Moorcock Michael - Rune Stuff 02 - Amulet Szalonego Boga.pdf

(530 KB) Pobierz
349555274 UNPDF
Michael Moorcock
Amulet szalonego boga
ROZDZIA¢ I
SORYANDUM
Miasto by²o stare, mocno nadgryzione zèbem czasu - kamienie cian wypolerowane przez
wiatry, sypi¸ce siè sztukaterie, chyl¸ce wie¾e i krusz¸ce ciany. Dzikie owce skuba²y trawè
wyrastaj¸c¸ pomièdzy szczelinami potrzaskanych kamieni brukðw, a jaskrawo upierzone
ptaki gniazdowa²y mièdzy kolumnami o ledwie widocznych ju¾ mozaikach. To miasto
niegdy olniewa²o i szokowa²o; teraz by²o tylko pièkne i spokojne. Dwaj podrð¾nicy
wjechali mièdzy mury w ²agodnym wietle poranka, owiewani ²agodnym wiatrem w ciszy
staro¾ytnych ulic. Odg²os kopyt koîskich zanik², kiedy zag²èbili siè mièdzy pozielenia²e ze
staroci wie¾e i pogr¸¾yli w labiryncie ruin, po²yskuj¸cych od pomaraîczowego,
ochrowego i purpurowego kwiecia. Oto byli w Soryandum - miecie opuszczonym przez
mieszkaîcðw.
Zarðwno oni obaj, jak i konie byli tak samo szarzy od pokrywaj¸cego ich grub¸ warstw¸
py²u, upodabnia²o ich to do o¾ywionych pos¸gðw. Jechali powoli, rozgl¸daj¸c siè z
zaciekawieniem i podziwiaj¸c pièkno martwego miasta.
Jeden z nich by² wysokim i szczup²ym mè¾czyzn¸; mia² ruchy pe²ne gracji pomimo
zmèczenia, co pozwala²o domylaä siè znamienitego szermierza. Jego pièkne, d²ugie loki
s²oîce rozjani²o niemal do bia²oci, a w jasnob²èkitnych oczach tli² siè ogieî szaleîstwa.
Jednak najbardziej niezwyk²¸ rzecz¸ w jego wygl¸dzie by² matowy czarny klejnot wronièty
porodku czo²a - stygmat, ktðry zawdziècza² perwersyjnym dzia²aniom naukowcðw-magikðw z
Granbretanu. By² to Dorian Hawkmoon, ksi¸¾è Kòln, wygnany ze swych prawowitych w²oci
przez najedcðw z Mrocznego Imperium, ktðre planowa²o zaw²adn¸ä ca²ym wiatem. Dorian
Hawkmoon, ktðry poprzysi¸g² zemstè najpotè¾niejszej ze wszystkich nacji na tej umèczonej
wojnami planecie.
Stworzenie jad¸ce za Hawkmoonem dwiga²o na plecach wielki kociany ²uk i ko²czan
wype²niony strza²ami. Odziane by²o jedynie w parè krðtkich spodni i buty z mièkkiej
zamszowej skðry, a ca²e jego cia²o, ²¸cznie z twarz¸, pokrywa²a ruda, skrècona sierä.
Wzrostem stwðr ten nie sièga² nawet ramienia Hawkmoona. By² to Oladahn, potomek
czarownika i Gigancicy z Gðr Bulgarskich.
Oladahn rozgl¸da² siè doko²a zmieszany, otrzepuj¸c kurz ze swego futra.
- Nigdy nie widzia²em rðwnie wspania²ego miasta. Dlaczego dosta²o porzucone? Dlaczego
ludzie opucili takie miejsce?
Hawkmoon, jak czyni² to zwykle, gdy by² zak²opotany, potar² klejnot na czole.
- Mo¾e epidemia? Ktð¾ to wie? Miejmy nadziejè, ¾e jeli panowa²a tu zaraza nie ma ju¾ po
niej ladu. Zreszt¸ pðniej bèdziemy siè zastanawiaä. Jestem pewien, ¾e s²yszè sk¸d szum
wody, a jest to moje najgorètsze marzenie. Jedzenie to drugie, sen trzecie, a pomyl, drogi
Oladahnie, o tym odleg²ym czwartym...
Na jednym z placykðw, miasta natknèli siè na cianè z szarob²èkitnego kamienia, pokryt¸
p²askorzeb¸ przedstawiaj¸c¸ p²ywaj¸ce postacie. Z oczu jednej z kamiennych
panien wytryskiwa²a krystalicznie czysta woda i spada²a do znajduj¸cego siè poni¾ej
zag²èbienia. Hawkmoon pochyli² siè i napi², po czym przeci¸gn¸² mokrymi d²oîmi po pokrytej
kurzem twarzy. Odsun¸² siè do ty²u, ustèpuj¸c miejsca Oladahnowi, a nastèpnie
podprowadzi² konie, by tak¾e ugasi²y pragnienie.
Potem siègn¸² do torby przy siodle i wydoby² pogniecion¸ i postrzèpion¸ mapè, ktðr¸
otrzymali w Hamadanie. Zacz¸² przesuwaä po niej palcem, a¾ wreszcie znalaz² nazwè
Soryandum". Umiechn¸² siè z ulg¸.
- Nie zboczylimy zbyt daleko od zamierzonej przez nas trasy - powiedzia². - Za tymi
wzgðrzami p²ynie Eufrat, a jaki tydzieî drogi od niego znajduje siè Tarabulus. Odpoczniemy
tutaj dzieî i noc, po czym ruszymy w dalsz¸ drogè. Odwie¾eni bèdziemy posuwali siè
szybciej. Oladahn umiechn¸² siè.
- Owszem. Domylam siè te¾, ¾e przed wyjazdem przeszukasz ca²e miasto. - Ochlapa²
wod¸ swoje futro, po czym schyli² siè po ²uk i strza²y. - A co siè tyczy twojego drugiego
marzenia, jedzenia, to nied²ugo wrðcè. Widzia²em dzikie barany pas¸ce siè na wzgðrzach.
Dzisiaj !na obiad bèdziemy mieli pieczon¸ baraninè.
Dosiad² konia i zawrðci² w kierunku rozwalonych bram miasta, podczas gdy Hawkmoon,
zrzuciwszy z siebie ubranie, pocz¸² nabieraä pe²ne garcie zimnej rðdlanej wody i ochlapywaä
g²owè i ca²e cia²o, posapuj¸c i rozkoszuj¸c siè poczuciem ca²kowitego luksusu. Po jakim
czasie siègn¸² do torby przy siodle, wyci¸gn¸² wie¾e ubranie i na²o¾y² na siebie jedwabn¸
koszulè, ktðr¸ dosta² od krðlowej Frawbry z Hamadanu, oraz parè niebieskich bawe²nianych
spodni z rozszerzaj¸cymi siè ku do²owi nogawkami. Raduj¸c siè z mo¾liwoci zrzucenia z
siebie ciè¾kich skðr i ¾elaznego pancerza, w jakich przemierza² pustyniè w obawie przed
napotkaniem pod¸¾aj¸cych jego ladem ludzi Mrocznego
Imperium, Hawkmoon uzupe²ni² garderobè par¸ lekkich sanda²ðw, a o uprzednich obawach
wiadczy² tylko przytroczony nadal do pasa miecz.
By²o raczej ma²o prawdopodobne, by kto dotar² ich tropem a¾ tutaj. Ponadto miasto
wydawa²o mu siè tak bardzo spokojne, ¾e nie wierzy², by czai²o siè tu jakiekolwiek
niebezpieczeîstwo.
Podszed² do konia, rozsiod²a² go, po czym schroni² siè w cieniu zrujnowanej wie¾y, gdzie
usiad² oparty o kamienn¸ cianè w oczekiwaniu na Oladahna i obiecan¸ baraninè.
Wkrðtce minè²o po²udnie i Hawkmoon zacz¸² siè martwiä o przyjaciela. Gdy up²ynè²a
kolejna godzina, niepokðj ogarn¸² go na dobre, zacz¸² wièc ponownie siod²aä swego konia.
Hawkmoon doskonale wiedzia², ¾e by²o wrècz niemo¾liwe, by tak dowiadczony ²ucznik jak
Oladahn powièci² tyle czasu na pocig za jedn¸ dzik¸ owc¸. Z drugiej strony nie dostrzega²
jednak jakiegokolwiek zagro¾enia. Mo¾liwe, ¾e Oladahn tak bardzo siè utrudzi², ¾e postanowi²
pospaä godzinkè czy dwie przed powrotem z upolowan¸ zwierzyn¸ do miasta. Nawet jeli taki
by² istotnie powðd jego spðnienia, Hawkmoon zdecydowa² siè mu pomðc.
Dosiad² konia i pojecha² w kierunku rozsypuj¸cego siè muru obronnego miasta oraz
rozci¸gaj¸cych siè za nim wzgðrz. Wydawa²o mu siè, ¾e koî odzyska² wiele ze swej
pierwotnej energii, kiedy tylko jego kopyta dotknè²y trawy. Musia² a¾ ci¸gn¸ä nieco wodze,
zag²èbiaj¸c siè mièdzy wzgðrza krðtkim galopem.
Dostrzeg² przed sob¸ stado dzikich owiec, prowadzone przez wielkiego, wygl¸daj¸cego
gronie barana, mo¾liwe nawet, ¾e tego samego, o ktðrym wspomina² Oladahn. Nigdzie jednak
nie by²o widaä ladðw ma²ego zwierzocz²eka.
- Oladahn! - zawo²a², wypatruj¸c go na zboczach. Oladahn!
Ale odpowiada²o mu jedynie st²umione echo. Hawkmoon zmarszczy² brwi, po
czym popèdzi² konia
galopem w stronè szczytu najwy¾szego w okolicy wzgðrza, maj¸c nadziejè, ¾e z takiego
posterunku obserwacyjnego dostrze¾e kamrata. Dzikie owce rozbiega²y siè na boki przed
koniem pèdz¸cym po sprè¾ystej trawie. Dotar² wreszcie na szczyt wzgðrza i os²oni² d²oni¸
oczy od blasku s²oîca. Rozgl¸da² siè na wszystkie strony, ale nigdzie nie by²o ladu Oladahna.
Przez kilka chwil penetrowa² okolicè w nadziei, ¾e zauwa¾y przynajmniej jakie lady
przyjaciela. Kiedy znowu zwrðci² wzrok w stronè miasta, dostrzeg² jaki ruch w pobli¾u
placyku, gdzie tryska²o rðd²o. Czy¾by zawodzi²y go oczy, czy te¾ naprawdè widzia² sylwetkè
cz²owieka poruszaj¸cego siè w cieniu ulicy, ktðra odchodzi²a od placu w kierunku wschodnim?
Czy¾by Oladahn wrðci² do miasta inn¸ drog¸? Jeli tak, to dlaczego nie odpowiada² na jego
wo²anie?
Gdzie w zakamarkach podwiadomoci zrodzi²o siè nag²e przera¾enie, mimo to
Hawkmoon nadal nie dopuszcza² myli, ¾e miasto mog²oby kryä w sobie jakiekolwiek
niebezpieczeîstwo.
Skierowa² konia z powrotem w dð² zbocza i wkrðtce przeskoczy² przez wy²om w murach
obronnych.
Odg²os kopyt koîskich, t²umiony przez zalegaj¸cy kurz, rozleg² siè g²uchym echem wzd²u¾
ulicy. Hawkmoon popèdzi² w stronè placyku, wykrzykuj¸c wci¸¾ imiè Oladahna. Lecz znowu
odpowiada²o mu tylko echo. Na placyku nie by²o nawet ladu ma²ego cz²owieczka z gðr.
Hawkmoon zmarszczy² brwi; upewniony wreszcie, ¾e on i Oladahn nie s¸ jedynymi ludmi
w miecie, chocia¾ wci¸¾ nie mðg² nigdzie dostrzec ¾adnych ladðw mieszkaîcðw.
Ruszy² w stronè jednej z ulic, lecz w tym samym momencie do jego uszu dotar²
dobiegaj¸cy z gðry przyt²umiony
odg²os. Zadar² g²owè, pewien, ¾e zna ten dwièk, i zacz¸² obserwowaä niebo. W koîcu
dostrzeg² go - odleg²y czarny kszta²t zawieszony w powietrzu. Nagle promienie s²oneczne
odbi²y siè od metalowej powierzchni. Dwièk stawa² siè coraz wyraniejszy - furkot i chrzèst
gigantycznych skrzyde² z br¸zu. Hawkmoonowi serce podesz²o do gard²a.
Bez w¸tpienia by² to ozdobny skrzyd²olot, wykuty w kszta²ty gigantycznego kondora i
pomalowany na niebiesko, szkar²atno i zielono. ®adna inna nacja na Ziemi nie dysponowa²a
podobnymi statkami. By²a to lataj¸ca maszyna Mrocznego Imperium Granbretanu.
Teraz znikniècie Oladahna dawa²o siè prosto wyt²umaczyä. W Soryandum obecni byli
¾o²nierze Mrocznego Imperium. Nale¾a²o przypuszczaä, ¾e rozpoznali Oladahna, wiedzieli
zatem, ¾e Hawkmoon znajduje siè gdzie w pobli¾u. A by² przecie¾ najbardziej
znienawidzonym przeciwnikiem Mrocznego Imperium.
ROZDZIA¢ II
HUILLAM d'AVERC
Hawkmoon skry² siè w cieniu ulicy, ¾ywi¸c nadziejè, ¾e nie zosta² zauwa¾ony ze
skrzyd²olotu. Czy¾by Granbretaîczycy pod¸¾ali jego ladem przez pustyniè? By²o to ma²o
prawdopodobne. Cð¾ wièc mog²o stanowiä przyczynè ich obecnoci na tym odludziu?
Hawkmoon wydoby² wielki bitewny miecz z pochwy i zsiad² z konia. Pobieg² wzd²u¾ ulicy
szukaj¸c nale¾ytego schronienia, czuj¸c siè w mièkkim stroju z jedwabiu i bawe²ny
wystawiony na ataki o wiele bardziej ni¾ poprzednio.
Skrzyd²olot lecia² ju¾ zaledwie kilka metrðw ponad najwy¾szymi wie¾ami Soryandum,
pewnie szuka² w²anie jego - cz²owieka, ktðremu Krðl-Imperator Huon poprzysi¸g² zemstè za
zdradè" Mrocznego Imperium. Prawdopodobnie zabi² barona Meliadusa w bitwie o Hamadan
ale te¾ Krðl-Imperator bez w¸tpienia wyznaczy² ju¾ nowego emisariusza, polecaj¸c mu cigaä
znienawidzonego Hawkmoona.
M²ody ksi¸¾è Kòln nie spodziewa² siè, ¾e jego podrð¾ bèdzie bezpieczna, nie przypuszcza²
jednak, ¾e zostanie wytropiony tak szybko.
Znalaz² siè w pobli¾u ciemnej budowli, na po²y w ruinie;
ch²ðd sieni obiecywa² bezpieczne schronienie. Wszed² do rodka i znalaz² siè w przestronnym
holu o cianach z jasnego ²upanego kamienia, czèciowo pokrytych mièkkim mchem i
kwitn¸cymi porostami. Przy jednej ze cian wiod²a w gðrè wst¸¾ka schodðw. Z wysuniètym
przed siebie mieczem pokona² kilka pièter poroniètych dywanem mchu stopni i znalaz² siè w
niewielkim pokoiku, do ktðrego s²oîce zagl¸da²o poprzez wyrwè, utworzon¸ przez wykruszony
fragment ciany. Przyciskaj¸c siè do muru Hawkmoon wyjrza² przez dziurè. Widaä st¸d by²o
wièksz¸ czèä miasta. Ujrza² tak¾e skrzyd²olot, zataczaj¸cy ko²a i nurkuj¸cy, w miarè jak
skryty za sèpi¸ mask¸ pilot przeszukiwa² ulice.
W niezbyt wielkiej odleg²oci wznosi²a siè wie¾a z wyblak²ego zielonego granitu. Sta²a
dok²adnie w centrum miasta, dominuj¸c nad ca²ym Soryandum. Skrzyd²olot zatoczy² nad ni¸
kilka kð² i Hawkmoon pomyla², i¾ pilot s¸dzi, ¾e on ukry² siè w²anie tam. Lecz nagle lataj¸ca
maszyna osiad²a na p²askim, obrze¾onym flankami dachu wie¾y. Sk¸d z do²u pojawi²y siè inne
postacie, do²¸czaj¸c do pilota.
Z pewnoci¸ ci ludzie tak¾e byli Granbretaîczykami. Wszyscy mieli na sobie ciè¾kie zbroje i
p²aszcze, a ich g²owy, mimo lej¸cego siè z nieba ¾aru, skrywa²y olbrzymie metalowe maski.
Taka ju¾ by²a pokrètna natura ¾o²nierzy Mrocznego Imperium; nie pozbywali siè swych masek
bez wzglèdu na okolicznoci. Wynika²o to chyba z jakich g²èboko zakorzenionych
psychicznych uwarunkowaî.
Ich rdzawoczerwone i ciemno¾ð²te maski przedstawia²y rozwcieczonego dzikiego odyîca z
p²on¸cymi klejnotami w miejsce oczu i kocianymi k²ami wystaj¸cymi z wysuniètego do przodu
pyska.
A wièc byli to ¾o²dacy Zakonu Odyîca, s²yn¸cy w ca²ej Europie z okrucieîstwa. Szeciu
ludzi otacza²o krègiem swego przywðdcè, wysokiego, smuk²ego mè¾czyznè, ktðrego
maska, wykonana ze z²ota i br¸zu, by²a tak precyzyjnie rzebiona, ¾e stanowi²a niemal¾e
karykaturè maski zakonnej. Cz²owiek ten wspiera² siè na ramionach dwðch swoich ludzi -
przysadzistego kolosa i niesamowitego giganta, ktðrego ods²oniète ramiona i nogi odznacza²y
siè nieludzkim wrècz ow²osieniem. Hawkmoonowi przemknè²o przez myl, ¾e ich dowðdca
musi byä albo chory, albo ranny. A jednak w sposobie, w jaki siè wspiera² na ramionach
¾o²nierzy by²o co sztucznego, niemal teatralnego. W tej samej chwili dotar²o do niego, ¾e wie
ju¾, kim jest ðw dowðdca. By² to z pewnoci¸ francuski renegat, Huillam d'Averc, niegdy
wspania²y malarz i architekt, ktðry przy²¸czy² siè do Granbretaîczykðw na d²ugo przedtem,
nim podbili Francjè. Ñw zagadkowy osobnik by² niezwykle gronym przeciwnikiem, zw²aszcza
dla tych, ktðrych zwiðd² sw¸ chorob¸.
Dowðdca Odyîcðw przemðwi² do ukrytego za sèpi¸ mask¸ pilota, ten za w odpowiedzi
pokrèci² g²ow¸. Nie widzia² Hawkmoona, wskazywa² jednak rèk¸ miejsce, gdzie ten zostawi²
konia. D'Averc - o ile to by² d'Averc apatycznie wyda² rozkaz jednemu z ¾o²nierzy, ktðry
znikn¸² gdzie na dole, niemal natychmiast wy²oni² siè z powrotem, ci¸gn¸c opieraj¸cego siè i
szamocz¸cego Oladahna.
Z g²èbokim uczuciem ulgi Hawkmoon przygl¸da² siè, jak dwðch ¾o²nierzy w maskach
dzikðw ci¸gnie Oladahna w stronè blankðw stercz¸cych na dachu. Wiedzia² przynajmniej, ¾e
jego przyjaciel ¾yje.
Dowðdca Odyîcðw wykona² kolejny ruch d²oni¸, po ktðrym zamaskowany pilot pochyli² siè
ku pulpitowi swej lataj¸cej maszyny, wyci¸gn¸² stamt¸d dzwonokszta²tny megafon i wrèczy²
go gigantowi, na ramieniu ktðrego wspiera² siè dowðdca. Olbrzym przysun¸² megafon do
pyska maski.
W ciszè wype²niaj¸c¸ miasto wdar² siè nagle znudzony, zmèczony ¾yciem g²os.
- Wiemy, ¾e znajdujesz siè gdzie w miecie, ksi¸¾è Kòln. Schwytalimy twego s²ugè. Za
godzinè zajdzie s²oîce. Jeli do tego czasu nie oddasz siè w nasze rèce, bèdziemy zmuszeni
zabiä tego ma²ego cz²owieczka...
Teraz Hawkmoon mia² ju¾ pewnoä, ¾e by² to Huillam d'Averc. Skojarzenie brzmienia
g²osu z wygl¸dem tego cz²owieka rozwia²o wszelkie w¸tpliwoci. Ujrza² teraz, jak gigant
wrècza megafon z powrotem pilotowi, po czym wraz z drugim kolosem pomagaj¸ swemu
dowðdcy podejä do czèciowo zrujnowanych blankðw, tak by d'Averc mðg² siè oprzeä i
popatrzeä na rozci¸gaj¸ce siè w dole ulice.
Hawkmoon opanowa² wciek²oä i oszacowa² wzrokiem odleg²oä dziel¸c¸ jego kryjðwkè
od wie¾y. Gdyby wyskoczy² przez wyrwè w murze, mðg²by po p²askich dachach budynkðw
dotrzeä do sterty gruzðw, jaka widnia²a przy jednej ze cian wie¾y. Stamt¸d z ²atwoci¸
wdrapa²by siè na obrze¾ony blankami dach. Ale zosta²by dostrze¾ony natychmiast po
opuszczeniu swej kryjðwki. Tè drogè mo¾na by²o przebyä jedynie pod os²on¸ nocy, a tu¾ po
zapadnièciu zmroku tamci z pewnoci¸ zaczn¸ torturowaä Oladahna.
W zak²opotaniu dotkn¸² palcami klejnotu na czole, symbolu swej uprzedniej zale¾noci od
Granbretanu. Wiedzia², ¾e jeli siè podda, zostanie albo zabity na miejscu, albo przewieziony do
Granbretanu, gdzie czeka go straszliwe, powolne konanie ku uciesze perwersyjnych lordðw
Mrocznego Imperium. Przysz²a mu na myl Yisselda, ktðrej obieca² powrðciä, oraz hrabia
Brass, ktðremu przysi¸g² pomðc w walce przeciwko Granbretanowi. Pomyla² tak¾e o
Oladahnie, z ktðrym po²¸czy²a go dozgonna przyjaî po tym, jak ma²y zwierzocz²ek ocali² mu
¾ycie.
Czy mðg² powièciä przyjaciela? Czy mðg²by usprawiedliwiä taki czyn, nawet jeli logiczne
by²o, ¾e jego ¾ycie ma o wiele wièksz¸ wartoä w walce przeciwko Mrocznemu
Imperium? Hawkmoon wiedzia², ¾e w tym wypadku logika siè nie liczy. Ale zdawa² sobie
tak¾e sprawè, ¾e w²asne powiècenie mo¾e byä rðwnie bezcelowe, nie mia² bowiem ¾adnej
gwarancji, ¾e dowðdca Odyîcðw uwolni Oladahna, jeli on sam siè podda.
Zagryz² wargi i zacisn¸² mocno d²oî na rèkojeci miecza. Podj¸² wreszcie decyzjè. Wychyli²
siè daleko poprzez wyrwè w cianie, przytrzymuj¸c siè jedn¸ rèk¸ kamiennych murðw, po
czym pomacha² b²yszcz¸c¸ g²owni¸ w kierunku wie¾y. D'Averc leniwie skierowa² wzrok w tè
stronè.
- Musicie uwolniä Oladahna, zanim siè wam poddam - zawo²a² Hawkmoon. - Wiem, ¾e
wszyscy ludzie z Granbretanu s¸ k²amcami. Ja ze swej strony dajè wam s²owo, ¾e jeli
wypucicie Oladahna, oddam siè w wasze rèce.
- Mo¾e i jestemy k²amcami - rozleg² siè apatyczny, ledwie s²yszalny g²os - ale nie jestemy
g²upcami. Jak mo¾emy zaufaä ci na s²owo?
- Jestem ksièciem Kòln -- odpar² prostolinijnie Hawkmoon. - A my nigdy nie ²amiemy
s²owa.
Za mask¸ dzika rozbrzmia² cichy, ironiczny miech.
- Ty mo¾esz byä naiwny, ksi¸¾è Kòln, ale Huillam d'Averc nie. Czy mogè jednak¾e
zaproponowaä kompromis? - Jaki? - zapyta² podejrzliwie Hawkmoon.
Proponujè, by przeszed² pð² drogi do nas i znalaz² siè w zasiègu ognistej lancy naszego
skrzyd²olotu, a wðwczas uwolnimy twego s²ugè. - D'Averc zakas²a² ostentacyjnie i opar² siè
ca²ym ciè¾arem na blankach. - Co na to powiesz?
- To ma byä kompromis? - zawo²a² Hawkmoon. Wtedy bèdziesz mðg² z ²atwoci¸ zabiä
nas obu, nie nara¾aj¸c siè na ¾adne niebezpieczeîstwo.
- Mðj drogi ksi¸¾è, Krðl-Imperator o wiele bardziej wola²by ciè dostaä ¾ywego. Czy¾by o
tym nie wiedzia²?
Idzie tu tak¾e o mðj w²asny interes. Jeli ciè zabijè, co najwy¾ej mogè liczyä na tytu² baroneta,
jeli za uradujè Krðla-Imperatora przywo¾¸c ciè ¾ywego, niemal na pewno czeka mnie tytu²
ksi¸¾ècy. Czy¾by nie s²ysza² o mnie, ksi¸¾è Dorianie? Ja jestem tym ambitnym Huillamem
d'Avercem.
Jego argumenty by²y przekonywaj¸ce, Hawkmoon wiedzia² jednak¾e, i¾ d'Averc ma
reputacjè krètacza. I chocia¾ by²o prawd¸, ¾e ¾ywy przedstawia dla Francuza o wiele wièksz¸
wartoä, to ðw renegat mðg² jednak zdecydowaä, ¾e korzystniej bèdzie nie ryzykowaä i tak
oczekuj¸cej go nagrody i zabiä Hawkmoona, kiedy ten tylko znajdzie siè w zasiègu ognistej
lancy.
Hawkmoon zastanawia² siè przez chwilè, po czym westchn¸² g²ono.
- Zrobiè tak, jak pan proponuje, Huillamie - rzek², szykuj¸c siè do przeskoczenia w¸skiej
uliczki, ktðra oddziela²a go od ci¸gu p²askich dachðw.
- Nie, ksi¸¾è Dorianie! - krzykn¸² Oladahn. - Pozwðl im zabiä mnie! Moje ¾ycie jest bez
wartoci!
Ale Hawkmoon zachowywa² siè tak, jakby nie s²ysza² okrzykðw przyjaciela. Wyskoczy²
przez wyrwè, l¸duj¸c ciè¾ko na piètach na dachu s¸siedniego domu. Stara konstrukcja
zatrzès²a siè w posadach i przez chwilè mia² wra¾enie, ¾e za chwilè spadnie, jako ¾e dach omal
siè nie za²ama². Budynek wytrzyma² jednak i Hawkmoon ruszy² ostro¾nie w stronè wie¾y.
Oladahn krzykn¸² jeszcze raz i zacz¸² szamotaä siè w ucisku swoich przeladowcðw.
Hawkmoon zignorowa² go i posuwa² siè nadal do przodu ciskaj¸c w d²oni obna¾ony miecz,
pozornie zwieszaj¸cy siè ku ziemi, jak gdyby o nim zapomnia².
Wreszcie Oladahnowi uda²o siè wyrwaä z r¸k stra¾nikðw i rzuci² siè biegiem w poprzek
dachu wie¾y, a dwaj ¾o²nierze,
kln¸c g²ono, pobiegli za nim. Hawkmoon widzia², jak przyjaciel dobieg² do krawèdzi dachu,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin