new 24.txt

(39 KB) Pobierz
Galaktowie
Cała sprawa zaczynała się robić dosyć droga, nie była to jednak Sdyna rzecz, która niepokoiła Suzerena Kosztów i Rozwagi. Wszystkie nowe antykosmiczne fortyfikacje, nieustanne naloty rży użyciu gazu zniewalajšcego na każde wykryte czy przypusz-ealne miejsce pobytu Ziemian - to były rzeczy, których żšdał Su-eren Wišzki i Szponu, a na tak wczesnym etapie okupacji trudno yło odmówić głównodowodzšcemu armii czegokolwiek, co uwa-ał za konieczne.
Rachunkowoć nie była jednak jedynym zadaniem Suzerena Kosztów i Rozwagi. Drugim była ochrona gatunku Gubru przed skutkami błędu.
Od czasu, gdy Przodkowie rozpoczęli wielki łańcuch Wspomagania, trzy miliardy lat temu, powstało tak wiele gatunków gwiezdnych wędrowców. Wiele z nich rozkwitło i wzniosło się na niebosiężne wyżyny, po to tylko, by powaliła je z hukiem jaka głupia, możliwa do uniknięcia pomyłka.
To był kolejny powód, dla którego podział władzy pomiędzy Gu-bru wyglšdał tak, jak wyglšdał. Występował wród nich agresywna duch Żołnierza Szponu, który podejmował ryzyko i szukał sposobnoci dla Grzędy. Istniał też wymagajšcy nadzorca Poprawnoci, który zapewniał, że będš się trzymać Prawdziwej Drogi. Dodatkowo musieli jednak mieć Rozwagę, skrzeczenie ostrzegajšce, nieustannie ostrzegajšce, że ryzyko może się okazać zbyt duże, a nadmiernie sztywna poprawnoć również może sprawić, że grzęd) upadnš.
Suzeren Kosztów i Rozwagi chodził po swym gabinecie. Za otaczajšcymi go ogrodami leżało małe miasto, które ludzie nazywał;
Port Helenia. W całym budynku biurokraci Gubru i Kwackoo opra cowywali szczegóły, obliczali szansę i sporzšdzali plany.
Wkrótce odbędzie się następne Konklawe Dowództwa z jegc partnerami, pozostałymi suzerenami. Naczelny biurokrata wie dział, że postawiš oni kolejne żšdania.
Szpon zapyta, dlaczego odsyła się większoć floty wojennej. Bę dzie mu trzeba wykazać, że gubryjscy Władcy Gniazda teraz - gd^ Garth zdawał się już zabezpieczony - bardziej potrzebujš wielkie! okrętów liniowych gdzie indziej.
Poprawnoć ponownie będzie się skarżyć, że Planetarna Bibliote ka tego wiata jest żałonie nieadekwatna i sprawia wrażenie w ja ki sposób uszkodzonej przez uciekajšcy rzšd Ziemian. A możi dokonał w niej sabotażu tymbrimski spryciarz Uthacalthing? Tal czy inaczej dojdzie do uporczywych nalegań, by sprowadzeni większš filię, co oznaczałoby straszliwy wydatek.
Suzeren Kosztów i Rozwagi otrzepał puch. Tym razem czuł sil całkowicie pewny siebie. Przez pewien czas pozwalał pozostałe dwójce stawiać na swoim, teraz jednak panował już spokój, a sytu acja była pod kontrolš.
Pozostali dwaj byli młodsi i mniej dowiadczeni - zdolni, aL stanowczo zbyt nierozważni. Był już czas, by zaczšć im pokazy wać, jak ułożš się sprawy - jak muszš się ułożyć, jeli ma się wy łonić rozsšdna, trafna linia polityczna.
Podczas tej debaty - zapewnił sam siebie Suzeren Kosztów i Róż
igi - muszę zwyciężyć! Oczycił szczotkš dziób i wyjrzał na ze-ištrz. Było spokojne popołudnie. Ogrody wyglšdały przepięknie. lajdowały się w nich przyjemne, rozległe trawniki oraz drzewa im-irtowane z tuzinów wiatów. Poprzedni właciciel tych budynków e był już tu obecny, lecz jego upodobania można było wyczuć otoczeniu.
Jakie to smutne, że istniało tak niewielu Gubru, którzy rozumieli tetykę innych gatunków lub choćby byli niš zainteresowani! Is-iało słowo oznaczajšce zrozumienie innoci. W anglicu nazywało ? to empatiš. Rzecz jasna, niektóre istoty rozumne posuwały się tym zbyt daleko. Thennanianie i Tymbrimczycy - każdy gatu-
k na swój sposób - uczynili z siebie niedorzecznoć, niszczšc łš czystoć swej niepowtarzalnoci. Niemniej wród Władców
zędy istniały stronnictwa, które wierzyły, że mała dawka tego ro-
imienia innoci mogłaby się ukazać użyteczna w nadchodzšcych
tach.
A nawet więcej niż użyteczna. Rozwaga zdawała się teraz wręcz
j wymagać.
Suzeren poczynił plany. Pomysłowe projekty jego partnerów zo-
anš zjednoczone pod jego przywództwem. Zarysy nowej linii po-
ycznej zaczynały się już klarować.
Życie to taka-poważna sprawa - zamylił się Suzeren Kosztów
Rozwagi. Mimo to jednak od czasu do czasu naprawdę wydawało
się całkiem przyjemne.
Przez chwilę nucił do siebie z zadowoleniem.


Fiben
- Wszystko już przygotowane.
Wysoki szym wytarł dłonie o kombinezon roboczy. Max nosił rój z długimi rękawami, by nie ubrudzić futra smarem, lecz ten
-odek zapobiegawczy nie okazał się w pełni skuteczny. Odłożył l bok zestaw narzędzi, przykucnšł obok Fibena i za pomocš pa-^ka narysował na piasku orientacyjny szkic.
- Tutaj rury gazowe z wodorem wchodzš na teren ambasady,
tutaj przebiegajš pod budynkiem biura. Ja i mój współpracow-
ik doprowadzilimy połšczenie za tymi amerykańskimi topolami.
ia sygnał od doktor Jones wlejemy tam pięćdziesišt kilo D-. To
pwinno załatwić sprawę.
l Fiben skinšł głowš, gdy drugi szym zatarł rysunek.
i - Brzmi znakomicie, Max.
s To był dobry plan. Cechował się prostotš i - co najważniejsze
- nadzwyczaj trudno będzie wykryć jego sprawców, bez względu na to, czy zakończy się sukcesem, czy nie. Na to przynajmniej wszyscy liczyli.
Zastanowił się, co pomylałaby na ten temat Athaciena. Jak u większoci szymów, wyobrażenie, jakie żywił Fiben na temat tymbrimskiej osobowoci, wywodziło się głównie z wideodrama-tów oraz przemówień ambasadora. Te ródła wywoływały wrażenie, że główni sojusznicy Ziemi niewštpliwie uwielbiajš ironię. Mam takš nadzieję - zadumał się. - Będzie jej potrzebne poczucie humoru, by docenić wartoć tego, co mamy zamiar zrobić z tymbrimskš ambasadš.
Czuł się dziwnie, siedzšc tak na otwartej przestrzeni, nie dalej niż sto metrów od terytorium ambasady, poród falistych wzgórz Parku Urwiska Nadmorskiego wznoszšcych się ponad Morzem Ciimarskim. W starych filmach wojennych ludzie zawsze wyruszali na podobne misje nocš, z pomalowanymi na czarno twarzami.
To jednak działo się w ciemnych wiekach, zanim nastały dni zaawansowanej techniki i detektorów podczerwieni. Działalnoć po zmierzchu przycišgnęłaby tylko uwagę najedców. Sabotaży-ci poruszali się więc w wietle dnia, wykorzystujšc jako przykrywkę swych działań rutynowe porzšdki w parku.
Max wycišgnšł ze swego obszernego kombinezonu kanapkę. Zabijał czas oczekiwania, odgryzajšc z niej potężne kęsy. Wielki szym robił nie mniejsze wrażenie tutaj - siedzšc po turecku - nii gdy spotkali się owej nocy w "Małpim Gronie". Ze względu na jegc szerokie barki i wystajšce kły można by pomyleć, że jest cofniętym w rozwoju odrzutem genetycznym. W rzeczywistoci jednal Urzšd Wspomagania mniej obchodziły takie kosmetyczne osobli woci niż spokojna natura tego szyma, którego absolutnie nie spo sób było wyprowadzić z równowagi. Już raz przyznano mu ojcos two, a inna z żon w jego grupie oczekiwała jego drugiego dziecka.
Max był zatrudniony przez rodzinę Gailet od czasów, gdy id córka była małš dziewczynkš i opiekował się niš, gdy wróciła zt szkoły na Ziemi. Jego oddanie dla niej było oczywiste.
Zbyt mało szymów z żółtymi kartami, jak Max, było członkam miejskiego podziemia. Fakt, że Gailet upierała się, by rekrutował wyłšcznie tych, którzy majš niebieskie i zielone karty, sprawiał, ż( Fiben czuł się nieswojo. Rozumiał jednak jej motywy. Skoro wie dziano, że niektóre szymy kolaborujš z nieprzyjacielem, najlepie będzie, jeli zacznš budować swš sieć komórek organizacyjny cl z tych, którzy mieli najwięcej do stracenia pod władzš Gubru.
To jednak nie sprawiało, by zapach dyskryminacji wydawał mi się przyjemniejszy.
- Czujesz się już lepiej?
- Hmm? - Fiben podniósł wzrok.
-Twoje mięnie - Max wskazał dłoniš. - Czy sš już mniej >olałe?
Fiben musiał się umiechnšć. Max przepraszał go aż nazbyt ;ęsto, najpierw za to, że nic nie zrobił, gdy nadzorowani zaczęli i napastować w "Małpim Gronie", a potem za to, że strzelił do ego z ogłuszacza na rozkaz Gailet. Rzecz jasna, patrzšc wstecz ťa te postępki były zrozumiałe. Z poczštku ani on, ani Gailet nie iedzieli, co sšdzić o Fibenie i doszli do wniosku, że lepiej zgrze-yć zbytkiem ostrożnoci.
- Aha. Znacznie lepiej. Tylko od czasu do czasu mnie strzyka. ziękuję.
- Hmm, to dobrze. Cieszę się - Max skinšł głowš, usatysfak-onowany. W duchu jednak Fiben zauważył, że nigdy nie słyszał, J Gailet wyrażała jakikolwiek żal z powodu tego, przez co musiał
-zejć.
cisnšł kolejny sworzeń na maszynie do pielęgnacji trawników, ora naprawiał. Była, rzecz jasna, naprawdę zepsuta, na wypa-ik, gdyby napatoczył się gubryjski patrol. Jak dotšd jednak ťrzyjało im szczęcie. Zresztš większoć najedców najwyra-:ej przebywała na południe od Zatoki Aspinal, gdzie nadzorowali )lejny ze swych tajemniczych projektów budowlanych.
Wycišgnšł zza pasa jednookularowš lunetę i nastawił jš na am-isadę. Jej teren otaczał niski płot z tworzywa sztucznego, nad :órym przebiegał lnišcy drut. Od czasu do czasu przerywały go aleńkie, wirujšce boje obserwacyjne. Niewielkie, kręcšce się wo-Sł osi dyski sprawiały wrażenie dekoracji, Fiben jednak nie dał ę na to nabrać. Te urzšdzenia obronne uniemożliwiały jakikol-iek bezporedni atak w wykonaniu nieregularnych sił.
Na terenie ambasady znajdowało się pięć budynków. Najwięk-sy z nich - biuro - wyposażono w pełny zestaw nowoczesnych iten - radiowych, psionicznych i do odbioru fal kwantowych. a, rzecz jasna, było powodem, dla którego Gubru wprowadzili ę tam w miejsce poprzednich lokatorów.
Przed inwazjš personel ambasady składał się głównie z wynaję-rch ludzi i szymów. Jedynymi Tymbrimczykami naprawdę skie-twanymi na tę maleńkš placówkę byli ambasador, jego asystent ełnišcy też funkcję pilota, oraz córka.
Najedcy nie wzięli z nich przykładu. W ambasadzie roiło się l ptasich postaci. Tylko jeden mały budynek - na szczycie od-głego wzgórza po przeciwległej stronie ambasady, ponad ocea-em - był wolny od pełnego kontyngentu Gubru i Kwackoo nie-
sutannie kręcšcych się we wszys...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin