Kent Gordon - Niewidzialna ofensywa.pdf

(1754 KB) Pobierz
Kent Gordon - Niewidzialna ofen
Gordon Kent
Niewidzialna Ofensywa
(Hop Hook)
Przekład Wojciech Pusłowski
 
Część I
Zdrada
 
1
Wenecja
Ulice były rzekami kolorów płynącymi w ciemnościach, jedwabie i
cekiny wirowały wokół nagich ciał. Peleryny i maski chroniły przed
atakami deszczu i morską wodą bryzgającą spod stóp. Kostiumy sunęły w
stronę placu Świętego Marka, a wody Adriatyku cofały się w odpływie,
pozostawiając słone kałuże, w których odbijały się światła karnawału.
Głośna muzyka dochodząca z pałaców i szaleńcza wrzawa głosów
mówiących, krzyczących i śpiewających po włosku i we wszystkich
innych językach świata ogłuszały Annę. Biegła tak szybko, jak mogła. Jej
męski kostium uratował ją w tych paru sekundach, kiedy się okazało, że
spotkanie przebiega zupełnie inaczej, niż oczekiwała, a teraz dawał jej
większą swobodę ruchów, pozwalał szybciej przeciskać się przez tłum.
Wisząca u jej boku szpada uderzała o nogi przechodniów, odpięła ją więc
i chwyciła w lewą dłoń.
Przystanęła i przywarła plecami do ściany jakiegoś starego sklepiku.
Płuca bolały ją od wysiłku. Kamienie pulsowały dochodzącą z wnętrza
budynku muzyką. Wychyliła się zza rogu i spojrzała na łuk wąskiego
mostu. Przy kamiennej barierze tuliła się do siebie jakaś młoda para.
Hulaka w czarnej pelerynie i Pantalone w białej masce minęli ją i poszli
w tamtą stronę. Na szczycie łuku mostu stał Serb, jeden z tych, którzy
próbowali ją zabić. Rozmawiał właśnie przez telefon komórkowy. Żaden
z Serbów nie zadał sobie trudu, by postarać się o kostium lub choćby o
maskę, wszyscy mieli wąsy i czarne skórzane kurtki. Napędzana
adrenaliną wyciągnęła szpadę z pochwy i zerwała pelerynę jednym
nieświadomie dramatycznym ruchem. Zebrała wiotką materię lewą dłonią
i zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie w gęsty tłum za sobą. Potem
wyprostowała się i wybiegła za róg, w stronę mostu.
Serb, zajęty rozmową, nie był zbyt szybki. Skryła się za
wenecjaninem w białej masce, jego dostojny chód i peleryna dały jej
dodatkową sekundę. Rzuciła swoją pelerynę i Serb instynktownie strzelił
w stronę lecącej płachty. Druga kula świsnęła jej koło ucha. Kiedy zrobiła
ostatni krok, pochyliła się do przodu, skoczyła i całą siłą swojego ciężaru
wbiła szpadę w jego szyję. Ostrze zatrzymało się na kręgach karku,
przekręciła nadgarstek i wykorzystując nabrany rozpęd, uwolniła je
 
jednym ruchem. Minęła swoją ofiarę, potknęła się, chwyciła za poręcz
mostu i wskoczyła na balustradę.
Wenecjanin w białej masce odwrócił się i utkwił w niej spojrzenie
czarnych oczu. Któreś z dwojga młodych trafiła wystrzelona w jej stronę
kula, a z rozerwanego gardła Serba na szare kamienie mostu lała się
ciemnoczerwona struga. Przez moment, stojąc na poręczy, starała się
odzyskać utraconą równowagę, jej umysł zarejestrował połysk i zapach
rozlanej krwi i czyjeś krzyki. Skoczyła w dół.
Pod wodą nie słyszała już tych krzyków. Płynęła z zamkniętymi
oczami i ustami. Płuca bolały japo długim biegu, ale pozostała pod wodą
i wynurzyła się dopiero wtedy, gdy jej dłonie odnalazły przejście.
Przecisnęła się przez nie i znalazła w ciemnym wnętrzu częściowo
zatopionej, pogrążonej w ciszy kaplicy. Przez długą chwilę nie była w
stanie nic robić, mogła tylko oddychać, oparta o kamień stanowiący
podstawę ołtarza.
Włączyła małą latarkę; światło odbiło się od złotych liści i kamieni
mozaiki.
Anna wturlała się do swojego canoe, wypełniając je do połowy wodą,
i usiadła. W prawej dłoni wciąż ściskała szpadę. Wsunęła ją pod leżącą
na dziobie łodzi torbę i potoczyła dokoła wąziutką strużką światła. Osiem
wieków temu ta kaplica stanowiła budowlę obronną; nie zauważyła tego,
kiedy wchodziła tu podczas odpływu. Teraz, gdy fala przypływu
podnosiła się coraz bardziej, Anna przyglądała się freskom na suficie. Już
niedługo będzie mogła stąd wypłynąć. Bizantyjski święty Michał groził
szatanowi świetlistym mieczem, stojąca z boku postać w zbroi wyglądała
jak święty Maurycy – a może to był święty Jerzy?
Zadrżała. Nigdy dotąd nikogo nie zabiła. Zabijanie nie spodobało się
jej.
Wyjęła ze swojej torby podróżny notes i otworzyła go na ostatniej
stronie.
Miała tam wypisane arabskim pismem cztery nazwiska – staroperski
był lepszy od wszelkich kodów. Przyglądała się im w wąskim strumieniu
światła.
Jej usta zacisnęły się i pokręciła głową, kiedy przeczytała pierwsze
nazwisko: George Shreed.
Wirginia
 
George Shreed siedział samotnie w swoim domu, patrzył na ekran
wyłączonego komputera i słuchał ciszy nieobecności swojej żony.
Umierała w hospicjum, a dom umierał razem z nią, pozbawiony
brzmienia jej głosu, zapachów dobiegających z kuchni, nuconych przez
nią nieco fałszywie piosenek. W ciągu trzydziestu łat małżeństwa tworzy
się mnóstwo dźwięków. A teraz to wszystko ucichło, zniknęło i pozostał
sam.
Włączył jeden ze swoich komputerów. W małym gabinecie na stołach
stały aż trzy monitory. Mógł się komunikować bezpośrednio z
dyżurującym oficerem w Centralnej Agencji Wywiadowczej albo z
paroma odległymi komputerami typu Mainframe, w których trzymał
zakodowane tajne dokumenty, albo z ogromnym światem elektronicznej
magii, światem, który jeszcze parę lat temu dopiero zaczynał istnieć.
– Janey – szepnął. Nie tyle chciał przywołać ją znad krawędzi śmierci,
ile po prostu co jakiś czas musiał powtarzać jej imię, żeby i ono,
niewypowiadane, nie rozpłynęło się w nicości. Wtedy nie miałby już nic.
– O Boże! – westchnął cicho.
Shreed bał się, naprawdę się bał. Nieszczęścia zawsze chodzą parami;
najpierw rak żony, teraz ta kobieta w Wenecji. Właśnie się dowiedział, że
wymknęła się jego ludziom. Więc wciąż gdzieś tam była i miała w rękach
dowody, na których podstawie mógł zostać skazany na dożywotnie
więzienie.
Po raz pierwszy skontaktowała się z nim dwa tygodnie temu:
przysłała mu e-mailem zakodowaną fotografię; dwa lata temu sam wysłał
tę fotografię na internetowy adres, z którego można ją było ściągnąć z
Pekinu. Shreed doznał wstrząsu, gdy dostał ją z powrotem – jakby z
przeszłości wynurzyła się ręka, która miała go udusić.
Dziesięć dni temu ta kobieta przesłała mu tajne dokumenty na temat
projektu „Peacemaker" – te same dokumenty Shreed przekazał swoim
chińskim szefom w 1997 roku. Agencja oskarżyłaby go o zdradę stanu,
gdyby dowiedziała się, że sprzedał takie informacje. Do przesyłki
nadawczyni dołączyła krótką wiadomość: Wenecja – pomnik Starego
Getta – szesnastego marca – milion dolarów.
Wtedy wysłał swoich ludzi, by ją odszukali, ale im uciekła.
I przesłała mu drugą krótką wiadomość: Teraz cena wynosi dwa
miliony dolarów.
Ekran komputera świecił już jasnym światłem. Wszedł do
cyberprzestrzeni, odnalazł sieć komputerów typu Mainframe w
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin