Nowy2.txt

(18 KB) Pobierz
Księga pierwsza:
Jak szermierz płakał



1

Nie do pomylenia było, żeby szermierz siódmej rangi ukrywał się przed kimkolwiek lub czymkolwiek, ale Wallie starał się, oględnie mówišc, nie rzucać w oczy.
Ranek spędził na pokładzie. Oparty o poręcz, obserwował zgiełkliwy port w Tau. Zdjšł zapinkę i rozpucił czarne włosy. Pasy i miecz położył przy nodze. Burta zasłaniała niebieski kilt i buty. Przechodnie widzieli tylko potężnie zbudowanego młodego mężczyznę o długich włosach. Musieliby podejć bardzo blisko i mieć dobry wzrok, żeby dostrzec siedem mieczy wytatuowanych na jego czole.
Po dwóch tygodniach nieprzerwanej żeglugi z Ov zapasy się wyczerpały, a nagromadziło wiele spraw do załatwienia. Matki zgarnęły dzieci i ruszyły na poszukiwanie dentystów. Stara Lina podreptała na brzeg, żeby targować się z domokršżcami o mięso, owoce, warzywa, mškę, przyprawy i sól. Nnanji zabrał brata do uzdrowiciela na zdjęcie gipsu z ręki. Jja wybrała się z Lae na zakupy. Młody Sinboro, który osišgnšł wiek męski, pomaszerował z rodzicami do znaczyciela. Szykowała się nocna zabawa na Szafirze.
Normalnie Brota wykorzystywała pobyt w porcie i sprzedawała towar, a syn wyprawiał się po następny, ale teraz żeglarze byli zajęci trymowaniem i balastem, więc Pišta przypasała miecz, wzięła ze sobš Matę i poczłapała na nabrzeże. Tomiyano kazał położyć dwie bršzowe sztaby u stóp trapu, postawił przy nich młodego Matarro i zajšł się swoimi sprawami.
Nie na długo zostawiono go w spokoju. Gdy zjawili się pierwsi klienci, Matarro pobiegł po kapitana. Tomiyano był niemal równie przebiegłym handlarzem jak matka. Wallie z ciekawociš przysłuchiwał się ożywionym targom. W końcu ustalono cenę i kupcy zeszli do ładowni, żeby sprawdzić towar. Wallie wrócił do obserwowania portowego życia.
Tau należało do jego ulubionych miast na pętli RegiVul, choć nazywanie go miastem wydawało się lekkš przesadš. Jak w większoci portów, ulica wcinięta między pachołki cumownicze, trapy i stosy towarów wyładowanych ze statków a magazyny, była za wšska na panujšcy na niej ruch. Mimo jesiennego dnia słońce mocno przygrzewało, zalewajšc jasnym blaskiem rojne i wielobarwne nabrzeże. Wozy turkotały i skrzypiały, piesi tłoczyli się, niewolnicy dwigali pakunki, domokršżcy pchali wózki i wykrzykiwali ceny. Nie obowišzywały żadne przepisy. Łoskot kół mieszał się z przekleństwami i obraliwymi epitetami, ale rzadko dochodziło do wybuchów agresji. W powietrzu unosiła się woń kurzu, ludzi i koni.
Miejscowe wierzchowce miały wielbłšdzie głowy i ciała bas-setów, ale zapachem nie różniły się od ziemskich. Z jednego ze statków spędzono stado kóz. Wallie stwierdził z rozbawieniem, że zwierzęta majš jelenie rogi i cuchnš tak samo jak ziemskie.
Spodobały mu się piętrowe magazyny cišgnšce się rzędem wzdłuż nabrzeża. Oszalowane ciemnš dębinš, pomalowane na beżowo, o słomianych strzechach, wyglšdały jak dekoracja do filmu o wesołej Anglii. Wród tej scenografii Wallie nie dostrzegł jednak żadnych dam w krynolinach ani elegantów z koronkowymi krezami. Ubrania Ludzi, niadych, bršzowłosych, zgrabnych i wesołych, były proste: kilty albo przepaski biodrowe u mężczyzn, zwykłe pasy materiału u kobiet, a u starszych obojga płci długie szaty. Dzieci biegały nago. Dominował bršzowy kolor Trzecich, wykwalifikowanych rzemielników, przedstawicieli trzystu czterdziestu trzech zawodów wiata. Monotonię ożywiały żółte barwy Drugich i białe nowicjuszy oraz dużo rzadziej pomarańczowe, czerwone i zielone wyższych rang.
Chudy młodzieniec w białej przepasce biodrowej minšł pędem Walliego, zbiegł po trapie i wmieszał się w tłum, o włos unikajšc mierci pod kołami dwukółki. Zapewne wysłano go po pomoc, co oznaczało, że Tomiyano dobił targu. Kilka minut póniej kapitan wyszedł z goćmi na pokład. Umiech błškajšcy się po jego twarzy wiadczył o udanym interesie.
Tomiyano był młodym mężczyznš, rudowłosym, muskularnym i ogorzałym na ciemny bršz. Miał na sobie bršzowš przepaskę biodrowš i pas z kapitańskim sztyletem. Na jego czole widŹniały trzy statki, ale gdyby zechciał, mógłby miało pokusić się o wyższš rangę. Blizna na twarzy stanowiła pamištkę po spotkaniu z czarnoksiężnikiem. Wallie już teraz wiedział, że jest to lad po oparzeniu kwasem.
W porównaniu z Siódmym Tomiyano wyglšdał na chuderlaka. Szermierze rzadko bywali roli, ale Shonsu stanowił wród nich wyjštek. Żeglarz musiał zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.
- Ukrywasz się?
Wallie wzruszył ramionami i umiechnšł się.
- Jestem ostrożny.
Kapitan zmrużył oczy.
- Tak zachowywali się wojownicy w twoim wiecie, Shonsu?
W cišgu ostatnich tygodni Wallie dopucił załogę Szafira do tajemnicy. Wyjanił, że nie jest prawdziwym szermierzem siódmej rangi, gdyż jego duszę przeniesiono z innego wiata, dano mu ciało Shonsu oraz jego kunszt szermierczy i powierzono misję, której tamten nie dokończył. Tomiyano był sceptykiem. Wprawdzie nabrał zaufania do lorda Shonsu - z wielkim trudem, bo żeglarze nie przepadali za szermierzami - ale nie potrafił uwierzyć w nieprawdopodobnš historię. W dodatku takt nie leżał w jego charakterze.
Wallie westchnšł na myl o tajnych detektywach i nie oznakowanych samochodach policyjnych.
- Często.
Tomiyano prychnšł z lekceważeniem.
- Ostatnio, kiedy zawinęlimy do Tau, narzekałe, że nie udało ci się znaleć żadnego szermierza. Teraz jest ich tutaj pełno.
- Włanie.
Dlatego obserwował port. Wypatrywał szermierzy. Z tłumu wyróżniały ich kucyki, kilty i miecze. Maszerowali dwójkami i trójkami, a niekiedy w czterech lub pięciu. Rozsšdni cywile schodzili im z drogi. Najczęciej widziało się bršzowe kilty, ale Wallie dostrzegł też paru Czwartych, dwóch Pištych i nawet, ku swojemu zaskoczeniu, jednego Szóstego. Przez ostatniš godzinę naliczył czterdziestu dwóch żołnierzy. W Tau rzeczywicie roiło się od uzbrojonych przybyszów.
Tomiyano przez chwilę patrzył na zatłoczonš ulicę, a potem spytał;
- Dlaczego?
Wallie oparł się łokciami o poręcz.
- Pomyl, kapitanie. Przypućmy, że jeste szermierzem, Trzecim albo Czwartym. Bogini sprowadziła cię do Tau. Zmierzasz do Casr. Masz ze sobš jednego albo dwóch protegowanych. Czego najpierw będzie chciał szermierz po przybyciu na miejsce?
Tomiyano splunšł za burtę.
- Kobiet!
Wallie zamiał się.
- Oczywicie. Czego jeszcze?
Żeglarz pokiwał głowš.
- Mentora?
- Tak! Zacznš łšczyć się w grupy i szukać odpowiedniego seniora, żeby mu złożyć przysięgę.
- A ty nie chciałby zebrać armii?
Wallie rzucił żeglarzowi umiech.
- Masz miejsce na statku?
W okolicy na pewno znalazłoby się paru Siódmych, najpewniej w sile wieku, bo rzadko który szermierz zdobywał siódmš rangę przed ukończeniem trzydziestki. Shonsu należał do wyjštków. Wallie często przyglšdał się swojej twarzy w lustrze i doszedł do wniosku, że Shonsu miał trzydzieci parę lat. Był młody, potężny, o oczach zimnych jak stal. Gdyby pokazał się na trapie, w jednej chwili opadliby go rekruci.
- Nie! - Na myl o kilkudziesięciu szermierzach na pokładzie ukochanego Szafira Tomiyano zazgrzytał zębami. Potem umiechnšł się niepewnie i bšknšł: - To ładnie z twojej strony!
Kolejny cud, pomylał Wallie.
- Spójrz!
Na czele kolumny złożonej z dziesięciu protegowanych maszerował Szósty. Pišty prowadził dwóch Trzecich. Promienie słońca odbiły się w klingach uniesionych w salutach. Cywile usuwali się na bok, zapewne przeklinajšc pod nosem.
Tomiyano chrzšknšł i poszedł do swoich zajęć, a Wallie zamylił się nad odpowiedziš, której mu udzielił. Wyjanienie tylko w połowie było prawdziwe. Owszem, juniorzy szukali mentorów, ale seniorzy jeszcze aktywniej szukali protegowanych. Duża wita podnosiła status, niewštpliwie bardzo teraz pożšdany w Casr.
Wallie nosił miecz Bogini, był Jej orędownikiem. Może on też powinien zwerbować własnš armię i przybyć z niš na zjazd. Nie miałby z tym kłopotu. Zaczepiłby Szóstego i przejšł go pod swoŹjš komendę razem z dziesięcioma giermkami. Gdyby ten się sprzeciwił, Wallie rzuciłby mu wyzwanie, a potem zwišzał go przysięgš i wysłał po następnych protegowanych.
Czyżby znalazł wytłumaczenie, dlaczego Bogini przywiodła tych szermierzy do Tau zamiast bezporednio do Casr?
Walliemu nie spodobała się ta myl. Nie miał przekonania do całego tego zjazdu.
Wcišż nie mógł podjšć decyzji, czy się przyłšczyć. Na razie pozwolił więc zielonemu paradować po porcie. Jeli bogowie chcieli, żeby ten człowiek złożył przysięgę lordowi Shonsu, żaden z nich nie opuci miasta, zanim do tego dojdzie. Ich statki wróciłyby do Tau, zamiast płynšć do Casr.
Casr przyprawiało Walliego o niepokój. Nie miał pojęcia, co chce tam robić ani czego od niego oczekujš. Prawdziwy Shonsu był kiedy kasztelanem tamtejszego zamku szermierzy, więc na pewno by go rozpoznano. Mógł natknšć się na rodzinę, przyjaciół... albo wrogów. Nnanji uważał, że Shonsu ma zostać przywódcš zjazdu. Całkiem możliwe, bo Wallie znał czarnoksiężników i ich sekrety lepiej niż jakikolwiek inny szermierz. Jednoczenie wiedział dostatecznie dużo, by zdawać sobie sprawę, że zjazd jest wielkim błędem. Był raczej skłonny go odwołać niż poprowadzić.
Tomiyano wezwał dwóch kuzynów i dwóch szwagrów. Holiyi, Maloli, Linihyo, Oligarro i kapitan zdjęli pokrywy luków, robišc dostęp do ładowni. Dzieci bawiły się na pokładzie rufowym pod czujnym okiem Fii, dwunastolatki o bezspornym autorytecie.
Do Szafira podjechał wóz. Wysypała się z niego grupa niewolników. Gruby handlarz pištej rangi zaczšł piskliwym głosem wykrzykiwać zbędne rozkazy. Uruchomiono żuraw masztowy. Wallie obserwował wyładunek bršzowych sztab kupionych w Gi. Zastanawiał się leniwie, która z nich uratowała mu życie w Ov, osłaniajšc przed kulami czarnoksiężników.
Chudzi, zastraszeni mężczyni w skšpych czarnych przepaskach biodrowych ociekali potem. Plecy mieli pokryte bliznami. Kociste klatki piersiowe pracowały jak miechy. Nie mieli zwolnić kroku, wszystko robili ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin