Lackey Mercedes - Magiczne burze 03 - Przesilenie.pdf

(2284 KB) Pobierz
Lackey Mercedes - Magiczne burze 03 - Przesilenie
MERCEDES LACKEY
Przesilenie
Tom III Trylogii Magicznych Burz
(Tłumaczyła Katarzyna Krawczyk)
Dedykuję pamięci Elsie B. Wollheim
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Karal leŜał najspokojniej jak mógł, równo oddychając, by nie urazić bolącej głowy.
Zamknął oczy przed światłem i miał nadzieje, Ŝe zawiniątko ze śniegiem leŜące na jego czole
zmniejszy tętniący ból. Trudno mu było myśleć, kiedy skronie przeszywały bolesne ostrza,
spotykające się u nasady nosa. Reszty swego ciała był jedynie mgliście świadomy; został
zawinięty w koce i obłoŜony wokół gorącymi kamieniami, by chroniły go przez zmarznięciem.
Opiekujący się nim Shin'a'in wydawał się szczególnie dbać o to, by Karal nie przeziębił się od
zimnej podłogi lub śnieŜnego kompresu na głowie. Gdyby znajdowali się w Valdemarze albo
nawet w Karsie, mieliby inne sposoby na złagodzenie ognistych ostrzy kłujących w skronie -
ale niestety. Na pół zrujnowane resztki dawnej wieŜy nie miały takich udogodnień jak
uzdrowiciele czy napary ziołowe. Karalowi będzie musiało wystarczyć to, co zapewnią im
sojuszniczy Shin'a'in, przynajmniej narazić. Oznaczało to wywar z kory wierzbowej, kompres
ze śniegu i nadzieję, iŜ to pomoŜe.
“Zawsze moŜna mieć nadzieję. Mogło być gorzej”. ChociaŜ o ile gorzej - tego nie był w
stanie rozwaŜać w tej chwili.
Był to gigantyczny ból głowy; moŜna się zresztą było tego spodziewać, poniewaŜ Karal
stał się głównym punktem spotkania energii, broni tak potęŜnej i nieprzewidywalnej, Ŝe nawet
wielki mag, który zakończył magiczne wojny, nie odwaŜył się jej uŜyć. Jej wykorzystanie
wymagało kanału magicznego - Ŝyjącego kanału. Być moŜe Ŝaden z magów Urtho nie był
akurat kanałem, a moŜe Mag Ciszy nie chciał ryzykować Ŝycia tej osoby - w kaŜdym razie broń
pozostała nietknięta z tabliczką ostrzegającą przed jej wykorzystaniem.
“A moŜe nie mógł znaleźć ochotników”.
Karal wcale by ich za to nie winił. Sam miał bardzo nieprzyjemne wspomnienia z
pierwszego doświadczenia jako kanał, ale drugi raz miał całkowicie inny cięŜar i znaczenie niŜ
pierwszy. Szczerze mówiąc, Karal nie pamiętał zbyt wiele z tego, co się wydarzyło po
uruchomieniu broni. Sokoli Brat Śpiew Ognia i półkrwi Shin'a'in An'desha zapewnili go, Ŝe to
bardzo dobrze. Uwierzył im.
“Jeśli Śpiew Ognia i An'desha myślą tak samo...”
Miał niejasne uczucie, iŜ naprawdę woli nie wiedzieć, co się zdarzyło. Gdyby wiedział,
musiałby o tym myśleć, a ta perspektywa przyprawiała go o zawrót głowy.
O wiele łatwiej było leŜeć na posłaniu i walczyć z bólem niŜ myśleć. Od czasu do czasu
głosy innych, krzątających się przy codziennych zajęciach, docierały do niego poprzez ból,
stłumione lub wzmocnione dziwną akustyką pomieszczenia. An'desha i szaman Lo'isha
rozmawiali cicho; ich głosy zlewały się w niewyraźny pomruk, który dziwnie uspokajał,
podobnie jak szelest liści albo szum wody. Ktoś inny, zapewne kestra'chern z klanu Kaled'a'in,
Srebrny Lis, mył naczynia; delikatne metaliczne pobrzękiwanie wybijało rytm cichej rozmowy.
BliŜej Sokoli Brat Śpiew Ognia podśpiewywał pod nosem; zapewne coś naprawiał. Śpiew
Ognia zawsze śpiewał, naprawiając cokolwiek; twierdził, Ŝe to powstrzymuje go przed
powiedzeniem czegoś, czego mógłby Ŝałować. Nie przepadał za naprawianiem, zresztą jak i za
innymi podobnymi zajęciami - przez całe Ŝycie był obsługiwany. Konieczność zatroszczenia
się o własne potrzeby była dla niego doświadczeniem nowym i niemiłym. Karal uwaŜał jednak,
iŜ adept dobrze sobie radzi w tej sytuacji pod cięŜarem dodatkowych obowiązków.
Tyle na temat ludzi, wchodzących w skład grupy. Co do nie-ludzi - cóŜ, Karal wiedział,
gdzie jest ognisty kot Altra. Puszysty, mruczący koc okrywający go od kolan po szyję to był
Altra, nie zaś wymyślna kołdra Shin'a'in. W jakiś sposób - i w przeciwieństwie do zwykłych
kotów, które zawsze stawały się cięŜsze, kiedy leŜały na człowieku - Altra mógł zmniejszać
swój cięŜar, stając się nie cięŜszym od wełnianego koca. Jedynie promieniujące z niego ciepło i
głębokie, uspokajające mruczenie zdradzały jego obecność.
Gdzieś poza komnatą, w której leŜał Karal, Florian - jedna z podobnych do koni istot
zwanych w Valdemarze Towarzyszami - słuchał uwaŜnie An'deshy i szamana. Gdyby Karal
wytęŜył nieco myśli, mógłby ich usłyszeć uszami Towarzysza. Więzi łączące go z
Towarzyszem i ognistym kotem były teraz o wiele silniejsze niŜ kilka tygodni temu.
Wystarczyło, by pomyślał o którymś z nich, a słyszał szept ich myśli w swoim umyśle; czuł ich
obecność jak ciągłe ciepło. W czasie, z którego nic nie pamiętał, zdarzyło się coś, co związało
ich mocniej. Nie wiedział, czy oni czuli podobnie; przypuszczał, Ŝe nie. To on został zmie-
niony, nie oni.
To kolejna sprawa, której wolał nie rozpatrywać zbyt szczegółowo. Ognisty kot nie był
tylko śmiertelnym stworzeniem, a Towarzysz, choć śmiertelny, jak ognisty kot był
człowiekiem narodzonym po raz drugi w ciele magicznym. Zatem jeśli to, co się zdarzyło,
związało Karala mocniej z Florianem i Altra - tak mocno, Ŝe nie musiał się starać, by dotrzeć do
ich umysłów...
Poczuł zimny dreszcz, nie mający nic wspólnego ze śnieŜnym kompresem leŜącym na
jego czole. “Nie. Nie mogłem aŜ tak bardzo się zmienić. To zapewne tylko tymczasowe - i
minie, kiedy odzyskam siły”. Próbował pomyśleć o czymś innym; przy okazji zauwaŜył, Ŝe
moŜe w miarę logicznie myśleć.
“To juŜ jakaś poprawa”.
Gdzie podziała się reszta? Karal, mając zamknięte oczy, nasłuchiwał uwaŜnie, usiłując
ich zlokalizować za pomocą docierających dźwięków. Nie chciał naraŜać się na ponowny ból
towarzyszący otwieraniu oczu.
Pozostali nie-ludzie - dwa gryfy - zajęci byli pakowaniem swych nielicznych rzeczy.
Rozmawiali cicho, sycząc i kłapiąc dziobami; ich pazury drapały skórę juków poŜyczonych od
Shin'a'in na czas podróŜy na północ. Gryfy uznały, Ŝe zbyt długo przebywają z dala od dzieci;
nikt z grupy nie miał serca namawiać ich na pozostanie. Dreszcz emocji, o jaki przyprawiało je
chodzenie ścieŜkami legendarnego Czarnego Gryfa, zapewne zaczynał słabnąć wobec tęsknoty
za tak długo nie widzianymi dziećmi. Po zapadnięciu się Bram podróŜ na północ będzie długa
nawet dla istot potrafiących latać.
“MoŜe to i dobrze, zwaŜywszy na to, w jakim byliśmy niebezpieczeństwie. Treyvan i
Hydona zdecydowali, iŜ nie chcą osierocić swych dzieci. Kto mógłby ich za to winić?”
Tak, rzeczywiście mógł teraz logicznie myśleć. “Dość logicznie, by zauwaŜyć, Ŝe
mięśnie szyi zwinęły mi się w supły. Nic dziwnego”. Karal westchnął lekko i rozluźnił
zesztywniałe ramiona, wtulając się w swój tobołek z rzeczami owinięty w owczą skórę, który
słuŜył mu teraz jako poduszka. “Dobrze, Ŝe mam w nim ubrania, a nie ksiąŜki.” Mimo wszystko
śnieg pomagał; zauwaŜył, Ŝe bolą go mięśnie, a to oznaczało, iŜ ból głowy nie przesłania juŜ
wszystkiego.
“Świetnie, teraz więc mogę rozkoszować się tym, jak boli mnie reszta ciała!” Bolesne
kłucie za oczami zelŜało, równieŜ mięśnie przestały tak bardzo dokuczać; zapewne wcześniej
wzmacniały jeszcze ból głowy. Denerwujące, jak wszystkie te sprawy napędzały się nawzajem!
“CóŜ, jaki byłby ze mnie kapłan Słońca, gdybym nie umiał się odpręŜyć?” Techniki
relaksacji wchodziły w skład szkolenia kaŜdego nowicjusza. Nie moŜna się modlić, jeśli się nie
jest rozluźnionym. Jak moŜna skupić się na chwale Vkandisa, kiedy rozprasza cię skurcz w
nodze? Karal cierpliwie przekonywał buntujące się ciało, by zaczęło zachowywać się jak
naleŜy, rozluźniając mięśnie, nawet nie przypuszczał, Ŝe są tak napięte. Kiedy skończył, ból
głowy zelŜał jeszcze bardziej, potwierdzając jego przypuszczenie, Ŝe przynajmniej w części
spowodowany był napięciem mięśni.
“Tak lepiej. Tak jest o wiele lepiej”. Gdyby głowa przestała mu dokuczać, mógłby
nawet cieszyć się ze swego stanu - przynajmniej trochę. Pierwszy raz czuł się całkowicie
usprawiedliwiony, kiedy leŜał i pozwalał innym, by troszczyli się o niego. Opłakany stan, w
jakim się znalazł, dowodził, iŜ rzeczywiście zasłuŜył na odpoczynek.
Poza tym nie codziennie tayledraski adept-uzdrowiciel spełniał kaŜde jego Ŝyczenie.
Wystarczyło, by westchnął, a jego opiekun pytał, czy czegoś nie potrzebuje. Nieco dziwny
Zgłoś jeśli naruszono regulamin