Watts Peter - Trylogia Ryfterów 01 - Rozgwiazda (PERN).txt

(637 KB) Pobierz
Peter Watts
Rozgwiazda T1 

  
PRELUDIUM
Ceratius
Otchłań najpewniej odbierze ci mowę.
   wiatło słoneczne nie musnęło tych wód od miliona lat. Atmosfery gromadzš się tu setkami, a rowy oceaniczne mogłyby pochłonšć tuzin Everestów, nie wydajšc z siebie nawet jednego beknięcia. Mówi się, że życie powstało w morskich głębinach. Może. Nie mógł to być jednak łatwy poród, sšdzšc po istotach, które pozostały tu do dzi - potwornych, powykręcanych w koszmarne kształty przez brak wiatła, cinienie i pierwotne, chroniczne wygłodzenie.
   Nawet tutaj, wewnštrz kadłuba, otchłań wisi nad tobš swym ciężarem niczym sklepienie katedry. To nie jest miejsce, w którym wykrzykuje się nieistotne bzdury. Jeli już w ogóle musisz się odezwać, mówisz ciszonym głosem. Ale wyglšda na to, że ci turyci kompletnie majš to w dupie.
   Joel Kita przywykł do nasłuchiwania rozbrzmiewajšcego wokół oddechu skafu, jego mowy złożonej ze szczęków i syków. Polegał na tych dwiękach; odczyty tylko potwierdzały to, co powiedział mu już pomruk żołšdka bestii. Lecz Ceratius był łodziš turystycznš - w pełni wyizolowanš, o znacznie podwyższonej wysokoci sufitu, pełnš leżanek wypoczynkowych i wyposażonš w małe automaty z napojami i używkami umiejscowione na tyle każdego siedzenia. Jedynym, co dane jest dzi Joelowi usłyszeć, jest paplanina ładunku.
   Zerka przez ramię. Przewodniczka, dwudziestokilkuletnia Hinduska z fryzurš na zebrę - Preteela Jakatam - posyła mu przelotny, smutny umiech. Jest reliktem i dobrze o tym wie. Nie może konkurować z bibliotekš pokładowš i nie występuje w zestawie z animacjami w 3D ani wielokanałowš cieżkš dwiękowš. Tak naprawdę jest tylko rekwizytem. Ci ludzie zrzucajš się na jej pensję nie dlatego, że robi co pożytecznego, ale włanie dlatego, że nie robi. Jaki jest sens bycia bogatym, jeli kupuje się tylko to, co niezbędne?
   Jest ich omioro. Starszy, dobiegajšcy pierwszej setki goć w mieszku majstruje przy guzikach swojej kamery. Pozostali podłšczyli się już do swych zestawów, odtwarzajšcych program starannie zaprojektowany tak, żeby zajšć ich na czas schodzenia w głšb, a jednoczenie nie wywrzeć zbyt silnego wrażenia, by cel podróży nie okazał się dla nich zawodem. Ostatnio ta granica stała się bardzo cienka.
   Joel wolałby, żeby program trochę skuteczniej przykuwał uwagę ładunku; może zamknęliby się, gdyby bardziej ich zainteresował. Zapewne i tak nie obchodzi ich, czy potwory morskie z Channer warte sš robionego wokół nich szumu. Ci ludzie nie znaleli się tutaj dlatego, że otchłań jest taka imponujšca; znaleli się tutaj, bo jej zobaczenie tak wiele kosztuje.
   Przebiega wzrokiem po tablicy rozdzielczej. Nawet ona sprawia wrażenie przesadnie rozbudowanej: niemal połowę panelu zajmujš kontrolki odpowiadajšce za klimat i podmorskie rozrywki. Znudzony, podłšcza się do sygnału z przypadkowego zestawu, otwierajšc okno z danymi na głównym wywietlaczu.
   Osiemnastowieczny drzeworyt krakena ożywa dzięki cudowi nowoczesnej animacji. Prymitywnie wykonane macki oplatajš maszty galeonu i wcišgajš go w potężne fale. Rozbrzmiewa kobiecy głos, zaprojektowany tak, by jak najskuteczniej przykuć uwagę obu płci:
   - Od zawsze wyobrażalimy sobie, że morza zamieszkujš potwory...
   Joel wyłšcza się.
   Pan Mieszek podchodzi do niego od tyłu i poufale kładzie dłoń na jego ramieniu. Joel opiera się pragnieniu, by jš strzšsnšć. Z turystycznymi łodziami podwodnymi jest jeszcze jeden problem - nie ma prawdziwego kokpitu, tylko zestaw przełšczników na przedzie kabiny pasażerskiej. Nie możesz odgrodzić się od ładunku.
   - Niezła makieta - odzywa się pan Mieszek.
   Joel przypomina sobie o zawodowych obowišzkach i umiecha się.
   - Od dawna kursujesz na tej trasie? - Skórę wapniaka pokrywa lnišca, złotawa opalenizna - efekt stosowania hodowlanego ksantofilu. Umiech Joela lekko blednie. Słyszał oczywicie o jego wszelkich korzyciach: ochronie przed promieniowaniem UV, wyższej zawartoci tlenu we krwi, większej iloci energii. Mówi się nawet, że zmniejsza zapotrzebowanie na żywnoć - nie, żeby którykolwiek z tych ludzi musiał martwić się o ceny artykułów spożywczych. Mimo to, jak na gust Joela, jest to zbyt przeciwne naturze. Implanty powinny być wykonane z mięsa, a przynajmniej z plastiku. Gdyby ludzie mieli przeprowadzać fotosyntezę, posiadaliby licie.
   - Pytałem...
   Joel kiwa głowš.
   - Od kilku lat.
   Chrzšknięcie.
   - Nie wiedziałem, że Podmorskie Safari istnieje od tak dawna.
   - Nie pracuję dla Podmorskiego Safari - odpowiada Joel tak uprzejmie, jak to tylko możliwe. - Jestem wolnym strzelcem. - Wapniak pewnie i tak wie swoje; wywodzi się z pokolenia, w którym każdy rokrocznie składał przysięgę wiernoci temu samemu panu. Wtedy nikt nie uważał tego za złe.
   - To wietnie. - Pan Mieszek poklepuje go z ojcowska po ramieniu.
   Joel delikatnie ustawia stery na bakburtę. Płynęli tuż przy południowo-wschodniej grani Grzbietu, ze zgaszonymi reflektorami; sonar pokazuje krajobraz pozbawiony wyrazu, pełen błota i głazów. Sam ryft znajduje się w odległoci kolejnych pięciu czy dziesięciu minut. Na ekranie program turystyczny opowiada o ogromnych kałamarnicach atakujšcych łodzie ratunkowe w czasie II wojny wiatowej, pokazujšc na dowód szereg archiwalnych fotografii przedstawiajšcych ludzkie nogi upstrzone wielkimi jak pięci, stożkowatymi ranami w miejscach, gdzie zakończone rogami przyssawki wydarły z nich kawały ciała.
   - Paskudne. Zobaczymy jakie ogromne kałamarnice?
   Joel potrzšsa głowš.
   - To inna wycieczka.
   Program rozpoczyna litanię głębinowych okropieństw: kawał mięsa wyrzucony na plażę na Florydzie, wskazujšcy na istnienie omiornicy o rozpiętoci macek sięgajšcej trzydziestu metrów. Gigantyczne larwy węgorzy. Hipotetyczne potwory, które mogły kiedy żywić się olbrzymimi wielorybami, wymierajšce anonimowo ze względu na niedobory pożywienia.
   Joel uważa, że dziewięćdziesišt procent z tego to bzdury, a reszta tak naprawdę nie ma znaczenia. Nawet olbrzymie kałamarnice nie zapuszczajš się w prawdziwe głębiny; zresztš mało co to robi. Brak pożywienia. Joel kręci się tu od lat i nigdy nie widział prawdziwych potworów.
   Oczywicie za wyjštkiem tego miejsca. Dotyka przełšcznika; na zewnštrz głonik o wysokiej częstotliwoci zaczyna wyć w kierunku otchłani.
   - Kipišce i wrzšce kominy hydrotermalne, cišgnšce się wzdłuż stref spreadingu na dnach wszystkich oceanów wiata - trajkocze program - dostarczajš pożywienia ławicom gigantycznych małży oraz trzymetrowym rurkoczułkowcom. - W tym miejscu następuje pokaz archiwalnego materiału filmowego przedstawiajšcego społecznoć komina. - A jednak nawet w strefach spreadingu olbrzymie rozmiary osišgajš tylko filtrowce i mułogrzebacze. Ryby, będšce tak jak i my kręgowcami, występujš tu niezwykle rzadko i dorastajš zaledwie do kilku centymetrów. Osobnik z gatunku węgorzycowatych wije się niemrawo na ekranie, przypominajšc raczej odcięty palec niż rybę.
   - Z wyjštkiem tego miejsca - dodaje program po dramatycznej pauzie. - Jest bowiem co niezwykłego w tym niewielkim obszarze Grzbietu Juan de Fuca, co niewyjanionego. Tu żyjš smoki.
   Joel używa innego przełšcznika. Do życia, na tle bioluminescencyjnego spektrum, budzš się zewnętrzne reflektory wabišce; wiatła w kabinie przygasajš. Poród nagłej jasnoci, zachęconym dwiękami mieszkańcom ryftu ukazuje się nagle ławica ryb służšcych za pokarm.
   - Nie znamy sekretów Komina Channer. Nie wiemy, w jaki sposób powstajš w nim te wszystkie dziwne i fascynujšce olbrzymy. - Wywietlacz programu pogršża się w mroku. - Wiemy jedynie, że wreszcie udało nam się wytropić kryjówkę potworów. Jest tutaj, na zboczu Wulkanu Osiowego.
   Co łomocze w zewnętrznš powłokę kadłuba. Akustyka kabiny pasażerskiej sprawia, że dwięk wydaje się nienaturalnie głony.
   Pasażerowie wreszcie się zamykajš. Pan Mieszek mamrocze co pod nosem i rusza w kierunku swojego siedzenia, podobny do wielkiego, spieszšcego się chloroplastu.
   - Na tym kończy się nasze wprowadzenie. Do państwa zestawów podłšczone sš zewnętrzne kamery. Można nimi kierować, wykonujšc zwykłe ruchy głowš. Joystick na prawej poręczy służy do regulacji ostroci oraz do nagrywania. Mogš państwo także zdecydować się na obserwację bezporedniš, korzystajšc z jednego z wielu bulajów. Jeli będš państwo potrzebować jakiejkolwiek pomocy, nasza przewodniczka oraz pilot sš do państwa dyspozycji. Organizatorzy Podmorskich Safari pragnš powitać państwa w Kominie Channer oraz życzš przyjemnych wrażeń przez resztę wycieczki.
   Dwa kolejne łomotnięcia. Co błysnęło szarawo w przednim iluminatorze; przez krótkš chwilę w wietle reflektora zamajaczył wijšcy się brzuch i wirujšce płetwy. Na tablicy kontrolnej Joela ikony reprezentujšce zewnętrzne kamery włšczajš się i miotajš na wszystkie strony.
   Chwilowo bezużyteczna, Preteela wlizguje się na fotel drugiego pilota.
   - Rozpętał się tam zwyczajowy szał karmienia.
   Joel cisza głos.
   - Tu. Tam. Co za różnica?
   Kobieta umiecha się w ostrożnym, niemym gecie aprobaty. Ma piękny umiech, który niemal odwraca uwagę od pasiastych włosów. Joel zauważa co na grzbiecie jej lewej dłoni; wyglšda jak tatuaż referencyjny, ale z jakiego powodu mężczyzna wštpi, by był prawdziwy. Prawdopodobnie to tylko ekstrawagancka ozdoba.
   - Jeste pewna, że obejdš się bez ciebie? - pyta cierpko.
   Preteela oglšda się za siebie. Ładunek na nowo zaczyna swoje. Patrz na to. Hej, złamał sobie na nas zęba. Chryste, ależ one brzydkie...
   - Dadzš sobie radę - mówi.
   Co wyłania się po drugiej stronie bulaju: ma paszczę niczym worek pełen igieł, a z żuchwy zwisa mu wšs zakończony wiecšcš główkš. Szczęki otwierajš się tak szeroko, jakby miały wypać, po czym zatrzaskujš się gwałtownie. Zęby przelizgujš się po oknie, nie czynišc mu żadnej szkody. Pła...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin