Sobota Jacek-Padlina.pdf

(1133 KB) Pobierz
Sobota Jacek-Padlina
Sobota Jacek - Padlina
Jacek Sobota
Padlina
Wydawnictwo Dolnośląskie
Dwie krople deszczu
Podinspektor policji Charles Dvoyatchny śnił, że popełnia zbrodnię. Sny podobnej treści miewał regularnie. Wszystkie
niezwykle realistyczne, dopracowane w szczegółach niczym intrygi sensacyjnych fabuł. Dvoyatchny nikomu o tym nie
wspominał. Bał się, że utraci prawo wykonywania zawodu, ewentualnie trafi do Dzielnicowego Domu Wariatów im. Philipa K.
Dicka. Stróż porządku publicznego winien śnić wyłącznie o publicznym porządku i jego przestrzeganiu. A mokre sny mogą mu
się kojarzyć co najwyżej z deszczem.
Dvoyatchny dorobił się nawet teorii na temat swych nocnych majaków. Sądził, że są odreagowaniem wrodzonej
praworządności, którą zawsze i wszędzie kierował się w codziennym życiu.
Tej nocy zamordował uroczego staruszka strzałem w głowę. Wyjrzał przez okno mieszkania ofiary; wychodziło na stary
ogród, więc zcałą pewnością „realia” jego snu nie pokrywały się z realiami Miasta-Molocha, a tym bardziej Wschodniej
Dzielnicy, zwanej również Doliną.
Z objęć snu wyrwał Dvoyatchnego deszcz. Z bliżej nieokreślonego powodu źle znosił opady atmosferyczne. Katherine
Oziem-blo, wychowawczyni z domu dziecka, opowiadała, że gdy go znaleziono, za sprawą głębokiego ukłonu losu w kuble na
śmieci, też padał deszcz. „To była istna ulewa” — dodawała zwykle. Być może stąd wzięła się radykalna awersja
Dvoyatchnego. Nie przepadał za Deszczową piosenką, zupą nazywaną kapuśniakiem oraz za wierszem polskiego poety, w
którym obsesyjnie powtarza się fraza „o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny”. Polską poezję oraz prozę czytał
powodowany kryzysem tożsamości, a także przymusem patriotycznym, ponieważ powiedziano mu kiedyś, że jego nazwisko
ma polski rodowód. Z tego samego powodu pił polską wódkę. Jednak nikt nigdy nie zdradził Charlesowi, dlaczego nazywa się
Dvoyatchny, a nie na przykład Rolls-Royce.
O szyby deszcz dzwonił jesienny, zatem inspektor udał się do knajpy U Boby'ego. Dvoyatchny był wdzięczny losowi za
dwutygodniowy urlop, jaki otrzymał po schwytaniu wielokrotnego mordercy na tle religijnym, Boba Sublokatora. Jak się miało
okazać, wdzięczność była przedwczesna.
Lokal nie grzeszył komfortem, jednak szyld nad wejściem głosił wszem i wobec, że „u Boby'ego zdrowiej i taniej”. Z
niezrozumiałych względów Dvoyatchny wierzył w te zapewnienia.
Boby na przywitanie posłał Dvoyatchnemu jeden ze swoich słynnych drewnianych uśmiechów. Inspektorowi wydawało
się, że słyszy odgłos pękających sęków. Jedynym klientem była pijana kobieta, która zabawiała się dogadywaniem Boby'emu.
W końcu barman nie wytrzymał i stwierdził, że kobiety są odważne tylko dlatego, że za rzadko dostają po mordzie. Następnie
dodał, że to pewnie ztego powodu świat przepełniony jest facetami, którym się zdaje, że są dżentelmenami.
— Ja tak o sobie nie myślę — dodał Boby.
Kobieta umilkła. Zdaniem Dvoyatchnego brakowało jej finezji, urody oraz trzeźwości spojrzenia.
— To, co zwykle — zadysponował inspektor. — Boby, dopilnuj, żeby nikt nie próbował dziś wymieniać ze mną
poglądów na jakikolwiek temat. Nie lubię tego.
Dvoyatchny zasiadł przy stoliku w głębi sali. Pił wódkę jak herbatę. Rażąca niezgodność w rytmie z ogółem pijących
skazywała go na samotność. Wyrok losu przyjmował z całą pokorą i pełnym zrozumieniem.
Na zewnątrz miliony deszczowych kropel popełniało samobójstwo, skacząc z wysokości nieba, tymczasem przez głowę
Dvoyatch-nego leniwym krokiem przechadzały się myśli egzystencjalne. Poza tym niepokojąco nasiliło się przeczucie istnienia
kogoś obdarzonego pokrewną Dvoyatchnemu duszą. To dziwne wrażenie towarzyszyło mu od dawna, jednak nigdy nie
odczuwał go tak silnie jak teraz. Inspektor Dvoyatchny, nie po raz pierwszy w życiu, jął obawiać się o zdrowie swych zmysłów.
Lokal zapełniał się niespiesznie, a Dvoyatchny, stopniowo i wprost proporcjonalnie do zwiększającego się stężenia
alkoholu we krwi, nabierał przekonania, że świat pozbawiony jest sensu. Dokładnie w momencie, w którym sformułował tak
radykalną tezę, w knajpie pojawił się człowiek o twarzy szarej jak popiół. Zupełnie jakby niebiosa postanowiły odpowiedzieć
Dvoyatchnemu na wyrażone przed chwilą wątpliwości.
Widok był tak niesamowity, że w lokalu zaległa cisza, mącona tylko odgłosami deszczu, który jak zawsze wygrywał
swoje melodie.
Nieznajomy rozglądał się, jakby kogoś poszukując.
— Mam nadzieję, że dobrze pan się czuje — wyraził troskę Boby.
— Nie narzekam — odparł nieznajomy.
— Bo... jakoś tak gwałtownie poszarzał pan na twarzy...
Ktoś nerwowo zachichotał, po chwili wszyscy zaśmiewali się do łez. Napięcie opadło jak płatki z więdnącego kwiatu,
zewsząd posypały się niewybredne komentarze.
— To czarnuch, tyle że szary!
— Facet musi palić dowcipy na popiół...
— Mutant jakiś.
Człowiek o szarym obliczu nie zwracał na to uwagi. Jego spojrzenie zatrzymało się na Dvoyatchnym. Inspektor poczuł
się nieswojo. Oczy nieznajomego również były szare.
— Mogę się dosiąść? — Zapytał.
Dvoyatchny był zaintrygowany, zatem po krótkim wahaniu wyraził zgodę. Jednocześnie zastanawiał się, czy szarzyzna
nieznajomego może być zaraźliwa.
1 / 75
514179167.002.png
Sobota Jacek - Padlina
— Podinspektor Charles Dvoyatchny, nie mylę się?
— Rozumiem, że pan mnie zna. Ja sobie pana nie przypominam, a sądzę, że zapamiętałbym pańską twarz.
— Rzeczywiście, wiem o panu sporo. Charles Dvoyatchny; podinspektor policji w dzielnicowym komisariacie Miasta-
Molocha. Pomimo młodego wieku szereg spektakularnych sukcesów zawodowych. Wiek — dwadzieścia dziewięć lat. Wzrost:
metr siedemdziesiąt osiem. Waga: siedemdziesiąt trzy kilogramy. Sierota i znajda wychowany w domu dziecka. Introwertyk
cierpiący skrycie na monofobię, czyli lęk przed samotnością. Ulubiony kolor: czarny. Ulubiony film: Nierozłączni Davida
Cronenberga. Znak zodiaku: Bliźnięta. Nawiasem mówiąc, bliźnięta to symbol dualizmu ludzkiej natury. Symbolizują również
rodzeństwo, z którego jedno jest dobre, drugie zaś złe; jedno pomocne w dziele budowania cywilizacji, drugie destrukcyjne.
Chaos i ład.
— Nie mam zielonego pojęcia, do czego pan zmierza, panie.
— Nazywam się Grey — nieznajomy uchylił kapelusza. Dvoyatchny wolałby, żeby uchylił rąbka tajemnicy.
— Taaa. Nie wiem też, skąd czerpie pan informacje na mój temat. Moje dane, jako funkcjonariusza służb porządku
publicznego, objęte są dość ścisłą tajemnicą. Mógłbym pana aresztować, panie. Grey.
— Posiadam odpowiednie pełnomocnictwa, inspektorze. Jestem oficerem Interpolu. Myślę, że słyszał pan o tej
instytucji. Mamy bogate tradycje.
— Ale.
— Lubię wiedzieć wszystko o ludziach, z którymi przyjdzie mi współpracować.
— Nie rozumiem.
— Potrzebuję pańskiej pomocy, Dvoyatchny. Potrzebuję pomocy człowieka, który zna Wschodnią Dzielnicę jak własną
kieszeń.
— Jestem w tej chwili na zasłużonym urlopie. Mój bezpośredni przełożony.
— Pański bezpośredni przełożony, inspektor Josef Nobody, został już poinformowany. Tworzy pan wraz ze mną
dwuosobową grupę operacyjną o specjalnych uprawnieniach.
— Ma pan na wszystko gotową odpowiedź.
— Szczycę się swoim profesjonalizmem. Dvoyatchnemu krew uderzyła do głowy.
— Pan jest profesjonalistą! — krzyknął, czuł bowiem realne zagrożenie ciągłości urlopu. — Tu jest Dolina, mój panie!
Dolina, rozumie pan?! Tu żyje ponad trzy miliony ludzi!!! Różnokolorowych, choć szarego pośród tego mrowia nie
uświadczysz! Stłoczeni na stosunkowo niewielkim obszarze! Tu co trzy minuty ginie człowiek, a co dwie przychodzi na świat
kolejny, który najprawdopodobniej również niebawem będzie truposzem! A wykrywalność sprawców waha się w granicach
czternastu procent! !! Pan mi mówi o profesjonalizmie? No i jeszcze ten deszcz.
— Zdaję sobie sprawę z tego, że znajdujemy się w tak zwanej Dolinie, inspektorze Dvoyatchny. A propos, czy wie pan,
że dolina symbolizuje, między innymi, kobiece łono? — Grey nie przejął się dramatyczną przemową Dvoyatchnego.
— Nie sądziłem, że profesjonaliści pozwalają sobie na takie fry-wolności. — rzekł Dvoyatchny z bezsilnym przekąsem.
— Deszcz z kolei to symbol boskiej płodności. Taka boska sperma. Zabawne skojarzenie, prawda?
— Rzeczywiście. Jeśli ma pan pod ręką jeszcze jakieś, to proszę mi go nie zdradzać. Mógłbym pęknąć ze śmiechu. Ale
chodźmy stąd w jakieś spokojniejsze miejsce. Jestem ciekaw pańskiej historii.
Wyszli na deszcz. I znowu Dvoyatchny doznał przeczucia, że istnieje na świecie ktoś niezmiernie mu bliski. I nie
chodziło bynajmniej o Monikę Zangwill, nauczycielkę, lat dwadzieścia osiem, z którą nie łączyło go nic prócz
nieodwzajemnionej miłości.
Mieszkanie Dvoyatchnego zawalone było stertami książek, w większości nieprzeczytanych. Inspektor łudził się, że
kiedyś uda mu się nadrobić dotkliwe braki w kulturze słowa.
Grey potknął się o Przypadki Robinsona Crusoe, Dvoyatchny pośliznął na Długim pożegnaniu Chandlera. Kiedy
zajaśniało światło, mogli unikać podobnych pułapek.
Rozsiedli się w fotelach. Głosem dystyngowanym i pełnym oszczędnego dystansu Grey zrelacjonował historię pewnego
śledztwa. Bohaterem opowieści był niejaki Jonathan Twinson, bezduszny i sprawny morderca, którego oblicze stanowiło
nieodgadnioną tajemnicę. Podążając tropem Twinsona, Grey znalazł się w Mie-ście-Molochu. Do tej pory morderca działał
wyłącznie na terenie Europy. Początkowo jego osobę wiązano ze zbrodniczą organizacją faszystowską Organisation Secrete
d'Action Revolutionnaire et Nationale, finansowaną ongiś przez Mussoliniego, a reaktywowaną niedawno. Jednak Twinson był
człekiem niezależnym, a dla wspomnianej organizacji wykonał tylko kilka zleceń.
— Psychopata? — zapytał Dvoyatchny bez cienia ciekawości w głosie.
— Nie mamy co do tego całkowitej pewności.
— A skąd pewność, że znajdziemy go na terenie Doliny?
— Moje informacje są ścisłe, a ich źródło musi pozostać tajemnicą.
— Z tego, co do tej pory usłyszałem na temat pana Twinsona, żadna informacja o nim nie może być ścisła. Facet to
współczesny pod każdym względem Zorro, przy czym współczesność rozumiem jako pewien brak. Brak sentymentów. Brak
pretensji do szlachetności. Można by te braki mnożyć, aż uzyskalibyśmy pustynię mentalną. Co to, do diabła, znaczy, że jego
twarz jest nikomu nieznana?
Dvoyatchny podszedł do okna. Oczywiście wciąż padało. Patrzył na Czternastą Ulicę, dokładnie na miejsce, gdzie przed
laty zamordowano Prezydenta Federacji. Oto jedno z nielicznych historycznych miejsc w Dolinie.
— Znaczenie moich słów jest dość oczywiste, inspektorze — odparł Grey. — Rysopis pana Twinsona jest nam nieznany.
— Dziwi mnie, że w ogóle znacie jego nazwisko.
— Zapewne fałszywe. Tak przedstawiał się swoim zleceniodawcom.
— Czy owi zleceniodawcy nie mogliby podać rysopisu Twinsona?
— Rozmawiał z nimi telefonicznie.
— Sądzi pan zatem, że kolejne zlecenie wykona na terenie Doliny. Dlaczego?
— Moje informacje są ścisłe.
2 / 75
514179167.003.png
Sobota Jacek - Padlina
— To już słyszałem. Mógłby pan podać nazwisko kolejnej ofiary Twinsona?
— Nie.
— W jaki sposób mamy go pojmać?
— Jest zbrodnia, zatem musi być i kara.
— Pan pije do Dostojewskiego. — Dvoyatchny odszukał wzrokiem półkę zksiążkami rosyjskiego pisarza. Postanowił
kontynuować grę w tytuły, mimowolnie rozpoczętą przez Greya. — Jest pan idiotą, Grey.
— A pan, w gruncie rzeczy, młodzikiem.
— Odbył pan swoją. odyseję nadaremnie. Dolina to nie Itaka, Grey, a pan zachowuje się jak prostaczek za granicą.
— Proszę tak nie mitologizować swojej Doliny. To żaden tam zaginiony świat. Owszem, przewiduję pewne problemy ze
znalezieniem Twinsona. Ale kłopoty to moja specjalność.
— Poddaję się. — Dvoyatchny nie miał innego wyjścia. W zasięgu jego wzroku znajdował się bowiem już tylko
Słownik filozofii Didiera Julii i nie bardzo wiedział, jak wkomponować ten tytuł w rozmowę. Bardziej oczytany Grey czerpał
tytuły z pamięci. Dvoyatchny postanowił zmienić temat.
— Skąd ta nietypowa karnacja pańskiej skóry? Eksperyment genetyczny? Olejek do opalania? Jest pan nieudanym
prototypem supermana?
— Dlaczego nieudanym? — po raz pierwszy, odkąd się poznali, Dvoyatchny ujrzał na twarzy Greya coś, co niemal
odpowiadało definicji uśmiechu. — Kolor szary ma oczywiście swoje znaczenie symboliczne. W tej chwili jednak nie zdradzę
panu jakie. Napiłbym się gorącej herbaty.
Dvoyatchny udał się do kuchni i wydał stosowne dyspozycje czajnikowi. W drodze powrotnej sięgnął po swój żelazny
zapas wódki.
— Musiał pan mieć cholernie ciężkie dzieciństwo — postawił wódkę na stole.
— Nie cięższe niż pan, inspektorze. Pozwoli pan, że pozostanę przy herbacie?
Dvoyatchny pozwolił.
— Ciągle nie rozumiem, dlaczego właśnie ja? Ktoś mnie panu polecił? Uważam, że Nobody jest lepszy.
— Proszę mi powiedzieć, Dvoyatchny, dlaczego właściwie zdecydował się pan na zawód policjanta?
— Nie zastanawiałem się nad tym. Z całą pewnością nie było to zrządzenie czuwającej nade mną Opatrzności.
Przekonuję się o tym, ilekroć widzę stan mojego konta. Prędzej był to traf, który, jak wiadomo, bywa ślepy i trafia kulą w płot.
— To nie był przypadek, Dvoyatchny. W pańskiej naturze jest nadawanie światu sensu, porządkowanie,
przeciwdziałanie chaosowi. A Twinson jest ucieleśnieniem chaosu.
— Z tego powodu wybrał pan mnie?
— Między innymi.
— Sądzi pan, Grey, że świat nie jest pozbawiony sensu?
— Myślę, że będąc na moim miejscu, myślałby pan podobnie.
Zapadło milczenie. Do okien dobijał się deszcz jesienny. Grey pił herbatę, Dvoyatchny wódkę. Pili w tym samym
tempie.
Hol komisariatu Wschodniej Dzielnicy od dziesięcioleci utrzymywany był w barwie krwistoczerwonej, co nie miało
racjonalnych przesłanek. Tradycja rzadko rości sobie prawo do racjonalności.
Na ścianach wisiały starannie oprawione w ramki wycinki z gazet wieszczące o spektakularnych sukcesach
funkcjonariuszy komisariatu. Wycinków donoszących o klęskach nie wywieszano. Dvoyatchny pomyślał, że pewnie niedługo
zawiśnie tu wycięty z „Moloch News” artykuł o aresztowaniu Boby'ego Sublokatora. Sprawa Boby'ego znajdowała się właśnie
na wokandzie i wszystko wskazywało na to, że Sublokator niebawem po raz ostatni w życiu zasiądzie na krześle.
Dvoyatchny wspiął się na drugie piętro. Wszedł bez pukania do gabinetu inspektora Josefa Nobody'ego.
Nobody, jak miał to w zwyczaju, siedział z nogami zarzuconymi na stół i wertował przedwczorajszą gazetę. Poza tym
bez przyjemności palił papierosa. W ogóle sprawiał wrażenie człowieka, któremu bardzo niewiele czynności sprawia
przyjemność. Obrzucił Dvoyatchnego krótkim spojrzeniem i wrócił do lektury.
— Sądziłem, że jestem na urlopie — rzekł Dvoyatchny z wyrzutem w głosie.
— Sądy są od sądzenia — Nobody nie oderwał się od gazety.
— O co chodzi, Jos? — Dvoyatchny był poirytowany i nie krył się ztym. — Nie mamy co robić?! Wykrywalność.
— Wiem, wiem. Czternaście procent i tak dalej. Przyszedłeś tu zapewne w sprawie pana Greya?
— Tak.
— Wiem o nim tyle, co kot napłakał, a koty nie płaczą. Wiem, że jego nazwisko jest dowcipem, a wygląd — wyglądem
szarego obywatela tego świata. Bez wątpienia jest również szczęśliwym posiadaczem szarych komórek. Podaje się za oficera
Interpolu i życzy sobie współpracować ztobą, znikim innym. Nie mam szarego pojęcia, skąd ciebie zna i dlaczego wie o tobie
tak dużo. Nie widzę jednak między wami żadnego podobieństwa, również w kolorze skóry. Przypuszczam zatem, że nie łączy
was pokrewieństwo ani też inne koneksje. Dodam, że tak zwane czynniki oficjalne zwróciły się do mnie z prośbą, bym
traktował życzenia pana Greya jak polecenia służbowe. Trochę mnie to wszystko irytuje, myślę jednak, że nie bardziej niż
ciebie.
W czasie tej przemowy Dvoyatchny rozglądał się za miejscem nadającym się do siedzenia. Daremnie. Pokój
Nobody'ego przypominał skup makulatury nienadążający zprzerobem surowców wtórnych. Stosy dalekich od ukończenia
raportów i kurz podnoszący swój bezkształtny łeb przy każdym gwałtowniejszym poruszeniu. Dvoyatchny nie miał wyjścia —
musiał stać.
— Może usiądziesz? — zapytał Nobody bez śladu ironii w głosie.
— Słyszałeś o Jonathanie Twinsonie?
— Grey coś o nim wspominał. Jakiś trupiarz zawodowy.
— Zastanawiające, że nie słyszeliśmy do tej pory o takim wyczynowcu. — Dvoyatchny zawiesił głos.
3 / 75
514179167.004.png
Sobota Jacek - Padlina
— Nigdy nie wieszaj głosu w mojej obecności, Charlie — zdenerwował się nieoczekiwanie Nobody. — Nie znoszę
tego. Tani i teatralny chwyt. Nikt nikogo nie wiesza od ponad stu lat, bo to podobno niehumanitarne. Jeśli już musisz
eksterminować swój cholerny głos, to raczej sadzaj go na krześle elektrycznym. Być może Twinson nie dba o reklamę. Chyba
za mocno przejąłeś się tą sprawą, Charlie. W końcu nawet nie mamy pewności, że Twinson istotnie jest w Dolinie. A jeśli
nawet, to może tylko w celach rekreacyjnych. Pokaż panu Greyowi Dolinę, jeżeli jest złakniony sennych koszmarów na jawie.
Traktuj to jak urlop. I rozluźnij się, chłopcze. Wiem, nerwy. Sublokator o mało cię nie dostał, ale przecież to my dostaliśmy
skurwysyna. Cześć. Muszę ukończyć raport.
— Byłby to biały kruk.
— Później ustalę cenę wywoławczą. Zmiataj.
— Jeszcze jedna prośba, Jos. Niech Jajogłowy dowie się czegoś o panu Greyu. Wiesz, jak to jest.
— Wiem. Czternaście procent i tak dalej. Wynoś się, Charlie. Mam potwornego kaca, a gdzieś pośród stosu tych akt
znajduje się przemyślnie ukryta buteleczka, nie pamiętam tylko, w jakim stopniu pełna, a w jakim pusta. Od jutra rzucam picie,
ale dziś. — Nobody zgilotynował własny głos.
Umówili się z Greyem w East Show, knajpie, która niezasłużenie cieszyła się w Dolinie estymą. Główną atrakcją były tu
cotygodniowe brutalne widowiska sex-jitsu, czyli wojna płci przeniesiona na ring.
Z zewnątrz lokal nie prezentował się efektownie. Tania buda otoczona błotnistym podjazdem. Latające limuzyny
pojawiały się jak stado sępów, które szóstym zmysłem wyczuwają padlinę. Padał deszcz. Szare niebo kojarzyło się
Dvoyatchnemu z fizjonomią Greya.
Grey był już w środku. Zasiadł przy stoliku maksymalnie oddalonym od centralnie ulokowanego ringu i oszczędnymi
łykami popijał parującą herbatę. Wzbudzał swoim wyglądem umiarkowaną sensację, wszyscy bowiem czekali na walkę.
— Nie uważa pan, że nasze śledztwo ma jak dotąd dość szczególny przebieg? — zapytał Dvoyatchny. — Spotykamy się
w różnych lokalach, rozmawiamy o domniemanym sensie świata, jego wymiarze symbolicznym, o literaturze. O wszystkim,
tylko nie o panu Twinsonie i jego potencjalnych ofiarach. Trochę to odległe od zwyczajowej procedury. Czy tam u was, w
Europie.
— My nie prowadzimy śledztwa, inspektorze — przerwał Dvoyatch-nemu Grey.
— Nie rozumiem.
— Czekamy na pierwszy ślad, czyli pierwszy mord, jakiego bez wątpienia dopuści się Twinson.
— Trochę to cyniczne.
— Więc zmieńmy temat. Widzę na sali kilka znakomitości Miasta-Molocha.
— Myślałem, że to ja mam być pańskim przewodnikiem.
— Tak, ale po rynsztokach, nie po salonach. Założę się, że nie ma pan pojęcia, kim jest ten dwumetrowy bez mała
dżentelmen przechadzający się po sali groteskowym krokiem?
— Rzeczywiście.
— To Derek Kinoll, malarz. Słynny, a co ważniejsze — kupowany. Słynie z niesłychanego rozmachu wizji. Złośliwi
powiadają, że zawdzięcza go imponującemu zasięgowi ramion i długim pędzlom. Albo ten postawny, siwiejący blondyn.
— Tego znam — przerwał Greyowi wywód Dvoyatchny. — To Thomas Voytulevitch. Zaczynał od sieci sklepów
warzywniczych, a teraz jest właścicielem sieci przedszkoli i niewielkich burdeli.
— Pan zna tylko jeden aspekt jego działalności. Tymczasem Voytulevitch jest także wielkim miłośnikiem i mecenasem
sztuki, dawniej — również sponsorem Kinolla.
— Do czego pan zmierza, Grey?
— Do tego, że świat jest w istocie wieloaspektowy, pluralistyczny, wymykający się prostym analogiom, nie do objęcia
jedną definicją. Ale jednak sensowny.
— Nie zgadzam się. Sensy nadają światu ludzie. Tyle sensów, ilu ludzi, oto koronny dowód na bezsens świata. Religijne
systemy, filozoficzne teorie, prawne kodeksy. wszystko to jest protezą sensu. Co więcej, ludzie tworzą to wszystko z
wyrachowania i egoizmu, choć czasem także z powodu zagubienia. Świat trzeba sobie jakoś „ustawić” we łbie, co oczywiście
nie ma nic wspólnego z tak zwaną „obiektywną prawdą”; inaczej nie da się w nim żyć. Nie wierzę w sens. Nie wierzę w
altruizm. Nie wierzę w sens altruizmu.
— Nic nowego. Wpadło na to przed panem kilku filozofów, choćby Thomas Hobbes i jego słynna umowa społeczna.
— To tylko mnie utwierdza w moim.
— Jest pan człowiekiem zgorzkniałym. No a miłość? Co z miłością?
— To sprawa hormonów.
— A Monika Zangwill?
— Skąd. — Dvoyatchny posadził głos na krześle elektrycznym.
— Moje informacje.
— …są ścisłe. Irytuje mnie pan, Grey.
— Czy wie pan, co powiedział o miłości Albert Camus? Czytał pan Dżumę? Pan jest nieukiem, Dvoyatchny. Camus ujął
to tak: „Nie jest ważne, czy ktoś nas kocha, ale czy my sami zdolni jesteśmy do miłości”. Piękne, prawda?
— Ale.
— Pozwoli pan, że powiem coś jeszcze. Potem rozejdziemy się, by mógł pan spokojnie spędzić bezsenną noc na
bezproduktywnych rozmyślaniach. Pan jest sceptykiem, Dvoyatchny. Sądzi pan, że świat jest chaosem bez początku i bez
końca, a jednocześnie próbuje pan przeciwdziałać aspektom tegoż chaosu, co, zgodnie z wyznawanym przez pana
światopoglądem, jest zajęciem idiotycznym, bo beznadziejnym. Filozoficzne rozdwojenie. to charakterystyczne dla
zodiakalnych Bliźniąt.
Na ringu rozpoczęła się walka. Atmosfera gęstniała jak stara zupa.
— To się nie opłaca — powiedział Grey.
— Co się nie opłaca?
4 / 75
514179167.005.png
Sobota Jacek - Padlina
— Sceptycyzm. Słyszał pan o Zakładzie Pascala? Blaise Pascal, filozof. Udowodnił, że opłaca się wierzyć w Boga. Jeśli
bowiem Bóg nie istnieje, to zarówno nasze niedowiarstwo, jak i wiara nie przynoszą żadnych korzyści. Natomiast jeśli istnieje,
to wiara przynosi nam, bagatela, życie wieczne. Odpowiednio — niewiara w tym wypadku oznacza całkowitą klęskę. Niech
pan sobie wyobrazi, że za ładem świata stoi Bóg. Opłaca się wierzyć, zapewniam pana.
— A jednak sceptycyzm bywa postawą obronną — powiedział Dvoyatchny. — Pozwala uniknąć dotkliwych
rozczarowań.
— Często bywa tych rozczarowań przyczyną, panie Dvoyatchny.
Zgodnie z przewidywaniami Greya, Dvoyatchny spędził noc na jałowych dywagacjach. Cała ta historia o Twinsonie
wydała się inspektorowi naciągana. Oto oficer Interpolu, obdarzony przez macochę naturę skórą o barwie popiołu, zjawia się w
Dolinie, by schwytać niebezpiecznego przestępcę. Nie zna jego twarzy, na dobrą sprawę nic o nim nie wie. Z tajemniczych
powodów jest jednak przekonany, że kolejny mord zostanie popełniony właśnie na terenie Doliny. Wniosek: Grey wie więcej,
niż mówi. Ale dlaczego ukrywa przed Dvoyatchnym ważne dla śledztwa informacje? I jakim cudem wiedział tyle na temat
samego Dvoyatchnego? Skąd mógł się dowiedzieć o preferencjach filmowych Dvoyatchnego? Inspektor właściwie dopiero
teraz zdał sobie sprawę, że istotnie, zjakichś powodów to właśnie Nierozłączni Cronenberga z genialną podwójną rolą Jeremy
Ironsa wydawali mu się niesłychanie dobrym obrazem. Zagadka w zagadce.
Przeczucie bliskiej obecności pokrewnej Dvoyatchnemu duszy nasilało się niepokojąco.
Próbował czytać Panią Bovary, ale treść książki umykała przed jego świadomością, a nie miał ochoty na pościgi.
W ten sposób doczekał świtu. Szarego świtu.
Od śniadania oderwał go śpiew telefonu. Dziś śpiewał basem, wczoraj — falsetem. Przez krótką chwilę żywił
irracjonalną nadzieję, że rozmówczynią okaże się Monika Zangwill, nauczycielka, lat dwadzieścia osiem. Podobno wciąż
samotna.
Ale to tylko Nobody.
— Mamy trupa — rzekł.
— Twój trup nie robi na mnie wrażenia. W Dolinie co trzy minuty.
— A wykrywalność sięga czternastu procent. Dzwonię, bo jeszcze jesteś policjantem i powinieneś poczynić pewne kroki
w celu schwytania przestępcy. To twoja praca. Tego oczekuje od ciebie społeczeństwo. Poza tym Grey jest przekonany, że
mordercą jest pan Twinson. Nie wiem, skąd czerpie pewność, ale widzę, że posiada głębokie jej pokłady. Dzwonię z miejsca
zbrodni. Jest tu także pan Grey. Stoi sobie przy oknie i z nieodgadnionym wyrazem szarej twarzy czyni użytek z szarych
komórek. Ten facet mnie niepokoi. Przyjeżdżaj. Sto Piętnasta Ulica. Budynek numer siedem.
— Będę.
Sto Piętnastą Ulicę zamieszkiwała różnokolorowa ludność będąca stałym obiektem napaści neonazistowskich,
whitepowerowskich ugrupowań w stylu Whiteheadów. Ci ostatni z kolei bywali regularnie atakowani przez bojówki
neokomunistycznych Redheadów i vice versa. Wszyscy byli wytworem miasta. Miasto było wytworem ludzi. Dvoyatchny
pomyślał, że w świetle tych faktów wywody Greya na temat sensu świata traciły sens.
Wokół budynku numer siedem kłębił się tłumek ciekawskich. Kordon umundurowanych przepuszczał nielicznych, w tej
liczbie i Dvoyatchnego. Z tłumu posypały się niewybredne komentarze. Mimo nieustannego zagrożenia największą niechęcią
społeczności lokalnej cieszyli się policjanci.
Dvoyatchny wszedł na klatkę schodową. W nozdrza bił ostry jak brzytwa smród uryny i piwnicznej wilgoci. Odgłosy
wydawane przez ekipę śledczą dochodziły gdzieś z góry, a windy nie było.
Dvoyatchny podjął wspinaczkę po stromych schodach. Na trzecim piętrze spotkał Nobody'ego.
— I co my tu mamy?
— Sito, bracie. Siedemnaście strzałów i wszystkie celne.
— Sporo.
— W okolicach dwunastego wystrzału sąsiedzi zapewne pomyśleli, że co za dużo, to niezdrowo, i postanowili
zawiadomić policję. Gdyby morderca nie był aż tak ekstrawagancki i poprzestał na standardowym strzale w łeb,
dowiedzielibyśmy się o tym za jakieś dwa tygodnie.
— Rysopis?
— Nic. Mamy bardzo powściągliwych świadków. Nikt nie podszedł do judasza, jakby w obawie przed jego
pocałunkami. Nikt nie chce się znaleźć w sądzie. Nawet w charakterze świadka. To Dolina, Charlie.
— Taaa... czternaście procent — powiedział Dvoyatchny i uśmiechnął się. Nobody odpowiedział mu tym samym.
Weszli do mieszkania. Laborant zdejmował odciski palców z framugi drzwi wejściowych, policyjny fotograf robił
zdjęcia.
Trup spoczywał w spokoju w kuchni i sprawiał wrażenie zimniejszego od lodówki. Nad ciałem, w zadumie, pochylał się
koroner.
Przy oknie stał zadumany Grey. Robił na członkach ekipy daleko większe wrażenie niż kuchenny trup.
— Jeden z pocisków zmasakrował twarz, pozostałe utkwiły w korpusie — powiedział Nobody do Dvoyatchnego.
— A co z corpus delicti? — zainteresował się Dvoyatchny. — Znaleziono narzędzie?
— Nie.
— Piętnaście zsiedemnastu strzałów było śmiertelnych — stwierdził koroner.
— To po co aż siedemnaście? — Dvoyatchny wyszedł z kuchni.
— Wariat. Jeśli mamy do czynienia z psychopatą na miarę Sublokatora, będą kłopoty. — Nobody zapalił papierosa. —
Trzeba będzie skonsultować się z jakimś psychiatrą.
— Zgon nastąpił przed godziną — znów odezwał się koroner.
— To Jonathan Twinson — przerwał milczenie Grey. Nobody spojrzał na niego niechętnie. Postanowił kontynuować
wywód.
5 / 75
514179167.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin