Palmer Diana - Ukryte uczucia.doc

(1033 KB) Pobierz

 

Diana Palmer

Ukryte uczucia

 

Gracie marzy jednie o tym, by w jej życiu nic się nie zmieniło. Mieszka w pięknej rezydencji, uprawia wspaniały ogród, a Jason, syn jej ojczyma, jest dla niej najlepszym przyjacielem i opiekunem. Niech ten stan trwa w nieskończoność, niech śpią demony z przeszłości, a także… miłość do Jasona.

Jason przez całe lata opiekował się córką swojej macochy, aż wreszcie zrozumiał, że widzi w Gracie nie siostrę, lecz ukochaną kobietę. Kobietę zamkniętą w sobie i trzymającą mężczyzn na dystans. Jednak pod tą maską Jason dostrzega czułość i kobiece ciepło. Nagle w ten spokojny, poukładany i pełen ukrytych uczuć świat wdziera się brutalna rzeczywistość: terroryści porywają Gracie i szantażują Jasona. Niedoszli kochankowie muszą zdać najtrudniejszy egzamin, by przeżyć... i by ich miłość się spełniła.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rozległa się melodia z filmu, który niedawno wszedł na ekrany kin. To dzwonił telefon komórkowy Gracie Marsh. Poderwała się z grządki, obsypując ziemią nieskazitelnie czystą, żółtą bluzę od dresu.

- Cholera - mruknęła pod nosem, po czym wytarła ręce w stare dżinsy i sięgnęła do kieszeni.

- Kto nastawił radio? - zawołała z frontowej werandy gosposia, pani Harcourt, zajęta sadzeniem bratków w wielkiej donicy.

- To moja komórka - uspokoiła ją Gracie. - Nikt inny, tylko Jason - powiedziała do siebie. - Halo, tu Gracie - zagaiła wreszcie rozmowę, z trudem łapiąc oddech.

I usłyszała głęboki, męski głos:

- Nie musisz mi się zwierzać. I tak wiem, że grzebałaś w ziemi.

Roześmiała się mimo woli. Przyrodni brat znał ją tak dobrze, jak nikt inny.

- Cholera, skąd wiesz?

- Nie przeklinaj - napomniał ją surowo.

- I kto tu mnie poucza? - ofuknęła go.

Akurat Jason mógł sobie darować takie reprymendy, skoro sam gustował w barwnych wiązankach, i to w dwóch językach.

- Gdzie jesteś? - spytała pogodniejszym tonem.

- Na ranczu.

Rozległe tereny w Comanche Wells należały do Jasona. Prowadził tam hodowlę czystej krwi bydła rasy santa gertrudis, a ostatnio przerzucił się na japońską odmianę, z której produkowano słynną wołowinę kobe. Jason Pendleton był uznanym hodowcą i milionerem. Rzadko przebywał w rodzinnej rezydencji w San Antonio, gdzie mieszkała Gracie. Zjawiał się tam tylko wtedy, gdy wymagały tego interesy.

Większą część roku spędzał na swoim ukochanym ranczu. Tam podpisywał międzynarodowe kontrakty, stamtąd przewodniczył zebraniom i tam wydawał wspaniałe przyjęcia, podczas których Gracie odgrywała rolę pani domu. Choć największe towarzyskie spędy odbywały się w rezydencji w San Antonio, była bowiem olbrzymia, no i w ten sposób podtrzymana została rodzinna tradycja tego miejsca. Ale najbardziej Jason czuł się w swoim żywiole, kiedy ubrany w dżinsy ze skórzanymi ochraniaczami i wysokie robocze buciory zajmował się bydłem.

- Czego chcesz? - spytała. - Potrzebujesz kogoś do pomocy przy znakowaniu bydła? - Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo w ciągu ostatnich lat wiele nauczyła się od Jasona i praca na ranczu nie kryła przed nią żadnych tajemnic.

- Tym razem nie zgadłaś. Wybieram się na aukcję do San Antonio. Chcę kupić kilka santa gert. - Miał na myśli rozpłodowe jałówki rasy santa gertrudis, pochodzące ze światowej sławy hodowli w King Ranch koło wybrzeży Teksasu.

Przez ułamek sekundy zastanawiała się, o co mu chodziło. Nie chciała wspominać o swoich problemach z pamięcią. Zdarzało się jej zapominać najprostsze informacje, czasem plątały się jej nogi i traciła równowagę w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Znała przyczynę zaników pamięci, ale nie zwierzała się z tego Jasonowi.

Nie mówiła o tym nikomu przez prawie dwanaście lat, odkąd wprowadziła się z matką do domu Jasona i jego ojca. Jej matka pragnęła zachować przeszłość w ścisłej tajemnicy, dlatego kazała Gracie przysiąc, że będzie milczeć jak grób.

Cynthia Marsh rozpowiadała wszystkim, że Graciela nie była jej rodzoną córką. W ten sposób chciała zatrzeć wszelkie ślady, które mogłyby odkryć przed światem tragiczną rodzinną historię. Obawiała się, że ponure fakty mogłyby zagrozić pozycji Gracieli w rodzinie Pendletonów. Powtarzała, że ojciec Gracieli był wdowcem, walczył w wojnie w Zatoce i poległ bohaterską śmiercią. Oczywiście było to jedno wielkie kłamstwo. Prawdziwe dzieje Cynthii, jej męża oraz ich córki rysowały się w całkiem innych barwach.

- Więc czego właściwie chcesz? - spytała beztrosko.

- Pojedziesz ze mną na aukcję? Później postawię ci lunch.

- Z przyjemnością - odparła.

Nie dość, że doskonale czuła się w jego towarzystwie, ale również uwielbiała specyficzną atmosferę panującą na aukcji. Zawsze było tam tłoczno i wesoło. Z prawdziwym podziwem słuchała licytatora, który jak nakręcony podbijał ceny. Lubiła hodowców bydła z Comanche Wells i z oddalonego o kilkanaście kilometrów Jacobsville.

Była wśród nich grupa zagorzałych zwolenników ochrony środowiska, do której należał Jason. Uprawiali stare odmiany traw, które nie wyjaławiały gleby, i tworzyli mateczniki dla dzikiej zwierzyny. Stosowali nowoczesne, przyjazne dla środowiska metody produkcji paszy, a także kładli ogromny nacisk na dobre traktowanie bydła. Nigdy nie podawali zwierzętom hormonów wzrostu, a antybiotyki dozowali tylko w przypadku chorób płuc. Nie zwalczali szkodników metodami chemicznymi. Na przykład renomowany hodowca Cy Parks polegał w tej kwestii na drapieżnych owadach i z zapałem propagował tę metodę.

Żaden z przyjaznych dla środowiska ranczerów w Jacobs County nie hodował bydła na ubój. Interesowały ich rozpłodowe byczki i jałówki, sprzedawane później dla doskonalenia rasy. Było to źródłem częstych konfliktów z producentami wołowiny, którzy byli nastawieni na szybki zysk. Kilka razy doszło między nimi nawet do walki na pięści.

W jednej z nich uczestniczył Jason. Gracie wydobyła go z aresztu, wpłacając kaucję. Nie mogła wtedy powstrzymać się od śmiechu. Jason wprawdzie był poturbowany, za to nadzwyczaj z siebie dumny.

- Przyjadę po ciebie za jakieś dwadzieścia minut - powiedział.

- Dobrze. Jak mam się ubrać?

- Włóż dżinsy i podkoszulek. Jeśli pojawimy się tam zbytnio wystrojeni, cena wyjściowa podskoczy o dwadzieścia dolarów za sztukę. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie rozpoznał.

- Marne szanse, szczególnie jeśli podjedziemy twoim jaguarem.

- Wezmę ciężarówkę i będę w roboczym ubraniu.

- Dobrze. Kwiatkami zajmę się po powrocie.

- Nie sądzisz, że mamy ich dość przed domem? - przekomarzał się Jason.

- Są przepiękne, szczególnie na wiosnę - broniła się Gracie.

- Pośpiesz się i nie każ mi na siebie czekać. Nie mamy czasu do stracenia. Zadzwoniłbym do ciebie wcześniej, ale zdarzył się wypadek.

- Nic ci się nie stało? - spytała zaniepokojona.

- Nie. Byk nadepnął na nogę jednemu z pracowników, ale na szczęście obyło się bez poważnych obrażeń.

Odetchnęła z ulgą. Jason był jej całym światem, choć pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy. To dobrze, że się nie domyśla, ile dla mnie znaczy, pomyślała. Nigdy nie będzie w stanie zbliżyć się do mężczyzny, co współczesnym kobietom raczej nie stwarza żadnych problemów. Przed oczyma stał jej obraz matki wychodzącej z sypialni w nocnej koszuli poplamionej krwią...

- Wydawało mi się, że zatrudniłeś przedstawiciela, który miał dokonywać zakupów bydła w twoim imieniu.

- Zgadza się, ale słyszałem o nim niepochlebne opinie. Będzie na tej aukcji, zamierzam go sprawdzić... - Przerwał na moment. - A może nawet trochę podpuścić.

- Rozpozna cię.

- W roboczym ubraniu? Wątpię. Widział mnie tylko raz, i to za biurkiem. Wiesz, boję się, że popełniłem błąd. Facet dostał świetną opinię z poprzedniej pracy, ale doszło do mnie, że to była cena, by odszedł bez oporów z firmy. Ponoć najlepszy jest w autoreklamie.

- Znam ten typ.

- No właśnie. Jednak dla bezpieczeństwa będziesz licytowała w moim imieniu.

- Rany! Mam podbijać ceny twojego pracownika? To jakiś absurd.

- Najwyżej przepłacę, nie ma sprawy, ale muszę go sprawdzić. Kupujemy tylko kilka sztuk, a ja pilnie potrzebuję fachowca do naprawdę poważnych zadań.

- Jasne, rozumiem. Już wskakuję w inne ciuchy.

- Tylko się nie grzeb, bo będę musiał pomóc ci się ubrać.

- Jason! - krzyknęła z oburzeniem, ale już się rozłączył. - Pani Harcourt, jadę z Jasonem na aukcję! - zawołała.

- Baw się dobrze, kochanie. - Gosposia miała już swoje lata. Dość wysoka i pulchna, o ciepłych czarnych oczach, ostatnio mocno posiwiała. Zaczęła pracować u Pendletonów jeszcze przed narodzinami Jasona. Faktycznie stała się członkiem rodziny, podobnie jak pokojówka Dilly i kierowca John.

Gracie czuła się jak ryba w wodzie na posiadłości wiejskiej w San Antonio. Bywała też na ranczu w Comanche Wells, szczególnie kiedy Jason wydawał przyjęcia. Wśród jego gości zdarzali się światowi politycy i miliarderzy, którzy choć na chwilę chcieli w zaciszu odpocząć od pełnego stresów życia na pełnych obrotach.

Jason dobierał przyjaciół, kierując się ich cechami charakteru, a nie wielkością konta bankowego. Gracie ogromnie go za to ceniła. Był człowiekiem wielkiego serca, przejmował się losem ludzi, którym w życiu nie poszczęściło się tak dobrze jak jemu. Współfinansował różne programy społeczne, przekazywał hojne datki organizacjom charytatywnym, jednak w osobistych kontaktach wydawał się nieprzystępny.

Był typowym introwertykiem, przez co często zrażał do siebie innych. Czuł się dobrze tylko w towarzystwie Gracie. Nie musiał przed nią niczego udawać. Sądziła, że to kwestia zaufania. Przy niej był bezpieczny, a i ona nie czuła przy nim najmniejszego zagrożenia.

Barbara, przyjaciółka Gracie i właścicielka kawiarni w Jacobsville, powtarzała nieraz, jaka to szkoda, że byli bratem i siostrą. Mieli przecież tak wiele wspólnych cech. Przypominała wtedy, że nie łączą ich żadne więzy krwi, po prostu jej matka wyszła za ojca Jasona. Zresztą to małżeństwo trwało zaledwie kilka tygodni, bowiem Cynthia zginęła w wypadku samochodowym. Myron Pendleton zatrzymał u siebie Gracie, która nie miała żadnych krewnych. Wkrótce przybyła jej siostra przyrodnia, Gloryanne Barnes, której matka, Beverly Barnes, została następną żoną Myrona.

Glory wyszła przed rokiem za Rodriga Ramireza, lecz dla Gracie nadal pozostała najbliższą przyjaciółką, a tak naprawdę siostrą. Łączyło je znacznie więcej, niż można było się domyślić na pierwszy rzut oka. Obie miały bolesne wspomnienia z dzieciństwa, przez co były skryte, zamknięte w sobie, unikały też towarzystwa chłopców. Sytuowało je to nisko w hierarchii klasowej i narażało na liczne przykrości. Mimo częstych interwencji Jasona, w szkole były prześladowane przez rówieśników. To, że zawsze mogły na siebie liczyć, było prawdziwym darem.

Gracie wzięła prysznic, wysuszyła włosy i ubrała się w dżinsy ozdobione haftowanymi różyczkami wzdłuż jednej nogawki oraz różowy podkoszulek. Pod wpływem impulsu długie blond włosy zaplotła w warkocze. Przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu w lustrze. Miała lśniące szare oczy i jasną, gładką cerę. Nie była pięknością, ale promieniała niewinną urodą.

Zastanawiała się, czy w jej wieku wypada nosić warkocze. Czasami zachowywała się dziwnie, przynajmniej inni tak uważali. Cóż, brakło jej pewności siebie, w prostych z pozoru sytuacjach potrafiła wahać się bez sensu, w popłochu podejmowała nieprzemyślane decyzje. Nikt jednak nie wiedział, że uraz mózgu z dzieciństwa zachwiał jej poczuciem własnej wartości.

Nie czas na rozdrapywanie ran, pomyślała. Złapała kolorowy plecak i wsunęła wysokie buty. W tym momencie rozległ się dźwięk klaksonu. Cierpliwość nie była główną zaletą Jasona.

Pośpiesznie zbiegła ze schodów. Przez chwilę wahała się, czy nie zawrócić, bo zostawiła w łazience telefon komórkowy, uznała jednak, że nie będzie jej potrzebny.

- Nie wrócę na lunch - zawołała w biegu.

- Dobrze, kochanie. Baw się dobrze - pożegnała ją pani Harcourt.

Jason, jak to on, niecierpliwie bębnił palcami po kierownicy, lecz na widok Gracie się rozpromienił. Wyszła z okazałej rezydencji i ruszyła w kierunku czarnej ciężarówki. Po chwili siedziała obok Jasona.

- Wiem, wiem. Jestem spóźniona, ale musiałam wziąć prysznic - tłumaczyła się, zapinając pasy. - Byłam cała upaprana ziemią.

Spojrzał na nią spod kremowego stetsona. Może i nie pasował do jego poważnej, surowej twarzy, za to czarne oczy śmiały się do Gracie. Miał na sobie dżinsy z szerokimi, skórzanymi ochraniaczami, znoszone buty, które pamiętały lepsze czasy, oraz batystową, spłowiałą koszulę. Prezentował się jak ubogi, ciężko pracujący na cudzej ziemi kowboj.

Ależ on jest sexy, pomyślała, mierząc go od stóp do głów ukradkowym spojrzeniem. Wysoki, dobrze zbudowany, o sylwetce jakby wyciętej z filmu o Dzikim Zachodzie. Kruczoczarne włosy, obcięte krótko w tradycyjny sposób, podkreślały jasnooliwkową cerę, którą odziedziczył po dziadku pochodzącym z Hiszpanii. Nie odznaczał się konwencjonalną urodą, ale miał bardzo męską twarz, szczupłą, o wyraźnie zarysowanej szczęce, głęboko osadzone oczy i wydatne kości policzkowe. No i wyjątkowo zmysłowe usta, zauważyła z pewnym zakłopotaniem Gracie.

Nigdy się nie całowali, a przynajmniej nie tak naprawdę. A z kim się całował ostatnio? - przemknęło jej przez głowę. Durne pytanie... Jason, choć ściągał spojrzenia licznych ślicznotek, nie był z tych, co to uganiają się za kobietami. No, mnichem też nie był, tylko pieczołowicie strzegł swojej prywatności. Wiedziała, że jakieś kobiety pojawiały się w jego życiu, ale nigdy nie zapraszał ich do domu, nie afiszował się z nimi.

- O czym myślisz? - spytał, uśmiechając się przyjaźnie.

- Podziwiałam, jaki jesteś przystojny - odpowiedziała bez większego zastanowienia, co oczywiście przypłaciła i rumieńcem, i nerwowym, a tak naprawdę głupawym chichotem.

Nie odwzajemnił uśmiechu, tylko dokładnie otaksował wzrokiem Gracie.

- Tobie też nic nie brakuje.

Dalej coś majstrowała przy pasie bezpieczeństwa.

- Spotkamy na aukcji znajomych z Jacobsville? - spytała po chwili milczenia.

- Tak. Będzie Cy Parks, J.D. Langley i Leo Hart. Ten ostatni zamierza nabyć kolejnego byka z japońskiej hodowli.

- Nie mów, że rezygnuje z rasy salers - zawołała.

- Jeszcze nie, ale biorąc pod uwagę, jak dobrze sprzedaje się wołowina kobe, nie byłoby w tym nic dziwnego. Jest krucha i pozbawiona tłuszczu, a tego oczekują konsumenci.

- Dalej jesteś przewodniczącym komitetu przy stowarzyszeniu hodowców bydła?

- Niestety musiałem się wycofać. Ostatnio interesy nie zostawiały mi czasu na nic innego.

Przypomniała sobie, że planował nabyć firmę komputerową z siedzibą w Berlinie, która wypuściła na rynek mikroukłady nowej generacji. Negocjacje w sprawie przejęcia ciągnęły się już trzy tygodnie, a w dodatku oddelegowany do tego zadania przedstawiciel Jasona wycofał się i wyjechał do Londynu, skąd pochodziła jego żona. Ze względu na wagę przedsięwzięcia Jason zmuszony był zająć się sprawą osobiście.

- Wyślij do Niemiec Grange'a - rzuciła Gracie z szelmowskim uśmiechem, wspominając nowego brygadzistę zatrudnionego na ranczu, który wcześniej był zawodowym oficerem. - Z pewnością sobie świetnie poradzi.

Spojrzał na nią chłodno. Nie lubił, kiedy wychwalała Grange'a, jeszcze bardziej nie podobało mu się zainteresowanie, które jej okazywał. Nie robił z tego wielkiego problemu, po prostu za każdym razem, kiedy Gracie pojawiała się na ranczu, znajdował dla Grange'a niecierpiące zwłoki prace.

Choć pomieszczenie, w którym odbywała się aukcja, było wypełnione po brzegi, licytator natychmiast zauważył Jasona i nieznacznie skinął mu głową, natomiast Jason dyskretnie wskazał na Gracie, oznajmiając w ten sposób, kto będzie licytował w jego imieniu.

Usiedli pod ścianą na jedynych wolnych miejscach.

- Piękny dzień, wymarzony na aukcję - zwrócił się uprzejmie Jason do eleganta w drogim garniturze i lśniących nowością butach.

Elegant najpierw zmierzył go wzrokiem, a potem rzucił pogardliwym tonem:

- Ale tylko dla tych, których stać na zakup. Pracujesz gdzieś tu na ranczu? Od razu widać, że marnie ci płacą. - Ostentacyjnie odwrócił głowę.

Rozbawiło ją to qui pro quo, za to w czarnych oczach Jasona pojawił się niesmak.

- Kto to? - spytała szeptem.

- Nieważne... Pamiętaj, licytujesz za mnie - powiedział równie cicho.

- Tak, oczywiście. - Wyprostowała się. - Muszę wpłacić wadium?

- Nie, wszystko już wcześniej załatwiłem. Licytator ma mój czek in blanco i wie, że mnie reprezentujesz. A teraz uważaj. Wysunę mały palec, podbijaj umiarkowanie. Dwa palce, znaczy ostro. Rozłożę dłoń, to podwójna stawka.

Gracie uwielbiała aukcje, szczególnie w towarzystwie Jasona, a teraz czekała ją dodatkowa atrakcja. Zapowiadało się całkiem nieźle.

Kiedy była kilkunastoletnią dziewczynką, chodziła za Jasonem krok w krok i z zapałem poznawała tajniki hodowli bydła. Początkowo go to denerwowało, później bawiło, aż wreszcie zaczęło imponować. Nieprzystępna dla rówieśników i pełna rezerwy wobec mężczyzn, w niego patrzyła jak w obraz. Zyskała nawet ironiczny przydomek „Cień Jasona", on jednak lubił, gdy tak o niej mówiono. Dla kontrastu Glory nie wykazywała najmniejszego zainteresowania hodowlą bydła.

Rozpoczęła się licytacja jałówek rasy santa gertrudis. Gburowaty, choć szykowny ranczer uniósł rękę, akceptując cenę wyjściową. Ktoś inny podbił ją o dziesięć dolarów za sztukę, a następny o kolejnych dziesięć.

- A nie mówiłem, że tak będzie, jak tylko się tu pojawię - przechwalał się.

To były jednak tylko przedbiegi. Wreszcie zostało tylko trzech licytujących.

- Zaraz ich wykoszę - oznajmił do swego towarzysza gbur. - To cieniasy.

Wzbudził w ten sposób powszechną niechęć. Mogło się więc zdarzyć, że ktoś podbije cenę ponad limit, który sobie wcześniej wyznaczył, byle tylko dać nauczkę facetowi.

Jason obserwował gbura w milczeniu, uśmiechając się ironicznie, aż wreszcie wysunął mały palec. Gracie zwiększyła o dziesięć. Gbur spojrzał na nią przeciągle i dodał dwadzieścia. Dwa palce. Gracie dołożyła pięć dych. Ktoś z sali dorzucił setkę.

Gbur wyrównał ofertę do trzystu dolarów za jałówkę, po czym spojrzał na Gracie i oznajmił:

- Chudzino, przecież nie grasz za swoje, to widać gołym okiem. Lepiej przystopuj, radzę ci.

Otwarta dłoń.

- Sześćset! - krzyknęła Gracie.

- Siedemset! - zripostował gbur i dodał do swojego towarzysza, z którym zjawił się na aukcji: - Ta cholerna siuśmajtka chce mnie przelicytować! To się w głowie nie mieści. Znasz ją?

- Nie, ale nie daj się smarkatej.

- Jasne, siuśmajtki powinny znać swoje miejsce - poparł go Jason.

Kopnęła go w kostkę, on zaś tylko się uśmiechnął, trzymając otwartą dłoń.

- Tysiąc czterysta! - pisnęła Gracie, bo z emocji zapętliły się jej struny głosowe. Chyba nigdy tak świetnie się nie bawiła.

- Tysiąc pięćset. Dwa palce.

- Tysiąc osiemset! - Zabrzmiało to równie piskliwie.

- Cholera, kowboju - mruknął gbur do Jasona. - Ta piszczałka mnie przelicytuje! - Zebrał się w sobie. - Dwa tysiące sto.

- Walcz pan, do diabła, po to nosisz spodnie. - Jason wysunął jeden palec.

- Dwa tysiące sto pięćdziesiąt.

Gbur wyjął komórkę, wybrał numer, zamienił dwa zdania. Towarzyszący mu mężczyzna namawiał go, by znów podbił stawkę.

- Dwa tysiące sto pięćdziesiąt po raz pierwszy - powiedział licytator.

- Walcz pan! - podjudzał gbura Jason-Szatan.

- Cholera, nie mogę. Próbowałem złapać szefa, ale nie ma go w biurze. Będzie wściekły, bo zależało mu na tych jałówkach. Gdyby nie ta siuśmajtka...

- Dwa tysiące sto pięćdziesiąt po raz drugi... dwa tysiące sto pięćdziesiąt po raz trzeci... Sprzedane! - Licytator po raz ostatni stuknął młotkiem. Nazwiska nabywcy nie wymienił, miał bowiem czek in blanco.

Wściekły gbur wybiegł z pomieszczenia, trzymając przy uchu telefon komórkowy. W pośpiechu potrącił Jasona, który wraz z Gracie kierował się do wyjścia.

- Jak łazisz, kowboju! - warknął.

Jason spojrzał na niego pobłażliwie, potem zwrócił się do Gracie:

- Masz ochotę coś przegryźć?

- Umieram z głodu. Jak rozumiem, ten dżentelmen raczej już u ciebie nie popracuje?

- Z całą pewnością nie.

- Narzuciliśmy z tym facetem ostre tempo, więc inni szybko odpadli, ale gdyby nie ja, pewnie stanęłoby w okolicach tysiąca, tysiąca pięciuset. Sporo przepłaciłeś.

- Nie szkodzi. To drobiazg. Wiem już, co z niego za typek.

Gbur i jego towarzysz wsiedli do luksusowego samochodu i odjechali z piskiem opon.

- Mam nadzieję, że więcej go nie spotkam - mruknęła Gracie, zajmując miejsce w furgonetce, doskonale nadającej się do pracy na ranczu, ale nie po to, by szpanować w mieście. - Dał nam lekcję stylu, jak należy ubierać się na aukcję. Twój strój skompromitował cały klan hodowców bydła - zakpiła.

- Oho, elegantka się odezwała.

- To nie pokaz mody VIPów od bydła, a ja cenię sobie wygodę - fuknęła.

- Ejże, nie bocz się. Ładnemu we wszystkim ładnie. - Obdarzył ją pełnym aprobaty spojrzeniem. - I fajnie ci w tych warkoczykach.

- Jasne, jak panience z podstawówki. - Uśmiechnęła się nerwowo, skubiąc jeden z warkoczyków. Raz kpiła z Jasona, najeżdżała na niego, i nagle się peszyła. Tak już miała, koniec, kropka. - Nie mogłam sobie poradzić z tym sianem na głowie, a warkocze to raz, dwa, trzy, i po krzyku.

- Jak dla mnie są ekstra.

Podjechali na parking restauracji serwującej doskonałe befsztyki. Luksusowy samochód, choć ze znacznie niższej półki niż wielki jaguar Jasona, już tam stał.

- Przynajmniej wie, gdzie można dobrze zjeść - skomentował ze śmiechem Jason.

Kelnerka wskazała wolny stolik. Przy sąsiednim siedzieli dobrzy znajomi.

- Jak się masz, Cy? - rzucił Jason.

- Co słychać u Lisy? - dodała Gracie.

- Spodziewa się dziecka. - Cy Parks uśmiechnął się od ucha do ucha. - Świat jest piękny, czyż nie? Nasz chłopak potrzebuje towarzystwa.

- Gratuluję - powiedziała cicho Gracie.

J.D. Langley, Leo Hart i Harley Fowler, brygadzista Parksa, wrócili do stolika z baru sałatkowego.

- Proszę, proszę. Nie spodziewałem się, że dożyję dnia, w którym ranczer...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin