1960-01 - Ognie nad Wisłą.pdf

(481 KB) Pobierz
Okładkę projektował:
Okładkę projektował:
Mieczysław Wiśniewski
Printed In Poland
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1960 r. - Wydanie I
Nakład 155 000 egz. Objętość 4,2 ark. wyd., 3 ark. druk.
Papier druk. mat. VII ki., 70 g. Format 70X100/32
z Fabryki Papieru w Myszkowie.
Oddano do składu 11. VII. 60 r. Druk. ukończono we wrześniu.
Wojskowa Drukarnia w Łodzi. Zam. 726 z dnia 15.07.60. R-3
Cena zł 5.-
507861747.001.png
Henryk Hubert
OGNIE NAD WISŁĄ
GENERAŁ VORMANN NIE MOŻE ZASNĄĆ
Człowiek w rozpiętym mundurze wcisnął tlącego się papierosa w zapełniający popielniczkę
stos niedopałków i ponownie nachylił się nad rozłożoną na wielkim stole płachtą sztabowe]
mapy. Znał ją już na pamięć, a jednak mapa ta wciąż przyciągała jego wzrok, przykuwała
wszystkie jego myśli... Człowiek w rozpiętym mundurze ponownie utknął oczyma w
plątaninie topograficznych znaków i począł odczytywać je od nowa.
Obszar ciągnący się na wschód od środkowego biegu Wisły stanowi rozległą, lekko
sfałdowaną równinę, opadającą łagodnie na zachód i północny zachód. Najważniejszą
przeszkodą terenową na tym obszarze jest Wisła. Dolina rzeki biegnie nierównym pasmem, to
zwężając się do dwóch kilometrów, to znów pęczniejąc do dwunastu. Od Karczewa, na
prawo, wyrasta łańcuch zalesionych wydm, tworząc w rejonie Wiązowny, Wawra i Falenicy
zwarty masyw leśny zamykający od wschodu i południowego wschodu podmokłą nizinę
Pragi. Poniżej Warszawy dolina Wisły jest płaska i otwarta, nie licząc niewielkiego zespołu
wydm pod Jabłonną, a dalej łączy się z doliną Bugo-Narwi. Nad wschodnią równiną Wisły -
ciągnącą się po lasy białobrzeskie, rembertowskie, wawerskie, strugarskie i ząbkowskie -
panują wzniesienia lewobrzeżnej skarpy. Na odcinku Warszawa-Bielany różnica poziomów
dochodzi do czterdziestu metrów.
Człowiek w rozpiętym mundurze oderwał wzrok od mapy i wyprostował się. Zapalił
papierosa. Ręka trzymająca w palcach zgaszoną już zapałkę opadła, na mapę, a poczerniały
koniec zapałki oparł się o ciemno zarysowany na mapie wielobok, widniejący na prawym
brzegu Wisły na wprost Warszawy. Praga - największe osiedle miejskie na prawobrzeżnym
obszarze, z wysuniętymi na przedpola dzielnicami Grochowa i Bródna otoczona od północy i
wschodu nasypami kolejowymi.
"No, tu to sobie połamią zęby" - pomyślał człowiek w rozpiętym mundurze. Wysunięty na
wschód Grochów łączy się z gęsto rozrzuconymi w lesistym terenie osiedlami podmiejskimi
tworzącymi, zwłaszcza wzdłuż otwockiej linii kolejowej, jednolite pasmo zabudowań,
przeważnie murowanych, osłoniętych lasem.
- Jabłonna, Legionowo, Radzymin, Rembertów, Otwock, Wołomin - odczytywał półgłosem
znane już na pamięć nazwy. - No cóż, nawet nie najgorszy teren do obrony. A więc będziemy
się bronić. "Będziemy się bronić" - powtarzał sobie układając się po chwili na swym
polowym posłaniu.
Mimo tak optymistycznego stwierdzenia generał Vormann, dowodzący obroną środkowego
biegu Wisły, którego mapę tak dokładnie przed chwilą studiował, nie mógł jednak zasnąć.
Były widać przyczyny, które spędzały mu sen z powiek w tę ciepłą noc z 31 sierpnia na 1
września 1944 roku.
Armie radzieckie rozwijając rozpoczętą w końcu czerwca ofensywę na Białorusi
kontynuowały w połowie lipca potężne natarcie na szerokim froncie między Dźwiną a
Karpatami. Kiedy w rezultacie Brzesko-Lubelskiej operacji pękła obrona na Bugu, Vormann
został zawezwany do dowódcy Grupy Armii "Środek", generała pułkownika Modela.
- Słuchaj, Vormann - powiedział mu wtedy - ta ofensywa weźmie w łeb na Wiśle. Bo nie ma
takiej armii na świecie, która by po przejściu w walkach 600 kilometrów mogła jeszcze
pokusić się o Dokonanie takiej przeszkody, jaką jest Wisła. Nim Żuków na nowo .zbierze
siły, my zdążymy przygotować obronę, środkowego biegu rzeki, razem z Warszawą, będziesz
bronił ty.
Vormann wiedział, że Model go lubi. Powierzył mu nawet dowództwo 9 armii, tej armii,
którą przecież dowodził przedtem Model.
- Nie wiadomo jeszcze, czy Żukowowi uda się tu dojść - ciągnął dowódca Grupy Armii
"Środek". - Pamiętaj, Wisły można bronić z jej zachodniego brzegu, ale... aby skutecznie
bronić Warszawy, trzeba mieć w swym ręku Pragę. Pragi musisz pilnować jak oka w głowie.
- Pragi ma mi pan pilnować jak oka w głowie - powtórzył następnie Vormann
podpułkownikowi Hellingowi, dowódcy 73 dywizji.
Ale Vormann wiedział, że ani 73 dywizja, ani wspomagająca ją 1131 brygada grenadierów
nie stanowią razem takiej siły, która by mogła zagwarantować utrzymanie tego przedmieścia.
A odwodów już nie było. Front na Wiśle był jak gąbka, która wsysała wszystko, czym
Vormann dysponował. Dlatego też nie dawał Modelowi spokoju. Model nie zostawił swego
ulubieńca bez pomocy. Spowodował, że w końcu lipca zaczęły stopniowo przybywać z frontu
włoskiego oddziały spadochronowo-pancernej dywizji SS "Herman Göring". Vormannowi
zrobiło się raźniej. Ale już 30 lipca musiał brać środki nasercowe. Sytuacja na jego odcinku
została zagrożona, 3 radziecki korpus pancerny przerwał się pod Radzymin, przeciął
komunikację Warszawa - Białystok i naruszył styk 9 i 2 armii. Generał Model rzucił do
przeciwuderzenia 19 dywizję pancerną generała majora Källnera i 4 korpus pancerny SS
gruppenführera Gille.
W odległości 20 kilometrów na północny wschód od Pragi rozegrała się 30 lipca 1944 roku
wielka bitwa pancerna, w której generałowi Modelowi udało się zadać silny cios
wyczerpanym wielotygodniową ofensywą jednostkom pancernym 2 armii pancernej generała
Bogdanowa. Napór tej armii będącej grupą szybką 1 Frontu Białoruskiego został w ten
sposób powstrzymany. Generał Bogdanów nie mógł uczynić nic innego, jak wycofać swoje
siły spod uderzeń zmasowanych wojsk pancernych przeciwnika.
Bitwa pod Radzyminem była przekonywającym dowodem tego, że długotrwała i dalekosiężna
ofensywa wojsk radzieckich traciła impet. To można było przewidzieć i Model był tego
pewien.
I zaraz potem, 1 sierpnia, w Warszawie wybuchło powstanie...
Ani Model, ani Vormann nie lekceważyli tego faktu. Ale Model nie odmówił sobie
przyjemności powiedzenia mu:
- No, mamy szczęście, Vormann, że ta zabawa zaczęła się właśnie teraz, ha, ha, ha. Póki
Praga jest w naszym ręku, to damy sobie w Warszawie radę. Byłoby gorzej, gdyby Rosjanie
byli przy moście, jak on się tam nazywa, aha! Kierbedzia, ha, ha, ha. Możemy sobie spokojnie
wypić po koniaku.
- Hans! - zawezwał wówczas generał ordynansa.
- Jawohl! Herr General.
- Koniak!
- Jawohl! Herr General.
To było akurat przed miesiącem. A jednak ta "zabawa" jeszcze się nie skończyła. I dotąd
trwa, choć von dem Bach zapewnia, że dziś, jutro zaprowadzi w Warszawie porządek...
Vormann poruszył się niespokojnie na posłaniu. Dręczący go niepokój odpędzał sen. "A co,
jeśli teraz Rosjanie zbierają na nowo siły? Jeśli nieoczekiwanie uderzą? E, chyba nie -
uspakajał się. - Od połowy sierpnia obrona niemiecka na wschód od Pragi została jeszcze
bardziej umocniona. Pod Wołominem wojska radzieckie nie mogą od dwóch tygodni posunąć
się ani o sto metrów..."
Vormann zapalił nocną lampkę i sięgnął po papierosa. W słuchawkę stojącego obok łóżka
telefonu rzucił krótko:
- Połączyć mnie z podpułkownikiem Hellingiem...
Tak, generał Vormann zdecydowanie nie mógł spać tej nocy.
HELLING NIE WIERZY W MOŻLIWOŚĆ ATAKU
Na kwaterze dowódcy 73 dywizji Wehrmachtu, podpułkownika Hellinga, zaterkotał telefon.
Helling, obudzony z ciężkiego snu po zakropionej suto kolacji, rozmawiał ze swoim dowódcą
armii bardzo krótko. Ale rozmowa ta wystarczyła, by odechciało mu się powrotu do łóżka.
- Panu nie wolno ani na chwilę gubić z oczu przeciwnika - skrzeczał do telefonu Vormann. -
Pańscy zwiadowcy mają czuwać dzień i noc, wyławiać najmniejszy ruch przed pańskim
frontem, jakąkolwiek próbę dyslokacji czy podejścia nowych jednostek. Panu nie wolno dać
się zaskoczyć, Helling, niespodziewanym natarciem. Czy pan mnie rozumie, Helling?!
Helling odpowiedział, że rozumie, a jednocześnie pomyślał, że generał Vormann stanowczo
stał się ostatnio zbyt nerwowy i gderliwy. Helling domyślał się, że za tą nerwowością kryje
się nie tylko niepokój o losy jego dywizji, ale i niezbyt miły dla Vormanna fakt, że od dwóch
tygodni dowództwo Grupy Armii "Środek" objął nieoczekiwanie generał pułkownik
Reinhardt. Protektor Vormanna, generał Model, został odwołań. Jak głosiła oficerska plotka,
pierwsze zetknięcie nowego dowódcy Grupy Armii z Vormannem nie należało dla tego
ostatniego do najmilszych. Reinhardt przypomniał mu Bobrujsk. Nazwa ta działała na
Vormanna jak czerwona płachta na byka. Bobrujsk był bowiem symbolem przesławnego
lania, jakie dostało się tam walecznej 9 armii. Ta sama plotka odnotowała, że samopoczucie
generała Vormanna stanowczo spadło na psy pod. nowym dowództwem. Co by jednak nie
sądził podpułkownik Helling o generale Vormannie, nic nie mogło już zmienić faktu wybicia
się ze snu dowódcy 73 dywizji.
Nocny, alarmujący telefon Vormanna wyzwolił skryte myśli i zwątpienia, które Helling
odpędzał skwapliwie i maskował dziarskością wznoszonych w czasie minionego wieczora
toastów. Bo też ostatni sierpniowy wieczór 1944 roku był dla 73 dywizji wigilią bardzo
doniosłej rocznicy - pięciolecia wojny. Właśnie mijało pełne pięć lat od chwili, gdy 1
września 1939 roku 73 dywizja rozpoczęła swoją wojenną historię, wdzierając się na polską
ziemię. To były piękne dni... Wprawdzie Helling nie dowodził wówczas jeszcze dywizją, ale
chlubił się jej bojowymi tradycjami, przestrzegał, by szanowano je i uważał się za ich
spadkobiercę. Kampania wrześniowa w Polsce, a następnie działania we Francji i Grecji - oto
złote karty dywizyjnej historii, które skwapliwie wymieniano przy różnych okazjach w 73
dywizji. Z równą dumą wymieniano by zapewne i daleki marsz dywizji w głąb Związku
Radzieckiego w czerwcu 1941 roku, i boje w górach Kaukazu, gdyby nie charakter marszu w
odwrotnym kierunku, który przyćmił nieco sławę zwycięskiej 73 dywizji i mocno zmienił
skład osobowy jej pułków. Dlatego też na rocznicowym oficerskim wieczorze wspominając
dziarsko polską wódkę, greckie i francuskie wina, pomijano raczej kaukaski szaszłyk, jaki
zgotowano im w ogniu kaukaskich bitew.
Ale pito ochoczo, naturalnie za zwycięstwo i za powrót do Vaterlandu.
- Wieder Heimat, wieder Heimat! - ryczał niezbyt składnie oficerski chór po większej ilości
kolejnych zwycięskich toastów.
Hellingowi przy wódce zaostrzał się zmysł obserwacji i pojawiała się umiejętność
krytycznego widzenia rzeczy. Spoglądał więc na spocone i rozochocone twarze swoich
sztabowców, na dowódców swoich pułków - podpułkownika Ziwkowitscha, dowodzącego
186 pułkiem, majora Schmelze, dowódcę 70 pułku, pod pułkownika Fohla, dowódcę 170
pułku - wypróbowanych kadrowych oficerów z dobrej pruskiej szkoły i z pewnością czułby
się jak i oni błogo, gdyby nie napotkał ironicznego spojrzenia podpułkownika Brochmana,
dowódcy 173 pułku artylerii. W odróżnieniu od innych tkwił on sztywno w krześle, nie
rozpinając munduru i nie wyjmując monokla z oka. Właśnie zimny błysk tego szkiełka
wzbudził nagłe w Hellingu poczucie rzeczywistości i nieoczekiwanie coś w rodzaju lęku, do
czego Helling nie chciał się przyznać. "Świętujemy piątą rocznicę wojny, pijemy za
zwycięstwo - myślał - a może właśnie w tej chwili szykuje się tam w mroku cios, który
spadnie jak piorun na 73 dywizję... Brednie - uspokajał sam siebie. - Jesteśmy silni i czujni..."
Z wiarą spojrzał znowu aa radosne twarze swoich oficerów. Przyłapał siebie jednak na tym,
że unika spojrzeń w stronę dowódcy pułku artylerii...
Ale wieczór przeszedł wspaniale. Gdy Helling kładł się spać, podśpiewywał sobie: "Wieder
Heimat, wieder Heimat..."
A potem ten nagły, alarmujący telefon Vormanna...
"Nie, nie - mitygował siebie Helling - wszystko jest w porządku, nieprzyjaciel ani zipnie, nic
się nowego nie dzieje, nic złego stać się nie może..."
I począł nerwowo krążyć po pokoju.
A JEDNAK COŚ SIĘ DZIEJE...
Właśnie w tę pamiętną rocznicową noc, z 31 sierpnia na 1 września 1944 roku, drogi biegnące
wzdłuż prawego brzegu Wisły na północ od ujścia rzeczki Świder zapełniły się ciągnącymi w
ciemności kolumnami piechoty i dywizjonami zmotoryzowanej artylerii. Ani jeden błysk
zapałki nie rozpraszał nocnego zmroku, komendy podawane były szeptem. Niemieccy
obserwatorzy nie powinni byli odkryć faktu, że 1 Polska Dywizja Piechoty imienia Tadeusza
Kościuszki przekazała skrycie swoje stanowiska jednostkom radzieckim i pod osłoną nocy
maszerowała w kierunku, który mógł oznaczać tylko jedno - przedpola Warszawy - kierunek -
Praga.
Dowódca 1 dywizji, generał Wojciech Bewziuk, był pewien, że dowódcy pułków - 1, ppłk
Maksimczuk, 2, ppłk Siennicki, 3, ppłk Archipowicz i 1 pal, ppłk Raskow - potrafią
zorganizować nocny przemarsz niepostrzeżenie dla nieprzyjaciela. Stwierdzenie bowiem
przez zwiad przeciwnika podejścia polskich pułków w rejon frontu na wschód od Pragi
byłoby równoznaczne z rozszyfrowaniem tego, co wkrótce miało nastąpić.
Ale o tym podpułkownik Helling nic jeszcze nie wiedział. A dowiedzieć się miał w innych
nieco okolicznościach.
*
O godzinie 20.00 1 września 1944 roku 1 pułk, ośrodkowa! się w lesie leżącym o 1 kilometr
na południowy wschód od wsi Kruszewice. Przybywszy na miejsce, bataliony przystąpiły
przede wszystkim do okopania się i doprowadzenia do porządku swego zewnętrznego
wyglądu. Rozpoczęło się generalne mycie, golenie, strzyżenie, naprawa umundurowania.
Spodziewano się wprawdzie, że pułk wyruszy wkrótce do walki i to w kierunku Warszawy,
nikt jednak nie wiedział, kiedy to nastąpi. Najbliższe dni wykorzystano dla zajęć taktycznych
i musztry.
W dniu 5 września 3 batalion został wyznaczony jako batalion szturmowy, a w pozostałych
batalionach stworzono grupy szturmowe w składzie wzmocnionego plutonu każda. Przez dwa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin