Agnieszka Hałas - Krotkie spojrzenie wstecz.pdf

(84 KB) Pobierz
Ha³as Agnieszka - Krotkie spojrzenie wstecz
AGNIESZKA HAŁAS
KRÓTKIE SPOJRZENIE WSTECZ
Jakkolwiek by było,
demony uchodzą za istoty nieczyste,
odznaczające się pychą i rozpustą.
Nękają ludzi i usiłują wciągnąć ich do złego.
("Słownik Teologii Biblijnej")
Tamtej nocy śniło mi się, Ŝe tonę.
PogrąŜałam się coraz głębiej w czymś ciepłym i lepkim, co zalewało mi usta i
zalepiało powieki. Na języku czułam smak soli, jak gdybym nurkowała w morzu, ale
płyn, który mnie otaczał, nie był morską wodą. Nie widziałam nic prócz czerni.
Słyszałam za to głosy, z początku odległe, potem coraz bliŜsze, wysokie i
roześmiane jak głosy wesołych dzieci, i chociaŜ nie rozumiałam ani słowa,
wiedziałam, Ŝe wołają mnie, być moŜe zapraszają do zabawy...
Zbudziłam się nagle. Ktoś szarpał mnie za rękę, ktoś coś mówił, szybko, głośno,
niespokojnie. Otworzyłam oczy, wolno i niechętnie. W pokoju panował półmrok, na
zewnątrz niebo dopiero zaczynało się rozjaśniać.
Tym, kto mnie obudził, była moja kuzynka Ellys. Wyglądała na zdenerwowaną.
- Jacyś ludzie chcą się z tobą widzieć, Faivrin.
- O tej porze?
- Wkrótce świt. Kto musi, ten wstaje.
- Szlag by to... - odrzuciłam koc, przetarłam oczy. ZadrŜałam - od otwartego
okna wiało chłodem. - Co za jedni?
- Troje. MęŜczyzna, kobieta i chłopiec. Dziwni jacyś. Ten mały z pomalowaną
twarzą, jak dziecko barbarzyńców...
Hmmm. Zabrzmiało ciekawie. Wystarczająco ciekawie, Ŝeby skłonić mnie do
podniesienia się z łóŜka i sięgnięcia po ubranie. Być moŜe trzeba będzie zejść
i pogadać z przybyszami.
- Nie przedstawili się? - spytałam, zapinając suknię.
- Nie. Twierdzili, Ŝe ich znasz. Nie spodobali mi się. Noszą broń... - Ellys
zmarszczyła brwi, zawahała się. - Masz kłopoty, dziewczyno?
- Nie, nie sądzę. Ja...
Urwałam. Drzwi skrzypnęły, w progu zamajaczyła jakaś postać. Kobieta, wysoka i
szczupła, szczelnie otulona czarnym płaszczem. Jej włosy, splecione w dwa grube
warkocze, były białe jak kreda.
- Faivrin? Jesteś tam?
Odetchnęłam bezgłośnie. A więc tymi, którzy po mnie przyszli, nie byli straŜnicy
miejscy, Ŝołnierze ani słynni Egzorcyści, ale przyjaciele. No, prawie
przyjaciele. Dobrzy znajomi.
- Witaj, Śnieg.
- Muszę z tobą pomówić, mała. MoŜna wejść?
Weszła nie czekając na odpowiedź.
- Pani - Ellys niecierpliwie zamachała ręką. - Po co było tu przychodzić?
Mówiłam, Ŝebyście zaczekali na dole...
Śnieg nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi.
- Mam dla ciebie dobrą nowinę, mała.
- Pani... Mówiłam...
Śnieg odwróciła się. Ellys drgnęła, pobladła.
Kiedy Śnieg jest zirytowana, jej zielone oczy lśnią fosforycznym światłem, a
zmodyfikowane magicznie źrenice zwęŜają się w wąziutkie szparki. Ludzie, którzy
widzą to po raz pierwszy, z reguły reagują zaskoczeniem i lękiem. Ellys nie była
wyjątkiem.
- Faivrin mnie zna - powiedziała Śnieg, cicho, prawie szeptem. - Bez obawy. Chcę
tylko porozmawiać z nią przez chwilę, zaproponować coś... Pasuje?
Ellys otworzyła usta, chcąc zripostować. Zrezygnowała jednak i wycofała się z
pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Śnieg zachichotała krótko. Zabrzmiało to jak parsknięcie kota.
- No, dalej - ponagliłam ją. - Co to za dobra nowina?
- Mam dla ciebie robotę, mała.
- Jaką?
- A jak myślisz? Czerpanie. Normalna stawka. Jesteś zainteresowana? To włóŜ coś
cieplejszego i chodź. Mamy mało czasu.
Nie poruszyłam się.
- Nie sądzisz, Ŝe naleŜałoby mi się słówko wyjaśnienia, Śnieg?
- A zgadzasz się?
- Najpierw ty powiedz mi, co jest grane.
Śnieg westchnęła.
- Trzeba pozbyć się demona. To ayn-ilvoor WyŜszego Stopnia, dysponuje większą
mocą od nas. Bez wsparcia nie damy sobie rady. Jesteś jedną z najlepszych Ŝył w
Shan Vaola, więc nie ukrywam, Ŝe cieszylibyśmy się, gdybyś się zgodziła...
- My, to znaczy kto?
- Zobaczysz.
- Jaka cena?
- Uczciwa. Dwadzieścia leri.
DuŜo. AŜ za duŜo. Kiedy ktoś proponuje mi taką sumę, robię się trochę
podejrzliwa.
- Kto wezwał tego demona?
- Chan-Kyu, mój uczeń. Popełnił błąd. Łatwiej jest przywołać ayn-ilvoora niŜ
umoŜliwić mu odejście. Z tym nawet ja miałabym problemy. A Chan-Kyu jest słaby.
To jeszcze właściwie dziecko.
Aha. Prawie wszystkie wątpliwości wyjaśnione. Śnieg podwyŜszyła cenę, bo
niedoświadczony mag oznacza zwiększone ryzyko dla Ŝyły. Poza tym przebywania w
towarzystwie kogoś, kto właśnie przywołał demona, ale nie jest w stanie zapewnić
mu moŜliwości powrotu w zaświaty, powinno się unikać jak ognia. Zwłaszcza, gdy
wezwanym demonem jest dumny i mściwy ayn-ilvoor.
Nie naleŜało się zgadzać. Chyba właśnie dlatego się zgodziłam. Lubię działać na
przekór własnym przeczuciom. To urozmaica Ŝycie.
Wsunęłam stopy w sandały. Wstałam, przygładzając włosy.
- Umowa zawarta, Śnieg.
- Rozsądna decyzja, mała. Zbieraj się. Idziemy.
Wychodząc z pokoju stwierdziłam, Ŝe rozbolała mnie głowa. Nie lubię, gdy wyrywa
się mnie ze snu o nietypowych porach.
Zaraz za drzwiami natknęłyśmy się na Jenvera, męŜa Ellys. Ten szczurowaty,
przedwcześnie postarzały człowieczek cierpi na chroniczną bezsenność i prawie
wszystkie noce spędza na korytarzu, spacerując bez końca tam i z powrotem, tam i
z powrotem.
Palił fajkę i bezmyślnie wpatrywał się w przestrzeń. Nie zapytał, dokąd idę ani
kiedy wrócę. Nawet nie odwrócił głowy w moją stronę.
Dom, w którym mieszkamy i w którym spędziłam większą część swojego
osiemnastoletniego Ŝycia nie został zaprojektowany przez zdolnego architekta.
Jednym z jego licznych mankamentów jest to, Ŝe drzwi od kuchni otwierają się na
ciasną klatkę schodową, nie ma natomiast bezpośredniego połączenia pomiędzy
kuchnią a którymkolwiek z trzech pokoi. Dokładnie w chwili, gdy Śnieg stanęła na
pierwszym stopniu schodów, kuchenne drzwi otworzyły się gwałtownie, potrącając
ją. Śnieg odskoczyła, klnąc. Z mrocznego wnętrza buchnął odór stęchlizny,
nieświeŜej odzieŜy, gotowanej kapusty i cebuli. Wynurzyła się stamtąd Ellys.
Wyminęła nas bez słowa. Wyglądała na wściekłą.
Niosła naręcze brudnej bielizny. Głośno człapiąc bosymi stopami, przebiegła
przez korytarz i zniknęła za drugimi drzwiami, zza których dobiegał donośny
płacz dziecka. Po krótkiej chwili dał się słyszeć stłumiony przez ścianę dźwięk
klapsa i jej rozzłoszczony głos. Jenver nawet nie drgnął, nadal stał oparty o
poręcz schodów, wypuszczając ustami jedno kółko sinawego dymu za drugim.
O, bogowie. Wczesnoporanna sielanka ze slumsów Wschodniej Dzielnicy.
Byłyśmy juŜ na dole, przy drzwiach wyjściowych, kiedy Ellys ukazała się znowu,
tym razem z pustymi rękami. Posłała Śnieg lodowate spojrzenie. Podeszła do męŜa
i wspinając się na palce szepnęła mu coś do ucha. Jenver zmarszczył brwi.
Śnieg przymknęła oczy, wyrecytowała szybko kilka niezrozumiałych słów.
Oboje, Jenver i Ellys, zastygli w bezruchu - on lekko pochylony w przód, z fajką
sterczącą spomiędzy zębów, ona z nieśmiałym, zaaferowanym uśmiechem przylepionym
do bladych warg. Dwie twarze wykrzywił identyczny grymas. Na wpół otwarte usta,
wytrzeszczone, szkliste oczy. Jak lalki. Albo manekiny.
Widziałam to juŜ wcześniej, wystarczająco często, Ŝeby móc natychmiast rozpoznać
uŜyty czar.
Zaklęcie zamazujące pamięć. Człowiek, na którego je rzucono, odzyskuje
świadomość po kilku minutach, ale zapomina wszystko, co wydarzyło się w ciągu
ostatniej godziny lub dwóch.
- Nie musiałaś tego robić - powiedziałam z udawanym wyrzutem, który Śnieg wzięła
za dobrą monetę.
- Nie? A jeśli któreś z nich podsłuchało, o czym mówimy, i zamierzało donieść o
tym Egzorcystom albo myśliwym Elity? Nie bądź dziecinna, Faivrin.
Dwaj towarzysze Śnieg czekali na ulicy, ledwie widoczni w półmroku. Rozmawiali
przyciszonymi głosami. Kiedy podeszłyśmy, umilkli. Obaj jednocześnie spojrzeli w
moją stronę.
Jak się okazało, jednego z nich znałam, i to całkiem dobrze. Tę chudą, smagłą
twarz z policzkiem zeszpeconym przez trzy stare blizny poznałabym wszędzie i o
kaŜdej porze. Krzyczący W Ciemności, którego prawdziwe imię podobno brzmi Brune
Keare, ale mało kto o tym pamięta.
Krzyczący W Ciemności to chodząca legenda Shan Vaola, renegat zdolniejszy niŜ
większość magów Elity. Nie wiadomo, sk(d pochodzi ani ile ma lat. Jest
człowiekiem z krwi i kości, ale w opowieściach zrobiono zeń pół-upiora. Unikają
go nawet inni Ŝmije, z wyjątkiem paru indywiduów w rodzaju Śnieg.
Czarodzieje Elity nienawidzą go jak mało kogo. Polują na niego od lat i pewnego
dnia odniosą sukces. Inaczej po prostu nie moŜe być.
Chan-Kyu, ucznia Śnieg, widziałam po raz pierwszy w Ŝyciu.
Okazał się niski i wątłej budowy, jakby często chorował. Ogniście rude włosy
zdradzały, Ŝe jego przodkowie pochodzili z Zachodu, być moŜe z Mearing. Albo z
wyspy Dhunklar, tak jak moja matka.
Jego twarz pokrywały faliste, rozmazane pręgi namalowane Ŝółtą i zieloną farbą.
Powieki i wargi były grubo uczernione. Rytualny makijaŜ. śadna ilość farby nie
mogła jednak zatuszować faktu, Ŝe Chan-Kyu nie ma więcej, jak jedenaście-
dwanaście lat. Nie chciało mi się wierzyć, Ŝeby był w stanie rzucić choćby
proste zaklęcie przemiany, a co dopiero przywołać z zaświatów ayn-ilvoora.
Najwyraźniej Śnieg była doskonałą nauczycielką.
- No i jak, zgodziła się? - spytał na mój widok Krzyczący W Ciemności.
- Owszem.
- To miło z twojej strony, Faivrin.
- Nie ma sprawy. Hej, gdzie ten wasz demon? - zagadnęłam, rozglądając się
demonstracyjnie.
- PokaŜ jej - poleciła Śnieg.
Krzyczący W Ciemności kiwnął głową, po czym wydobył coś, co do tej pory trzymał
ukryte pod zapiętą szczelnie kurtką. Przez chwilę sądziłam, Ŝe zobaczę jakieś
małe zwierzę. Ale nie, tym czymś okazał się dzban. Całkiem zwyczajnie
wyglądający, nieduŜy gliniany lekyt o wąskiej szyjce, w jakim zwykle trzyma się
oliwę. Dopiero po chwili zorientowałam się, Ŝe jego otwór zalepiony jest czarno
zabarwionym woskiem, na którym wydrapano jakiś dziwaczny znak.
- Demon siedzi tam, w środku. I pewnie wścieka się jak diabli, bo, jak widzisz,
jest w pułapce. Na razie.
- Czemu akurat w dzbanie?
- UŜyłem tego, co było pod ręką.
Tak, to by się zgadzało. Przez kilka chwil po przybyciu demon jest oszołomiony i
słaby. MoŜna go wówczas uwięzić, jeśli jest się wystarczająco dobrym magiem.
- Co teraz planujecie?
- A jak ci się zdaje? Pójdziemy gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał,
Śnieg i ja rzucimy jakiś czar ekranujący, a Chan-Kyu rozbije dzban i dokończy
to, co zaczął.
- Nie lepiej po prostu zakopać gdzieś naczynie? Albo wyrzucić je do morza?
- Kochanie, nie jestem Mistrzem Elity. Zaklęcie spajające pieczęć wytrzyma
jeszcze co najwyŜej godzinę. Poza tym, przywołanego demona trzeba odesłać z
powrotem. Zawsze. Takie jest prawo.
Jego słowa rozbawiły mnie.
- EjŜe, od kiedy to Ŝmij przejmuje się prawem?
Krzyczący W Ciemności nie uśmiechnął się.
- Nie zrozumiałaś. Są prawa, których muszą przestrzegać nawet renegaci.
Śnieg niecierpliwie wstrząsnęła głową.
- Dość gadania. Idziemy. Usłyszysz całą historię po drodze, Faivrin.
TuŜ przed świtem uliczki Wschodniej Dzielnicy są jeszcze puste i ciche. Ani
jednego przechodnia. I bardzo dobrze. Ja (niestety i na szczęście) nigdy nie
zaliczałam się do osób przykuwających uwagę, ale o trojgu moich towarzyszy moŜna
by powiedzieć coś wręcz przeciwnego.
WciąŜ jeszcze pamiętam, jaką barwę miało wtedy niebo. Było ciemnobłękitne i
czyste jak kryształ. Ani jednej chmurki. Ledwie dostrzegalne gwiazdy bladły z
kaŜdą chwilą. Na wschodzie, nad horyzontem widać było szeroki pas róŜu, u góry
zabarwiony seledynowo i lila. śałowałam, Ŝe nie jestem na plaŜy za miastem. Nad
ranem morze wygląda prawie tak samo pięknie, jak o zachodzie słońca.
- Po co wezwałeś tego demona, Chan-Kyu?
- ZałoŜył się z drugim dzieciakiem - warknęła Śnieg, bo Chan-Kyu milczał jak
głaz. - Pod samym moim nosem. Ambitny głuptas. Ale cóŜ, ja w jego wieku takŜe
sądziłam, Ŝe potrafię skinieniem dłoni przyzywać wiatr i gasić gwiazdy...
- Jak to zrobił?
- Zwyczajnie. Mieszka u ciotki. Wybrał noc, kiedy nie było jej w domu. Zamknął
się w swoim pokoju, narysował na podłodze magiczny krąg i przystąpił do dzieła.
śeby było śmieszniej, pomylił formuły. Zamierzał przywołać tylko małego sylpha.
Tak przynajmniej twierdzi.
Krzyczący W Ciemności niecierpliwie machnął dłonią, jakby odpędzał natrętnego
owada. Mimochodem zauwaŜyłam, Ŝe ma na rękach czarne skórzane rękawiczki.
- Dobrze przynajmniej, Ŝe w pobliŜu nie było akurat Ŝadnego maga Elity. Formuła
Przywołania wytwarza silny rezonans, wyczuwalny nawet z odległości kilku ulic.
Dzieciak ma szczęście, Ŝe zorientowaliśmy się, co się święci i przybyliśmy na
czas.
Kiwnęłam głową, wyobraŜając sobie, jak mogło wyglądać całe zdarzenie. Wątły,
rudowłosy chłopiec zamyka się w ciemnym pomieszczeniu, maluje sobie twarz w
rytualne wzory i drŜącym głosem recytuje słowa, których pewnie nawet nie
rozumie. Nie spodziewa się, Ŝe odniosą one efekt. Ale efekt jest, i to
piorunujący. Wezwana istota zjawia się w eksplozji jadowitego blasku, który po
sekundzie przygasa, przyjmując rubinową barwę Ŝarzących się węgli. Obaj,
chłopiec i demon, osuwają się bezwładnie na podłogę, jeden wyczerpany czarami,
drugi osłabiony przejściem przez granice materialnego świata, jeszcze nie
przyzwyczajony do swojego nowego ciała. Czerwony blask gaśnie powoli. W chwilę
później w pokoju materializują się sylwetki dwójki Ŝmijów, zaalarmowanych
rozchodzącym się echem czaru...
Głos Krzyczącego W Ciemności wyrwał mnie z zamyślenia.
- Chyba tylko Zmrocza wie, co by się stało, gdyby ayn-ilvoor uwolnił się tu, w
Shan Vaola. To stworzenie lekkim muśnięciem skrzydła jest w stanie podpalić
budynek.
- Jednego nie rozumiem - powiedziałam, zgodnie z prawdą. - Dlaczego w ogóle
uwięziliście go w dzbanie, zamiast od razu próbować ponownego otwarcia wrót?
- Nie mów jej - mruknął Chan-Kyu.
Krzyczący W Ciemności popatrzył pytająco na Śnieg. Ta skinęła głową.
- Mów, mów. Faivrin powinna o wszystkim wiedzieć. A ty, mały bracie, nawet się
nie odzywaj. Dość juŜ mamy przez ciebie kłopotów.
- Tylko ten, kto otworzył wrota pomiędzy światami, jest w stanie otworzyć je po
raz drugi, by umoŜliwić wezwanej istocie powrót - wyjaśnił Krzyczący W
Ciemności. - W tym cały kłopot. Chan - Kyu jest za słaby. Dlatego
potrzebowaliśmy Ŝyły. Dodatkowe źródło energii ułatwi sprawę... Ale nawet z
twoją pomocą będzie cięŜko, Faivrin.
Śnieg w milczeniu skinęła głową, potwierdzając jego słowa.
Pięknie. Po prostu cudownie. Dwoje najzdolniejszych Ŝmijów w Shan Vaola nie
kryje się z obawami. Bezwzględnie naleŜało się wycofać. NaleŜało powiedzieć:
przykro mi, moi drodzy, zmieniłam zdanie, wolno mi. śegnam.
Nie zrezygnowałam. Nie mam pojęcia, dlaczego.
Dwadzieścia leri to sporo. Więcej, niŜ zarabia dziennie Jenver. Ale przecieŜ nie
chodziło juŜ o pieniądze.
Nie wierzę w przeznaczenie, ale moŜe powinnam?
Naszym celem okazał się zrujnowany dom nad rzeką, zniszczony podczas powodzi
kilka lat wcześniej -Ŝałosna rudera z krzywymi ścianami, bez drzwi i okiennic. A
ściślej jego podwórze, maleńki skrawek gruntu nad samą wodą. Latem pewnie plenią
się tam chwasty bujne niczym yadhmarska dŜungla, ale wtedy, wczesną wiosną, z
błotnistej ziemi sterczało zaledwie kilka uschniętych badyli.
Nad powierzchnią wody snuły się strzępy szarawej mgły. W wilgotnym powietrzu
unosił się zapach mułu i wodorostów. Woń rozkładu, marazmu i zapomnienia.
Zaiste, doskonałe miejsce na odprawianie zakazanych obrzędów.
Krzyczący W Ciemności zerknął na niebo. Pas róŜu nad horyzontem rozszerzał się
coraz bardziej.
- Im prędzej zaczniemy, tym prędzej skończymy. Narysuj krąg, Śnieg.
Śnieg w milczeniu wyjęła spomiędzy fałd płaszcza niewielki noŜyk o węŜowato
powyginanym ostrzu. Mamrocząc zaklęcia nakreśliła na wilgotnej ziemi okrąg o
promieniu mniej więcej trzech i pół stopy. Potem na jego obwodzie wyrysowała
podwójny pas symboli, z których większość stanowiły stylizowane wizerunki
zwierząt i owadów. ZauwaŜyłam równieŜ runy oznaczające ziemię, wodę, wiatr i
ogień.
Krzyczący W Ciemności ostroŜnie postawił dzban na ziemi, po czym zdjął
rękawiczki. Dopiero teraz zobaczyłam bandaŜe na jego dłoniach. W kilku miejscach
plamiła je czerwień.
- Co ci się stało? - spytałam.
Nie sądziłam, Ŝe odpowie, ale odpowiedział.
- Mała pamiątka od ayn-ilvoora. Pokąsał mnie jak pies. Jego błąd - bardzo
ułatwił mi zadanie. Krew tworzy więzy, które trudno rozerwać. Spójrz, na dzbanie
są plamy z krwi.
Spojrzałam. Były tam, rzeczywiście - brunatne zacieki na wypalonej glinie.
- Wzmacniają dodatkowo pieczęć. JuŜ pewnie się tego domyśliłaś. Bolesny sposób -
Ŝmij uśmiechnął się krzywo - ale całkiem skuteczny.
Śnieg skończyła tymczasem wykreślanie kręgu. Schowała na powrót nóŜ, po czym
wyprostowała się i uniosła obie ręce wysoko nad głową.
- Gairengil! - krzyknęła, bez ostrzeŜenia rozpoczynając czerpanie. Nie byłam
przygotowana, zachwiałam się. Krzyczący W Ciemności podtrzymał mnie.
- Oddychaj głęboko - szepnął. Zawsze powtarza to Ŝyłom. Stary nawyk starego
zawodowca. Tym razem nawet się nie obraziłam, choć znam się na swoim fachu
równie dobrze jak on na swoim.
Czerpanie bolało. Cholernie dobrze mi znany, paskudny, rwący ból w skroniach i
potylicy. Przed oczami na moment zatańczyły mi czarne płaty. Zacisnęłam mocno
powieki i nie otwierałam ich, dopóki ból nie znikł równie nagle, co zaatakował.
ZdąŜyłam akurat dostrzec, jak nakreślone na ziemi znaki zapłonęły nagle,
zajarzyły się głęboką, rubinową czerwienią.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin