Nowy48.txt

(29 KB) Pobierz
TERRARIUM 
W rogu tablicy Desjardinsa rozbłysła ikona. Mężczyzna zignorował jš. 
Nowy przewód włanie został podłšczony do sieci - kabel wiatłowodowy wił się po 
podłodze całš swojš fizycznociš, przeciskał pod drzwiami i znikał w korytarzu. Nie istniał 
inny sposób. 
KRASZ za bardzo trzšsł się nad bezpieczeństwem, by pozwolić na obecnoć węzłów 
cywilnych w swych granicach, a Generał - czy tam Ukwiał, czy jak by go teraz nie nazywano 

- nie rozmawiał z nikim przed Yankton. Jeli Desjardins miał ić na wojnę, to musiał wejć na 
terytorium wroga. 
A to oznaczało kabel. Oczywicie, zewnętrzne połšczenia bezprzewodowe zostały 
zablokowane. W KRASZ-u nawet zegarki nie mogły połšczyć się z sieciš, nie przechodzšc 
wczeniej przez miejscowy hub. Desjardins wyobraził sobie przewód biegnšcy przez hol i 
cišgnšcy się po ulicy, skręcajšcy w lewo i znikajšcy we wnętrzu najbliższej biblioteki 
publicznej, niepomny na potykajšcych się o niego przechodniów. Na szczęcie w piwnicy 
znajdowała się miejska skrzynka przyłšczowa. 
Tablica zwiększyła iloć lumenów pod ikonš w wizualnym odpowiedniku 
podniesienia głosu - Alice Jovellanos wcišż chce z tobš porozmawiać. Proszę odpowiedz. 
Daj sobie spokój, Alice. Twoja twarz jest ostatniš rzeczš, którš mam ochotę teraz 
oglšdać. Masz szczęcie, że jeszcze cię nie podkablowałem. 
Zrobiłby to, gdyby Moralniak wypełniał jego... swoje obowišzki. Bóg jeden wiedział, 
jak bardzo Desjardins mógł teraz nawalić dzięki tej małej sabotażystce. Bóg jeden wiedział, 
ilu innych prawołamaczy naraziła na takie ryzyko, ile katastrof wydarzy się przez zwykły, 
gruczołowy brak zdecydowania w krytycznym momencie. Alice Jovellanos potencjalnie 
naraziła miliony istnień na niebezpieczeństwo. 
Rzecz jasna, było to niczym pierdnięcie przy huraganie wobec tego, co zamierzał 
ßehemot. NAmWire włanie podało do wiadomoci publicznej - wielki kawał zachodniego 
wybrzeża został objęty kwarantannš. Nawet oficjalna liczba ofiar miertelnych startowała z 
czterocyfrowego pułapu. 
Sklejenie łšczyło się z nowym panelem, zajmujšcym miejsce z prawej strony. Było to 
niezależne i samodzielne urzšdzenie, niepodłšczone ani nawet niepodłšczalne do żadnego z 
gniazd KRASZ-u. W jego wnętrzu czekały rozległe przestrzenie otoczone murami - 
przestrzenie zdolne pochłonšć zawartoć węzła i mury potrafišce w mgnieniu oka odtworzyć 
jego architekturę. Praktycznie rzecz bioršc był to replikator habitalny. Terrarium. 
Ikona zaczęła popiskiwać. Desjardins wyłšczył głos. 
Zrozum wreszcie aluzję, Alice. 
Naprawdę pojechała go w tyłek. Problem w tym, a to, że w ogóle był taki problem, 
tylko podkrelało, jak bardzo wszystko spieprzyła, że ona sama najwyraniej zupełnie tak 
tego nie odbierała. Uważała się raczej za wyzwolicielkę. Działała z pokręconej troski o jego 
dobro. Wręcz przedłożyła jego korzyci ponad Większe Dobro. 
Desjardins uruchomił terrarium. Wywietlacz natychmiast zapełnił się komunikatami 
startowej diagnostyki. Tym razem nie miał zamiaru korzystać ze swoich wkładek. Jak by nie 

patrzeć były częciš sieci KRASZ-u. Tym razem musiał opierać się jedynie na surowym 
sygnale wizualnym i tablicach dotykowych. 
Większe Dobro. Jasne. 
Dla ludzkiej wrażliwoci zawsze była to rzecz czysto abstrakcyjna i anonimowa. 
Łatwiej współczuć jednej znajomej osobie niż odległym i obcym, cierpišcym milionom. 
Kiedy trzęsienie ziemi zaatakowało zachodnie wybrzeże, Desjardins przejrzał wštki, 
podkręcił filtry i odetchnšł z ulgš, że to nie on leżał pod gruzami, ale wiedział, że pęknie mu 
serce, kiedy zdechnie Mandelbrot. 
Przede wszystkim włanie ten nielogiczny fakt sprawiał, że Moralniak był absolutnie 
niezbędny. Włanie ten nielogiczny fakt powstrzymywał Desjardinsa przed zdradzeniem 
Alice Jovellanos. Za cholerę nie był jeszcze gotowy, by porozmawiać z niš na przyjacielskiej 
stopie, ale nie potrafił też zmusić się do sprzedania jej. 
Poza tym, jeli rzeczywicie udało mu się rozgryć tego całego Ukwiała, to włanie 
Alice podsunęła mu pomysł. 
Postukał palcami w tablicę, otwierajšc okno. Po drugiej stronie huczał Wir. 
Co by nie się nie działo, za godzinę będzie miał odpowied. 
* 
Był wszędzie. 
Nawet tam, gdzie go nie było. Gdzie nie mówił, mówiono o nim. Gdzie nie mówiono 
o nim, rozsiewano go - opowieci i mity o Lenie Clarke pozostawały całkowicie bierne 
dopóki nowy, niczego niepodejrzewajšcy nosiciel nie otworzył swojej skrzynki pocztowej, 
wypuszczajšc na wolnoć całe nowe pokolenie. 
- Ona jest wszędzie. Dlatego nie mogš jej złapać. 
- Sypiesz zakłóceniami. Jak może być wszędzie? 
- Oszuci. Klony. Kto powiedział, że jest tylko jedna Lenie Clarke? 
- Potrafi, no wiesz, przenosić się. Teleportacja kwantowa. To te nanoby w jej krwi. 
- To niemożliwe. 
- A pamiętasz co stało się z Pasem? 
- No i? 
- Lenie to wszystko zaczęła, ty haploido. Tylko wyszła na plażę, a każdy kogo 
dotknęła odrzucał leki i odzyskiwał wiadomoć. Tak po prostu. Jak dla mnie wyglšda to na 
robotę nanobów. 
- To nie nanoby. To tylko ten, no wiesz, ten ognisty wirus z NoCal, który sprawia, że 
rozpadajš ci się stawy. Ten wirus dostał się do cyklerów i zjebał którš z czšsteczek valium. 

Chcesz wiedzieć, co zaczęła Lenie? Zaczęła całš tę pierdolonš epidemię... 
Zrobił się też sprytniejszy. Subtelniejszy. Teraz na czatach stały już setki 
prawołamaczy, kršżšcych po cywilnych kanałach w poszukiwaniu niewytłumaczalnej 
czystoci, która zaalarmowała Desjardinsa poprzedniego dnia. Wyglšdało jednak na to, że 
podobne potknięcie nie przydarzyło się więcej. 
A kiedy Desjardinsowi udało się wreszcie namierzyć cel, nie naprowadziła go na 
niego prędkoć transmisji czy liczba zakłóceń, ale zawartoć. 
- Wiem, gdzie jest Lenie Clarke - mówił bezpłciowym, neutralnym głosem 
nadmuchanego kodu ASCII o domylnych ustawieniach użytkownik identyfikujšcy się jako 
Tesserakt. - Les beus siedzš jej na ogonie, ale póki co stracili trop. 
- A skšd ty to możesz wiedzieć? - zapytał kto o nicku Posejdon-23. 
- Jestem Ukwiał - odpowiedział Tesserakt. 
- Jasne. A ja jestem Ken Lubin. 
- W takim razie twoje dni sš policzone, mój ty krytyku literacki. Ken Lubin został 
skaptowany. Pracuje teraz dla korpów. 
Dużo sprytniejszy, skoro wie co takiego. Nie aż tak sprytny, skoro przyznał się do tej 
wiedzy w mieszanym towarzystwie. Desjardins zaczšł rysować linie na tablicy. 
- Musimy jej pomóc - cišgnšł Tesserakt. - Czy ktokolwiek z was znajduje się może w 
centralnym NAm, na przykład w okolicy Wielkich Jezior? 
Żadnych zapytań do miejscowego rejestru ruchu, żadnych dyskretnych prób 
wyłowienia aplikacji turingowskich, żadnych ladów pozostawionych na kanale. Żadnych 
posunięć skierowanych w cokolwiek, co Tesserakt mógłby mieć na oku. Achilles Desjardins 
zrobił się sprytniejszy. 
- Spierdalaj, Tessie. - Jaki sceptyk przedstawiajšcy się jako Hiigara. - Spodziewałe 
się, że ot tak posłuchamy się managera Lenie Clarke, który akurat pojawił się, żeby sobie z 
nami pogadać? 
W lokalnym węle - nic. Desjardins zaczšł przeszukiwać sšsiednie serwery. 
- Wyczuwam sceptycyzm - zauważył Tesserakt. - Chcecie efektów specjalnych. 
Demonstracji. 
- O cholera - powiedział Posejdon-23 i natychmiast jego głos utonšł poród ryku 
oceanu. 
Desjardins zamrugał. Jeszcze chwilę wczeniej na kanale przebywało szeć 
przysłuchujšcych się osób. Teraz było ich cztery tysišce osiemset szećdziesišt dwie i 
wszystkie mówiły na raz. Nie dało się zrozumieć żadnego z głosów, ale nawet ten zbiorowy 

wrzask charakteryzował się niemożliwš wręcz czystociš - cyfrowa paplanina pozbawiona 
była zniekształceń, zakłóceń, arytmicznych zajšknięć, powstałych przez opónienie lub 
zagubienie bajtów. 
Po chwili powróciła cisza. Lista obecnych na kanale użytkowników implodowała 
znów do szeciu wczeniejszych pozycji. 
- Proszę bardzo - powiedział Tesserakt. 
O kurwa, pomylał wstrzšnięty Desjardins. Przestudiował wyniki na swojej tablicy. 
Rozmawia z nimi wszystkimi. Jednoczenie. 
- Jak to zrobiłe? - zapytał Hiigara. 
- Wolałbym tego nie robić - szepnšł Tesserakt. - To zwraca uwagę. Czy kto z was 
znajduje się może w centralnym NAm, na przykład w okolicy Wielkich Jezior? 
Desjardins wyciszył paplaninę. Teraz, gdy miał trop, już jej nie potrzebował. 
Wyglšdało na to, że na serwerze szpitalnym, po drugiej stronie miasta, znajdowało się 
całkiem sporo zwierzyny. Mężczyzna wszedł do rodka i wyjrzał na zewnštrz przez portale. 
A tam - jeszcze więcej zwierzyny. Desjardins dał krok w bok i znalazł się w rejestrze 
kont bankowych Oslo National. Jeszcze większe iloci zwierzyny napływały do... 
Kolejny krok. 
Timor. Naprawdę paskudna nawała. Rzecz jasna, maleńkie filie tkwiły wcišż w 
dwudziestym wieku, jeli chodziło o metody radzenia sobie ze szkodnikami, ale mimo 
wszystko... 
To jest to, pomylał Desjardins. 
Niczego nie dotykaj. Id prosto do ródła. 
I tak zrobił. Szeptał słodkie słówka strażnikom przy bramkach i zegarom 
systemowym, machajšc im przed oczami swojš legitymacjš służbowš, by rozwiać ich obawy. 
Ogromna grupa użytkowników za chwilę strasznie się wkurwi, przeszło mu przez myl. 
Postukał palcami w tablicę. Po drugiej stronie wiata zamknęły się wszystkie portale, 
znajdujšce się na skraju węzła Timor. 
Wewnštrz, czas się zacišł. 
Jednak nie zatrzymał się całkowicie. Bez pewnego stopnia iteracji systemu nie byłoby 
możliwoci skopiowania tego, co znajdowało się w rodku. Przy odrobinie szczęcia, nie 
będzie to miało znaczenia. Kilka tysięcy cykli, kilkadziesišt tysięcy. Być może tyle 
wystarczy, by w kilku poklatkowych iteracjach wróg zorientował się mglicie, co jest grane, 
ale, jeli dobrze pójdzie, nie wystarczy, by mógł cokolwiek z tym zrobić. 
Desjardins nie zwracał uwagi na narastajšce przy bramkach do...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin