Iwaszkiewicz Jarosław - Ogrody.txt

(87 KB) Pobierz
Jaros�aw Iwaszkiewicz

OGRODY

Jerzemu Lisowskiemu
Utw�r m�j pod tytu�em OGRODY nie jest rozdzia�em moich
pami�tnik�w czy wspomnie�. Jest to rodzaj kompozycji z pejza�y,
ludzi, rozm�w, zdarze�, kt�re istnia�y rzeczywi�cie lub powsta�y
w mojej wyobra�ni, po��czone w odpowiednie ca�o�ci przez
topograficzne umiejscowienia w ogrodach mego �ycia w og�lno-
�ci. Odczytywa� te obrazki mo�na, jak si� chce, ale powo�ywa� si�
na nie jako dowody historyczne zdarze� czy charakter�w jest
niebezpiecznie. Bardzo dalekie s� one od �cis�o�ci i zawiera si�
w nich znacznie wi�cej Dichtung ni� Wahrheit.
J. I.
Byli szcz�liwi
dawniejsi poeci
�wiat by� jak drzewo
a oni jak dzieci
(R�ewicz)
Bo dawniejsi poeci widzieli nie tylko jedno drzewo.
Widzieli zbiorowiska drzew, kt�rym nic nie grozi�o, widzieli
lasy, widzieli ogrody. Mo�e ju� wkr�tce nie b�dzie ogro-
d�w. Ogromne po�acie ziemi pokryj� martwo b�yszcz�ce
szklarnie i kwiaty, jak wszystko inne, b�d� p�odem zor-
ganizowanej produkcji, nic z improwizacji, nic z niespo-
dzianki.
Mama sadzi�a w ogrodzie takie ma�e czarne ziarenka
i wyrasta� z tego po niewielu tygodniach dosy� du�y krzak,
jakich si� teraz nie widuje. Krzak ten okrywa� si� kwiatami,
kt�re otwiera�y si� przed wieczorem, jak kolorowe wywie-
szki dla zmierzchnic. By�y to drobne kieliszki, czerwone,
��te albo takie jak perkaliki, malinowe w bia�e paski,
a pachnia�y bardzo mocno. Kwiat ten nazywa� si� �nocna
ozdoba". Ju� go nie widuj� wi�cej, nigdzie nie widuj�. A by�
inny kwiat, na odmian� granatowy z bia�ym. Sia�o si� go na
wiosn� prosto do gruntu. Otwiera� swoje powojowate kieli-
chy z rana, oko�o jedenastej, a zamyka� je przy zachodzie
s�o�ca. Kwiat ten by� w owych czasach pospolity, cho� nie
znam jego polskiej nazwy, m�wi�o si� o nim �belle dejour".
Bardzo polubi�em owe belde�urki i zros�y si� ca�kowicie
z moim dzieci�stwem, i je�eli kiedy my�l� lub �ni� o tych
kwiatach, to potem ca�y dzie� mam jak gdyby rozja�niony.
Ale to by�y wszystko kwiaty sadzone przed domem. Ca�y
za� ogr�d dosy� dziwaczny rozci�ga� si� za domem i wko�o
domu. Tylne okna sypialni mojej matki, kt�re by�y tak�e
oknami mojej sypialni, wychodzi�y bezpo�rednio na wielkie
krzewy bz�w. Takich wielkich krzew�w bzowych ju� p�-
niej nigdy nie widzia�em, dla bardzo prostej przyczyny:
podros�em ju� sam � i wszystko wydawa�o mi si� p�niej
znacznie mniejsze.
G��wny ogr�d rozci�ga� si� za domem. Ale przed domem
roztacza�o si� szerokie ko�o obsadzone irysami i ogrodzone
�ywop�otem. Irysy tu by�y albo te najwcze�niejsze ciemno-
fio�kowe, kt�re w Rzymie widujemy kwitn�ce nawet zim�,
albo p�niejsze, szaroniebieskie. Te dwa gatunki pozosta�y
mi w pami�ci i przez d�ugi czas nie wiedzia�em, �e mog�
istnie� inne odmiany. I teraz nawet, gdy m�wi� s�owo irys,
gdy s�ysz� na przyk�ad imi� angielskiej pisarki Iris, wyob-
ra�am sobie tylko jeden z tych dw�ch rodzaj�w Iris ger-
manica: albo ten niski fio�kowy, albo wysoki szaroniebieski.
To ko�o przed domem by�o jeszcze otoczone �ywop�otem -�
stawa�em tutaj zachwycony, bo z tego miejsca rozci�ga� si�
widok na grobl� nad stawem, wysadzon� starymi wierz-
bami, na b�yski s�o�ca igraj�ce w tym stawie i na ow� wod�,
kt�ra mnie zawsze zachwyca�a. By�o to miejsce pami�tne
dla mnie i z innych wzgl�d�w. Ten ogr�d, to ogrodzenie
�ywop�otowe i ten rz�d bladych li�ci irys�w otacza�y plac,
na kt�rym w najwcze�niejszym dzieci�stwie widzia�y mi si�
jakie� zmys�owe widziad�a, jakie� nagie cia�a i jakie� piekiel-
ne m�czarnie wyci�gane z ilustracji Dorego do wielkich
ksi��ek Biblii, kt�re ogl�da�em u s�siad�w. Mieszkali oni
w ten spos�b, �e dach ich domu wynurza� si� z tych zaro�li
licjum i berberysu, z zaro�li i burzan�w, z tych malinowych
krzak�w, kt�re zaczyna�y si� tu� za irysami.
Dom ten z pozoru nie mia� nic w sobie ciekawego, ale
jako� si� ��czy� w moich wyobra�eniach z tymi jasnymi
i ciemnymi irysami i zarysami ciemnych diabelskich cia�,
kt�rymi francuski rysownik zaludnia� swoje piek�a, a kt�re
wydawa�y mi si� nie straszne, tylko bardzo pi�kne.

Do tego dalszego ogrodu, po�o�onego za naszym do-
mem, sz�o si� furtk� obok ganku. Ganek ten, drzwi i par�
kamiennych stopni, schodz�cych ku do�owi, to by�a te� jak
gdyby cz�stka ogrodu, cz�stka wiejskiego �ycia, cz�stka
pe�na marze�, cichych, na p� dla dziecka zrozumia�ych
rozm�w i dalekiego rechotania �ab, kt�re by�o tutaj tak
doskonale s�ycha�. M�j ojciec siadywa� tu wieczorami
i nas�uchiwa� tego wiosennego i letniego rechotania.
Ju� wtedy � cho� by�em bardzo jeszcze ma�y � in-
teresowa�o mnie to, o czym ojciec m�g� rozmy�la�. Ojciec
by� surowym cz�owiekiem, wszyscy go si� w domu bali. Jak
to by�o z tym powstaniem, nic nie wiedzia�em, ale wiem, �e
chyba ojciec my�la� o tym, jak to siedzia� w wi�zieniu, jak
grozi�o mu wywiezienie na Sybir i jak tego wszystkiego
unikn��. Dlaczego? Nigdy nie b�d� o tym wiedzia�.
Dlaczego stryj Zygmunt, o tyle od ojca m�odszy (to
znaczy mia� osiemna�cie lat), musia� ucieka� za kordon
galicyjski i tam ju� nigdy nie m�g� si� wyliza� z po-
wstaniowych... ran? chor�b? zazi�bie�? i w par� lat po
powstaniu umar�. Wiem tylko, �e � jak m�wi�a matka �
pisywa�o si� do niego do Galicji jako do �kuzynki Zosi".
I tak mnie to uderzy�o, �e musia� bytowa� pod nazwiskiem
�kuzynki Zosi". Mia�em g��boki poci�g do tego stryja.
Z ganku schodzi�o si� furtk� do ogrodu. Tutaj by�y
piwonie. Ros�y czerwone i r�owe. Ale nie wtedy by�y
najpi�kniejsze, kiedy kwit�y, ale wtedy, kiedy na bardzo
wczesn� wiosn� poczyna�y si� wydobywa� z ziemi. Stercza�y
z niej jak czerwone kleszcze ugotowanego raka i powoli si�
podnosi�y w g�r�. Codziennie na nie patrzy�em i nie
widzia�em, �eby si� powi�ksza�y, �eby wyrasta�y, a jednak
po tygodniu by�y ju� zielone, zatraca�y podobie�stwo do
kleszczy i ich czerwony kolor zmienia� si� w po�yskliw�
ziele�.
A obok piwonii by�y krzaki agrestu. By�y tak wielkie jak
krzaki bzu, no, mo�e troch� mniejsze, i tak�e bardzo
wcze�nie zaczyna�y si� pokrywa� zielon� mgie�k� listk�w.
Ale to na wiosn�, a ta strona ogrodu by�a jednak domen�
lata. Tutaj si� przebywa�o latem, tutaj sta�a stara, krat-
kowana altana, ca�a zaro�ni�ta dzikim winem, w altance
ta�czy�y zawsze plamy s�oneczne i pachnia�o wilgoci� i ja-
kimi� zaple�nia�ymi owocami. Ko�o altanki siedzia�a kie-
dy� babunia Czekierska. I teraz siedzi dla mnie ju� na
zawsze. Przecie� by�em w tym miejscu niedawno. Nie ma
tam ani domu, ani ganku, ani ogrodu, ani krzak�w bzu, ani
agrestu, ani w og�le nic nie ma, ale kiedy pomy�l� sobie
o tym miejscu ogrodu, to zawsze tam siedzi babunia
Czekierska.
To by�a przyszywana babunia, jaka� daleka krewna, czy
mo�e wcale nie krewna, kt�ra �y�a tak je�d��c od domu do
domu, dop�ki nie zosta�a na zawsze przy altanie w ogro-
dzie, i tam ju� siedzi na wieki. By�a niska, zgarbiona, mia�a
obfite fa�dy na twarzy, a pod nosem siwe g�ste w�osy, kt�re
nie tworzy�y w�s�w, a jaki� taki zarost, jakby trawa czy
ptasi puch. Babunia m�wi�a po francusku, co mnie do g��bi
irytowa�o, bo nic nie rozumia�em, i wprowadzi�a si� na
dobre do mojej wyobra�ni. Na przyk�ad kiedy Gonczarow
w swoim Obrywie m�wi o �babuszkie Rassiji", to ja
zawsze widzia�em t� babuszk� w postaci babuni Czekiers-
kiej. Dlaczego? Przecie� to nie mia�o nic wsp�lnego z sob�?
Babunia musztrowa�a moje siostry, ja jeszcze by�em za
ma�y, a� kiedy�, kiedy si� wybiera�a w drog� do jakiego�
innego domu, kt�ry mia� by� jej przytu�kiem, moja siostra
powiedzia�a z weso�� mink�:
� A jak babunia pojedzie, to ja b�d� dopiero w nosku
d�uba�!
Ale altanka pe�na cienia i li�ci jest ciemna, jest przelot-
nym k�tem, nie ma nic wa�nego w altance, trzeba unika�
altanki � bo zaraz dalej, o par� krok�w, tam gdzie kwitn�
purpurowe piwonie, le�y miejsce rozkoszne; wszyscy s� tam
tacy weseli i rado�ni, i tacy o�wieceni s�o�cem, o ile si� nie
k��c�. To jest plac krokietowy.
W altance prowadzi si� powa�ne rozmowy. To w altance
opowiada o swojej szkole taka �mieszna, z do�kami w buzi
i w granatowym berecie, w sukience w paski bia�e i niebies-
kie, Stasia Szymanowska. Jej matka rozmawia z rodzicami
w salonie, pij� tam herbat� i jedz� chrust (chrust � latem?
dlaczego?), a nam kazali bawi� Stasi�, ale w�a�ciwie m�-
wi�c, ona nas bawi. Jak wszyscy Szymanowscy, tak du�o
m�wi i tak du�o opowiada, przyje�d�a z jakiego� szerokiego
�wiata, wszystko miesza si� w jej mowie: i Lw�w, i Sacre-
-Coeur, i Elisawetgrad, i Krak�w, i w�a�ciwie m�wi�c nic
mi nie m�wi� te nazwy, tylko s� czarem, i wszystko, co
m�wi ta �liczna dziewczyna, jest czarem. Mama wychodzi
i m�wi: �We�cie Stasi� na spacer, koniem pojed�cie", ale
co to za spacer biedk� i star� klacz�, mo�e lepiej niech
panny zagraj� w krokieta, ale Stasia si� dziwi: w krokieta?
Strasznie nie lubi krokieta, to taka nudna gra, a przy tym
zawsze wszyscy si� przy tej grze pok��c�.
A potem opowiada, jak co miesi�c przyst�puj� do komu-
nii w klasztorze. Moja matka si� dziwi: tak cz�sto? co
miesi�c? A ona opowiada, jak to jest, kiedy si� komunikuje
na czczo i nagle po komunii g��d przechodzi, bo Chrystus
swoim jestestwem wszystko nape�nia i nie odczuwa si� ju�
ani �aknienia, ani pragnienia. Moja matka jeszcze si�
bardziej dziwi. Jest bardzo religijna, ale nigdy nie od-
czuwa�a takich egzaltacji. A plamy s�o�ca padaj� akurat na
twarz Stasi i na jej przemi�e do�ki w twarzy, i taka bardzo
jest przyjemna, i tak si� ciesz�, �e przyjecha�a do nas ze
swoj� matk�.
Ale krokiet jest krokietem. Nieraz we �nie s�ysz�, jak kule
uderzaj� jedna o drug� ze stukotem, takim charakterystycz-
nym dla ,,miesi�ca na wsi". �ni mi si� widocznie ten krokiet
i te wszystkie panny w bufiastych r�kawach, z m�otkami
kokieteryjnie zak�adanymi na rami�.
W ostatnim pokoju Fruzia szyje suknie dla moich si�str,
stoi tam manekin, na kt�rym si� pr�buje materia��w. Jeden
jest taki pi�kny, z cieniutkiej we�ny, bia�y w jasnobr�zowe
pr��ki � i ma w�a�nie takie wielkie bufiaste r�ka...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin