Nowy8.txt

(12 KB) Pobierz
7

Brota trzymała lampę. Niedoszli wybawiciele kolejno wchoŹdzili na pokład, witani przez zatroskanš grupkę stojšcš w kręgu złotego wiatła. ciszonymi głosami opowiedzieli krótko całš hiŹstorię. Nie usłyszeli żadnych komentarzy. Nagłe, bezsensowne mierci nie były rzeczš nadzwyczajnš na ponurym wiecie i na Szafirze, choć nie godzono się z nimi łatwo.
Wallie położył dłoń na ramieniu Nnanjiego.
- Wezmę dzisiaj nocnš wartę za ciebie.
Jeszcze godzinę wczeniej taka propozycja stałaby się przedmiotem rubasznych żartów. Nnanji tylko skinšł głowš, otoŹczył ramieniem Thanę i razem udali się do kabiny.
Ładna mi noc polubna, pomylał Wallie z goryczš.
Kilt miał wilgotny, przesišknięty krwiš. Wyglšdał gronie. Był z tego perwersyjnie dumny, wstydził się nie znanego mu uczucia, ale postanowił nie przebierać się do rana. Dziecinne zachowanie. Widzisz, co narobiła, Bogini?
Poszedł na rufę. Lampa zgasła.
Jak służyć takim bogom? Gdzie się podziała wiara? Twarz poważnego, obowišzkowego chłopca majaczyła mu przed oczaŹmi. Głos o osobliwej intonacji rozbrzmiewał w uszach jak wyŹrzut sumienia.
Dlaczego? Dlaczego? Skšd mogłem wiedzieć, czego chcesz ode mnie, Najwyższa?
Lojalnoć wobec bogów. Lojalnoć wobec kogokolwiek... Czarnoksiężnicy też zabijali.
Czy szermierze byli dużo lepsi?
Po czyjej stał stronie?
Ta sprawa dręczyła go teraz najbardziej. Mógł dowodzić armiš, ale czy tego chciał?
Ostatnia częć bożej zagadki brzmiała:

Na koniec zwrócisz miecz,
Tam gdzie jego przeznaczenie.

Odda miecz Najwyższej, składajšc go w wištyni w Casr. Niech wemie go jaki inny szermierz i poprowadzi zjazd. Shonsu zostanie na Szafirze i będzie szczurem wodnym.
W chwili gdy podejmował tę decyzję, wiedział, że sam się oszukuje. Nigdy nie będzie potrafił rozstać się z siódmym mieŹczem, nawet gdyby sama Bogini zażšdała jego zwrotu. Mógł pójć do wištyni, ale opuciłby jš z chioxinem. Kiedy leżał ranŹny na statku, relikwi strzegł Nnanji. Zginšłby za niš w razie poŹtrzeby. Na jego miejscu każdy inny szermierz ulotniłby się razem z mieczem. Adept nawet o tym nie pomylał.
Tak więc Wallie zginie, dzierżšc miecz w dłoni. Tak jak przyŹsięgał. Za kilka lat zacznš się wyzwania. Ambitni i chciwi szerŹmierze... Pewnego dnia który z nich zwycięży.
Z ciemnoci wyszła Jja. Przyniosła mu pelerynę. Wallie mruknšł podziękowanie i owinšł się brezentowš płachtš. Mgła gęstniała. Nawet piraci nie znajdš drogi w takiej ciemnoci. Wachta powinna być łatwiejsza niż zwykle.
- Zejdziesz póniej na dół? - spytała Jja.
- Nie. Położę się w rufówce. Ty id do łóżka.
- Tak, panie.
Nie poruszyła się jednak. Wallie nieraz powtarzał, żeby go tak nie nazywała, ale jednoczenie obiecał, że nie będzie wydawał jej rozkazów. Pocałował kobietę w czoło.
- Id już, proszę.
Zapatrzył się na czarnš wodę. Nie zdawał sobie sprawy, że Jja jeszcze za nim stoi, póki się nie odezwała.
- Jjonsu? Shona?
Odwrócił się i chwycił jš za ramiona.
- Jeste pewna?
- Byłam w Tau u akuszerki.
Objęli się. Dopiero po chwili Wallie dostrzegł, że Jja płacze.
- Dlaczego? Nie jeste szczęliwa?
- Jestem! - Otarła twarz grzbietem dłoni. - Aż za bardzo! Tak pragnęłam dać ci synów, ukochany. Jestem szczęliwa... Będš wolni?
- Jak możesz pytać? Z córek też się ucieszę.
Obiecał, że przyjdzie do kabiny, i nakłonił Jję, żeby poszła spać.
Został sam z własnymi mylami.
Dziecko? Biologicznie potomek Shonsu, a nie Walliego Smitha, lecz wcale go to nie martwiło. Vixini nazywał go tatusiem, a on kochał berbecia. Wszystkie dzieci Jji będš mu drogie, ale na jaki wiat przyjdš?
Technika... Zniszczyłaby dotychczasowy wiat. Czarnoksiężnicy wyprzedzali tutejszš cywilizację o tysišc lat. Do tej pory udawało im się strzec sekretów, ale jak długo jeszcze to potrwa, skoro wyszli z odległych twierdz. Broń palna i destylacja, pismo... Straciliby monopol. Dokonałaby się rewolucja. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do gwałtownych zmian. Chaos, wstrzšsy, wojna, głód. Z pewnociš Bogini przewidziała te niebezpieczeństwa i chciała, żeby Wallie Smith im zapobiegł. Półbóg, Jej posłaniec, stwierdził, że to ważne zadanie. Walliemu nawet wtedy się nie niło jak ważne.
A jednak...
Wiedza czarnoksiężników dawała się porównać z ziemskš sprzed kilku wieków. Skoro wymylili proch, mogli kiedy odŹkryć rodki przeciwbólowe i antybiotyki oraz zbudować maszyŹny parowe, które wyparłyby prace niewolniczš. Prosty rejestr statków pomógłby w walce z piractwem, istnš plagš na Rzece. Trzysta albo czterysta lat. Czarnoksiężnicy byli bardzo obiecujšŹcy. W swoich miastach próbowali nawet rozwijać handel, który szermierze traktowali z pogardš. Natomiast Wallie Smith doceŹniał wysiłki magów.
Po czyjej stał stronie?
Jego zadaniem było przepędzić czarnoksiężników w góry i przywrócić rzšdy szermierzy w siedmiu miastach. Teraz zrozuŹmiał, dlaczego jego boski zwierzchnik, półbóg, zachował poŹwcišgliwoć, zlecajšc mu misję. Jak zareagowałby Wallie tamteŹgo dnia, kiedy otrzymał miecz, gdyby usłyszał: Id, Shonsu, i uczyń wiat bezpiecznym dla barbarzyńców!"?
Po czyjej stał stronie?
- Panie? - szepnšł starczy głos.
- Odejd! - rzucił Wallie oschle. - Nie potrzebuję dzisiaj twoŹich kapłańskich rozważań!
- Ale...
- Żadnych ale! Wiem, że potrafisz mnie uspokoić, pocieszyć i rozweselić w cišgu dziesięciu minut. Powiesz mi, że nie należy osšdzać bogów. Nie znam wszystkich okolicznoci. Może chłoŹpiec ma brata, który będzie lepszym królem niż on. Bardzo prawŹdopodobne, że Arganari zostanie wynagrodzony w następnym żyŹciu. Wywiechtane argumenty, kapłanie, nic niewarte obietnice! Odwieczne usprawiedliwienia, które ludzie wymylajš za bogów.
Powinien był wiedzieć, że nie uda mu się pozbyć Honakury. Starzec stał z pochylonš głowš i czekał. Wreszcie Wallie umilkł, jakby zacišł się w nim mechanizm.
- To moja wina, panie.
- Twoja? - Wallie wytrzeszczył oczy. - Nie! Moja! Wiesz, dlaczego tak się stało, starcze? - ciszył głos, przypomniawszy sobie w porę, że pod nim sš bulaje, a wielu żeglarzy może nie spać tej nocy. - Twoi wspaniali bogowie chcieli, żeby Nnanji doŹstał zapinkę!
- Wiem.
- Srebrnš zapinkę, bardzo starš. Należała do wielkiego Arganariego. Nnanji będzie szczęliwy! Chyba nic na wiecie nie mogłoby go bardziej uradować. Hojny prezent lubny dla lojalneŹgo sługi... Wiedziałe?
- Wybacz, panie. Muszę usišć.
Honakura podreptał do ławki sternika. Wallie ruszył za nim, zastanawiajšc się, czy to nie jest podstęp obliczony na współŹczucie. Oderwawszy się na chwilę od własnych kłopotów, uwiadomił sobie jednak, że w ostatnich dniach staruszek wyŹdawał się dziwnie przygaszony, poszarzały i zmęczony. Po prawdzie był już bardzo stary i nie prowadził sielskiego życia w luksusie jak kiedy.
Kapłan usadowił się na ławce. Wallie stanšł przed nim, ale nie spuszczał oczu z Rzeki.
- To moja wina, panie - wysapał starzec. - Bóg powiedział, że możesz mi ufać, ale... ja nie ufałem tobie.
Jasne! Siódmy czekał.
- Znam wielu szermierzy, więc ci nie ufałem. Pamiętasz klštwę?
- Jakš klštwę?
Honakura zakaszlał i skrzywił się, jakby poczuł ból.
- Kiedy pierwszy raz spotkałem adepta Nnanjiego, wtedy jeszŹcze ucznia, nie potrafiłby utorować sobie mieczem drogi przez pusty dziedziniec.
- Tak, pamiętam.
- Dlaczego, panie? Czy kiedykolwiek zastanawiałe się, dlaŹczego bogowie rzucili na niego klštwę?
Wallie uważał, że Nnanji miał blokadę psychicznš z powodu amŹbiwalentnych uczuć wobec skorumpowanych szermierzy z gwardii wištynnej, ale teraz nie była pora na freudowskie rozważania.
- Dlaczego?
Kolejny atak urywanego kaszlu.
- Stanowiłby zagrożenie, panie.
Wallie próbował sobie wyobrazić Nnanjiego bez wspomnianej wady. Młodzieniec przeskakiwałby w gwardii kolejne rangi, naŹwet majšc gorszych nauczycieli. Łabęd między kaczkami. W dodatku był nieprzekupny.
- Tarru?
- I lord Hardduju - dodał starzec szeptem. - Zabiliby go, więc Bogini chroniła najuczciwszego szermierza w gwardii, ukrywajšc jego talent. Seniorzy potrafiš rzucać kłody pod nogi zdolnym juŹniorom. Nieraz byłem tego wiadkiem. Nie ufałem ci.
- Nnanji? - zamiał się Wallie. - Zagrożeniem dla mnie? Jestemy przecież zaprzysiężonymi braćmi! Nie zrobiłby mi najŹmniejszej krzywdy. Był gotów narazić życie, żeby mnie pomcić. Mylałe, panie, że boję się Nnanjiego?
Mgła gęstniała wokół statku. Honakura znowu zaniósł się kaszlem.
- Nnanji uważa się za Szóstego, ale na razie nim nie jest - konŹtynuował Wallie. - Za parę lat będzie Siódmym, i to piekielnie dobrym. Ale jeszcze nie teraz. Tak czy inaczej, nie obawiam się go. Nie mojego zaprzysiężonego brata!
- Nie obawiasz się, panie, ale sšdziłem, że możesz być zazdrosny. Dlatego nie opowiedziałem ci historii o rudowłosym bracie Ikondoriny.
Czyżby w końcu zamierzał jš opowiedzieć?
- Widziałe zapinkę? - spytał Honakura.
- Tak.
Starzec zakaszlał.
- Ja nie, ale poprosiłem adepta Nnajiego, żeby mi opisał spoŹtkanie w Tau, kiedy mistrz Polini wszedł na pokład Szafira. Też uznałem, że to dziwny zbieg okolicznoci. Oczywicie, Czwarty powtórzył mi każde słowo. Tak usłyszałem o zapince.
- Srebrny gryfon. - Wallie zaczynał rozumieć.
- Królewski symbol.
- Nnanji królem?
Walliemu zawirowało w głowie. Nnanji był taki młody. TrudŹno było go sobie wyobrazić za pięć albo dziesięć lat.
- Tak sšdzę, panie. Proroctwo nie dotyczy twojej misji. NapoŹmknšłem dzisiaj uczennicy Thanie, że Nnanji jest za dobry, żeby zostać wolnym szermierzem. Bogini ma wobec niego większe plany. Zapinka to znak dla Thany, a nie dla ciebie.
Wallie zrozumiał teraz machinacje starego kapłana. Lecz w jeŹgo oczach Nnanji bardziej nadawał się na rewolucjonistę niż króla. Kojarzył mu się z psem, który goni za samochodem. Dobra zabawa, ale co by zrobił, gdyby go dogonił? Natomiast nie miał trudnoci z wyobrażeniem sobie Thany jako lady Makbet, która będzie podjudzać męża.
Usiadł obok Honakury. Mgła tak zgęstniała, że nie widać było wody wokół statku. Nawet kapłana Wallie ledwo dostrzegał. Przy tak...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin