Palmer Diana - Do dwoch razy sztuka.rtf

(651 KB) Pobierz

Diana Palmer

 

Do dwóch razy sztuka

(Diamond spur)


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Dorodne, rozłożyste dęby ocieniały siedzibę Donavanów, chroniąc ją przed upałem teksańskiego południa. Imponujący, jasnożółty murowany dom w hiszpańskim stylu stał wśród pastwisk ogrodzonych drucianymi płotami, z dala od drogi biegnącej przez całą posiadłość, na końcu zakurzonego krętego podjazdu.

Kate Whittman cieszyła się, że zamiast prowadzić auto, jedzie na łagodnym koniu otrzymanym od Jasona.

W tej części teksańskiego okręgu San Frio od wielu tygodni panowała susza, więc koń, który poruszał się wolniej od samochodu, wzbijał znacznie mniejszy obłok kurzu.

Donavanowie dotąd nie utwardzili nawierzchni.

W posiadłości liczącej tysiące hektarów gotówka zawsze szła na zakup bydła, a nie na modernizację dróg.

W czasie obecnego zastoju, gdy ceny produktów rolnych spadły tak bardzo, natomiast odsetki od kredytów nadal pozostawały wysokie, trzeba było przedsiębiorcy o talentach i zmyśle handlowym Jasona Donavana, żeby trzymać w szachu bezwzględnych wierzycieli.

Spojrzenie zielonookiej Kate pobiegło w dal aż po horyzont. Wiedziała, że trwa spęd bydła. Na tak wielkim obszarze musiał odbywać się jednocześnie w kilku rejonach. Do każdego z nich przydzielano grupę pracowników wraz z nadzorcą, a Jason objeżdżał konno najważniejsze miejsca i miał oko na wszystko. Podczas spędu zawsze zdarzały się wypadki. Wprawdzie złamania, oparzenia, zwichnięcia i otarcia to na ranczu normalna rzecz, ale podczas spędzania i znakowania bydła zazwyczaj zdarzały się wypadki poważniejsze.

Tym razem sam szef doznał poważnego szwanku podczas spotkania oko w oko z rozwścieczonym zwierzakiem o długich rogach. Zarządca wymknął się ukradkiem i pojechał po Kate. Zawsze posyłano po nią, gdy Jason był ranny, ponieważ nikomu oprócz niej nie pozwalał się do siebie zbliżyć. Ufał Kate, a ona nie przejmowała się jego humorami. Tylko ona dawała sobie radę, ilekroć wpadał w furię.

Westchnęła ponuro, wspominając, ile razy przemierzała tę krętą drogę. Nie była dziewczyną Jasona.

Szczerze mówiąc, ledwie zauważał, że jest kobietą.

Przyjaźniła się z Gene’em, młodszym z Donavanów, oraz z ich gospodynią Sheilą na długo przedtem, nim połączyła ją z Jasonem osobliwa zażyłość. U jej zarania stała przedziwna awantura, która zdarzyła się pewnej nocy, kiedy to Jason pił na umór. Wprawdzie z nikim, nawet z Kate, nie był naprawdę blisko, lecz ona zyskała niedostępne innym przywileje. Opiekował się nią jak starszy brat, co prawda niekiedy czynił to dosyć obcesowo. Rzecz jasna, zdaniem Kate powinien darzyć ją całkiem innym uczuciem. Ale czy tego można wymagać od mizantropa i odludka?

Kate odrzuciła na plecy długi warkocz. Była szatynką, a jej włosy miały głęboki odcień gorzkiej czekolady. Poprawiła się w siodle i zaraz skrzywiła się, bo zaczepiła nogawką dżinsów o coś ostrego. Sama zaprojektowała i uszyła te spodnie. Oby tylko się nie rozdarły, bo chciała je zaprezentować wraz z całą kolekcją w zakładach odzieżowych, gdzie pracowała. Solidnie się nad nią napracowała i miała cichą nadzieję, że kupią wszystko na pniu. Teraz nie stać jej było nawet na mały kawałek płótna, ponieważ w domku, który dzieliła z matką, żyło się biednie. Nie chciała, żeby Jason o tym wiedział. Własnych zmartwień miał aż nadto, więc niech się z nimi boryka... o ile po raz kolejny ujdzie z życiem, dodała w duchu ze zgryźliwą irytacją. Cóż, jeśli chodzi o rany i wszelkie inne obrażenia, Jason był po prostu niemożliwy. I nigdy z własnej woli nie wzywał lekarza. Gdyby Kate nie interweniowała, kurowałby się domowymi sposobami, i to jedynie w przypadku groźnej infekcji. Teraz jednak sprawa musiała być poważna, skoro Gabe, jego rządca, odważył się podczas spędu opuścić posterunek i ruszył po Kate, ryzykując, że szef dostanie szału.

Nikt by nie zgadł, że w obecności Jasona i ona traciła pewność siebie. Trochę się go bała. W końcu skończył już trzydziestkę i był od niej starszy o dziesięć lat. Nauczyła się jednak ukrywać swoją niepewność.

Zmarszczyła ciemne, wąskie brwi, zastanawiając się, czy tym razem zrobił sobie poważną krzywdę, choć zawsze twierdził, że ma twardą skórę. Był niezwykle przystojny, jak zgodnie twierdziły wszystkie niezamężne panie z okręgu San Frio. Szkoda, że uchodził za wroga kobiet. Ciekawe, jak przy takim nastawieniu zamierza postarać się o spadkobiercę posiadłości od ponad stu lat nazywanej Diamentową Ostrogą. Gdyby coś się stało Jasonowi, jego młodszy brat, Gene, na pewno nie poradziłby sobie z uporządkowaniem rodzinnych finansów.

Jason Donavan przejął Diamentową Ostrogę po śmierci ojca. Gene był drugim spadkobiercą i współwłaścicielem. Stary J. B. Donavan utonął przed ośmiu laty, gdy pewnego wiosennego ranka wylała rzeka Frio, ale niezwykłą nazwę posiadłość zyskała dużo dawniej.

Był rok 1873. Weteran wojny domowej Blalock Donavan zaryzykował w San Antonio i siadł do pokera.

Rozgrywka trwała całą noc. Jeden z graczy przypłacił ją życiem, bo oszukiwał. Młody Blalock Donavan, były sierżant armii konfederatów pochodzący z okręgu Calhoun w stanie Georgia, podczas ostatniego rozdania dostał królewską karetę i wygrał.

W puli było między innymi sto jankeskich dolarów gotówką i złoty, wysadzany diamentami wisiorek w kształcie ostrogi, który postawił pewien kompletnie zgrany młodzian, ufny w jego moc, bowiem jak twierdził, był to rodzinny amulet przynoszący szczęście.

Znajdował się tam także notarialny akt własności dużego, ale podupadłego rancza w teksańskim okręgu San Frio. Zubożałemu sierżantowi zdało się to prawdziwym sezamem. Posiadłość w tamtych czasach nie miała nazwy, a miejscowi zwali je ranczem Bryana od imienia dawnego właściciela. Blalock Donavan zgarnął wszystko, co wynikało z dokumentów, a także co jeszcze dało się zgarnąć, w tym działkę obfitującą w srebro.

Dochody z niej zainwestował w teksańską posiadłość, którą nazwał, jakżeby inaczej, Diamentową Ostrogą. I tak już pozostało. Donavanowie od stu trzydziestu lat byli jej właścicielami.

Jasnozielone oczy Kate złagodniały, gdy na werandzie dostrzegła kobietę pochyloną nad misą. Donavanowie należeli do najbogatszych teksańskich właścicieli ziemskich, a Jason bez trudu mógł sobie pozwolić i na terenowego mercedesa, i na nowiutkie sportowe auto. Urządzony cennymi antykami dom przypominał muzeum stylowych wnętrz. Meble i bibeloty pochodziły z całego świata. Jason chętnie podejmował gości i organizował huczne bankiety. Spiżarnia pękała w szwach, kuchnia wyposażona była we wszelkie nowoczesne urządzenia, ale gospodyni Sheila James jak za dawnych lat robiła domowe przetwory.

Sheila była podporą Diamentowej Ostrogi. Chodziły słuchy, że do szaleństwa kochała J. B. Donavana, lecz ten zniechęcił się do kobiet, gdy Neli, jego żona, rzuciła go, pozostawiając z dwoma synami. Zmienił się, zaczął pić na umór, zdarzało się, że stawał się wręcz przerażający. Podobno nawet Sheila strasznie się go bała, lecz przez wzgląd na chłopców nie odeszła, jako że zastępowała im matkę. Była stanowcza, a do ludzi miała wyjątkową cierpliwość. Nie brakowało jej też uporu i wytrwałości, skoro bez szemrania znosiła napady furii i długotrwałe stany złego humoru J. B. Donavana.

Jason miał je po ojcu, ale Kate nawet w najgorszych chwilach umiała przemówić mu do rozsądku. W okolicy żartowano na ten temat, lecz nie w obecności Jasona.

Siedząca na werandzie Sheila podniosła wzrok. Jej ulubiona huśtawka kołysała się leniwie. Niebieskie oczy pojaśniały, gdy ujrzała Kate.

– Posłałam po ciebie Gabe’a – oznajmiła. – Nie masz mi tego za złe, prawda? Gdybym nie wzięła sprawy w swoje ręce, Jason umarłby z upływu krwi i rozłożyłby się na naszych oczach, bo pracownicy tak się go boją, że nie odważyliby się pogrzebać trupa.

Sheila zamilkła i przerwała na moment obieranie zielonej fasolki. Trzymała misę na kolanach okrytych jaskrawym fartuchem w zielono-żółtą kratę. Krótkie włosy przyprószone siwizną zwilgotniały od potu. Była po pięćdziesiątce i wyglądała na swoje lata. Ludzie się z nią liczyli. Nawet Jason żywił dla niej pewien szacunek, ale gdy wpadał w złość, nie potrafiła mu się przeciwstawić.

– Powinnaś sama go opatrzyć – zakpiła Kate.

– Och, nie miałam pod ręką strzelby, żeby unieszkodliwić drania – zadrwiła. – Wiem od Gabe’a, że Jason sam zatamował krwotok i zabandażował ranę, ale gdy się ruszył, ponownie zaczął krwawić. Niestety trzeba będzie założyć szwy.

– Dobra, zobaczę, co da się zrobić. Jest tam, gdzie zostawił go Gabe?

– Pewnie tak. Stokrotne dzięki, że tu jesteś.

Kate z uśmiechem popatrzyła na swego wierzchowca.

– Staromodny środek transportu, prawda? Mogłam jechać konno albo iść piechotą. Mama wzięła samochód, bo robi zakupy.

– Mogłaś przyjechać z Gabe’em, ale wolałaś nie ryzykować, bo robi do ciebie słodkie oczy, co?

Kate skinęła głową. Miała dwadzieścia lat, ale jej doświadczenie w sprawach damsko-męskich było znikome, głównie ze względu na wpojone przez rodziców zasady. Oboje byli staroświeccy, wierzący i dość surowi. Ojciec już nie żył, ale matka trzymała ją krótko i zasięgała opinii Jasona, ilekroć jakiś chłopak proponował randkę, co zdarzało się ogromnie rzadko. Te konsultacje były dla Kate bardzo denerwujące, ale matka uważała Jasona za wyrocznię i patrzyła w niego jak w obraz. Jej zmarły mąż był zarządcą w posiadłości Donavanów, więc Jason czuł się odpowiedzialny za jego owdowiałą żonę i córkę.

– Gabe jest sympatyczny, ale nie zamierzam się z nim wiązać. Chcę być projektantką mody – powiedziała Kate.

– Minie wiele lat, nim zacznę myśleć o małżeństwie.

Sheila pokiwała głową. Jej zdaniem Kate i Jason tak dobrze się dogadywali, bo obojgu zależało na niezależności. Jason raczej nie będzie już szukać żony, dotkliwie się bowiem sparzył, adorując tamtą paskudną babę z Marylandu, która rzuciła go, bo wolała zostać gwiazdą filmową.

– Na obiad fasolka? – zapytała Kate, chcąc zmienić temat.

– Aha. Z sosem salsa.

Kate raz go spróbowała. Sheila nie żałowała ostrych przypraw. Wyrazy współczucia dla Jasona.

– Dlaczego właśnie salsa?

– Bo Jason mi podpadł, więc musi dostać nauczkę.

Rano ledwie przekroczył próg, zaczął się pieklić, że przełożyłam jego dżinsy, a potem klął jak szewc, bo jest rzekomo uczulony na proszek, w którym je uprałam. Twierdził również, że źle posłałam mu łóżko. – Sheila zacisnęła wargi. – Wprawdzie jeszcze tego nie oznajmił wszem i wobec, ale jego zdaniem odpowiadam za wszystkie choroby i klęski żywiołowe na tym świecie.

Kate pokiwała głową i wybuchnęła śmiechem.

– Powinnaś nasypać mu okruchów na prześcieradło. Niech się pomęczy.

– Spokojna głowa, zemszczę się. Jason uwielbia ciasto z wiśniami. Nigdy więcej mu go nie upiekę.

Na próżno się odgrażała. Wiadomo, że gdy Jasonowi zachce się placka z wiśniami, tak długo będzie się przymilać, aż gospodyni się złamie i ukręci ciasto.

Kłócili się niemal codziennie, ale szybko zapominali o pogróżkach.

– No dobrze, postaram się doprowadzić go do porządku, żebyś miała się na kim mścić.

– Jeśli uda ci się go tu zwabić, żeby opatrzyć ranę, dam ci mój antyseptyk. Strasznie piekący!

Kate z uśmiechem wystawiła kciuk do góry i odjechała. Gdy znalazła się na wąskiej, wyboistej ścieżce biegnącej między pastwiskami, ogarnęła ją znajoma nerwowość. Wściekły Jason nie był miłym rozmówcą.

Kate trochę się go lękała, chociaż maskowała swoje obawy i wolała się do nich nie przyznawać. Był niesłychanie męski, nie ukrywał swoich wad i mało się przejmował, co inni o nim pomyślą. Mówiąc delikatnie, nie nadawał się na dyplomatę, a mniej delikatnie – był kompletnie pozbawiony taktu.

Kate wytarła dłonie o nogawki dżinsów i poprawiła wysuniętą zza paska bluzkę w bladoniebieski wzór.

Z daleka słyszała niski, głęboki głos komenderujący po angielsku i po hiszpańsku. Jason znał świetnie oba języki. Większość pracowników zatrudnionych na ranczach w okolicach San Frio pochodziła z Meksyku, toteż właściciele i zarządcy musieli być dwujęzyczni.

Kate zeskoczyła z konia, przywiązała go do barierki zagrody i ruszyła piechotą, skubiąc nerwowo koniec długiego warkocza. Jej włosy sięgały do pasa, kiedy je rozpuściła. Twarz miała owalną i szczupłą, duże zielone oczy z długimi rzęsami, nos prosty, ładnie zarysowane usta, wysokie kości policzkowe. Nie wydawała się szczególnie ładna, ale brak urody nadrabiała innymi zaletami. Była życzliwa ludziom i wyjątkowo uczciwa.

Z daleka dostrzegła Jasona opartego o drewnianą barierkę. Nonszalancka poza pasowała do jego niewymuszonej elegancji. Obserwował jasnowłosego, mocno zbudowanego Gabe’a. Znajdowała się w połowie drogi, gdy odwrócił głowę i spojrzał w jej kierunku. Poczuła na sobie bystre spojrzenie ciemnych oczu. Zawsze pierwszy orientował się, że Kate jest w pobliżu.

Spostrzegła, że oszczędza prawe ramię. Świetnie wyglądał, gdy miał na sobie spłowiałe dżinsy i znoszony czarny kapelusz. W skórzanych butach o podniszczonych cholewkach i w zakurzonej płóciennej koszuli wyglądał jak przystojny desperado.

Może się podobać, uznała Kate. Niestety, urodziwa twarz zwykle była ponura, a z ust często padały ostre słowa. Jason miał ciemne oczy i śniadą skórę. Był wysoki i szczupły, więc pierwsze wrażenie bywało mylące, ale mięśnie miał potężne. W czarnym kapeluszu nasuniętym na czoło wydawał się groźny. Kate podeszła bliżej.

– Zastanawiałem się, czemu Gabe tak nagle zniknął – mruknął Jason z wyraźnym teksańskim akcentem.

– Chyba brak nam rąk do pracy, skoro trzeba było ściągać tu nawet krawcową.

– Nie jestem krawcową, tylko projektantką mody – z wyszukaną grzecznością i miłym uśmiechem sprostowała Kate. – Nawiasem mówiąc, jeśli trzeba, chętnie pomogę. Przypomnę, że tata był u ciebie zarządcą i wszystkiego mnie nauczył.

Jason poweselał, ukradkiem przyglądając się jasnej cerze Kate i jej długim rzęsom.

– Wiem, ale to zbyt ciężka praca. Straszne z ciebie chucherko. Zaraz się zmęczysz, kochanie – mruknął kpiąco, ale w sumie zabrzmiało to sympatycznie.

Ucieszyła się, słysząc czułe słówka, ale tego nie okazała, choć serce zakołatało jej z radości.

– Ramię ci krwawi – powiedziała, ruchem głowy wskazując poczerwieniały rękaw koszuli.

– Naprawdę? – Och, jak się zdumiał.

– Powinien to zobaczyć lekarz – ciągnęła, nie zważając na jego kpiący ton.

– Zwykłe draśnięcie. Nie warto zawracać tym głowy doktorowi Harrisowi – odparł chwacko.

– Jeśli nie pojedziesz, przez cały dzień będę tu stać z gołą głową, aż dostanę udaru – odparła z bolesnym westchnieniem. – Wiem, że nawet nie spojrzysz, gdy stracę przytomność i upadnę na ścieżkę, bo robota czekać nie może. Będziemy więc mieli dwa trupy, ja skonam od słońca, a ty z upływu krwi. Dwa trupy, dwie trumny, ostatnia zapisana kartka w kalendarzu... – zakończyła z tragiczną nutą.

Jason nadal zachował ponurą minę, ale przysłuchujący się rozmowie Gene, młodszy z braci Donavanów, nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Odkąd poślubił Cherry Mather, zawsze był radosny jak szczygiełek, za to Jason tylko przy Kate z rzadka się uśmiechał.

– Nie mam czasu – burknął.

– Jestem pewna, że znajdziesz chwilę – odparła stanowczo.

Położyła dłonie na biodrach i zrobiła krok w jego stronę. Od razu poczuła, że reaguje na bliskość Jasona.

Zawsze się w nim kochała, lecz ostatnio w jego obecności popadała w miły, a zarazem przerażający i dziwny błogostan.

Nie miała pojęcia, że on tak samo reaguje na nią.

Mała Kate, dotąd traktowana jak młodsza siostrzyczka, sprawiała teraz, że robił się nerwowy i poirytowany.

Z tego powodu ostatnio jej unikał. No i proszę, ledwie przyjechała, wytrąciła go z równowagi. Tylko tego mu brakowało.

– Wierz mi, ramię jest w porządku – rzucił ostrzejszym tonem niż zamierzał, bo jej zuchwała poza podkreślała zalety pełnej pokus sylwetki: kształtny biust pod cienką tkaniną bluzki, szczupłą talię zaznaczoną skórzanym paskiem, przyjemnie zaokrąglone biodra oraz długie, zgrabne nogi w dopasowanych dżinsach.

Na szczęście Kate zajęła się oglądaniem krwawiącego ramienia, więc nie spostrzegła, że Jason gapił się na nią. Odpięła guzik przy mankiecie, żeby podwinąć rękaw koszuli.

– Jak ci to sprawia przyjemność, możesz się awanturować do woli. Mnie to nie przeszkadza. – Nadrabiała miną, ponieważ nawet tak niewinne dotknięcie sprawiło, że drżała. – Kupię ci lizaka, jeśli dasz się zawieźć do lekarza.

Jak zwykle rozbroiła go kpiącym tonem. Zachichotał, spoglądając na jej ciemną głowę, i dał za wygraną.

W przeciwieństwie do niego była pogodna. Cieszyła się życiem, stanowczo preferowała optymizm. Natomiast dla pesymisty Jasona szklanka była zawsze w połowie pusta i tylko Kate potrafiła go rozśmieszyć.

Bez wątpienia miał do niej słabość.

Ostrożnie podwinęła rękaw, odsłaniając czarny, bardzo kosztowny i skomplikowany zegarek na przedramieniu porośniętym ciemnymi włosami. Pod oliwkową skórą rysowały się mięśnie. Wkrótce ukazała się przesiąknięta krwią lniana chusteczka opatrzona w rogu monogramem JED – Jason Everett Donavan.

– Jeśli to jest małe draśnięcie, to ja się nazywam Michael Jackson – mruknęła i krzywiąc się, odwinęła bandaż. Nad łokciem była głęboka rana. Kate podniosła wzrok i popatrzyła w ciemne oczy Jasona. Miał je po swych przodkach Hiszpanach i potrafił tak nimi spojrzeć że z trudem trzymała się na nogach.

– Cześć, Michael, ale się zmieniłeś. Znowu operacja plastyczna? – mruknął kpiąco.

– Trzeba założyć szwy – stwierdziła Kate. – Bandażowanie nic nie da. Rana jest zbyt głęboka.

– Nieprawda, ale dla świętego spokoju dam ci się połatać – westchnął trochę zły.

– Musielibyśmy wrócić do domu, a tam czeka Sheila z okropnie piekącym antyseptykiem – drwiła bez ogródek. – Obudziłeś w niej mordercze instynkty.

Z drugiej strony doktor Harris to człowiek łagodny, muchy nie skrzywdzi. Jedź do niego, wybierz mniejsze zło.

– Cholera jasna! Nie umrę z powodu małego krwawienia – odparł zniecierpliwiony, mierząc spojrzeniem podwładnych, którzy z zainteresowaniem obserwowali tę scenkę. Tylko czekał, aż któryś się odezwie.

– Oczywiście! A gangrena to dla ciebie pestka, tak? – rzuciła wojowniczo, tracąc cierpliwość, bo kończyły jej się argumenty.

Ależ z niego uparciuch! – Wolisz stracić ramię, niż pojechać do lekarza?

– Dobrze powiedziane, panno Kate – wtrącił siedzący na płocie dwudziestoletni Red Barton, dobry pracownik ze skłonnością do alkoholu, przez którą parę razy stracił już pracę. Ledwie zatrudnił się w Diamentowej Ostrodze, uratował Jasona przed wielkim grzechotnikiem, co oznaczało, że zostanie u Donavanów do końca życia. Kate wiedziała, że ponury jak noc Jason długi wdzięczności traktuje z należną powagą. – Gangrena to okropność – ciągnął. – Najpierw robią się takie czerwone paski, potem zielenieją, aż wreszcie mięso gnije i odpada. – Wzdrygnął się, robiąc wielkie oczy i wymownie gestykulując.

– Zamknij dziób, Barton! – krzyknął Jason. – Nie potrzebuję rady od faceta, który przez gapiostwo przebił sobie stopę kolcem wielkiego kaktusa!

– Zgadza się, ale trafiłem w końcu do lekarza.

– Jasne – przytaknął Jason. – Na noszach i w karetce.

– Szczegół. Mało ważne – odparł pogodnie Barton.

– Oto kolejny powód, żebyś pojechał z własnej woli – powiedziała Kate konspiracyjnym szeptem. – Twoi pracownicy pękną ze śmiechu, kiedy sanitariusze będą cię nieść.

Jason miał wściekłą minę, bo czuł, że został zapędzony w kozi róg. Zerknął na Bartona, który uśmiechał się jak Kot z Cheshire, a potem na wpatrzoną w niego Kate.

– Wygrałaś – rzucił ponuro.

– Pan się nie boi, szefie! Znieczulają przed zabiegiem! – krzyknął za nim Barton.

– Już ja cię znieczulę po powrocie, jeśli nie zrobicie wszystkiego, co na dziś zaplanowałem – odciął się Jason. – Hej, Gabe! – zawołał do jasnowłosego olbrzyma, który osłonił dłonią ucho. – Zapamiętam to sobie.

Gabe odpowiedział ukłonem, który każdego poirytowanego faceta doprowadziłby do furii. Oczy Jasona zabłysły. Zrobił krok w stronę zarządcy.

– Młody i głupi. – Kate zastąpiła mu drogę. – Oni wszyscy są jeszcze mocno niedojrzali.

Zmarszczył brwi i popatrzył na nią pociemniałymi oczyma.

– Tak samo jak ty, maleńka.

– Racja, wapniaku. Chociaż jak dobrze się zastanowić, to nie jesteś jeszcze taki stary. Powiem więcej, trzydziestka brzmi nawet nieźle. Przed tobą jeszcze kawał życia.

– I kto to mówi! Dwudziestoletnia smarkula roztrząsa kwestie wieku. – Kpiąco uniósł brew.

– Mam prawie dwadzieścia jeden – poprawiła, rzucając mu wymowne spojrzenie. – Tyle samo co Gene.

– No właśnie. Gene... – Spojrzał na nią ponuro.

– Tamci na pewno się nie wyrobią, jeśli zostaną sami.

Gdybym dał radę zmusić Gene’a, żeby robił, co do niego należy, miałbym przyzwoity zysk. Cholera jasna, dlaczego nadal się wygłupia z tym malowaniem? Goni za mrzonkami, a ja za niego haruję.

– Gene nie jest małym chłopcem – przypomniała, gdy szli do wielkiego, czarnego forda bronco. – To dorosły mężczyzna, ma żonę...

– Trafił swój na swego – przerwał opryskliwie Jason. – Cherry nie potrafi nawet zagotować wody na herbatę. Według niej życie małżeńskie polega na oglądaniu seriali i chodzeniu w papilotach.

– Ma dopiero osiemnaście lat.

– Próbowałem uświadomić szczeniakom, że pospieszyli się z tym ślubem.

Otworzył drzwi od strony pasażera i zdrową ręką pomógł Kate wsiąść, bo podwozie było wysokie. Nim zdążyła zaprotestować, wskoczył za kierownicę. Mimo kontuzji świetnie sobie radził. Z zaciekawieniem przyglądała się wnętrzu auta. Elektrycznie opuszczane szyby, nawigacja satelitarna, stereofoniczne radio, odtwarzacz kaset i płyt kompaktowych, dwie skrzynie biegów, automatyczna i ręczna. Z matką miała na spółkę starego forda, prosty model bez żadnych bajerów. W porównaniu z nim samochód Jasona to szczyt luksusu.

Fotele w pokrowcach z drogiej tkaniny były niezwykle wygodne.

– W tym stanie nie powinieneś prowadzić – oznajmiła stanowczo.

– Nikt mnie nie będzie wozić, chyba że na cmentarz – odciął się natychmiast. Gdy ruszyli, chciał sięgnąć po papierosa, ale zranioną ręką nie zdołał utrzymać kierownicy. – Cholera jasna!

– Wydawało mi się, że rzuciłeś – mruknęła Kate.

– Owszem – przytaknął, uśmiechając się niepewnie. – Wytrzymałem tydzień. W ubiegłym miesiącu też rzucałem. Co trzy tygodnie próbuję ze ws...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin