Uczta u wiewiórki – N. Pawłowa
Zając przez całe lato żywił wiewiórkę, której zły chłopak przetrącił łapkę. Kiedy już wyzdrowiała, tak powiedziała zającowi na pożegnane:
- Dziękuje ci, zajączku, bardzo dziękuje! Pamiętaj, nie rób na zimę żadnych zapasów. Żywiłeś mnie latem, to ja cię zimą będę żywiła.
Ucieszył się zając. Nie umiał przecież robić zapasów zimowych. Nie spotykali się potem długo. A tu już ostatnią trawkę śnieg przykrył. Zajączkowi pozostały do jedzenia tylko nagi gałązki i gorzka osikowa kora. Głodno bywało zwłaszcza podczas złej pogody. Wtedy zając przypomniał sobie wiewiórkę:
„Niech ją tylko odnajdę, zaraz o głodzie zapomną!”. I robiło mu się weselej. Spotkał ją wreszcie. Siedziała na gałązce koło swojej dziupli.
- Dzień dobry, wiewióreczko!- zawołał zając.- Jakże się cieszę! Tak bardzo się stęskniłem!
- I ja też. Ale trudno cię poznać, tak schudłeś!
- Pewnie! Dwa dni nic nie jadłam.
- Poczekaj chwilkę! Nastawię samowar i zaraz cię poczęstuję.
Spojrzała wiewiórka na swoje zapasy i nagle zrobiło się jej żal. Tak żal, że postanowiła wykręcić się od poczęstunku.
- Niestety- pokiwała głową.- Nie mam czym samowara rozgrzać. Przynieś mi, zajączku, brzozowych gałązek, to sobie węgielków upalę.
- Przyniosę, przyniosę gosposiu- powiedział zając i pobiegł.
Wiewiórka wyciągnęła dziurawe woreczki na orzechy, żeby je załatać.
„Zając nie tak prędko znajdzie brzozę - myśli sobie.- Zdążę prze ten czas zapakować orzechy i przenieść w inne miejsce”.
Nie nawlokła jeszcze igły, kiedy zając już wrócił.
- Masz brzozowe gałęzie, gosposiu!
- Prędko się uwinąłeś, zajączku- zdziwiła się wiewiórka.
- No, przecież brzozę nietrudno znaleźć- odpowiedział zajączek.- Z daleka widać, że brzózka się bieleje.
„To prawa”- pomyślała wiewiórka.
Ale znowu się wykręca:
- Samowar nastawię, ale jak herbatę będziemy pili? Stołu nie mam! Przynieś mi dębowego drewna. Narżnę deseczek i zrobię dębowy stół.
- Przyniosę, przyniosę, gosposiu!- zgodził się zając.
„No dębu tak szybko nie znajdzie- myśli wiewiórka.- Trudno poznać drzewo, kiedy nie ma liści. Brzoza co innego, bo jest biała”.
Nie zdążyła jeszcze woreczka załatać, kiedy zając staną w progu.
- Proszę, oto dębowe drewno gosposiu.
- No, no! Tak prędko się uwinąłeś?
- Nie sztuka znaleźć dąb: ogromny, gruby, trochę koślawy, a na gałązkach tu i tam uschłe liście.
„To prawda”- myśli wiewiórka, ale znów się wykręca:
- Stół zrobię, ale muszę go wymyć. A czym go wyszoruje? Przynieś mi wiechęć z lipowego łyka.
- Przyniosę, przyniosę, gosposiu!
A wiewiórka myśli: „No, lipy to już naprawdę w zimie nie pozna!”
Nie zdążyła zsypać orzechów do worka - a tu zając wraca.
- Proszę masz tu swoje lipowe łyko.
- No, no! Prędko się uwinąłeś!
- Nietrudno przecież lipę rozpoznać: każdą gałąź ma zgiętą w środku, jakby miś na niej usiadł.
„To prawda”- myśli wiewiórka i widzi, ze zając jest już zmęczony. Trudno wciąż biegać z pustym brzuszkiem! Żal jej się zrobiło zajączka, ale jeszcze bardziej żal własnych zapasów.
- Wyprawię wspaniała ucztę, na pewno wyprawię! Ale jakaż to uczta bez muzyki? Gdybyś mi przyniósł klonowego drewna, zrobiłabym bałabajkę.
- Przyniosę, przyniosę, gosposiu- zgodził się zając.
Wiewiórka nie zdążyła worka z orzechami zawiązać, kiedy już był z powrotem.
- O, jak prędko znalazłaś klonowe drewno!- dziwi się wiewiórka.
- Znaleźć klon to nie sztuka- tłumaczy zajączek.- Na większej gałązce drobne gałązeczki zawsze rosną parami. Jakby człowiek ręce podniósł do góry. Całe ciało- to gałąź, a małe gałązeczki- ręce. Porządnie mnie jednak przepędziłaś, wiewióreczki! Ale cóż, dla takiej uczty nie szkoda trudu.
Tu wiewiórka przypomniała sobie jak zając ja pielęgnował, jak karmił przez całe lato. I zrobiło się jej wstyd.
-Usiądź sobie teraz, zajączku, odpocznij i poczekaj chwilkę- powiada.- Zaraz wszystko przygotuję.
Upaliła węgielków z brzozowych gałęzi, nastawiła samowar, zrobiła dębowy stół i wyszorowała go wiechciem z lipowego łyka. A potem przyniosła z dziupli różnych smakołyków. Podała na stół wszystko, co miała, jak na najwspanialsze przyjęcie.
Długo ucztowali, a kiedy już się najedli, wiewiórka zrobiła kolorową bałabajkę i zaczęła grać. Dopieroż było wesoło! To wiewiórka grała, a zając tańczył, to znów zając grał, a wiewiórka tańczyła. Tak było wesoło, że aż drzewa im zazdrościły. Chętnie same poszyłby w tany!
karolcia370