Akab Alan - Więzień układu.pdf

(5153 KB) Pobierz
Akab Alan - Wiêzieñ uk³adu
Więzień układu
Alan Akab
Prolog – Dael
– Arto, posłuchaj mnie. Posłuchaj uwaŜnie. Być moŜe widzimy się po raz ostatni. Odchodzę
ze szkoły, tak jak mówiłem wcześniej. Być moŜe juŜ nigdy więcej o mnie nie usłyszysz. Dla-
tego słuchaj i zapamiętaj jak najwięcej.
– Ale dlaczego? Dlaczego ja? Rozmawiałeś ze swoim zastępcą?
– On się nie liczy. Nic nie rozumie. Ty jeszcze nie jesteś taki jak oni, jeszcze moŜesz… Och,
gdybym tylko miał jakieś wyjście, kogoś, kto mógłby… Ale w twoim wieku… Nie potrafisz
jeszcze rozpoznać…
– Mam prawie siedem i pół! I nie ukradłem nic od pół roku!
– Wiem, Arto. Umiesz patrzeć. Pewnego rozjaśnienia, wierzę, Ŝe tak się stanie, pewnego roz-
jaśnienia sam dojdziesz do wszystkiego. Zabronią ci pytać, ale znajdziesz odpowiedzi.
– Odpowiedzi? Mówisz o tamtych…?
– Nie tylko o tym. Pamiętasz? Mówiłem ci, Ŝe to jest złe. Wielu dorosłych, gdyby wiedziało,
powiedziałoby to samo, ale to my musimy z tym walczyć, bo to my jesteśmy w środku, bo
dorośli nie mogą wiedzieć, bo Rząd ma w tym swój cel i… i jeśli go nie osiągnie, zawsze
maskuje swoje pomyłki. Gdyby nie to, Ŝe mamy rodziny, Ŝe jest nas tak wielu… Dlatego to
trwa juŜ tyle dziesiątków lat. To zbrodnia, Arto, zwykłe, powolne morderstwo umysłów. Mu-
sisz to zobaczyć, zrozumieć i wybrać mądrego młodszaka, by mu to pokazać, jak ja pokaza-
łem to tobie. Ja nie mam czasu, by to dokończyć, ale… Bądź dla niego tym, kim ja nie zdąŜy-
łem być dla ciebie. Bądź nauczycielem.
– Ale ja nic nie widzę! Nie jestem taki mądry jak jajcogłowi.
– Jesteś, Arto, jesteś, tylko masz dość siły by walczyć, by się nie poddać i nie być jednym z
nich. By być dobrym kapitanem.
– Więc dlaczego nie wiem tego co ty? Wiem tylko, Ŝe szkoła jest zła, bo starszaki…
– Nie tylko dlatego. WaŜne jest to, co szkoła robi z nami, rozumiesz?
– Chyba… nie… Jeszcze nie, ale zrozumiem, zobaczysz! Naprawdę! Pamiętam co mówiłeś
i… Gdy będę miał tyle, co ty, gdy będę miał piętnaście lat, to na pewno zrozumiem. Tylko nie
odchodź, Dael, proszę, sam się przekonasz…
– Ale muszę, Arto. Inaczej to się nigdy nie skończy.
– Dlaczego? Gdzie chcesz iść? Chcesz uciec?
– Nie. Stąd nie da się uciec, zresztą, nie miałbym dokąd. Idę do akademii.
– Do akademii? Nie wiesz, co tam robią z dziećmi? Nie moŜesz tam iść! Jesteś juŜ stary, pra-
wie dorosły! Jeszcze trzy lata i skończyłbyś szkołę. I… i za duŜo wiesz, nie nauczą cię prze-
stać myśleć… Będą próbować przez rok, ale im się nie uda, wiem to, i wtedy…
– Arto, to wszystko bzdury. Sprawdziłem to. Nie byłem tam ciałem, ale widziałem przez oczy
komputerów, Ŝe to nieprawda. To kłamstwa, kolejne kłamstwa dorosłych z Rządu, które mają
nas tu trzymać jak niewolników. A my w nie wierzymy, bo jesteśmy dziećmi i wierzymy we
wszystko. Wiesz, kim jest niewolnik, wiesz, czym jest?
– Mówiłeś mi. Ale ci z akademii cię zabiją! Dlaczego nie wierzysz mi tak jak ja tobie?
– Przyrzekam ci, Ŝe tak się nie stanie. W akademii ginie mniej dzieci niŜ na stacji, a jest ich
tam znacznie więcej. Nie wiem, czy jeszcze się spotkamy, czy będę miał szansę… Czy bę-
dziesz mnie jeszcze pamiętał…
1
– Nigdy cię nie zapomnę!
– Zapomnisz. Jesteś za młody, by zapamiętać. To tylko kwestia czasu. Pięciu, dziesięciu,
piętnastu lat… NiewaŜne. Zapomnisz mnie, ale zapamiętasz to, co mówiłem, co teraz ci mó-
wię. Słowa, treści, moŜe jakieś fragmenty, to wystarczy. To będzie tylko… zapalnikiem. Bę-
dziesz pamiętać, bo uwierzysz, Ŝe w ten sposób mnie nie zapomnisz.
– Dlaczego mi mówisz takie rzeczy? Nie rozumiem…
– Nie musisz. Jeszcze nie teraz. Wystarczy, Ŝe zapamiętasz i będziesz sobą, nie poddasz się,
nie dasz się złamać. Czuj i ufaj swoim uczuciom, by pozostać człowiekiem. Inni są ledwie
zwierzętami walczącymi o Ŝycie. Ty musisz być czymś więcej. Zresztą, sam się przekonasz.
To wyjdzie z ciebie samo. MoŜe to znienawidzisz… moŜe będziesz z tym walczył, bo cię to
przerazi, ale potem to pokochasz, bo dzięki temu będziesz wolny. Nauczyłbym cię tego sam,
ale nie mogę. Wiesz, co się stało, wiesz o moich rodzicach.
– Wiem…
– Mam mało czasu. Muszę zadecydować teraz, inaczej oni zadecydują za mnie.
– To Ŝadna róŜnica! Wtedy teŜ trafisz do akademii…
– Ale nie tam, gdzie chcę, lecz tam, gdzie oni mnie wyślą. Wtedy zawiodę. Zostawiam ciebie,
bym nie zawiódł tutaj. Ty dokonasz tego, czego ja nie zdołałem. Wierz mi, niewiele dzieci
będzie w stanie zrozumieć o co chodzi. Nawet tych starszych dzieci. Oni juŜ się zmienili, sa-
mi. Złamali się, nim obudziła się w nich świadomość tego kim są i kim mogliby być. Trudno
mi to wytłumaczyć. JuŜ dawno przestałem być dzieckiem, nawet myślę inaczej. Dlatego…
Potraktuj nasze rozmowy jako wskazówki na później. Gdy sam zaczniesz myśleć w ten spo-
sób.
– Tak szybko odchodzisz… A moglibyśmy… Moglibyśmy zostać przyjaciółmi.
– Nie, Arto. Przyjaciółmi nie bylibyśmy nigdy. Tutaj nikt nie ma przyjaciół i nigdy ich mieć
nie będzie, gdyŜ oznacza to strach, zazdrość i ból – prawdziwy ból, którego nikt nie zniesie.
Prawdziwa przyjaźń nas odsłania, wystawia na ból, otwiera szczeliny w zbroi, jaką budujemy
wokół siebie od pierwszego rozjaśnienia w szkole. Ulepszamy ją, z roku na rok, by chroniła
nas przed bólem, lecz coś takiego potrafi ją rozbić i uczynić nas zbyt wraŜliwymi by to
znieść. Arto, prawdziwa przyjaźń wymaga poświęcenia, a nawet ja nie potrafiłbym się po-
święcić dla ciebie. To jest moŜliwe, póki zbroja jest niekompletna. Gdy juŜ się zamknie…
wtedy jest za późno. Wiem, Ŝe juŜ się nie spotkamy i ty o tym wiesz, a jednak nasze oczy są
suche. Rozumiesz? Masz ledwie siedem lat i juŜ oduczyłeś się płakać. To nie jest normalne,
nigdy nie było, tylko tu… A ja mógłbym… Gdyby mnie zmusili, gdybym nie miał wyjścia,
mógłbym cię nawet zabić, tak po prostu. Myślałbym tylko o sobie. Nauczyli mnie wszędzie
widzieć wrogów, nawet we własnych rodzicach. Właśnie to zrobiła mi szkoła, zniszczyła
mnie i za to chcę się zemścić. Nie zdołałem jej zmienić, nie starczyło mi czasu, więc zrobię
coś innego. Przetrwam akademię, będę się krył, będę udawał, aŜ w końcu znajdę właściwy
moment i rozbiję to wszystko od środka. Muszę spróbować. I nawet jak mi się nie uda, to
umrę szczęśliwy, wiedząc, Ŝe widziałem, rozumiałem i spróbowałem to zmienić. I Ŝe nigdy
się nie poddałem.
Część pierwsza – Szkoła
Nowy
Arto Waspers mógł nie lubić szkoły – i nie lubił. Mógł jej szczerze nienawidzić – i czasami
tak było. Mógł myśleć, Ŝe jest głupia i bez sensu – tak było zawsze. Mimo to musiał do niej
chodzić, bo tak kazali dorośli i ich prawo. Więc chodził. Jako dziesięciolatek nie miał wiel-
kiego wyboru.
2
Lecz czasem szkoła mogła być miejscem ciekawych wydarzeń nawet dla ucznia z piątej klasy
– piątaka czy pętaka, jak czasem mówili złośliwie starsi chłopcy. I wszystko zapowiadało, Ŝe
tak będzie dzisiaj.
Mówię ci arto nie mamy co czekać ” – na projektorze, przez okienko rozmowy, przewi-
nęła się informacja od śimmiego, jego pierwszego zastępcy – „ dwa rozjaśnienia to juŜ
dwa rozjaśnienia inni nie daliby mu jednej lekcji
On jest z ziemi ” – odpisał szybko – „ niech pozna jak jest u nas
Trzymał dłoń tuŜ nad czterema niewielkimi, ułoŜonymi jeden nad drugim, płaskimi, wyryso-
wanymi światłem w powietrzu, wirtualnymi panelami. KaŜdy miał szesnaście klawiszy, roz-
mieszczonych w cztery kolumny, po jednej dla kaŜdego palca, oprócz kciuka – ten słuŜył do
uaktywniania wybranego panelu.
Pisywali do siebie duŜo i często – dla wielu było to jedynym zajęciem na lekcji. Tak jak jego
koledzy, sprawnie posługiwał się projektorem i klawiaturą. Potrafił błyskawicznie wystukać i
wysłać dowolnie długą wiadomość. Lecz potrafił znacznie więcej niŜ dobry wojownik w jego
wieku. Potrafił myśleć – i oceniać.
Więc dzisiaj ” – po chwili nadeszła odpowiedź.
Dzisiaj albo jutro ” – wystukał. – „ jajcogłowi juŜ go sprawdzają gdy skończą
ostatni test wtedy zdecyduję
Mamy pięciu na dwudziestu ośmiu po co nam jeszcze jeden
Jego zastępca nie wliczył Nowego do grupy. To było oczywiste. Nie wiedzieli, czy jest wart
zostania jednym z nich. Fakt, Ŝe dorośli przyłączyli go do jego klasy dla nich nie oznaczał
niczego, najwyŜej tyle Ŝe, w najgorszym razie, niechcący skazali go na bycie wyrzutkiem.
Lecz o tym dorośli wiedzieć nie mogli.
To dodatkowa darmowa głowa ” – napisał.
I nowy kłopot skąd weźmiesz dodatkowego wojownika aby go chronić
Arto zawahał się. śimmy miał rację. W grupie musi być równowaga, sam to powtarzał. Z
drugiej strony, szkoda mu było spisywać kogoś na straty, nie poznawszy jego moŜliwości.
MoŜe Nowy do czegoś się przyda? A moŜe próbuję na siłę znaleźć mu miejsce, nie potrafiąc
go wyrzucić?
Nie. Przed samym sobą musiał być szczery. Nie robił tego dla Nowego, lecz dla grupy.
Nie sądzę aby się nadawał na jajcogłowego ” – odpisał po chwili.
Na wojownika teŜ nie wygląda.
Wielu nie wygląda i co z tego aby tylko chciał walczyć
Nie wygląda na beksę chociaŜ nas unika
Uśmiechnął się do siebie. TeŜ to zauwaŜył, lecz jego autorytet nie pozwalał przyznawać racji
podwładnemu, nawet gdy był o rok starszy od niego.
Jeśli napiszą Ŝe się nie nada sam zajmę się resztą
Więc dzisiaj po szkole powiem innym ” – jego zastępca skończył rozmowę; okno dia-
logu zamknęło się.
Bycie kapitanem grupy miało swoje dobre strony. Miał zastępców i wojowników. Mógł im
rozkazywać, lecz jako przywódca był za nich odpowiedzialny. Według niego, przywództwo
nie było nagrodą – jak myślała większość wojowników – a funkcją, najwaŜniejszą ze wszyst-
kich, wymagającą szczególnej uwagi. Grupa darzyła go zaufaniem, a on odpłacał się rozwagą
w działaniu. Problemy grupy były jego problemami. Nie musiał kończyć czternastu lat, by to
zrozumieć.
Teraz jego funkcja wymagała podjęcia wciąŜ odkładanej decyzji – co mają zrobić z Nowym.
Powinien zdecydować o tym dzisiaj. Nie, śimmy miał rację. Powinien podjąć ją od razu, lecz
zwlekał i nawet nie wiedział dlaczego.
3
Od chwili kiedy się pojawił, Nowy był jedynym tematem wiadomości, jakie chłopcy wymie-
niali między sobą na kanale grupy. Jaki on jest? Czy go przyjmą, czy zostanie pozostawiony
samemu sobie jako wyrzutek? Ostatnie pytanie powracało jak kometa. Ilu z nich zdawało
sobie sprawę, Ŝe ich kapitan wciąŜ pozostawiał to pytanie bez odpowiedzi? Lecz dobry kapi-
tan musiał sprawiać wraŜenie, Ŝe jest pewny kaŜdej swojej decyzji, nawet gdy się waha. Nie
wypadało pytać się o radę.
Czy Nowy jest coś wart?
Niektórzy zdąŜyli porobić zakłady. Rzadko kiedy mieli tak dobrą okazję. Choć załoŜone
przedmioty były cenne, Arto nie brał w tym udziału. Myśl, Ŝe los Nowego moŜe się sprowa-
dzić do krótkiego, rzuconego w triumfie: „A nie mówiłem?” i zgarnięcia wygranej, przypra-
wiała go o dziwny ucisk w brzuchu.
Wątpliwości jak ta czasem pojawiały się w jego głowie, lecz pozostawiał je tylko dla siebie.
Nie dzielił się nimi z nikim, nigdy. Zaś chłopiec, który wzbudzał w nich taką ciekawość, ani o
tym wiedział, ani interesował się innymi uczniami w swojej nowej klasie. Dokładniej mó-
wiąc, unikał ich jak tylko mógł. Unikał wszystkich uczniów w szkole, a to niepokoiło grupę.
Wieczne unikanie innych dzieci nie było tu moŜliwe. Zwłaszcza starszych dzieci.
Kanał ogólny grupy wiele mówił o myślach innych chłopców. W jego grupie wszyscy byli
wobec siebie szczerzy. Z wymienianych wiadomości Arto łatwo odczytywał niecierpliwość, z
jaką oczekiwali na próbę Nowego.
Pochodził z dołu, z Ziemi. Nie znali takich dzieci, więc nikt nie wiedział czego się po nim
spodziewać. śycie na powierzchni planety zdawało się im miłe, spokojne i bezpieczne. KaŜ-
dy, kto stamtąd przybywał, automatycznie był uznawany za bezwartościowego słabeusza, nie
wiedzącego co to trudności i prawdziwa walka. Wielu uwaŜało, Ŝe Nowy to zwykła beksa i
mazgaj. Jego spokój i odsuwanie się od klasy brali za oznakę ukrywanego strachu.
Arto sądził inaczej. Nowy unikał ich, bo chciał, by go zostawili w spokoju. MoŜe nawet lubił
być sam. Z polecenia kapitana to zachowanie miało się wkrótce skończyć. Dla jego dobra, dla
dobra grupy.
Jako kapitan, zajmował uprzywilejowane miejsce w klasie – na samym końcu, w środkowym
rzędzie. Miał stąd doskonały widok na całe pomieszczenie. Spojrzał na Nowego, jak robił to
niemal na kaŜdej lekcji, bacznie obserwując jego zachowanie. Nowy miał krótkie, zaczesane
do góry, jasnobrązowe włosy i duŜe, szaroniebieskie oczy. Nie wyróŜniał się wzrostem ni
budową. Wyglądał jak przeciętny dziesięciolatek; wydawał się trochę słabszy i spokojniejszy
od swoich nowych kolegów, ale na Ziemi mogło to być normalne. Przestrzeń jedna wiedziała,
jakie były szkoły na dole.
Nowy nie próbował się rozglądać. W kaŜdej klasie wolne były tylko dwa boczne miejsca w
pierwszym rzędzie – najgorsze ze wszystkich. Drzwi znajdowały się po prawej stronie sali,
ale Nowy siadł na stanowisku po lewej, tak daleko od nich, jak tylko mógł. Według Arto, ten
wybór nie był przypadkowy. W obcym otoczeniu kaŜdy odruchowo wybierał miejsce jak naj-
bliŜsze drogi ucieczki. Postępując inaczej, Nowy chciał im pokazać, Ŝe się ich nie boi, lecz
Arto wiedział, Ŝe ten spokój jest sztuczny.
Nowy siedział jak gdyby nigdy nic, udając zamyślenie. Z niewielkim powodzeniem próbował
udawać lekcją. Nie odwracał się, nie patrzył się na nich, jakby nic go nie obchodzili, lecz lek-
kie drŜenie mięśni pod skórą na jego karku i zjeŜone
porastające go krótkie, dziecięce delikatne włoski, mówiły, Ŝe czuje na sobie spojrzenia in-
nych uczniów i się ich obawia. Arto z daleka wyczuwał jego lęk; czuł go w swoich noz-
drzach, węszył niemal jak drapieŜnik, wyczuwający krew swojej przyszłej ofiary. Bo tak na-
prawdę Nowy bał się ich wszystkich. NiewaŜne, jak bardzo starałby się tego nie okazywać,
Arto i tak by to wykrył. Strach prowokował. KaŜdy uczeń szybko uczył się go wykrywać –
tak samo jak maskować swój własny. Najwidoczniej, Nowy tego nie potrafił.
4
Dla wielu dwa rozjaśnienia oczekiwania, jakie dał nieświadomemu tego faktu Nowemu, to
było zbyt wiele. Chłopcy z grupy zaczynali się niecierpliwić. W okienku ogólnego kanału
rozmów ich grupy wciąŜ przewijały się zgadywanki i złośliwości pod adresem Nowego. Prze-
stał zwracać na nie uwagę, lecz sam fakt ich istnienia wciąŜ zajmował miejsce w jego świa-
domości. Dla twojego własnego dobra, Nowy, próba powinna się odbyć juŜ dzisiaj. Dość ob-
serwowania szkoły, czas byś stał się jej częścią.
Bo oni byli szkołą – jej uczniowie: starszaki i młodszaki, a nie nauczyciele, którzy…
– Arto! – do jego świadomości dotarł głos nauczyciela. – Arto Waspersie! Czy ty mnie słu-
chasz?
Natychmiast spojrzał w jego stronę. Stał się czujny. Mogli nie uwaŜać na lekcjach, lecz kaŜdy
z nich reagował na dźwięk swojego imienia jak na alarm.
– Tak, proszę pana?
Przypomniał sobie, Ŝe tematem lekcji, która w załoŜeniu miała ich nauczyć podstaw chemii,
były jakieś molekuły. Dokładniej, ich budowa i reguły łączenia się atomów w cząsteczki,
lecz, jak większość uczniów w szkole, nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Zwykle to na-
uczyciel był tym, który mówił, zaś jajcogłowi – jedynymi, którzy się tym interesowali. Tylko
oni z nim dyskutowali, pracowali nad schematami i odrabiali zadania, na bieŜąco przesyłając
wyniki do konsol swoich podopiecznych.
W końcu to była ich funkcja w grupie – sprawiać wraŜenie, Ŝe wszyscy pilnie się uczą i dbać
o to, by mieli dobre stopnie. I, pomyślał ze złością, pilnować, by nauczyciel nie zwracał na
nas uwagi. A zwykle robił to właśnie wtedy, gdy coś było nie tak.
Rzucił szybkie, gniewne spojrzenie na Rejkerta. Siedział nieco z przodu, w prawym rzędzie.
To on był jajcogłowym, który miał się nim opiekować podczas zajęć. Rejkert posłał mu prze-
praszające spojrzenie, lecz Arto juŜ skupił swoją uwagę na nauczycielu. Wymiana spojrzeń
zabrała im ledwie chwilę.
– Co mi moŜesz powiedzieć na temat węgla? Atomu węgla? – nauczyciel podszedł powoli w
jego stronę. Oby tylko nie stanął obok mnie, pomyślał Arto, albo za mną. Wtedy system śle-
dzący zmieni obraz na moim projektorze na taki, który ma pokazywać, Ŝe wykonuję ćwicze-
nia, choć wcale tego nie robię. A zmiana obrazu odetnie mnie od pomocy. Wtedy naprawdę
będę miał kłopoty.
Na szczęście nauczyciel stanął przed projektorem, uwaŜnie wpatrując się w swojego ucznia.
Wszystkie otwarte okienka toczących się rozmów pozostały widoczne. Arto na moment prze-
niósł spojrzenie z nauczyciela na projektor, ale nie na pomniejszony schemat cząsteczki, jaki
po drugiej stronie wypełniał niemal całą przestrzeń holograficznego obrazu, lecz na otwiera-
jące się właśnie okienko z czerwoną obwódką, które pojawiło się prawie natychmiast po za-
daniu pytania – i którego, mimo przezroczystości trójwymiarowej projekcji, nauczyciel nie
mógł zobaczyć.
Szybko przebiegł wzrokiem otrzymaną wiadomość.
– Więc… – zaczął po chwili wahania – atom węgla ma cztery… elektrony walencyjne, dlate-
go oddaje je równie łatwo jak przyjmuje nowe – zakończył pewnym siebie głosem.
– A zatem, ile moŜe tworzyć wiązań?
– Cztery – odpowiedział szybko, nawet nie patrząc na podpowiedź.
Nauczyciel wydawał się na coś czekać. Arto nie reagował, nie wiedząc o co chodzi. Sam nie
mógł się zorientować, a Rejkert dopiero analizował sytuację.
W końcu nauczyciel uznał, Ŝe się nie doczeka.
– Więc dlaczego na twoim modelu numer drugi ma tylko trzy? – spytał. – Nie wygląda
mi to na wiązanie podwójne.
– Wodór nie tworzy wiązań podwójnych. Nie w naturalnych warunkach. – Arto zrobił minę
zagapionego ucznia, który dopiero teraz zauwaŜył swoja pomyłkę. Rejkert dostrzegł pułapkę i
w porę napisał właściwą podpowiedź. – Mój błąd, zamyśliłem się – dodał od siebie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin