Nowy30.txt

(15 KB) Pobierz
Księga pišta:
Jak szermierz zwrócił miecz



1

Był już póny ranek, kiedy Wallie wspišł się po drabince sznurowej na pokład Szafira. Mały niebieski żaglowiec wydaŹwał się rajem po szaleństwie panujšcym w zamku. Niestety, naŹwet tutaj Wallie miał do wykonania pracę, której nikomu nie mógł powierzyć. Potrzebował czego więcej, niż migotliwych falek i białych ptaków kršżšcych po niebie, żeby zmienił się jeŹgo ponury nastrój.
Na powitanie przybiegła Jja. Wallie ujšł jej dłonie i zaraz cofŹnšł się przerażony na widok spuchniętej i bladej twarzy.
- Co się stało?
Kobieta spuciła wzrok.
- To był wypadek.
- Kto go spowodował?! - ryknšł mężczyzna. Wciekłoć cisnęła mu gardło. Jeli to też sprawka szermierzy, poleje się krew...
- Ty - odparła cicho.
Wallie osłupiał. Nagle zauważył, że na pokładzie jest więcej osób. Rzeczni Ludzie udawali, że sš bardzo zajęci, ale wszyscy -od berbeci po starš Linę - obserwowali i słuchali.
- Kiedy wydałe wyrok na dwóch szermierzy, panie, próbowaŹłam wstawić się za nimi. le zrobiłam.
Uderzył jš? Wrócił pamięciš do tamtej chwili, kiedy czerwona mgła zasnuła mu oczy. Tak, to możliwe.
- Ukochana! - jęknšł. - Och, Jjo!
Wzišł jš w ramiona i pocałował.
Raptem cofnšł się zmieszany. Poprzedniej nocy wypił tyle zdradliwego miejscowego wina, że na pewno nie był dzisiaj atrakcyjnym kochankiem, ale chłód niewolnicy musiał mieć głębsze przyczyny. W dodatku nazwała go panem.
- Straciłem głowę, Jjo. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię.
Po dłuższej chwili kobieta bšknęła:
- Wiem, panie.
- Nie możesz mi wybaczyć?
Dopiero teraz podniosła wzrok i spojrzała na niego z powštŹpiewaniem.
- Wynagrodzisz mi tamto?
- Jak? Powiedz, jak!
- Chod do kabiny, to ci pokażę.
Uciskał jš jeszcze raz.
- Nie mogę, ukochana! Bardzo mało spałem zeszłej nocy, a jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia.
Prawdš mówišc, nie spał wogóle. Odprowadził Doę do domu tuż przed witem. Siódma zatrzasnęła mu drzwi przed noŹsem. Wrócił do zamku i trafił w sam rodek szaleństwa. AdiuŹtant Linumino z pewnociš nie widział łóżka tej nocy - zajęty organizowaniem koszar, kwater dla żonatych, zapasów jedzenia i przydzielaniem zadań. Krzyki i tupot nóg nie zamierały ani na chwilę, podobnie jak nie kończšce się konflikty, z którymi biegano do samego suzerena. Siódmi mieli dobre intencje i enŹtuzjazm, ale Wallie obarczył ich zbyt wieloma obowišzkami. Parę rozkosznych chwil z Jja stanowiło wielkš pokusę, ale musiał się jej oprzeć. A może przemawiało przez niego poczuŹcie winy?
Niewolnica przygryzła wargę.
- Ci dwaj mężczyni, których sprzedałe, panie...
Więc jej propozycja była przekupstwem?
- Nie wtršcaj się, Jjo! To moja sprawa jak prowadzę zjazd!
- Tak, panie.
- I nie nazywaj mnie tak!
- Dobrze, panie.
Kobiety!
Jja odwróciła się na pięcie. Wallie chwycił jš brutalnie za raŹmię i przycišgnšł do siebie.
- Stosunki między szermierzami a miastem sš złe! Ważne jest, żeby starsi byli zadowoleni! Rozumiesz?
Jja skinęła głowš.
Kłamca! - powiedziało sumienie. Kasztelan Shonsu terroryzoŹwał starszych. Zeszłej nocy płaszczyli się przed tobš.
- Musiałem pójć na ten bal!
Bzdura! Woleliby, żeby przysłał Nnanjiego w swoim zastępstwie.
- Byliby obrażeni, gdybym przyszedł z niewolnicš.
Masz na myli, że szermierze mialiby się z ciebie.
- A jeli postanowiłem wzišć na tańce lady Doę, to nie twoja sprawa!
- Oczywicie, panie.
Jja znowu próbowała odejć. Tym razem Wallie chwycił jš za ramiona i niemal potrzšsnšł.
- Nie masz powodu być zazdrosna o lady Doę!
- Zazdrosna! - Jja, nie do wiary, zaczęła krzyczeć. - NiewolŹnica? Zazdrosna? A o co niewolnica miałaby być zazdrosna?
- W tym wypadku o nic! Potrzebowałem partnerki na bal...
- Mylisz, że mnie obchodzi, kogo zabierasz na głupie tańce?
- Nic ponadto!
- Mylisz, że to też mnie obchodzi? Bierz do łóżka, kogo chcesz, panie. Nie tłumacz się przed niewolnicš.
Wallie osłupiał. Jja nigdy dotšd nie podniosła głosu, na nikoŹgo. Pucił jš.
- W takim razie, co cię niepokoi?
- Ty! - wrzasnęła, tupišc nogš. - Co ze sobš robisz?
Był szermierzem siódmej rangi, suzerenem zjazdu, najpot꿏niejszym człowiekiem na wiecie.
- Uważaj na słowa, kobieto! - huknšł. - Pamiętaj, że jeste tylko niewolnicš!
- I byłam szczęliwa jako niewolnica! Robiłam, co kazała mi pani. Służyłam wielu mężczyznom. Mało który mnie uderzył!
Wallie uczynił duży wysiłek i ciszył głos.
- Powiedziałem, że przepraszam. Nigdy więcej czego takiego ci nie zrobię.
- Może powiniene! By mi przypomnieć, że jestem tylko niewolnicš. Powtarzałe, że mam się uważać za prawdziwš osoŹbę, a nie rzecz!
Nigdy przedtem tak się nie zachowywała! Wallie z trudem zaŹpanował nad wybuchowym temperamentem Shonsu. Wzišł kilka głębokich oddechów i przestał zaciskać pięci. Rozejrzał się po pokładzie. Wystraszone oczy odwracały się pospiesznie. Rotanxi, na którym chciał zrobić wrażenie, siedział na pokrywie tylnego luku i tak jak inni przysłuchiwał się absurdalnej kłótni.
- Mówiłe, że chcesz prawdziwej kobiety! - krzyknęła Jja. -Teraz znowu jestem niewolnicš...
- Tak! - ryknšł, żeby jš wreszcie uciszyć. - Id do kabiny!
Ruszył w stronę czarnoksiężnika, mijajšc bez słowa posępneŹgo Tomiyano. Zasalutował Siódmemu. Rotanxi wstał, odpowieŹdział na powitanie, i usiadł z powrotem.
- Piękny dzień. Jak wasze katapulty? - zapytał z cierpkš uprzejmociš.
Wallie zamiał się gorzko.
- Ich budowę nadzoruje lord Zoariyi. Uznałem, że jest najbystrzejszy.
- Prawdopodobnie.
- Z wielkim zapałem wzišł się do pracy. Jedna katapulta jest już w połowie gotowa.
- Godne podziwu!
- Tak, ale trzeba będzie rozebrać jš na częci, żeby przetransŹportować na drugi brzeg. Żaden statek na Rzece nie ma dostateczŹnie pojemnej ładowni.
Rotanxi umiechnšł się pod nosem.
- Mam nadzieję, że wydał dużo pieniędzy na drewno.
Oczywicie, że tak.
- Pieniędzy już nam nie brakuje - odparł Wallie i wyjanił poŹmysł z opłatami portowymi.
Czarnoksiężnik zrobił sceptycznš minę, ale powstrzymał się od komentarza.
- Słyszałe o Chinaramie?
Starzec pokiwał głowš. Twarz miał nieprzeniknionš.
- Póniej Nnanji przeszukał jego kwaterę. Znalazł piorun i zaŹpas prochu. A także pióro, atrament i welin. I to.
Wallie pokazał wykonany z koci słoniowej medalionik z podobiznš pięknej dziewczyny. Rotanxi rzucił na niš okiem, ale nic nie powiedział.
- Znajdujemy się po przeciwnych stronach barykady, panie, ale szanuję wasze pamištki - owiadczył Wallie. - Odwaga nie jest cechš wyłšcznie szermierzy. Czy to jego córka?
Rotanxi i Chinarama byli mniej więcej w tym samym wieku.
- Żona - powiedział czarnoksiężnik po chwili wahania. -Umarła przy porodzie wiele lat temu.
- Smutne!
- Bardzo. To nie było jego dziecko. Zgwałciła jš banda szermierzy.
Wallie uważnie przyjrzał się starcowi, którego twarz nie zdraŹdzała żadnych uczuć. Nie miał pewnoci, czy historia jest prawŹdziwa. Całkiem możliwe, że czarnoksiężnik próbował zepchnšć go do defensywy.
- Nie wštpię w twoje słowa, panie, ale nasze sutry zabraniajš wszelkiej przemocy wobec kobiet, z wyjštkiem dwóch cile okrelonych wypadków: skazanych zbrodniarek albo zemsty za przelanš krew.
Od razu zorientował się, że popełnił błšd.
- Może gwałt jest złym okreleniem, lordzie Shonsu. Ze stroŹny szermierzy nie doszło do bezporedniej przemocy. Wszystko zdarzyło się na statku. Pewien Pierwszy zaczšł molestować żonę Chinaramy. Kiedy stawiła opór, koledzy ruszyli mu na pomoc. Wobec niej nie zastosowali siły, tylko rzucili się na żeglarzy. Ci w samoobronie przytrzymali kobietę i pozwolili szermierzom zroŹbić swoje. Zgodnie z waszymi sutrami to nie był gwałt, prawda?
Pergaminowa twarz czarnoksiężnika zmarszczyła się w umieŹchu triumfu i pogardy. Wallie zadrżał. I tego człowieka zamierzał przecišgnšć na swojš stronę? Podał mu medalion.
- Wemiesz to i oddasz jego rodzinie?
- Nie miał rodziny. Jedynego brata też dopadli szermierze.
Rotanxi wzišł portrecik i cisnšł go za burtę.
- Smutne - powiedział Wallie po chwili. - Lecz w Sen też sš wdowy, panie, i wiele sierot na lewym brzegu. Cenš władzy zaŹwsze jest czyja krew.
Czarnoksiężnik tylko umiechnšł się szyderczo.
Wallie zmienił temat
- Przykazałem żeglarzom, żeby odpowiadali na twoje pytania. Słyszałe mojš historię? Rotanxi prychnšł.
- Też co! Już wiem, że nie przekonam cię do magii, lordzie Shonsu. Ale ty sam naprawdę oczekujesz, że uwierzę w cuda?
- Nawet w Rękę Bogini?
- Nawet. Za każdym razem kiedy czarnoksiężnik wsiada na pokład, statek płynie tam, gdzie powinien.
Rzeczywicie, interesujšce. Półbóg wspomniał, że przed Wiekiem Pisma jest Wiek Legend. Może czarnoksiężnicy jako ludzie pimienni byli odporni na cuda? Wallie postanowił, że sprawę przemyli póniej, kiedy znajdzie czas.
- Przyznaję jednak, że intryguje mnie ródło twojej wiedzy - kontynuował czarnoksiężnik. - Najwyraniej spenetrowano jeŹden z konwentów.
- Naprawdę pochodzę z innego wiata, panie. Jakie dowody ci przedstawić? Może strzemię? Na wiecie jest nie znane.
Rotanxi potrzšsnšł głowš.
- Imponujšce, ale nie przekonujšce. Jak się nad tym zastanoŹwić, twoje strzemię to prosta rzecz.
- Wielkie wynalazki zawsze sš takie. Wemy na przykład wasze urzšdzenie do patrzenia na odległoć. Trudno go chyba używać do czytania z ust, bo odwraca obraz.
Wahanie... i błysk w oku.
- To kwestia wprawy. Potrafisz zrobić teleskop, który nie odŹwraca obrazu?
- Oczywicie. Istnieje kilka sposobów. Zależy, jakie ma się soczewki. Jeszcze nie wynalelicie obrabiarki do szkła? Nieważne. Najłatwiej jest włożyć dwa teleskopy do jednej obudowy. Cztery soczewki. Jeszcze łatwiej na to wpać niż wymylić strzemię.
Czarnoksiężnik starał się zachować kamiennš twarz, ale renice miał rozszerzone. Wallie uznał, że chyba robi postępy. Żeglarze zajęli się swoimi sprawami. Cicha rozmowa między czarnoksi꿏nikiem a szermierzem mogła być epokowym wydarzeniem, ale nie interesowała praktycznego rzecznego ludku.
- Sš również metody na pozbycie się kolorowych obwódek, al...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin