Nowy34.txt

(15 KB) Pobierz
5

Siedmiu szermierzy usiadło na stołkach, a czarnoksiężnik zaŹjšł krzesło. Gdy przez nie czyszczony od wieków komin wpadał wiatr, na pokój buchała chmura dymu i sypały się iskry.
Grupa złożona z omiu osób jeszcze się podzieliła. Rotanxi staŹnowił jednosobowš mniejszoć. Był czujny, ostrożny i uprzejmy.
Wallie czuł się odosobniony. Podejrzliwoć odgradzała go od Siódmych niczym gruba szyba. Kiedy poinformował szerŹmierzy o wstępnej umowie, którš zawarł z czarnoksiężnikiem, jego słowa odbijały się od niewidzialnej przeszkody. Nie chcieŹli go słuchać.
Nnanji też sprawiał wrażenie osamotnionego. Nawet srebrne pelikany już go nie denerwowały. Milczał, wpatrujšc się we własŹne buty. W kšcikach jego ust błškał się tajemniczy umiech.
Pozostałych pięciu Siódmych miało na twarzach nieprzejednaŹny wyraz. Dostali czas na przemylenie sprawy, ale nie zmienili zdania co do traktatu. Być miłym dla czarnoksiężników? Wstyd! Dwudziestodniowy rozejm przed zbliżajšcš się zimš? Szaleństwo! Suzeren Nnanji jako zakładnik? Oburzajšce! Wszystkie przygotoŹwania do wojny niepotrzebne? Zdrada! Nie musieli nic mówić.
Wallie zdawał sobie sprawę, że Rotanxi wycofa się z umowy, jeli wyczuje, że suzeren nie może liczyć na poparcie najwyższych rang. Zagrał kartš atutowš. Powiedział, że jeli walka będzie trwać, najpierw szermierze, a potem cywile zdobędš broń czarnoŹksiężników. Argument, który wczeniej przekonał Nnanjiego, Siódmi najwyraniej uznali za zbyt wydumany. Nadal siedzieli z marsowymi minami.
Nnanji podchwycił spojrzenie Walliego, umiechnšł się lekko i potrzšsnšł głowš. Tego dnia był wyjštkowo przenikliwy.
Ale dlaczego zachowywał się tak dramatycznie? Nawet Wallie nie wiedział, nie mówišc o innych Siódmych. Młodzieniec wszyŹstkich zaskoczył. Gapili się na niego, próbujšc zrozumieć nieŹoczekiwanš zmianę nastawienia.
W końcu suzeren poprosił o uwagi lub pytania. Zapadła groŹbowa cisza. Rotanxi rzucił mu drwišce i cyniczne spojrzenie. To ma być twoje poparcie?
Walliego ogarnšł gniew. Głupi barbarzyńcy! Ciemne dzikusy! Dlaczego powierzono mu zadanie niemożliwe do wykonania? Po raz pierwszy od ucieczki ze wištyni Hann poczuł wielkš tęsknoŹtę za dawnym życiem na Ziemi i bezmiernš pogardę dla prymiŹtywnej kultury i szermierzy upartych jak osły. Miał ochotę umyć ręce, zostawić boskš misję, zjazd, wszystko. Znalazłby sobie staŹtek, wzišł ze sobš Jję i pożeglował Rzekš. Byłby wodnym szczuŹrem do końca życia...
Nie pożyłby długo, gdyby sprzeciwił się Bogini...
- Shonsu, może powiniene dać walecznym lordom szansę omówienia sprawy nie w obecnoci czarnoksiężnika - odeŹzwał się Nnanji.
Nie potrafił udawać niewinnoci nawet w przybliżeniu tak doŹbrze jak jego dwulicowy brat. Co knuł. Po chwili wahania WalŹlie stwierdził, że nie ma innego wyjcia. Musi zaufać Nnanjiemu.
- Dobrze! Lordowie?
Suzeren odprowadził Rotanxiego do drzwi. Tak jak się spodziewał, Nnanji został na miejscu. W przedpokoju czarnoŹksiężnik odwrócił się, żeby co powiedzieć...
Ale lorda Shonsu już nie było.
W długim pomieszczeniu znajdowała się tylko straż przyboczna i... Jja. Wallie kazał jej czekać, wiedzšc, że tu będzie bezpieczna po tym, co się wydarzyło, kiedy ostatnio złożyła wizytę w zamku. TeŹraz stała ze spuszczonym wzrokiem przed bardzo wysokš kobietš w niebieskiej szacie. Siódmy przemierzył pokój wielkimi krokami.
- Doa!
- A, tu jeste, mój drogi! - powiedziała minstrelka głosem, który mógłby zwabić pszczoły.
- Jestem dzisiaj bardzo zajęty, pani!
- W porzšdku, kochanie. Tylko przepytywałam niewolnicę.
- Przepytywała?
Doa pokazała wszystkie zęby w umiechu.
- To jest Jja, prawda? Ta, którš mi obiecałe?
Wallie zaniemówił. Wzrok Siódmej nakazywał mu dokonać wyboru. W tym momencie Jja uniosła wzrok. Błaganie, które w nich ujrzał, poruszyłoby kamień. Suzeren wszedł między koŹbiety i otoczył ramieniem niewolnicę. Szermierze udawali, że nic nie widzš i nie słyszš. Nie mógł stracić panowania nad sobš.
Jja przywarła do niego odruchowo. Wallie wspomniał marzenie o żeglowaniu ku zachodzšcemu słońcu. Nie Doę w nim widział.
- Oto Jja, moja ukochana, a to lady Doa. Nie zamierzam cię oddać, Jjo. Cokolwiek mówiła ci ta kobieta, kłamała.
Twarz Siódmej zrobiła się purpurowa. Szermierze wstrzymali oddech.
- Czcigodny Forarfi! - Wallie z trudem panował nad głosem.
- Odprowad lady Doę. Dopilnuj, żeby w przyszłoci jej nie wpuszczano. Pani, nie będę mógł dzisiaj wieczorem pójć z tobš na bankiet uzdrowicieli.
Przez chwilę mylał, że Doa rzuci się na niego. Miał nadzieję, że to zrobi.
- Pójdę sama! Chcš, żebym zapiewała. Mam parę nowych pieni.
- Uważaj na to, co mówisz, minstrelko, bo zapiewasz je szczurom w lochu.
Kobieta gwałtownie wcišgnęła powietrze, a potem okręciła się na pięcie i pomaszerowała do drzwi.
Wallie objšł Jję.
- Przepraszam, ukochana, bardzo przepraszam! Nie wierz w ani jedno jej słowo.
Niewolnica spojrzała na niego badawczo.
- Wallie? - szepnęła.
- A któżby inny?
Drzwi pokoju rady otworzyły się gwałtownie.
- Bracie! - zawołał Nnanji.
Suzeren był zajęty. Jja w końcu uwolniła się z jego objęć.
- Czekajš na ciebie, najmilszy - szepnęła.
- Niech czekajš!
Wallie pocałował kobietę i pucił jš dopiero po dłuższej chwili. Kręciło mu się w głowie. Był tak oszołomiony i podnieŹcony, że zastanawiał się, czy w ogóle go obchodzi, co stanie się ze zjazdem.
Zrobił sobie z Doi niebezpiecznego wroga.
I co z tego? Od razu zauważył, że nastrój w pokoju rady jest zupełnie inny. Pięciu Siódmych miało rozpromienione twarze. Rotanxi stał porodku komnaty i próbował ukryć zaskoczenie pod arystokratycznym, drwišcym umieszkiem.
Nnanji umiechał się od ucha do ucha.
- Dzielni lordowie zmienili zdanie, bracie!
- To szlachetna sprawa, suzerenie! - powiedział Zoariyi. -Lord Nnanji rzeczywicie mnie przekonał.
Jego koledzy kiwali głowami, wyranie podekscytowani.
Jak?
Dlaczego?
Czy to ważne? Wallie spojrzał na Rotanxiego i wzruszył ramionami.
- Więc możemy złożyć przysięgi, panie?
Czarnoksiężnik niepewnie skinšł głowš.
- Jakich argumentów użyłe, lordzie Nnanji?
Młodzieniec umiechnšł się z zadowoleniem.
- Dokładnie? Tych samych, które lord Shonsu podał tobie, paŹnie. Słowo w słowo i nic więcej, przysięgam. - Cieszył się jak dziecko, że wprawił brata w osłupienie. - Shonsu, powiniene chyba wezwać kapłanów!
- Chyba tak.
- Może w czasie, kiedy będziemy na nich czekać, zaprowaŹdzisz lorda Rotanxiego do lochów? - Zamiał się na widok miny suzerena. - Pokażesz mu, jak szermierze traktujš więniów? A tymczasem lord Tivanixi i ja stoczymy pojedynek! - RozradoŹwany spojrzał na kasztelana.
Lochy jak to lochy - były wilgotne, ciemne i ponure, cuchŹnęły moczem i szczurami. Lord Shonsu uparł się, żeby jeńców traktowano dobrze. Nie działo im się le, jak na zwyczaje panujšce na wiecie. Rotanxi mógł porozmawiać z nimi na osobnoci i zapewnić, że nie grozi im bezporednie niebezpieŹczeństwo. Wallie chętnie posłuchałby, co sšdzš o planowanym traktacie i jego szansach.
Po stęchlinie i odorze lochów z ulgš wyszedł na wieże poŹwietrze. Wiatr szarpał brezentowymi cianami umywalni i latryn, ale ich łopot nie zagłuszał okrzyków niosšcych się po zamkoŹwym dziedzińcu.
- Zostało nam trochę czasu, panie - stwierdził Walilie. - MoŹże obejrzymy pojedynek? Jak sadzę, nie jest to twoja ulubiona rozrywka, ale będziesz miał co opowiadać po powrocie do domu.
Czarnoksiężnik mrugał, olepiony blaskiem słońca.
- Istotnie! Najpierw jednak powiedz mi, panie, jak lord Nnanji przekonał Siódmych?
- Jeli twierdzi, że użył moich argumentów, panie, muszę mu wierzyć. Ale przyznaję, że nic nie rozumiem.
Rotanxi zmarszczył brwi, zaniepokojony.
- Gdyby chodziło o kogo innego, nawet z całym szacunkiem, o ciebie, lordzie Shonsu, podejrzewałaby podstęp. Lecz on...
Starzec potrzšsnšł głowš. Uwięziony na Szafirze, zdšżył poŹznać Nnanjiego. Nawet on, czarnoksiężnik, nie mógłby posšdzać go o dwulicowoć. Młody szermierz zabiłby z umiechem na ustach, ale nigdy by nie skłamał.
Wallie ruszył w stronę zbiegowiska. Szermierze rednich rang ustępowali mu z drogi. Obserwowali pojedynek Siódmych. NieŹmal każdy obejmował ramieniem kobietę. Mało kto zauważył czarnoksiężnika, który towarzyszył suzerenowi.
Porodku wielkiego kręgu widzów Nnanji i Tivanixi wykonyŹwali taniec z floretami.
- Ooo! - zakrzyknšł tłum.
Nnanji podskoczył z radoci.
- Wynik? - zapytał Shonsu najbliższego Trzeciego.
- Dwa zero, suzerenie. Walczš do pięciu.
Fechtmistrze robili wypady, cofali się, skakali. Był to prawdziŹwy balet w wykonaniu urodzonych sportowców. Obaj poruszali się z gracjš. Inspirowali się nawzajem. Florety tylko migały w powietrzu. Wallie jeszcze nigdy nie widział pojedynku między Siódmymi. Od czasu do czasu rozpoznawał własne zagrania i sztuczki, których nauczył protegowanego. Publicznoć znowu zawyła, ale żaden z walczšcych nie zgłosił trafienia.
- Aaaa!
Tak. Maska Nnanjiego pofrunęła wysoko w powietrze, okrzyk triumfu zginšł w ryku tłumu. Kasztelan, czerwony na twarzy i umiechnięty, floretem oddał salut zwycięzcy. Szermierze chwycili młodego suzerena na ręce i ponieli woŹkół placu. Wallie stał osłupiały. Jego zaprzysiężony brat był prawdziwym Siódmym, i to bardzo dobrym, skoro pokonał Tivanixiego. Niemożliwe! Nnanji błyskawicznie się uczył, ale żeby w krótkim czasie osišgnšć taki poziom? Cztery tygodnie temu dostał promocję na Szóstego. Kasztelan na pewno umyŹlnie przegrał, w hołdzie dla odwagi młodzieńca, który zgodził się zostać zakładnikiem w Vul? Ciekawe, czy Nnanji domylał się prawdy?
Jeszcze bardziej zaskoczyły Walliego dowody popularnoci niedawnego ucznia. Bystry rudzielec zdobył powszechnš sympaŹtię wytrwałociš, ciężkš pracš i niezliczonymi siniakami. Już wczeniej pozyskał sobie członków rady, a teraz resztę armii.
Wallie odwrócił się do czarnoksiężnika i dostrzegł na jego twarzy satysfakcję. Lubiany szermierz był cennym zakładnikiem.
Nie zdšżył jednak nic powiedzieć, bo u stóp schodó...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin