Carla Cassidy - Chłopiec z zaświatów.pdf

(570 KB) Pobierz
217157508 UNPDF
Carla Cassidy
Chłopiec z zaświatów
217157508.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Długa, wąska droga prowadząca do domu na wzgórzu nie była
oświetlona. Dolina poniżej pogrążyła się we mgle. Gęste, szare
tumany kompletnie zasnuły miasteczko Kingsdon w stanie Missouri.
Julia Kingsdon zatrzymała samochód przy krawężniku i zgasiła
silnik. Sprawdziła, czy Bobby wciąż śpi głęboko na tylnym siedzeniu,
po czym wysiadła. Przeciągnęła się, próbując rozluźnić mięśnie
napięte po dwóch dniach siedzenia za kierownicą.
Wzięła głęboki wdech i wolno wypuściła powietrze. Oparła się o
przedni zderzak samochodu. Powinna zebrać myśli, zanim pokona
resztę drogi do domu brata jej zmarłego męża.
Obciągnęła sweter. Nie była pewna, czy przyczyną chłodu, który
powodował gęsią skórkę na plecach, było po prostu wieczorne,
jesienne powietrze, czy też raczej perspektywa zmierzenia się z
nieznanym.
Nieznane. Po raz kolejny spojrzała na Kingsdon Manor. Dom był
architektonicznym dziwolągiem. Szare kamienie i wieżyczki w
narożnikach należały do innej epoki i innego miejsca. Wyglądały bez
wątpienia dziwnie na wzgórzu w południowej części stanu Missouri.
Na jednej z wieżyczek umieszczono blaszany wiatrowskaz w
formie koguta, zupełnie nie pasujący do architektury budynku.
Wieczorna bryza końca lata sprawiła, że blaszany kogut kręcił się
chaotycznie dookoła własnej osi. Okna były ciemne i rozwarte, jakby
gotowe połknąć każdego, kto śmiał się tu zjawić. Nawet złota
poświata zmierzchu nie była w stanie rozjaśnić posępnych cieni
spowijających ten dom.
Przejechała pół kraju, żeby się tu dostać, i tak naprawdę nie miała
pojęcia, co ją czeka. Była pewna jedynie tego, że musiała tu
przyjechać. Ona i jej syn nie mieli się dokąd udać.
Wzdrygnęła się jeszcze raz i wróciła do samochodu. Wciąż się
zastanawiała, czy przyjazd tutaj nie był pomyłką. Może lepiej było
zostać w Nowym Jorku i toczyć dalej codzienną walkę o przetrwanie?
Zacisnęła dłonie na kierownicy. Czuła rosnącą determinację. Nie,
musiała tu przyjechać. Musiała spotkać brata swojego świętej pamięci
męża. Zależało jej na tym, żeby Bobby poznał swojego jedynego,
poza nią, krewnego. A poza wszystkim innym, to było dziedzictwo
Bobby'ego. Miała prawo się go domagać w imieniu syna.
217157508.003.png
Spojrzała przez ramię na chłopca pogrążonego we śnie. Trzymał
w ciasnym uścisku pluszowego psa, z którym spał każdej nocy przez
ostatnie siedem lat. Słodki Bobby! Serce jej topniało, kiedy patrzyła
na ciemne, rozczochrane włosy, na okrągłe, zarumienione policzki.
Ostatni rok był dla niego bardzo ciężki. Okazał się trudny dla nich
obojga.
Już czas. Zapaliła silnik. Kiedy jechała dalej drogą, serce
łomotało jej w piersi coraz mocniej. Jakiego powitania mogli się
spodziewać? Kilkakrotnie napisała do Foresta Kingsdona. W listach
wyjaśniała szczegółowo, że chciałaby przyjechać i przedstawić mu
Bobby'ego. Nie dostała żadnej odpowiedzi. Wcale jej zresztą tak
naprawdę nie oczekiwała. Forest nie przyjechał na pogrzeb Jeffrey'a,
nie przysłał kondolencji. Julia nie wiedziała, co spowodowało
rozdźwięk między Jeffrey'em a jego młodszym bratem lata temu.
Jednak cokolwiek to było, nawet śmierć nie zrobiła w tym wyłomu.
Odsunęła od siebie wspomnienia o mężu. Te myśli przynosiły
różne uczucia - ból, poczucie utraty i zawsze poczucie winy.
Zatrzymała samochód przed wejściem do domu. Zgasiła silnik,
ale jeszcze przez chwilę została za kierownicą, przyglądając się
uważnie pogrążonemu w ciemnościach budynkowi. Z bliska robił
jeszcze posępniejsze wrażenie. Na wzgórze dotarła już mgła i parter
Kingsdon Manor wyglądał teraz jak zasnuty oddechem ducha. Blada
poświata ze środka przemieniała mgłę w niesamowite, żółtawozielone
opary.
Otworzyła tylne drzwi i wzięła Bobby'ego na ręce. O dziwo,
chłopiec nie obudził się. Zamiast tego wtulił w nią małe ciałko i
otoczył ją ciasno nogami w pasie. Oddychał głęboko i regularnie.
Dzieciak przespałby chyba zrzucenie bomby atomowej, pomyślała z
uśmiechem. Nie minie wiele czasu i zrobi się tak duży, że matka nie
będzie w stanie go unieść. Wdychała zapach małego chłopca. Jej serce
znowu zalała fala miłości.
Martwiła się o syna. Nie umiał sobie poradzić bez ojca. Przez
ostatnich kilka miesięcy był bardzo przygnębiony. Zrezygnował ze
swojej niezależności siedmiolatka i powrócił do stadium kurczowego
trzymania się matki, które przeszedł, gdy był młodszy. Psycholog
zasugerował, że chłopiec potrzebuje więzi z czymś lub kimś innym
niż Julia. Miała nadzieję, że wizyta w Kingsdon Manor pomoże
zapełnić pustkę, jaka powstała w życiu Bobby'ego po śmierci Jeffreya.
217157508.004.png
Żałowała, że nie ma własnej rodziny, na którą mogłaby liczyć. Ale jej
jedynymi bliskimi byli Jeffrey i Bobby, a teraz Jeffreya już nie było.
Weszła po schodach na duży, frontowy ganek. Pod jej ciężarem
złowieszczo zaskrzypiało zniszczone drewno. Nie było dzwonka, więc
zastukała mocno do masywnych drzwi, a echo tego dźwięku głośno
rozległo się w nocnej ciszy. Przełożyła Bobby'ego z jednego biodra na
drugie. Nerwy miała napięte jak postronki. Czekała, aż ktoś otworzy
drzwi. Optymizm, który ją opanował kilka chwil temu, zniknął bez
śladu, niczym powietrze z przekłutego nagle balonika.
A może to jedna wielka pomyłka, pomyślała. Może Jeffrey miał
powody, żeby wyrzucić brata poza margines swojego życia. Poczuła
nagłą, przemożną ochotę, by odwrócić się na pięcie i uciec. Zwalczyła
jednak ten impuls. Po raz drugi zastukała do drzwi, tym razem jeszcze
mocniej niż poprzednio. Nie po to przejechała przez połowę
terytorium Stanów Zjednoczonych, żeby teraz stchórzyć w ostatniej
chwili. Nie mogła żyć dalej, nim nie rozwikła pewnych spraw, w
obliczu których postawiła ją śmierć Jeffreya. Nie zdawała sobie
sprawy z tego, jak mało go tak naprawdę znała. Uświadomiła to sobie
dopiero podczas porządkowania papierów po jego śmierci. A przecież
byli małżeństwem przez ponad osiem lat. Pomijając wszystko inne,
połowa tego niesamowitego domu należała do Bobby'ego i do niej,
jako wdowy po Jeffreyu.
Na dźwięk otwieranych drzwi wyprostowała się.
- Czego?
Grubiański głos należał do wysokiego mężczyzny stojącego w
ciemnym przedpokoju.
- Przyjechałam do Foresta Kingsdona.
Julia postąpiła krok naprzód. Postanowiła nie dać się zastraszyć
wysokiemu mężczyźnie o szerokich ramionach, którego sylwetka
pojawiła się w drzwiach.
- Po co?
Nawet nie próbował zachowywać się uprzejmie. Mimo to w jego
szorstkim głosie było coś znajomego. Włączył słabą lampę na ganku.
Jej światło wystarczyło, by Julia rozpoznała w nim brata swojego
męża.
Przez chwilę czuła jedynie ból. Bardzo przypominał Jeffreya
sprzed dziewięciu lat, czyli z okresu, kiedy go poznała. Była wtedy
przepełniona gorliwością i zapałem, nie mogła się doczekać
217157508.005.png
intymności małżeństwa, które pozwoliłoby jej pozbyć się
osamotnienia.
- Czego chcesz? - powtórzył Forest z odrobiną zniecierpliwienia
w głosie.
- Jestem Julia, żona Jeffreya. Pisałam do ciebie. - Przez chwilę
zwlekała, po czym dodała: - Nie odpowiedziałeś na moje listy.
- Nie, nie odpowiedziałem. Ani słowa przeprosin!
Julia uniosła Bobby'ego. Oczy Foresta zwęziły się, jakby dopiero
teraz dostrzegł chłopca. Westchnął ciężko i otworzył szerzej drzwi.
- Wejdź - powiedział z rezygnacją.
Poszła za nim do dużego przedpokoju, a potem do pokoju, w
którym płonął ogień w kominku. To była miła odmiana po chłodzie
jesiennego wieczoru.
- Połóż go tutaj - powiedział Forest, wskazując sofę. Julia z ulgą
ułożyła pogrążonego we śnie chłopca w wygodnej pozycji.
Wyprostowała się i popatrzyła na Foresta, który usiadł w fotelu przed
kominkiem ze wzrokiem utkwionym w płomieniach tańczących na
palenisku.
Jego rysy w świetle ognia nie były już tak podobne do Jeffreya,
jak jej się zdawało na początku. Oczywiście, łączyło ich pewne
podobieństwo, ale twarz Jeffreya była wstępną wersją dzieła
rzeźbiarza, które w pełni zrealizowało się w surowej urodzie
mężczyzny siedzącego teraz przed nią.
Włosy Foresta Kingsdona opadały ciemną grzywą nad
kołnierzykiem dżinsowej koszuli. Dolną połowę twarzy zacieniały
bujne bokobrody. Jeffrey był przystojny w wytworny, dostojny
sposób, a ten mężczyzna po prostu porażał swoją pierwotną, surową
urodą. W jego szorstkich rysach było jakieś okrucieństwo. Julia
zauważyła, że równocześnie ją to odpycha i przyciąga do niego.
- Dlaczego tu jesteś? Po co przyjechałaś?
Nie spojrzał na nią. Wzrok miał wciąż wlepiony w płomienie.
Podeszła do fotela bujanego i usiadła.
- Z kilku powodów - odpowiedziała wreszcie.
Podniósł na nią wzrok. W jego oczach odbijało się światło z
kominka. Nie było w nich ani śladu łagodności czy aprobaty.
- Podaj chociaż jeden przekonywający powód. Julia
zesztywniała. Ten rozkazujący ton...
- Jako wdowa po Jeffreyu odziedziczyłam połowę tego domu.
217157508.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin