Nowy14.txt

(17 KB) Pobierz
6

Patrzšc znaczšco na zapinkę Shonsu, Tivanixi uparł się, że dostarczy mu eskortę. Na jej czele postawił swojego długoletniego przyjaciela Fiendoriego Szóstego. Wallie maszerował teraz przez wšskie uliczki i rozległe place, a za nim podšżało siedmiu szermierzy.
Był w dobrym nastroju. Uwolnił się od wštpliwoci. Dzięki ambitnej Thanie przejrzał sekret czarnoksięskiej telepatii. Bezczelna dziewczyna! Z probš o lekcje zwracała się do matki, Shonsu i męża, żeby nikt nie wiedział, co kandydatka naprawdę umie. Nnanji oczywicie zakładał, że to mentor nauczył jš sutr wymaganych od czwartej rangi. Wallie był ciekaw, ile sutr zna Brota. Wodne szczury nie przepadały za rytuałami.
Czytanie z ust było sztukš dobrze znanš Rzecznym Ludziom, użytecznš przy silnym wietrze. Czarnoksiężnicy przejęli od nich tę umiejętnoć i połšczyli z użyciem teleskopu. Typowa dla nich metoda działania. Trochę techniki i dużo kuglarstwa razem sugerowały posiadanie magicznych mocy.
Poza tym Wallie wypełnił ostatnie polecenie boskiej zagadki. Przywiózł miecz do zamku, w którym go wykuto, i zrozumiał, jakie jest jego przeznaczenie. Pogodził się z tym, że musi poprowadzić zjazd.
Boariyi był zuchwałym smarkaczem. Tivanixi wydawał się doć inteligentny, ale już popełnił kilka rażšcych błędów. Wezwał szermierzy o niewłaciwej porze roku, przed nadchodzšcš zimš. W dodatku nie rozpracował wroga. Ani jednej myli nie powięcił finansom. Wiara to dobra rzecz, ale bogowie pomagali ludziom, którzy wiedzieli, co chcš osišgnšć. Oprócz wiedzy o siłach nieprzyjaciela zjazd wymagał również sprawnego zarzšdzania. Należało okrelić cel, oszacować koszty, zaplanować budżet, ustaŹlić strukturę dowodzenia, opracować plan awaryjny...
Potyczka w Ov udowodniła, że czarnoksiężnicy nie sš woŹjownikami, tylko uzbrojonymi cywilami, którzy w obliczu wroŹga potracili głowy. Choć okazali się marnymi taktykami, mogli być dobrymi strategami. Istniały sutry powięcone strategii, ale kto z nich korzystał? Na wiecie rzadko toczono wojny. Mało który szermierz dowodził oddziałem liczšcym więcej niż kilkuŹnastu ludzi, natomiast czarnoksiężnicy opracowali przez piętnaŹcie lat dokładny plan działania. Ponieważ zabrakło wolnych miast na lewym brzegu, musieli zadowolić się dotychczasowymi podbojami albo przekroczyć Rzekę. Znali pismo. Mieli archiwa, sposoby komunikowania się, dobrš organizację i dalekosiężne cele. Wallie Smith, choć teraz niepimienny, zachował dawnš mentalnoć. Poza tym liznšł trochę historii innego wiata, dużo bardziej wojowniczego. Szermierze byli barbarzyńcami epoki żelaza, on kulturalnym i wykształconym inżynierem dwudziesteŹgo wieku, uwięzionym w ciele barbarzyńcy epoki żelaza. Zjazd potrzebował jego sposobu mylenia i znajomoci czarnoksiężniŹków. Shonsu musiał objšć przywództwo.
Jak?
Przydałoby się co spektakularnego, a nie mógł żšdać od bogów cudu. Lecz bohaterowie miewajš szczęcie. Wallie wpadł na pewien pomysł, którego istotnym składnikiem było włanie szczęcie.
Oprócz zrozumiałej nieufnoci uczestników zjazdu Wallie muŹsiał uporać się z jeszcze jednym problemem. Bóg napomknšł kiedy, że jest na wiecie fechtmistrz, który może dorównywać Shonsu. Któż by inny jak nie Boariyi? Jeli szermierz wyszedł z wprawy, a spotka godnego siebie przeciwnika, kto zwycięży?
Potrzebował praktyki, a co za tym idzie odpowiedniego partnera. Nnanji był dla niego za słaby. Raptem Wallie uwiadomił sobie, że za nim maszeruje Szósty, któremu czasem udaje się pokonać samego Tivanixiego.
W tym momencie dotarli do rozległego, wietrznego placu. Za lasem masztów i olinowań lniła Rzeka. Niedaleko stał przycuŹmowany Szafir. Wallie skinšł na dowódcę eskorty.
Fiendori był sympatycznym człowiekiem, niezbyt wysokim, ale silnym i rozroniętym w barach. Na twarzy miał przyjazny umiech. Poruszał się z takš samš gracjš sportowca jak jego mentor.
Wallie zapytał go, kiedy i jak trafił do Casr. Szósty odparł, że w Quo wolni szermierze lorda Tivanixiego usłyszeli o zamku. Postanowili tam pojechać, w nadziei że znajdš paru obiecujšcych juniorów. Przybyli trzy dni po wyjedzie Shonsu. Zastali tylko czterech Pierwszych i dwóch Drugich, którzy bez powodzenia próbowali utrzymać porzšdek.
- Plšdrowali dom po domu - powiedział Fiendori z niesmakiem, ale nie wyjanił, kim byli ci oni. - cięlimy kilka głów na głównym placu i wkrótce zapanował spokój!
Szósty uważał mentora za doskonałego szermierza, bohatera i szlachetnego człowieka, który nie mógł postępować le. Siódmy oczycił miasto i czekał w zamku na powrót Shonsu. Mijały tygodnie, rozeszły się pogłoski o klęsce, i wtedy - bez nominacji czy specjalnego obwieszczenia, a raczej przez zasiedzenie - Tivanixi został kasztelanem. Jego podwładni nie protestowali. Zawsze wypełniali obowišzki, jakie zsyłali im bogowie.
- Nie wiem, czy kasztelan wspomniał ci, panie, że przydałoby mi się trochę praktyki - zagaił Wallie. - Ostatnio wiele tygodni spędziłem na statku.
Twarz Szóstego rozjanił szeroki umiech.
- Przykazał mi, że mam być do twojej dyspozycji, panie. Oczywicie, do czasu, gdy sam będzie mnie pilnie potrzebował.
Dobrze! Tivanixi wybiegał mylš naprzód.
- Musimy zatem poszukać odpowiedniego miejsca. Lord Tivanixi dobrze się wyrażał o twoich umiejętnociach. Czy napoŹmknšł o moim mieczu?
- Tak, panie. - Fiendori zerknšł na rękojeć chioxina. - To wielki zaszczyt, ale jednoczenie wielkie brzemię, jeli mogę tak się wyrazić.
Wallie oceniał, że Szósty jest urodzonym podwładnym i woli raŹczej działać niż myleć, ale ostatnie słowa zabrzmiały jak sugestia, żeby trzymać się z daleka od Boariyiego. Już miał spytać Fiendoriego, czy zna ustronny dziedziniec, który można by wynajšć, najlepiej blisko portu, gdy dostrzegł zamieszanie przy Szafirze.
Dwaj niewolnicy wnosili po trapie lektykę. Idšcy z tyłu, który przyjmował na siebie prawie cały ciężar, zaczynał tracić siły. Jego towarzysz miał większy kłopot. Stał twarzš w twarz z kapitanem, który nie zamierzał wpucić na pokład nieproszonych goci. Niewolnik dostał jednak rozkazy, których nie mógł zmienić byle Trzeci. Sytuacja była patowa.
Do akcji wkroczył Wallie. Kazał pierwszemu niewolnikowi się wycofać, a wtedy drugi, chcšc nie chcšc, ruszył w dół. Lektyka wróciła na brzeg. Tragarze postawili jš na ziemi. Wallie odgarnšł zasłonę.
Tak jak podejrzewał, w rodku siedział Honakura i szczerzył się w bezzębnym umiechu.
- Od razu sobie pomylałem, że ten grzmišcy głos musi naleŹżeć do ciebie, panie. Byłe w zamku. - Kapłan nie pytał. PotraŹfiłby wycišgnšć informacje ze skały. - Jaki jest lord Boariyi?
- Obawiam się, że lepszy ode mnie. A jak wištobliwy lord Kadywinsi?
- Zgrzybiały! - szepnšł starzec. - Ale pomogę mu.
Przyjšł dłoń Walliego i wygramolił się z lektyki.
Czarny strój bezimiennego zniknšł. Stary kapłan miał teraz na sobie szatę z błękitnej satyny, na której mienił się wzór w postaŹci siedmiu falistych linii. Taki sam znak widniał na jego czole. Na spopielałej twarzy malowało się zmęczenie, ale wrócił dawny auŹtorytet, wobec którego padali na twarz szermierze wszystkich rang. Wallie cofnšł się o krok i zasalutował siódmym mieczem. Potem przedstawił czcigodnego Fiendoriego. Widać było, że Szósty jest pod wrażeniem.
Wallie już dawno przestał traktować nieufnie zbiegi okoliczŹnoci. Wzišł Honakurę i Fiendoriego na bok. Przechodnie omijaŹli grupkę szerokim łukiem.
- Czcigodny i ja włanie się zastanawialimy, gdzie można by znaleć odosobnione miejsce, żeby trochę pofechtować. PrzeŹstronne i niedostępne dla intruzów.
Starzec popatrzył na niego z rozbawieniem.
- Proszono mnie, bym cię poinformował, że kapłani z Casr będš wdzięczni za okazję udzielenia wszelkiej pomocy orędowniŹkowi Bogini.
Uważaj, Boariyi!
- wietnie. Dzisiejszy dzień dobiega końca, więc spotkajmy się w wištyni jutro rano - powiedział Wallie do Fiendoriego. - Przypuszczam, że da się tam dopłynšć Szafirem? - zwrócił się do Honakury.
- Woda chyba jest płytka, ale można zakotwiczyć na rodku nurtu i przybić do brzegu szalupš. I tak pani Brota wkrótce zaŹcznie się denerwować z powodu opłat portowych.
Wallie się rozemiał. Odprawił eskortę i wprowadził starca po trapie.
Na pokładzie już zauważono przemianę bezimiennego w kaŹpłana siódmej rangi.
Żeglarze ustawili się wzdłuż poręczy. Tomiyano był tak przeŹjęty, że z własnej woli zasalutował jako pierwszy i wymamrotał, że to wielki zaszczyt gocić na statku wištobliwego. Pozostali członkowie załogi gapili się na Honakurę z rozdziawionymi ustami, jakby z jajka przechowywanego w spiżarni Szafira nagle wykluł się smok. Czy to ten sam staruszek, który mył garnki w ich kambuzie? Rzeczni Ludzie domylali się, że jest kapłaŹnem, ale nie przypuszczali, że takiej rangi. Prestiż Siódmego był tak wielki, że nikt się nie zdziwił, gdy Wallie uroczycie przedŹstawił wszystkich, którzy potrafili salutować. Po ceremonialnym powitaniu Honakura spojrzał po twarzach, a następnie podreptał do ulubionego wiadra z piaskiem. Usadowiwszy się wygodnie, parsknšł miechem. Żeglarze mu zawtórowali.
Nadbrzeżny plac zaczšł pustoszeć. Zbliżał się wieczór, niebo różowiało na zachodzie i nawet wiatr skończył całodzienny trud. Wallie mógł nareszcie uraczyć się piwem, które sobie wczeniej obiecał. Zaniósł po kuflu czekajšcym na brzegu tragarzom, czym wprawił ich w osłupienie. Następnie rozsiadł się na pokrywie luŹku i opowiedział załodze Szafira o wydarzeniach na zamku.
- Co teraz będzie, wielki dowódco? - zapytał Tomiyano sieŹdzšcy na drugiej pokrywie.
- Możliwe, że czeka nas wizyta. Jeli zjawi się wysoki SiódŹmy, nie próbuj mu się stawiać. Odetnie ci jęzor. Zostaw go mnie. Reszta niech się schowa.
Istniała szansa, że odkrywszy znaczenie siódmego miecza, Boariyi przybiegnie do portu. Wallie z łatwociš poradziłby sobie z nim na statku. Zoariyi mógł nie wiedzieć, że na wiecie istnieŹjš dwie szkoły fechtunku. Nawet jeli wiedział, było całkiem prawdopodobne, że bratanek n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin