadę.”
„ Co?”- Carlos się cofnął
„ Wolimy by pracowała dla nas niż dla swojego ojca i jego krwawego zespołu.”
Carlos przełknął ślinę. Nie może z nią współpracować. Jeśli umieszczą ją w Romatechu to on będzie
musiał zostać przetransferowany gdzie indziej. Najlepiej, jak szybko wyruszy d Bangkoku. – „ Muszę
jak najszybciej wyjechać na wyprawę.”
„ Jaką wyprawę ?”- zapytał Howard
Carlos szybko wyjaśnił- „ Wezmę najwcześniejszy lot.”
Angus uniósł brwi z dezaprobatą- „ Skąd taki pośpiech ?”
„ A dlaczego nie ?”- zapytał Carlos- „ Na razie jesteśmy w czarnej dupie w związku z poszukiwaniem
Casmira i kryjówki Malkontentów. Tak naprawdę nie jestem wam teraz potrzebny. I dobrze wiesz, że
muszę znaleźć swoją partnerkę. Szukam jej już od pięciu lat a nie jestem już taki młody.”
„ Rozumiem, stary.”- Angus położył rękę na jego ramieniu.- „ Jestem tylko zaniepokojony
zachowaniem twoich dzieci. Słyszałem, że są pewne problemy z ich zaklimatyzowaniem się w nowej
szkole i mieście. Nie jestem pewien, czy dobrze robisz decydując się teraz na wyprawę.”
Carlos jęknął w duchu. Zdawał sobie sprawę, że sieroty były teraz w trudnym wieku. Tym bardziej
potrzebna jest mu partnerka. Coco miała tylko 6 lat, Raquel 9 a Teresa 12. One potrzebowały matki.
Potrzebowały kobiety która pomogłaby im uporać się ze zmianami ich ciał w okresie dojrzewania. U
Teresy mogą one wystąpić w najbliższym czasie. Carlos czuł tykanie zegara.
Telefon Angusa zadzwonił, wyjął do z kieszeni i odebrał. „ Tak, zaraz tam będę.”
Zwykle opryskliwy głos Szkota nagle zmiękł, co było znakiem że rozmawiał ze swoją żoną Emmą. Jego
oczy rozszerzyły się. „ Zniknęły ? Spokojnie kochanie, znajdziemy je.”- zakończył rozmowę.
„ Kto zniknął ?”- zapytał Carlos
„ Coco i Raquel.”- Angus studiował monitory.- „ Emma roznosiła ciasta i lody dzieciom i kiedy
podeszła do stołu a dziewczynek przy nim nie było.”
Howard z hukiem opuścił nogi na podłogę i stanął. – „Nie powinny odejść daleko.”
Carlos zawsze czuł ciężar w sercu kiedy były problemy z dziećmi. Bardzo cierpiały a on nie miał
pojęcia co zrobić by czuły się lepiej. Jego udawanie, że wszystko jest dobrze nie działało. Wiedział jak
fizycznie ratować ludzi, ale emocjonalnie ? Ilekroć dzieci patrzyły na niego zapłakanymi oczami z
widocznym cierpieniem, kulił się wewnętrznie.
Zauważył na monitorze jakiś ruch wskazujący na ogród. Ktoś chował się za dużym rododendronem.
Jego serce przeszył ból. Dziewczynki nie chcą być odnalezione.
Skinął w stronę trzęsącego się krzaka. –„ Ukrywają się w nim, pójdę tam.”- Mógł kazać wrócić im na
przyjęcie ale Boże dopomóż mu, nie wiedział jak to zrobić. W ciągu ostatnich kilku lat zabawiał ja
żartami, pokazywał jakieś magiczne sztuczki, organizował wycieczki do lodziarni byle by pozbyć się ich
łez. To nie wystarczało ale jak mógł otworzyć swoje serce kiedy wszystko co miał do zaoferowania to
ból i rozpacz ?
Opuścił biuro i mozolnym krokiem kierował się w stronę wyjścia. Ciężkość klatki piersiowej
utrudniała mu oddychanie. Sieroty myślały, że jest ich bohaterem, najdzielniejszym człowiekiem na
świecie, który uratuje je przez śmiercią.
Nie mógł powiedzieć im prawdy. Był na tyle odważny by stanąć oko w oko z bólem fizycznym ale
kiedy miał się zmierzyć z bólem emocjonalnym był bez szans. Co gorsza, stwierdził był cholernym
tchórzem.
&
Caitlyn siedziała pogrążona w myślach na ławce pod dębem. Jeśli wampiry były prawdziwe to jakie
inne dziwne stworzenia mogą jeszcze istnieć ? Elfy? Zębate wróżki ? Wielka Stopa ?
Usłyszany dźwięk spowodował, że podskoczyła na ławeczce. Odwróciła się i zauważyła kogoś za
drzewem. Zdecydowanie to nie była wielka stopa.
Podniosła się na nogi.- „ Halo ?”
Mała dziewczynka wyjrzała za drzewa. Łzy błyszczały w jej dużych brązowych oczach a dolna warga
drżała.
„ Coco, nie,”- szepnął inny dziewczyński głos zza pobliskiego drzewa. Miała lekki akcent zmieszany z
nutą bólu i cierpienia. – „Zostaw panią samą.”
„ Jest w porządku.”- zapewniła je Caitlyn. Czy te dzieci też były takimi mutantami jak Constantin ?
Czymkolwiek by nie były z pewnością były zdenerwowane.
Coco wyszła zza drzewa i zbliżyła się do Caitlyn. Miała zagubione spojrzenie, które Caitlyn już wiele
razy w życiu widziała, za każdym razem kiedy zabłąkany szczeniak lub kotek przychodziły do niej
prosząc o pomoc.
Usiadła na ławce i poklepała miejsce obok siebie.- „ Powiedz mi Coco, co się stało ?”
Mała dziewczynka wspięła się na ławkę i przysunęła bliżej kobiety.
Natomiast druga starsza dziewczynka podeszła bliżej.- „ Zapomniałam twoje imię.”
„ Jestem Caitlyn, a ty ?”
„ Raquel. Raquel Gatina.- podniosła dumnie podbródek – „ Jesteśmy z Brazylii.”
Cienkie ramiona Coco zaczęły się trząść kiedy się rozpłakała- „ Chcę wracać do domu. Jestem
wyczerpana nauką angielskiego. Jest taki trudny.”
„ Kochanie.”- Caitlyn poklepała ją po plecach.- „ Do mnie możesz mówić jak kolwiek ci się podoba,
zrozumiem.”-natychmiastowo wszystko pojmowała, ale trochę czasu musi minąć zanim zacznie z nimi
rozmawiać w ich ojczystym języku.
Raquel podeszła bliżej.- „ Jesteś pewna ?”
„ Wypróbuj mnie.”
Coco patrzyła na nią.- „ Źle się czuję.”- powiedziała po Portugalsku.
„ Dlaczego źle się czujesz ?”- zapytała Caitlyn po Angielsku.
Dziewczynki wymieniły zaskoczone spojrzenia.
„ Coco gniewa się na Constantina.”- wyjaśniła Raquel po Portugalsku.- „ Powiedziała, że go
nienawidzi.”
„ Nie chce go nienawidzić.”- jęknęła Coco- „ Lubię Tina, ale to takie nie sprawiedliwe !”
Raquel pociągnęła nosem.- „ Tino ma rodzinę i przyjaciół a my nie.”
Caitlyn ścisnęło się serce.- „ Macie siebie nawzajem i wszystkie kobiety na przyjęciu kochają was i
chcą być waszymi ciociami.”
Raquel zmarszczyła brwi i kopała w ziemi.- „ Im jest nas po prostu żal bo jesteśmy sierotami.”
„ Tino ma mamę, tatę i siostrę.”- szepnęła Coco- „ A moja rodzina umarła.”
Caitlyn przełknęła- „ Jak do tego doszło ? Przepraszam, jestem pewna, że nie chcesz o tym
rozmawiać.”
Raquel usiadła na ławce obok Coco.- „ Kilka złych mężczyzn przyszło do naszej wioski i zabili nasze
rodziny. Oni nas nienawidzą bo jesteśmy inne.”
Caitlyn głęboko wciągnęła powietrze. Dobry Boże. Czy rodziny dziewczynek zostały zabite ponieważ
byli wampirami ? To już lekka przesada. Przypominało jej to rasowe egzekucje. Nie można dopuścić
aby były one kontynuowane.
Nagle ją olśniło. Jeśli przyjęłaby ofertę Emmy MacKay, mogłaby pracować na rzecz ochrony
niewinnych dzieci takich jak Coco i Raquel oraz jej bratanka i bratanicy.
Coco pociągnęła za rękaw jej wełnianego swetra.- „ Czy ja jestem nie dobra bo jestem wściekła na
Tina ?”
Zgłoś jeśli naruszono regulamin